tag:blogger.com,1999:blog-81789479641714650592024-03-13T22:06:03.592+01:00Czytam duszkiem CZYTAM DUSZKIEM, doceniam wartość słowa, więc niech żyje słowo pisane!
Mam słabość głównie do literatury klasycznej i przejawiam tendencje do nocnych sesji czytelniczych, podczas których wracam wielokrotnie do ulubionych książek, ponieważ za każdym razem odkrywam w nich coś nowego. Unknownnoreply@blogger.comBlogger330125tag:blogger.com,1999:blog-8178947964171465059.post-47184303432707132402023-03-12T17:40:00.003+01:002024-02-26T17:49:58.667+01:00RECENZJA PATRONACKA - Agata Suchocka "Tydzień z życia Adeli" z Oficyny Wydawniczej SILVER<p> </p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhj-jt7sUApiiCoFYCnygDdJFi0wei4nhjbYaw-OFEeMXpqBQ3TfkRPCg5p_ZJQfniwLq51QVks67JOYZ1SVulp0KYJd8375iUeObJX4peDsSHumoAvltp7711pX_VRky5F2S11OWmPp59YwCct8YtdDkGF0E2WtyjGAOl5ok4hy7jKkEqumMZd5kcvBQ/s2657/17%20%20dni%20z%20%C5%BCycia%20Adeli_003_01.jpg" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="2657" data-original-width="1807" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhj-jt7sUApiiCoFYCnygDdJFi0wei4nhjbYaw-OFEeMXpqBQ3TfkRPCg5p_ZJQfniwLq51QVks67JOYZ1SVulp0KYJd8375iUeObJX4peDsSHumoAvltp7711pX_VRky5F2S11OWmPp59YwCct8YtdDkGF0E2WtyjGAOl5ok4hy7jKkEqumMZd5kcvBQ/s320/17%20%20dni%20z%20%C5%BCycia%20Adeli_003_01.jpg" width="218" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><span style="font-family: helvetica;">Agata Suchocka<br />"Tydzień z życia Adeli"/<br />Oficyna Wydawnicza SILVER</span></td></tr></tbody></table><p></p><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; margin: 6pt 0cm 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.45pt;"><span face=""Arial Narrow",sans-serif" style="font-size: 12pt; line-height: 150%; mso-bidi-font-family: Arial; mso-fareast-language: PL;">Jestem przekonana, że gdyby
Czesław Niemen peregrynował „Tydzień z życia Adeli”, zaśpiewałby „Dziwny jest
ten świat”. Jednak Agata Suchocka, autorka książki, którą Wam dziś prezentuję,
poprowadzi swoją bohaterkę podług ścieżki dźwiękowej jednej z piosenek Martyny
Jakubowicz. <o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; margin: 6pt 0cm 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.45pt;"><span face=""Arial Narrow",sans-serif" style="font-size: 12pt; line-height: 150%; mso-bidi-font-family: Arial; mso-fareast-language: PL;">Adelę poznajemy jako
nieczynną (niczym wulkan) alkoholiczkę, która w swym domu z betonu ze
zdumieniem przygląda się stojącej na oknie, zdawałoby się dogorywającej już,
paproci. Owa Adela… nie żadna tam Delcia jak próbują ją czasami nazywać
przyjaciółki, czemu dojrzała bohaterka zdecydowanie się sprzeciwia, bo dla niej
określanie kobiety w siódmej dekadzie życia imieniem słodkiego bobasa brzmi co
najmniej infantylnie. Wróćmy do sedna. Owa Adela przemawia do kwiatka zmarniałego
od nadmiaru alkoholu, którego to procentami Adela regularnie raczy roślinkę
zawsze wtedy, gdy w odruchu przytomności uzmysławia sobie, że z nałogiem się
rozstała, więc by moc wody ognistej całkowicie na marne nie poszła, każdą odebraną
sobie od ust setkę czystej lokuje… w doniczce. Najwidoczniej czysta dobrze temu
kwieciu służy. Być może trudniej byłoby mu się bratać z gęstym ajerkoniakiem,
lecz klarowna wódeczka miast uśmiercić słowiańską duszę paproci pobudziła w
niej przekornego chochlika survivalu, bowiem wbrew wszelkiej logice paprotka,
będąc niemal na krańcu florystycznej wytrzymałości, niemal ostatnim
chlorofilowym tchnieniem postanawia wydać na świat – najwidoczniej w geście
protestu przeciwko metodycznemu podtruwaniu C<sub>2</sub>H<sub>5</sub>OH –
zdrowy zielony listek. Wot, zagwozdka, myśli Adela, przyglądając się ze
zdumieniem nowej istocie, bo przecież ona w swoim mniemaniu niemal wszelkie
życie potrafi pozbawić życia, a tu akurat tyle co urodził się i wystaje już
prawie pierzasty ŚWIE-ŻAK! U niej! Jak to w ogóle możliwe?! Gdzie popełniłam
błąd? – zastanawia się pewnie Adela. Tyleż zaaferowana co przerażona postanawia
z tym „małym nowym” zawrzeć pakt o nieagresji, że sobie wzajemnie w drogę
wchodzić nie będą, natomiast spróbują polubownie bytować obok siebie bez
wzajemnych roszczeń i oczekiwań. Ona, w ramach okazania dobrej woli, deklaruje
się jedynie do zakończenia procentowego procederu. Wygłosiwszy swą tyradę (gdyż
przemową tego nazwać nie można, bo Adela w publicznych wystąpieniach mocna nie
jest, w ogóle Adela uważa, że nie ma sfery, w której byłaby dobra), Adela nie
wyjdzie ani na milimetr poza ustalone postanowienia. <o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; margin: 6pt 0cm 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.45pt;"><span face=""Arial Narrow",sans-serif" style="font-size: 12pt; line-height: 150%; mso-bidi-font-family: Arial; mso-fareast-language: PL;">Tak zaczyna się tydzień
Adeli. Już w scenie otwarcia Suchocka pokazuje, że podejdzie do swojej
bohaterki nieszablonowo. Ale co to znaczy nieszablonowo? To przecież pojęcie rozciągliwe
jak gumka w majtkach. Już daję przykład. Paproć to przecież kwiat jednej nocy,
którego poszukiwały młode dziewczęta w noc świętojańską. Przed zerwaniem
należało wygłosić natchnionym głosem zaklęcie, by Bóg obdarzył je nadobnym
młodzianem. A tu zamiast gibkiego dziewczęcia mamy dojrzałą kobietę, a nawet
babę, jak Adela sama o sobie mówi, która jesienią (słyszał kto kiedy, by
zapuszczać się na poszukiwania kwiatu paproci słotną jesienią?!) zamiast
słodko-kojąco przemawiać, dyszy naburmuszonym głosem w tonie niemal
ultymatywnym do jakiegoś ledwo zipiącego chabazia, oczekując, że ten urośnie. <o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; margin: 6pt 0cm 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.45pt;"><span face=""Arial Narrow",sans-serif" style="font-size: 12pt; line-height: 150%; mso-bidi-font-family: Arial; mso-fareast-language: PL;">Bo u Suchockiej utarte
wzory i modelowe wyobrażenia tracą swój idealny kształt. Wszak jak nie ma
brylantu bez skazy, tak i Delcia, ups… Adela oczywiście, ma swoje rysy. W sumie
składa się chyba z samych zadrapań. Suchocka obciążyła ją nie tylko chorobą
alkoholową czy syndromem trzeźwej alkoholiczki. W pakiecie dostała Adela również
niskie poczucie wartości własnej i pogardę dla siebie samej. Jak więc może
oczekiwać czegoś dobrego? Jednak Suchocka nie pozwoliła, by ciernista przeszłość
jej bohaterkę zniszczyła. Owszem, ona ją ukształtowała, ale nie złamała. Adela
jest świadoma swoich niedoskonałości, ba… ona świetnie zdaje sobie z nich
sprawę i wie, jak się z nimi i samą sobą obchodzić. Suchocka opowiedziała trudną
historię bez popadania w przygnębiające nastroje, bez górnolotności,
moralizowania czy nawet bez typowo polskiego samobiczowania. Jednocześnie też
nie popadła w komedię i śmieszność. <o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; margin: 6pt 0cm 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.45pt;"><span face=""Arial Narrow",sans-serif" style="font-size: 12pt; line-height: 150%; mso-bidi-font-family: Arial; mso-fareast-language: PL;">Historia szczęścioopornej
Adeli pokazuje, że co się popsuło, da się naprawić, a co boli, można uzdrowić. Jakim
sposobem? Tego nie wie nikt, ale Suchocka sięgnęła po słowiański kwiat paproci,
który ma ponoć przynosić szczęście każdej, która go znajdzie. Czy to więc on
jest sprawcą wydarzeń, które nastąpią później i których na chłopski rozum bez
przysłowiowego pół litra nie razbieriosz? A może to kot (atrybut czarownic)
może być zapowiedzią pomyślności? Cóż, kiedy u Suchockiej kot nie jest czarny,
a ledwie pręgowany, więc znowu nie wpisuje się w tradycyjne standardy. Sama nie
jestem w 100% pewna odpowiedzi, choć znam już przecież finał. To jednak Wasza
rola odczytywać w literaturze to, co dosłowne i odszukiwać to, co tkwi między
wierszami. Jedno akurat jest pewne – w książce Suchockiej znajdziecie samo
życie. Lęk, osamotnienie, odrzucenie. Ale jest w niej także zrozumienie,
wybaczenie i nadzieja, których bolesna przeszłość nie zdołała zdławić w sercu
Adeli. Te czające się w niej jak w głębi uśpionego wulkanu emocje (znowu ten
wulkan? Hm… byleby tylko do jakiejś niekontrolowanej erupcji nie doszło) sprawiły
(a może jednak ta paproć i kot?), że Adela natrafia na „tego z przeciwka, co ma
kota i rower”<sup>*)</sup>, a na dodatek<span style="mso-spacerun: yes;">
</span>jeszcze na tajemniczego nieznajomego ze stalkerskimi inklinacjami. Ale
dosyć odkrywania fabuły. Ta przyjemność należy do Was. <o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; margin: 6pt 0cm 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.45pt;"><span face=""Arial Narrow",sans-serif" style="font-size: 12pt; line-height: 150%; mso-bidi-font-family: Arial; mso-fareast-language: PL;">Tak, przyjemność. Bo
Suchocką rzeczywiście czyta się z prawdziwą satysfakcją. Jej Adela ze swoimi
dziwactwami i maniami jest taka, no… taka nad wyraz trzeźwa (?!) w swoich
osądach. Ma sporo dystansu do siebie, świata i swoich – podobnie jak ona –
lekko zbzikowanych przyjaciółek. W efekcie świetnie się czujemy w tym osobliwym
<i>entourage'u</i> i z każdą kolejną przeczytaną stroną wypatrujemy, jakim to
celnym spostrzeżeniem znowu nas Adela zadziwi.<o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; margin: 6pt 0cm 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.45pt;"><span face=""Arial Narrow",sans-serif" style="font-size: 12pt; line-height: 150%; mso-bidi-font-family: Arial; mso-fareast-language: PL;">Moi drodzy, w „Tygodniu z
życia Adeli” Agaty Suchockiej odnajdziecie nie tylko sporo humoru i rogatej
autentyczności, lecz także dla rozszerzenia perspektywy (bo akcja grubo
wykracza poza tytułowy tydzień) będziecie mieli okazję tropić tajemniczy wątek
sięgający w głębokie partie wspomnień głównej bohaterki. Wszystko jednak dobrze
się skończy, bo przecież nie może być inaczej w książkach, które wychodzą pod
auspicjami Oficyny Wydawniczej SILVER. Miłego czytania, Duszki!<o:p></o:p></span></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; margin: 6pt 0cm 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span face=""Arial Narrow",sans-serif" style="font-size: 12pt; line-height: 150%; mso-bidi-font-family: Arial; mso-fareast-language: PL;">Za możliwość objęcia
książki Agaty Suchockiej pt. „Tydzień z życia Adeli” patronatem „Czytam
duszkiem” dziękuję Oficynie Wydawniczej SILVER.<o:p></o:p></span></p><br /></div><p></p>Unknownnoreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-8178947964171465059.post-4881639774935279662023-02-16T20:50:00.001+01:002023-02-16T20:50:11.727+01:00RECENZJA PATRONACKA - Agnieszka Dydycz "Nigdy nie będę młodsza. Ale kto mi zabroni próbować!" z Oficyny Wydawniczej SILVER<p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi_Ksv9bAxTBjApJ7f4m77UpI_rESMhHYESVLEsxrfzPKxnEK8Y9BFiY17Ln6dcTY7UrvoT9V5RmnVcVJ0HxrK4Dl9asz1N_SMtbUSXvzM9JtK6VQNOLtLfaR0648v4Hnh_B0QL7kJX82ci3nxpM9lak1ZlXHrKXIgkSheA-ON9D0ZmdlDIKP1MxjXM7g/s2657/Nigdy_nie%20bede%20mlodsza.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img alt="Na okładce niebieskie kwiaty" border="0" data-original-height="2657" data-original-width="1831" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi_Ksv9bAxTBjApJ7f4m77UpI_rESMhHYESVLEsxrfzPKxnEK8Y9BFiY17Ln6dcTY7UrvoT9V5RmnVcVJ0HxrK4Dl9asz1N_SMtbUSXvzM9JtK6VQNOLtLfaR0648v4Hnh_B0QL7kJX82ci3nxpM9lak1ZlXHrKXIgkSheA-ON9D0ZmdlDIKP1MxjXM7g/w221-h320/Nigdy_nie%20bede%20mlodsza.jpg" title="Agnieszka Dydycz "Nigdy nie będę młodsza. Ale kto mi zabroni próbować!"" width="221" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><span style="font-family: helvetica;">Agnieszka Dydycz <br />"Nigdy nie będę młodsza. Ale kto mi zabroni próbować!"?<br />Oficyna Wydawnicza SILVER</span></td></tr></tbody></table><br /></p><div style="text-align: left;"><span style="font-size: 12pt; text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">Czy to w życiu, czy to w fikcji literackiej królowa jest tylko jedna! I
mimo iż główna bohaterka powieści <a href="https://czytamduszkiem.blogspot.com/2022/05/rozmowy-z-duszkiem-gosciem-jest.html" target="_blank">Agnieszki Dydycz</a> „Nigdy nie będę młodsza. Ale
kto mi zabroni próbować!” zaklina się, że to jej matka, Helena, niepodzielnie dzierży
palmę pierwszeństwa, to nie dajmy się zwieść tym zapewnieniom. Niekwestionowaną
królową dyptyku (w kwietniu 2022 r. pojawiła się pierwsza część zatytułowana
„<a href="https://czytamduszkiem.blogspot.com/2022/04/recenzja-patronacka-agnieszka-dydycz.html" target="_blank">Nigdy nie będę wyższa. Ale mogę być szczęśliwsza!"</a>) jest Małgorzata Dobrołęcka
– autorka kryminałów, świadoma swoich potrzeb kobieta z rumianie wypieczonym plusem
w metryczce, gdyż Małgorzata ma lat 50 i 8 i… nie zamierza się ich wypierać.
Gdy wkraczamy do królestwa naszej gwiazdy, zostaje ona również babcią, choć
akurat z tym tytułem, w przeciwieństwie do królewskiego, potrzebuje się nieco
oswoić. A ponieważ małżonek bohaterki z racji obowiązków służbowych bywa w domu
zaledwie przelotem (LOTem przemierza co najwyżej kontynenty, by zdążyć na
kolejne konferencje naukowe), Małgorzata z przyzwyczajenia bywa też żoną, co w
rzeczywistości oznacza bycie… słomianą wdową. Ten mocno ustabilizowany stan
zaczyna jej nieco doskwierać, więc siła sprawcza, za którą skrywa się autorska
wena, podsuwa jej dla urozmaicenia/komplikacji* (* niepotrzebne skreślić)
kandydata do miana księcia na białym koniu. Hm, tyle powinno dla rozbudzenia
apetytu na początek wystarczyć…</span></span></div><p></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify; text-indent: 35.45pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">„Nigdy nie będę młodsza. Ale kto mi zabroni próbować!” Agnieszki Dydycz to
właściwie skrypt z lekcjami życia dla zaawansowanych. Przewodnikiem po
kolejnych rozdziałach jest oczywiście nie kto inny jak sama królowa, czyli
przedstawiona już pokrótce Małgorzata Dobrołęcka, która znalazła sposób na bezawaryjną
obsługę swojej niełatwej w obejściu matki – będącej charakterologiczną
krzyżówką tyleż przezabawnej co irytującej Hiacynty Bucket z brytyjskiego
serialu „Co ludzie powiedzą” (pamiętacie zażywną damę z aspiracjami do high
society?) i despotycznie panującej w atelier malarskim swego męża Matejkowskiej
połowicy. Sami przyznacie, że aby okiełznać taki ognisty potencjał, trzeba mieć
iście królewską cierpliwość. (Specjalnie nie piszę anielską, bo i samej Małgorzacie
do tych niebiańskich istot raczej daleko).<o:p></o:p></span></span></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify; text-indent: 35.45pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">Jednak Małgorzata ma talent nie tylko do ludzi, wykazuje ona także zdolność
odnajdywania poezji w prozie codzienności czy też, jak wolicie, posiada iskrę
do wyszukiwania pozytywnych frykasów w życiowym przekładańcu. Z nią nawet
najczarniejsza noc pobłyskuje choćby odrobiną gwiaździstego pyłu, a
przysłowiowa szklanka, niechby pęknięta, zawsze będzie do połowy pełna,
szczególnie gdy chodzi o dzieci i przyjaciół. Dydycz, podobnie zresztą jak w
pierwszej części pt. „Nigdy nie będę wyższa. Ale mogę być szczęśliwsza!”, obdarza
Małgorzatę umiejętnościami mentorsko-doradczymi, z których jej podopieczna
skwapliwie korzysta, dzieląc się nimi bez uprzedzeń z reprezentantami każdego
pokolenia (a jest ich na kartach powieści niemało, bo aż cztery!). Dodatkowo nie
bacząc ani na wiek, ani na płeć bohaterów, Małgorzata aplikuje im pokrzepiające
zabiegi z efektem modulującym samopoczucie. Prym wśród uczestników wiodą kobiety
(przy czym pamiętamy, by nie popełnić faux pas, że oczywiście królowa jest
tylko jedna), lecz i panów o różnorodnych upodobaniach i przyzwyczajeniach nie
brak. Tak oto pilna uczennica Epikteta z powodzeniem wdraża w życie stoicką
recepturę na szczęście, która mówi, że nie należy naginać biegu wydarzeń do
swej woli, lecz pragnienia dostrajać do zachodzących zmian, podobnie jak nie
należy łamać sobie głowy nad tym, na co wpływu nie mamy. Przepis niemal stary
jak świat, a jednak wciąż aktualny! <o:p></o:p></span></span></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify; text-indent: 35.45pt;"><span style="font-family: helvetica;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;">Powiedzmy też wyraźnie, że powieść Dydycz, niosąca ze sobą wprawdzie ogromny
ładunek inspirującej mocy, bynajmniej nie jest cukierkową historią w
sentymentalnym stylu. Bo czyż dojrzałe czytelniczki skuszą się na tanie i sztampowe
rozwiązania? Wątpię. Dlatego różowe okulary są oczywiście w cenie, jednak nie
przebiją zdrowego rozsądku, który w połączeniu z życiową mądrością, dochodzi do
głosu w drugiej połowie fabuły. Po raz kolejny okaże się bowiem, że bycie na
rozdrożu będzie wymagało od kobiety, a już od kobiety obdarzonej dorodnym
plusem w rubryczce „wiek” (tylko dla przypomnienia dodam, że widnieje tam
liczba 58</span><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;">😊</span><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;">), po pierwsze uświadomienia sobie własnych potrzeb i po drugie pragnienia
zmiany zastanego status quo. A ponieważ Dydycz już wielokrotnie pokazała, że nie
przegapi okazji, by z ust królowej popłynęła struga stymulujących zachęt, w
trakcie lektury da się odczuć wyraźny przypływ energii i idę o zakład, że
niejedna czytelniczka poczyni niejedno postanowienie, które zalegało jej w
duszy, a do realizacji którego zwyczajnie brakowało jej dotychczas motywującego
paliwa. Najwyższa pora więc śmiało powiedzieć: to jest moje życie i teraz
zamierzam je przeżyć według własnych reguł! <o:p></o:p></span></span></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify; text-indent: 35.45pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">Pokrętny los wiedzie bohaterki Agnieszki Dydycz w „Nigdy nie będę młodsza.
Ale kto mi zabroni próbować!” nieprostą drogą, ale autorka wyposaża je w świetny
ekwipunek ochronny, dzięki czemu pokonują one wyboje każda swoim tempem i każda
w swoim stylu. Mają przecież w ręku handicap w postaci długoterminowej praktyki
w sparingach z partnerem, który nie dość, że nie walczy fair, to jeszcze
roztargnionego przeciwnika potrafi powalić jednym menopauzalnym sierpowym. Drogie
Panie, stając więc do walki z czasem, poprawmy – o ile trzeba – koronę i
bierzmy się za lekturę!</span><span style="font-family: Arial Narrow, sans-serif;"><o:p></o:p></span></span></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-family: "Arial Narrow", sans-serif; font-size: 12pt; line-height: 150%;">Za możliwość objęcia książki Agnieszki Dydycz pt. „Nigdy nie będę młodsza.
Ale kto mi zabroni próbować!” patronatem „Czytam duszkiem” dziękuję Oficynie
Wydawniczej SILVER.<o:p></o:p></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-family: "Arial Narrow", sans-serif; font-size: 12pt; line-height: 150%;"><br /></span></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8178947964171465059.post-72678094423576756262022-10-19T15:51:00.003+02:002022-10-19T16:20:59.628+02:00RECENZJA PATRONACKA - Hanna Bilińska-Stecyszyn "Druga szansa, czasem trzecia" z wydawnictwa SILVER<p></p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgK5vbRUpcx08sPbz7e5P2nVBeDfJu_9gr-qBe8pbbHr4AV_3BXCMAgFc7KLArbtXh9ids3VJonfaih1Nld22zQ25gRCLOmHuNySWedAG5cim9wqcF7Sgd9BMqrQbR6J7ndIHtrW0skTcRud7zZXJTagXfUdU--kmUpnm6YQiydBawgAfIWE_dTjRimOw/s1266/DrugaSzansa%2019-10-2022%20logo.jpg" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img alt="Na ławce zarysy starszej pary. On obejmuje ją ramieniem" border="0" data-original-height="1266" data-original-width="950" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgK5vbRUpcx08sPbz7e5P2nVBeDfJu_9gr-qBe8pbbHr4AV_3BXCMAgFc7KLArbtXh9ids3VJonfaih1Nld22zQ25gRCLOmHuNySWedAG5cim9wqcF7Sgd9BMqrQbR6J7ndIHtrW0skTcRud7zZXJTagXfUdU--kmUpnm6YQiydBawgAfIWE_dTjRimOw/w240-h320/DrugaSzansa%2019-10-2022%20logo.jpg" title="Hanna Bilińska-Stecyszyn "Druga szansa, czasem trzecia" z wydawnictwa SILVER" width="240" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><span style="font-family: helvetica;">Hanna Bilińska-Stecyszyn<br />"Druga szansa, czasem trzecia" <br />z Oficyny Wydawniczej TAURON</span></td></tr></tbody></table><br /><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica; font-size: 12pt;">Choć
w „Drugiej szansie, czasem trzeciej” Hanna Bilińska-Stecyszyn postawiła na duet
bohaterek, to jednak długo nie pozwoliła im grać w jednym zespole, bowiem ich
losy splotła dopiero w trzeciej części opowieści. Basię i Alę poznajemy w
latach siedemdziesiątych, gdy obie cieszą się urokami studenckiego życia. Ala
pełna entuzjazmu, w Basi więcej rezerwy i wahania. Drogę każdej z nich autorka
poprowadzi pokrętną drogą. Żadna z nich nie ustrzeże się życiowych błędów, z
czasem jednak Bilińska-Stecyszyn każdej z nich da drugą szansę. A może nawet
trzecią?</span></div><p></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-top: 0cm; mso-add-space: auto; mso-margin-bottom-alt: 8.0pt; mso-margin-top-alt: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-family: helvetica;"><span face=""Source Sans Pro",sans-serif" style="font-size: 12pt; line-height: 150%;">Zapewne
niejednokrotnie już pisałam, że książki z Oficyny Wydawniczej SILVER mogą być
stosowane jako plasterki na rany i remedium na poobijaną duszę. Podobnie jest i
tym razem. SILVER w regularnych odstępach wypuszcza na rynek kolejną historię,
dbając tym samym o to, by czytelnikom nie
spadł nadmiernie poziom życiowego optymizmu (o właściwy poziom
cholesterolu musimy już postarać się sami</span><span face=""Segoe UI Emoji",sans-serif" style="font-size: 12pt; line-height: 150%; mso-ascii-font-family: "Source Sans Pro"; mso-char-type: symbol-ext; mso-hansi-font-family: "Source Sans Pro"; mso-symbol-font-family: "Segoe UI Emoji";">😊</span><span face=""Source Sans Pro",sans-serif" style="font-size: 12pt; line-height: 150%;">).
Nie myślcie jednak, że „Druga szansa, czasem trzecia” to słodka landrynka do
szybkiego schrupania. To prawda, jej słodycz wprawdzie rozpływa się po kartach
powieści, jednak do cukierkowej euforii tu daleko. Na czym więc polega kojąca
moc książek z Oficyny Wydawniczej SILVER? Odnoszę wrażenie, a nawet jestem
przekonana, że mając swe źródło w dniu codziennym, jednocześnie nie dają się
przytłoczyć jego troskom. Bohaterki znajdują wyjście z trudnych sytuacji,
czasem same, czasem z pomocą innych i choć przyginają kark, to jednak nigdy się
nie poddają, a na życie nie patrzą jak na konkurencję, w której zawsze trzeba
stać na podium, ponieważ doskonale wiedzą, że indywidualne triumfy można
przecież święcić na własnych zasadach. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-top: 0cm; mso-add-space: auto; mso-margin-bottom-alt: 8.0pt; mso-margin-top-alt: 0cm; text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica; font-size: 12pt; line-height: 150%;"> Wkraczając
w piękne progi książki (do estetyki wydania odniosę się nieco dalej), niemal
bezwiednie zatapiamy się w otaczającą nas opowieść, która początkowo rozgrywa
się w czasach współczesnych, potem na nutkach wspomnień przenosi się w lata
siedemdziesiąte. Obie bohaterki mają wówczas po dwadzieścia kilka lat i obie
tryskają dziewczęcą energią. <o:p></o:p></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-top: 0cm; mso-add-space: auto; mso-margin-bottom-alt: 8.0pt; mso-margin-top-alt: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-family: helvetica; font-size: 12pt; line-height: 150%;">To, co teraz
napiszę, może wydać się zaskakujące, ale w tej lekturze chyba nie o fikcyjne
bohaterki chodzi, gdyż one wydają się być zaledwie narzędziem, by pozwolić nam powrócić
do przeszłości. I to do własnej przeszłości, która przecież też nie pozbawiona
była atrakcji. Ach, któż z nas nie pamięta swoich akademickich czasów? To
zwykle wówczas nawiązywały się przyjaźnie, to zwykle wówczas spotykała nas
miłość. Ech… to były czasy, nawet gdy i mniej przyjemne momenty przecież też
się trafiały. Bo kto nie sam ustrzegł się wpadek, niech pierwszy rzuci kamieniem! <o:p></o:p></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-top: 0cm; mso-add-space: auto; mso-margin-bottom-alt: 8.0pt; mso-margin-top-alt: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-family: helvetica; font-size: 12pt; line-height: 150%;">Wróćmy jednak
do naszej lektury. Chyba Grażyna Świtała swego czasu śpiewała „Dwa serca jak
pociągi dwa”, więc i tutaj mkniemy za szczęściem pociągami, a czasami
przewrotnie od niego uciekamy. Wędrujemy z bohaterkami kolejowymi objazdami
(rzeczywistymi i metaforycznymi), bo
czasami brakuje im (a może i nam?) odwagi, by skorzystać ze skrótu i zastosować
rozwiązanie najprostsze. Ile razy obawy przed decyzją przysłaniały im (nam?)
prawdziwy obraz? Ile razy żałowaliśmy, że czegoś nie zrobiliśmy, że coś
bezpowrotnie uciekło? Tu na szczęście jest druga szansa, a nawet trzecia!<o:p></o:p></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-top: 0cm; mso-add-space: auto; mso-margin-bottom-alt: 8.0pt; mso-margin-top-alt: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-family: helvetica; font-size: 12pt; line-height: 150%;">Nie mogę
oprzeć się wrażeniu, że powieść Bilińskiej-Stecyszyn jest niczym cedzak, przez
który przelatują niechciane troski, a zostają w pamięci same najprzyjemniejsze
chwile i to one nadają ton narracji, wzmacniając jej przekaz. Nie odważę się
zaryzykować stwierdzenia, że „Druga szansa, czasem trzecia” to książka
biograficzna, ale idę o zakład, że niejedna scena została zainspirowana
prawdziwymi wydarzeniami. <o:p></o:p></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-top: 0cm; mso-add-space: auto; mso-margin-bottom-alt: 8.0pt; mso-margin-top-alt: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-family: helvetica; font-size: 12pt; line-height: 150%;">Autorka
potrafi stworzyć przyjemny klimat opowiadanej historii, a niewymuszony styl, na
jaki się zdecydowała, sprawdza się do snucia opowieści sprzed lat, zwłaszcza we
fragmentach opisujących tło wydarzeń. Co ciekawe, te momenty zwykle stają się również
bodźcem do wywoływania z pamięci własnych refleksji i wówczas, wciąż zagłębieni
w losy Basi i Ali, czujemy się jak we własnym świecie wspomnień. <o:p></o:p></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-top: 0cm; mso-add-space: auto; mso-margin-bottom-alt: 8.0pt; mso-margin-top-alt: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-family: helvetica; font-size: 12pt; line-height: 150%;">Bilińskiej-Stecyszyn
nie udaje się jednak uniknąć pewnych niedoskonałości, gdyż chwilami daje się
odczuć wyzierające spod podszewki narracji nieco belferskie zacięcie. Samo
zakończenie, choć sensownie wynikające z sekwencji wcześniejszych wydarzeń,
wydaje się być przygotowane niby w pośpiechu, przez co finał sprawia wrażenie
jakby zawieszonego i niedokończonego. Nie zmienia to jednak faktu, że czytając
Bilińską-Stecyszyn, „(…) mamy znowu po dwadzieścia lat, własną miłość, własny
świat, (…) a w oczach tylko blask.”<sup>*)</sup><o:p></o:p></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-top: 0cm; mso-add-space: auto; mso-margin-bottom-alt: 8.0pt; mso-margin-top-alt: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-family: helvetica;"><span face=""Source Sans Pro",sans-serif" style="font-size: 12pt; line-height: 150%;">I jeszcze
obiecane słowo na temat samego wydania. Niewątpliwie forma wydawnicza, jaką
sobie za cel obrało wydawnictwo SILVER, również przyczynia się do literackiej
radości z życia. „Druga szansa, czasem trzecia” Hanny Bilińskiej-Stecyszyn
wyróżnia się estetyczną oprawą. Znakiem rozpoznawczym wydawnictwa stała się
naturalna ornamentyka połączona z paletą przyjemnych dla oka kolorów. Okładka
przepasana jest delikatną szarfą z kokardą, na której dodatkowo widnieje
gustowna ozdóbka. Miła w dotyku satynowa okładka kusi, by zajrzeć do środka, a
tam kolejne niespodzianki. SILVER jest już znany z wygodnego druku, ale warto to powtarzać, by zachęcić kolejne osoby
do czytania. Znajdziecie tu więc dogodnych rozmiarów czcionkę (krój której też
jest szelmowsko ładny</span><span face=""Segoe UI Emoji",sans-serif" style="font-size: 12pt; line-height: 150%; mso-ascii-font-family: "Source Sans Pro"; mso-char-type: symbol-ext; mso-hansi-font-family: "Source Sans Pro"; mso-symbol-font-family: "Segoe UI Emoji";">😊</span><span face=""Source Sans Pro",sans-serif" style="font-size: 12pt; line-height: 150%;">) i większe odstępy między
wierszami. Wiersze – co znowu oczywiste w przypadku SILVER – na papierze koloru
écru. Efekt? Oczyska będą Wam wdzięczne, bo mniej wysiłku włożycie w czytanie. Każdy
rozdział opatrzono subtelnym deseniem i wreszcie obowiązkowo dla każdego
profesjonalnego „czytacza” jest dołączona klasyczna zakładka. Czy czegoś
brakuje? Chyba tylko czasu, by zanurzyć się w nurt opowieści. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; margin: 6pt 0cm 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.45pt;"><span style="font-family: helvetica; font-size: 12pt; line-height: 150%; mso-bidi-font-family: Arial; mso-fareast-language: PL;">Za możliwość objęcia
patronatem „Czytam duszkiem” książki Hanny Bilińskiej-Stecyszyn pt. „Druga
szansa, czasem trzecia” dziękuję Oficynie Wydawniczej SILVER. </span><span face=""Source Sans Pro",sans-serif" style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><o:p></o:p></span></p><p>
</p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-top: 0cm; mso-add-space: auto; mso-margin-bottom-alt: 8.0pt; mso-margin-top-alt: 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><sup><span style="font-family: helvetica; font-size: 12pt; line-height: 150%; mso-bidi-font-family: Arial; mso-fareast-language: PL;">*) </span></sup><span face=""Source Sans Pro",sans-serif" style="font-size: 12pt; line-height: 150%; mso-bidi-font-family: Arial; mso-fareast-language: PL;"><span style="font-family: helvetica;">cytat z piosenki Haliny
Benedyk „Mamy po 20 lat”</span><o:p></o:p></span></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p>Unknownnoreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-8178947964171465059.post-5309281055847111952022-07-26T11:36:00.005+02:002022-07-26T11:36:00.200+02:00Dan Brown "Kod Leonarda da Vinci"/"The Da Vinci Code"<p> <table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgvZUpQbKhUdonDsay8IFsJ9RATC-hD68QoDjMkbHKsZhtcuKN2htHcpGUqRPxanq24kmeAfYBolzQwopw0RTsoNss6fdNoIoW0r25_RO_bpyIt9qt1JELzK93qB3KFENatpMmmGQApUHcVksbRugPeF1orIL19Pmux545LSeITE4NaOk_7C2HbKrl08g/s810/Kod%20Leonarda%20da%20Vinci%20IG%20logo.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img alt="Dan Brown "Kod Leonarda da Vinci" z wydawnictwa Corgi Books z logo "Czytam duszkiem"" border="0" data-original-height="810" data-original-width="810" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgvZUpQbKhUdonDsay8IFsJ9RATC-hD68QoDjMkbHKsZhtcuKN2htHcpGUqRPxanq24kmeAfYBolzQwopw0RTsoNss6fdNoIoW0r25_RO_bpyIt9qt1JELzK93qB3KFENatpMmmGQApUHcVksbRugPeF1orIL19Pmux545LSeITE4NaOk_7C2HbKrl08g/w320-h320/Kod%20Leonarda%20da%20Vinci%20IG%20logo.jpg" title="Dan Brown "Kod Leonarda da Vinci" z wydawnictwa Corgi Books" width="320" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><span style="font-family: helvetica;">Dan Brown "Kod Leonarda da Vinci"/<br />Wydawnictwo Corgi Books</span></td></tr></tbody></table><br /></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">To moje drugie podejście do Dana Browna. Pierwsze spotkanie mieliśmy mniej
więcej miesiąc temu i wówczas przyjrzałam się dokładniej „<a href="https://bit.ly/3OY4yEr" target="_blank">Aniołom i demonom</a>” (czytałam
je w wersji oryginalnej jako „Angels and Demons). Perypetie Roberta Langdona
nie wywarły na mnie tak piorunującego wrażenia jak na milionach czytelników. Cóż…
taki mój gust… recenzyjnej kapryśnicy… Jednakoż nie uznałam Dana Browna z jego stylem
pisania za kompletnie niewartego uwagi i postanowiłam dać mu drugą szansę. Chyba
nic bardziej rozsądnego nie mogłam zrobić, niż wykazać się konsekwencją i sięgnąć
po część drugą opowieści z bystrym profesorem Harvarda w roli głównej, czyli po
„Kod Leonarda da Vinci”. I tym razem również czytałam w oryginale („The Da
Vinci Code”).<o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;"> Nie będę się szeroko rozpisywać,
bo uważam, że skoro książka nie przypadła mi do gustu, więc już wystarczająco
dużo czasu zmitrężyłam na jej lekturze, dlatego nie będę go dodatkowo marnować na
recenzyjny elaborat. Mogę przecież sięgnąć po inną opowieść, która być może
mnie zauroczy. Powiem więc krótko, że absolutnie podtrzymuję wszelkie me
zastrzeżenia pod adresem Dana Browna, jakie wymieniłam, recenzując „Anioły i
demony”. W „Kodzie Leonarda da Vinci” również dłużył mi się początek i koniec.
Dodatkowo mam wrażenie, że ścisły finisz w „Kodzie Leonarda da Vinci” Brown po
prostu potraktował po macoszemu. Ale tak to jest, gdy wcześniejsze piramidalne
mataczenie obraca się przeciwko samemu autorowi i z napompowanego balonika
zostaje zwiotczały beletrystyczny knot. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;"> Jednak największą skazą, której kompletnie
nie jestem w stanie przełknąć ponownie (raz w „Aniołach i demonach” mi
wystarczyło), jest w mojej ocenie naginanie wydarzeń historycznych i tworzenie alternatywnej
rzeczywistości, które mają stanowić fałszywe rusztowanie dla fikcji literackiej.
Absolutnie nie zgadzam się z takim podejściem. Zasada jest prosta: czarne jest
czarne, a białe jest białe i nawet Dan Brown, rzekomo mistrz sensacji, musi się
liczyć z faktami czy twardymi dokumentami. A jeśli tego nie robi, to znaczy, że
albo jest ignorantem, albo manipulantem, albo jednym i drugim. Uch… i tak delikatnie
go określiłam. Tłumacząc obrazowo, to trochę tak jakby ktoś powiedział, że
bitwa pod Grunwaldem wcale nie miała miejsca lub że wygrali ją Krzyżacy, a następnie
dorabiał do tej spreparowanej bzdury swoją opowieść.<o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;"> Dlatego bardzo dziękuję za tego
typu znajomość. Wolę innych autorów, którzy nie próbują ze mnie drwić, manipulując
faktami, by osiągnąć komercyjny efekt pod publiczkę. Po raz kolejny przekonałam
się, że ilość sprzedanych egzemplarzy ani nawet niekończąca się lista przypochlebnych
recenzji, których co najsłodsze fragmenty nomen omen przytoczono w tym wydaniu „Kodu
Leonarda da Vinci”, nijak nie przekładają się na moje literackie ukontentowanie.
<o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">Jednak muszę uczciwie przyznać, że w całej tej sensacyjnej mizerii znalazłam
też pewien plus, a mianowicie obcowanie z językiem oryginału. English, a zwłaszcza
American English, przydaje się przecież coraz częściej czy to w wielkim
biznesie, czy na drobnym zagranicznym wypadzie wakacyjnym. A „Kod Leonarda da
Vinci” zawiera nieskomplikowane słownictwo, sporo tu dialogów, wyrażeń używanych
na co dzień, więc gotowych przykładów do sytuacyjnego obycia się z jankeskim
językiem do wyboru do koloru, czyli jakby powiedział sam Robert Langdon „you
name it”. I to by było kluczowe w odpowiedzi na pytanie, dlaczego czasu
spędzonego na lekturze „The Da Vinci Code” nie uważam za całkowicie straconego.
<o:p></o:p></span></span></p><p>
</p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">Książka „The Da Vinci Code” Dana Browna ukazała się nakładem wydawnictwa
Corgi Books. <o:p></o:p></span></span></p><p><br /></p><p><br /></p>Unknownnoreply@blogger.com6tag:blogger.com,1999:blog-8178947964171465059.post-83074533491335853112022-07-25T15:12:00.000+02:002022-07-25T15:12:08.227+02:00Jung Chang "Dzikie łabędzie" z Wydawnictwa PRIMA<p> <table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhZ1pF8GrSvMY42J0oaiUSIRWwo2JIoXdoBKPjB_ZTl5N2Iwq7g5pdSxuK7va0aP23EFKv106s8mRr8JrdJU2aPqBLKC8hLsl0qsbwtGsziNTWDMGge8JQ7lm2_lr7zAbcq9uYs5BvtFUPYCOthwK_yWw1kuYhBbvqARQFsTg_J-hBox4Ms6_d2hSMt0Q/s1322/Dzikie%20%C5%82ab%C4%99dzie%20IG%20logo.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img alt="Jung Chang "Dzikie łabędzie"" border="0" data-original-height="1322" data-original-width="1052" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhZ1pF8GrSvMY42J0oaiUSIRWwo2JIoXdoBKPjB_ZTl5N2Iwq7g5pdSxuK7va0aP23EFKv106s8mRr8JrdJU2aPqBLKC8hLsl0qsbwtGsziNTWDMGge8JQ7lm2_lr7zAbcq9uYs5BvtFUPYCOthwK_yWw1kuYhBbvqARQFsTg_J-hBox4Ms6_d2hSMt0Q/w255-h320/Dzikie%20%C5%82ab%C4%99dzie%20IG%20logo.jpg" title="Jung Chang "Dzikie łabędzie"" width="255" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><span style="font-family: helvetica;">Jung Chang "Dzikie łabędzie"/<br />Wydawnictwo PRIMA</span></td></tr></tbody></table><br /></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">Ponownie przedstawiam Wam
książkę z biblioteki, którą połknęłam z wielkim zainteresowaniem. Kolejna
bibliotekarska rekomendacja trafiona w punkt. Co tym razem tak mi przypadło do
gustu? „Dzikie łabędzie” Jung Chang. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;"> „Dzikie
łabędzie” to historia trzech pokoleń pokazana oczami babki urodzonej jeszcze w cesarstwie
chińskim, matki wychowanej już w czasach Republiki Chińskiej i córki, której
przypadło żyć w Chińskiej Republice Ludowej. Kobiety łączą więzy krwi i rodzinna
miłość, a dzieli polityczna cenzura, okrucieństwa systemu i sposób podejścia do
władzy. Każda z nich zmuszona jest mierzyć się z problemami codzienności, zmagać
się z hierarchicznym podporządkowaniem, a nawet drżeć o życie, lecz żadna z
nich nigdy nie straci nadziei na lepszą przyszłość.<o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">Jako najmłodsza z
pokolenia, Jung Chang, zawarła w „Dzikich łabędziach” kwintesencję chińskich
przemian, jakim podlegał jej kraj od schyłku cesarstwa aż do 1978 r., kiedy to już
jako studentka w wieku 26 lat (po okresie odwilży i otwarcia się Państwa Środka
na świat) wyjechała na stypendium językowe do Londynu. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">Właściwą opowieść autorka
poprzedziła drzewem genealogicznym swojej rodziny (co jest szczególnie
przydatne choćby ze względu na specyfikę chińskich imion, z którymi nie
jesteśmy osłuchani, więc poręczniej jest posługiwać się w razie potrzeby
wygodną ściągawką). Mamy też krótką linię chronologiczną w rozbiciu na dwie
płaszczyzny: pierwsza odnosi się do istotniejszych wydarzeń rodzinnych, a druga
paralelnie wskazuje kamienie milowe wydarzeń w kraju, czyli skala mikro
zestawiona została ze skalą makro. I wreszcie do naszej dyspozycji jest mapka
Chin z naniesionymi miastami i rejonami, do których nawiązuje opowieść. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">W historię „Dzikich
łabędzi” wkraczamy dużymi krokami, lecz raczej z małymi stopami, bo babce –
zgodnie z odwieczną chińską tradycją – krępowano stopy. Drobne uchodziły za
dziewczęcy kapitał i dawały szansę na intratne zamążpójście. Nikt przy tym nie
liczył się z bólem okaleczonej właścicielki (nierzadko wbrew woli jej samej),
bo przecież prawdziwa chińska kobieta od dziecka wychowywana była w
posłuszeństwie i chętna do poświęceń. Opowieść Chang usiana jest wieloma
tradycjami, a jest ich szczególnie dużo w rozdziałach poświęconych babci. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">W części, gdzie główną
bohaterką zostaje matka, do głosu dochodzi potrzeba zmian społecznych, toczy
się wojna z Japonią, a dodatkowo wewnętrzna walka o wpływy i finalnie o władzę
między Kuomintangiem (dziś byśmy powiedzieli stronnictwem prawicowo-narodowym)
a komunistami. Wówczas rodzą się ideały rewolucji społecznej ze szczytnymi
hasłami powszechnej równości i pracy na rzecz sprawiedliwości klasowej, którym ślepo
ulegną rodzice. W okresie, który z mojej perspektywy uważam za najciekawszy pod
względem poznawczym, a mianowicie gdy główne światło skupia się na córce,
komunizm wypacza się i przeradza w kampanię wielkiego skoku czy bestialskiej
rewolucji kulturalnej, której celem było bezduszne wyeliminowanie wrogów
klasowych, uczniów kapitalizmu, wrażych rewizjonistów. Pragmatycznych sformułowań nie brakowało, bo
nieomylny i boski wódz Mao był niezwykle kreatywny w terminologii. Zresztą nie
tylko nomenklatura była jego pasją, choć ta akurat doskonale służyła mu do
realizacji demonicznych zamiarów. Komunizm wpełza niczym padalec w każdą
dziedzinę życia Chińczyków. Obdziela stanowiska, reglamentuje żywność, reguluje
ilość kontaktów między małżonkami, a nawet określa kolor myśli, marzeń i snów.<o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">Oboje rodzice autorki zostali
komunistami, zwłaszcza ojciec był nieprzejednany w swoich komunistycznych
zasadach. Oboje należeli do partii. Oboje też zajmowali prominentne stanowiska
urzędnicze. Do czasu, zanim popadli w niełaskę reżimu, wiedli uprzywilejowany
żywot wśród równych, choć oni akurat (ze względu na swe zasługi dla ojczyzny) byli
równiejsi. Z tego tytułu przysługiwało im mieszkanie służbowe, darmowa służba
zdrowia, a dzieciom lepsze szkoły. Opisując historię rodziny, Chang odsłania
oblicze Chin z tamtych czasów. Pokazuje nie tylko, co się działo, lecz także
tłumaczy przyczyny i konsekwencje poczynań machiny politycznej. Patrzy na
wydarzenia jako prawdziwy uczestnik zmian, których sama doświadczyła, zarówno jako
członek Czerwonej Gwardii, do której będąc nastolatką tak pragnęła się dostać,
jak również jako uczestniczka wiejskich obozów, w których odbywała reedukację
za nieprawomyślne postępowanie. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">Ogromnie interesujący jest
obraz Chin ze szczegółami życia, szczególnie wstrząsające są opisy wydarzeń w okresie poprzedzającym wielki głód czy wyniszczającej
rewolucji kulturalnej. Zwykle mamy ogólną wiedzę na temat wydarzeń z tego
okresu, tu Chang wypełnia ją realnymi szczegółami, drastycznymi realiami, twarzami
konkretnych osób. Nawet jeśli można przypuszczać, że niektóre fragmenty mogły
zostać przez autorkę, zwłaszcza dotyczące działalności partyjnej rodziców,
ukazane w łagodniejszym świetle, to nie zmienia to faktu, że „Dzikie łabędzie” pokazują
bogaty przekrój panujących stosunków z tamtego okresu od ułomnej mentalności
społecznej zaczynając, a na pokrętnym charakterze władzy kończąc.<o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">Chang przedstawia zmiany
zachodzące tak w rodzinie, w lokalnych społecznościach, jak w wymiarze całego
kraju. Denuncjacje, terror, tortury, obozy pracy zmieniały przyjaciół we
wrogów, a dawni wrogowie stawali się zapiekłymi prześladowcami. Wszyscy z
Changów doświadczyli trucizny opresyjnego reżimu, jednak nie wszyscy doczekali
rehabilitacji. Wszakże wypalone rozżarzonym żelazem rany i przeżyta trauma,
która doprowadziła do skrajnego wyczerpania, spowodowały, że wiara w system
mający zapewnić raj na ziemi, powoli zaczynała przesiąkać wątpliwościami. Zaczynała
się cicha ewolucja poglądowa. Bo to przecież na razie tylko odwilż, a jeszcze
nie rewolucja, by o prawach i wolnościach można było głośno mówić czy nawet
krzyczeć. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">„Dzikie łabędzie” Jung
Chang to opowieść, którą czyta się z zapartym tchem tyleż z niedowierzaniem, co
z przerażeniem. Z perspektywy czasu wydaje się paradoksalnie zadziwiająco
prawdziwa i nierealnie niemożliwa. Można się na niej uczyć historii, studiować
socjologię, pogłębiać wiedzę z doktryn politycznych i wreszcie wyciągnąć
konkluzję ku przestrodze. <o:p></o:p></span></span></p><p>
</p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">„Dzikie łabędzie” Jung
Chang ukazały się pod auspicjami wydawnictwa PRIMA. Za polecenie świetnej lektury
dziękuję Miejskiej Bibliotece Publicznej w Koninie. <o:p></o:p></span></span></p><p><span style="font-family: helvetica;"><br /></span></p><p><br /></p>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8178947964171465059.post-38293314066335681662022-07-18T09:27:00.001+02:002022-07-18T09:27:00.205+02:00Radosław Lewandowski "Australijskie piekło"<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjvJ2GefbqZWvoatFd1nra-bQI66UkkuYPzn-EqTiRtGdy2zHERF5n0LG5VFf_sGFXwCLieVRlwhxbk7JTCZedRqyXY3emWe0w_qDRtK0YXHB6lZUKPZwwKMbPFE02xSYwbPjeVfv3B7sR_mTy11UkkNfBbyQVxJmfKRajePZwEoVcUtFoy5zTwRZWIuw/s1057/Australijskie%20piek%C5%82o.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img alt="Okładka książki Radosława Lewandowskiego pt. "Australijskie piekło" z galeonem na pierwszym planie" border="0" data-original-height="1057" data-original-width="800" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjvJ2GefbqZWvoatFd1nra-bQI66UkkuYPzn-EqTiRtGdy2zHERF5n0LG5VFf_sGFXwCLieVRlwhxbk7JTCZedRqyXY3emWe0w_qDRtK0YXHB6lZUKPZwwKMbPFE02xSYwbPjeVfv3B7sR_mTy11UkkNfBbyQVxJmfKRajePZwEoVcUtFoy5zTwRZWIuw/w242-h320/Australijskie%20piek%C5%82o.jpg" title="Radosław Lewandowski "Australijskie piekło"" width="242" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><span style="font-family: helvetica;">Radosław Lewandowski <br />"Australijskie piekło" </span></td></tr></tbody></table><br /><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">Na „Australijskie piekło”
Radosława Lewandowskiego skusiło mnie tło historyczne jego powieści. I choć
jestem miłośniczką dziejów dawnych, to akurat nie tę cechę uważam za największy
atut książki. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify; text-indent: 35.45pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">„Australijskie piekło”
opowiada o wyprawie Batavii, statku należącego do Holenderskiej Kompanii
Wschodnioindyjskiej, który na przełomie lat 1628/1629 wyruszył w swój dziewiczy
rejs na Jawę. Niestety nigdy tam nie przybił, ponieważ w wyniku knowań
niektórych członków załogi zboczył z kursu i tak nieszczęśliwie osiadł na rafie
niedaleko zachodnich wybrzeży Australii, że w niedługim czasie zatonął, a wraz
z nim jego drogocenny ładunek. Duża część załogi i pasażerów, w tym kobiety i
dzieci, ewakuowała się na pobliskie wyspy. Inna część, po bezowocnych
poszukiwaniach na archipelagu wody pitnej, zdecydowała się popłynąć na szalupie
ratunkowej po pomoc. Zanim jednak dotarli do cywilizacji i wrócili ze
wsparciem, wśród rozbitków na wyspie na czoło wysunął się samozwańczy watażka,
skrzyknął podległą mu bandę i obwołał się admirałem, a następnie terroryzował i
niewolił pozostałych przy życiu, wszelkie objawy nawet drobnego
nieposłuszeństwa karząc śmiercią. Niewielu udało się przetrwać. Chyba żadna
wyobraźnia nie jest w stanie wymyślić tego, czym uczestników wyprawy zszokowało
życie. Tak można by podsumować całość wydarzeń. Niestety, podróż do Nowego
Świata, zamiast okazać się bajką, przyniosła ze sobą ohydę dobrze sprawdzoną już
na Starym Kontynencie. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify; text-indent: 35.45pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">Może zacznę od plusów.
Radosław Lewandowski ma świetne wyczucie słowa. Jego bohaterowie posługują się
soczystym językiem, miejscami stylizowanym na starszy, ale jakby wyłożonym
współczesną podszewką, a szorstkie męskie rozmowy poprzerastane są marynarskimi
epitetami. Niech „obwisłe cycki meduz” posłużą tu za drobny przykład. Całość jednak
nie przybiera wulgarnego wydźwięku, a wręcz przeciwnie jest energicznie krzepka
i wpisuje się w potrzebę chwili. Nie brak też chwytliwych wywodów na temat
religii i choć to zaledwie XVII w. Lewandowski pozwolił spojrzeć swoim
bohaterom na wiele kwestii dotyczących wiary w zadziwiająco aktualny sposób. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify; text-indent: 35.45pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">Nie inaczej dzieje się z
opisami. Zarówno batalistyczne oblężenie Grolle, jak i bitwa morska z
hiszpańskim galeonem, a także międzywyspiarskie potyczki wypadają bardzo
naturalnie kompozycyjnie. Wydarzenia widzimy nad wyraz dokładnie, dudnią huki wystrzałów,
zapach duszącego prochu drażni nam nozdrza i niemal uchylamy się od razów,
które za chwilę spadną na naszą głowę, o ile w porę nie zareagujemy. Na lądzie
czy na oceanie Lewandowski potrafi dać odpór wrogowi w sposób zdecydowany i
plastyczny. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify; text-indent: 35.45pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">Ponadto „Australijskiemu
piekłu” Lewandowski nie poskąpił ilości wydarzeń, czytelnik nie będzie mógł więc
narzekać na mnogość scen, tym bardziej że autor upodobał sobie czynami, a nie
słowami charakteryzować swoich bohaterów. Tych też tu nie brakuje. Momentami
niemal prawie się w nich gubiłam. Żaden z głównych uczestników wyprawy
charakterologicznie nie wypada blado. Mogą to być typki spod ciemnej gwiazdy, mogą
nie wzbudzać sympatii, a szaleństwo niektórych odstraszać, ale braku
wyrazistości nie można im zarzucić. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify; text-indent: 35.45pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">Oprawa graficzna również
zasługuje na pochwałę. Stylizowana mapa z trasą rejsu, czcionka o lekko kaligraficznym
kroju jakby tyle co wyszła spod gęsiego pióra oraz delikatna apla z przebijającymi
się fragmentami kartografii rozbudzają wyobraźnię, zanim jeszcze zdążymy zatopić
się w narrację na dobre. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify; text-indent: 35.45pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">Do czego więc się doczepię?
A no, po pierwsze do tego tła historycznego, które mnie skusiło. Niby jest, ale
liczyłam na więcej. Samo uplasowanie akcji w przeszłości i oparcie powieści na
prawdziwym wydarzeniu historycznym, to nieco za mało bym mogła powiedzieć, że
mój apetyt na dziejowe detale zostanie zaspokojony. Wprawdzie Lewandowski
dołożył na zakończenie rozdział o geopolityce, jednak to trochę tak jakby z
sernika powyciągać rodzynki i jeść je osobno. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify; text-indent: 35.45pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">Druga rzecz, której mi było
mało, to spoiwo. Jak wspominałam, Lewandowski nie poskąpił na ilości scen, na
ilości bohaterów, wydarzeń też jest tu naprawdę sporo. Być może tak mocno
skupił się na pierwszym planie, na tym, co najważniejsze, że nieco mniej
naświetlił osnowę? Nie umiałam dopatrzyć się między scenami wypełniacza,
emocjonalnego spoiwa, porządnego podkładu intrygi i może przez to nie
potrafiłam wychwycić napięcia, które powinno przecież ściskać mi żołądek wraz z
rozwojem akcji. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">Bohaterowie „Australijskiego
piekła” to niewątpliwie postaci z krwi i kości, sprawiający wrażenie
autentycznych. Jednak Lewandowski, dając im solidną cielesną obudowę, jednocześnie
nie zajrzał im zbyt dokładnie pod skórę. Tylko czasami i tylko na chwilę
majstruje w ich wnętrzu. Za mało mi było ich emocji i wewnętrznych przemyśleń.
Gdy tylko autor zahaczał o ich świat duchowy, równie szybko zaraz robił krok
wstecz. A myślę, że w tym obszarze Lewandowski miałby równie wiele istotnych
kwestii do powiedzenia, jak w pozostałych. Toż dopiero mogłaby nas ogarnąć
trwoga, gdybyśmy poznali myśli zdeprawowanego Kornelisza (pomyleńca, który
obwołał się niepodzielnym władcą wyspy i
uosabia XVII-wieczną wersję psychopaty terrorysty).<o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">Mimo pewnego niedosytu
podczas lektury mogę chyba podsumować, że Radosław Lewandowski podjął wyzwanie
stworzenia z „Australijskiego piekła” swoistego marynistycznego widowiska. Na sztormową
próbę wystawił w nim nie tyle statek (zatopione kufry ze złotem i inne cenne
precjoza warte były fortunę), co przede wszystkim samych bohaterów, którzy w diabelskiej
wyprawie stracili umiar, cześć, honor, a inni nawet życie. Los sobie
bezceremonialnie zakpił z ich wyobrażeń o sobie, a każąc im poświęcić szczytne ideały,
nie dał nic na osłodę, bo przecież wybór między złym a gorszym to z założenia alternatywa
tragiczna. <o:p></o:p></span></span></p><p>
</p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">Jako ciekawostkę powiem
jeszcze, że „Australijskie piekło” Radosława Lewandowskiego zdobyło główną
nagrodę w piątej edycji konkursu literackiego „Brakująca Litera”.<o:p></o:p></span></span></p><p><br /></p><p><br /></p><p> </p>Unknownnoreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-8178947964171465059.post-748311200463521582022-07-11T09:50:00.009+02:002022-07-26T16:25:30.586+02:00Dan Brown "Angels and Demons"/"Anioły i demony" <p></p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj0rKVr7R7JvXmOx_E0WRVmhvDkDSG5RYJDy1z4SUhNKZ86AumC3O5NhjC5gNuYLjmmYPMZ1n6AmgkD_Ni8ZLaQ17FMZTFNIFQIIbMqL0KWak9ORa9iLjL99ggSudsCcdMJuvd-HGKkyLuv7xZ42u3tQT634D3UF_afHcNBwp2NCVPcP9wxdO54G2_Tfw/s1024/Anio%C5%82y%20i%20demony%202%20IG%20logo.jpg" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img alt=""Angels and Demons"/"Anioły i demony" Dana Browna z logo "Czytam duszkiem"" border="0" data-original-height="1024" data-original-width="768" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj0rKVr7R7JvXmOx_E0WRVmhvDkDSG5RYJDy1z4SUhNKZ86AumC3O5NhjC5gNuYLjmmYPMZ1n6AmgkD_Ni8ZLaQ17FMZTFNIFQIIbMqL0KWak9ORa9iLjL99ggSudsCcdMJuvd-HGKkyLuv7xZ42u3tQT634D3UF_afHcNBwp2NCVPcP9wxdO54G2_Tfw/w240-h320/Anio%C5%82y%20i%20demony%202%20IG%20logo.jpg" title="Dan Brown "Angels and Demons"/"Anioły i demony"" width="240" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><span style="font-family: helvetica;">Dan Brown "Angels and Demons"/<br />"Anioły i demony"</span></td></tr></tbody></table><br /><p></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">Po sensację sięgam raczej
rzadko. Może dlatego, że mam jej wystarczająco dużo wokół siebie? Tym razem postawiłam
na rzecz już względnie znaną i autora także raczej rozpoznawalnego, bo jego książki
sprzedają się w milionach egzemplarzy. Wydawałoby się, że to sprawdzony produkt.
Czy więc miliony ludzi mogą się mylić w ocenie? Mogą, bo mnie powieść nie
zachwyciła. Nieczęsto też stwierdzam, że film przypadł mi do gustu bardziej niż
książka. Ale po kolei. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;"> Co przeczytałam? „Angels and Demons” Dana Browna,
czyli "Anioły i demony”, bo czytałam w oryginale. To pierwszy tom cyklu z
Robertem Langdonem w roli głównej. Kolejne to „<a href="https://czytamduszkiem.blogspot.com/2022/07/dan-brown-kod-leonarda-da-vincithe-da.html" target="_blank">Kod Leonarda da Vinci</a>”,
„Zaginiony symbol”, „Inferno” i wreszcie „Początek”. Mimo rozczarowania sięgnę
jeszcze po drugą część, by zweryfikować swoją opinię. Jeśli też mnie nie ujmie,
to następne sobie odpuszczę. Wolę spędzić czas w towarzystwie literatury, która
wywołuje u mnie głębsze emocje. Nie znaczy to, że książka nie ma swoich atutów,
bo ma, ale… ale może moment był nie ten, może miejsce nie takie albo może
zwyczajnie zupa była za słona?<o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;"> Krótkie, ale naprawdę krótkie wprowadzenie do fabuły,
bo zapewne większość z Was zetknęła się z „Aniołami i demonami” już wcześniej.
Ja najpierw natrafiłam na film. Uważam, że mimo iż ekranizacja sporo odbiega od
fabuły, to jednak dzięki wartkiemu scenariuszowi i usunięciu pewnych (jak dla
mnie) nazbyt futurystycznych wątków (bo ja z tych, co twardo stąpają po ziemi)
ma nad książką przewagę. W powieści bardzo dłużył mi się początek i
zakończenie. Na siłę naciągane, by sztucznie podbić napięcie. Środek przebiega
względnie równo, natomiast wprowadzenie, a zwłaszcza finał dość mnie zmęczył. Znudzona
odliczałam kartki, ile jeszcze do ostatniej strony. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;"> Robert Langdon jest profesorem historii na
Uniwersytecie Harvarda, szczególnie interesuje go interpretacja symboli. Pewnej
nocy, gdy nie może spać, otrzymuje zagadkowy telefon, a następnie fax z
materiałami, z których wynika, że zostało popełnione morderstwo, a z
pozostawionych śladów wynika, że sprawca jest iluminatem, członkiem tyleż
tajnej co niedziałającej już sekty, która za swojego głównego wroga obrała
sobie Kościół katolicki. Langdon skuszony możliwością zgłębienia tematu ciekawego
dla niego z historycznego punktu widzenia, leci do Genewy, do CERN – instytutu
naukowo-badawczego, a następnie z równie uroczą, co inteligentną naukowczynią,
Vittorią Vetrą, do Rzymu, a dokładniej do Watykanu, bo tam prowadzą znaki. Znaki
nie tylko zabójstwa, lecz – o czym Langdon dowie się mimochodem później – także
kradzieży niezwykle niebezpiecznej próbki antymaterii, która ma być bardziej
niszczycielska od samej energii nuklearnej, a którą w tajemnicy przed światem
stworzył ojciec Vittorii. Tak oto zaczynają się piętrzyć przeszkody, kolejne
niewiadome, zagadki. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;"> </span></span><span face=""Source Sans Pro", sans-serif" style="font-size: 12pt;">Mogę chyba powiedzieć, że
Brown w „Aniołach i demonach” teorię spisku opanował do perfekcji, a współczesne
społeczeństwa wydają się łaknąć rozrywki wynikającej z konspiracyjnych knowań.
Przyznam również, że autor ciekawie przedstawił, z jaką łatwością można wpaść w pułapkę
manipulacji i szachrajstwa, zwłaszcza tłum skłonny jest do uznawania za cud
zjawisk, których nie potrafi racjonalnie wytłumaczyć. </span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;"> Atrakcyjne dla mnie wydawały się również miejsca, w
których rozgrywa się akcja. Po pierwsze, Rzym ze swoimi miejscami
rozpoznawczymi, jak np. Panteon czy bazylika Santa Maria del Poppo, które
wszyscy znają choćby ze słyszenia, a niektórzy mieli okazję odwiedzić. Po
drugie, Watykan. Tu z kolei odwiedzamy choćby bazylikę Św. Piotra z Kaplicą
Sykstyńską. Możemy też pomyszkować po najbardziej tajnych archiwach. Ot, szybka
wycieczka miejska. Intrygująca o tyle, że w krótkim czasie i na niewielkiej
przestrzeni można być zarazem we Włoszech i w Watykanie. Zapomniałam jednak, że
„Angels and Demons” to sensacja, a nie literatura piękna, nic dziwnego więc, że
autor poświęca więcej czasu na odkrywanie niewiadomych i analizę odkryć niż na estetyczne
detale. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;"> Nieco zawiedziona też byłam, gdy Brown, nawet jeśli
wplatał w narrację wątki historyczne, to nie zawsze trzymał się faktów, nawet
tych, które łatwo można zweryfikować. No, cóż, może taki urok tego autora? A
może drobna manipulacja na potrzeby literackiej fikcji? A przy okazji kolejny dowód
na to, jak łatwo ulec fałszywym sztuczkom.<o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;"> Momentami też zgrzytał mi sposób prowadzenia
opowieści, nawet powiedziałabym, że był taki… amerykańsko-łopatologiczny i
prosty w swoim przekazie. Jejku, zaraz zostanę posądzona o ksenofobię. Ale za
to niektóre dialogi niczego sobie, zwłaszcza Langdon i Vetra stanowili dobrany intelektualnie
duet. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;"> Ponadto nie bardzo potrafiłam wyczuć napięcie. Być
może dlatego, że większość scen uważam za niepotrzebnie przeciągnięte, nazbyt
rozdmuchane. Do pewnego momentu utrzymywałam uwagę, interesowało mnie, co
wydarzy się dalej, a potem skupiałam się tylko na dotarciu do zamknięcia sceny.
W tym przypadku raczej skłonna bym była przepisać autorowi receptę w formie
„mniej znaczy lepiej”. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;"> Krótko mówiąc, po „Aniołach i demonach” literackiej mięty
do Dana Browna nie poczułam, ale jak wspomniałam, dam mu jeszcze ostatnią
szansę i sięgnę po kolejny tom cyklu. Jeśli i tym razem powtórzą się moje odczucia,
będzie to oznaczało, że estetycznie nam nie po drodze. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;"> I jeszcze wzmianka dla tych, którzy chcieliby
spróbować swoich językowych sił i zmierzyć się z oryginałem. „Angels and Demons”
mogą być ćwiczebną wprawką już dla osób z poziomu intermediate, które chcą
podszlifować swój English, lecz nie w wersji British a American. <o:p></o:p></span></span></p><p>
<span style="font-family: helvetica;"><span style="font-size: 12pt; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;">Książka „Angels and Demons” Dana Browna ukazała się nakładem Corgi Books.</span> </span></p><p><span style="font-family: helvetica;"><br /></span></p><p><br /></p><p><br /></p>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8178947964171465059.post-88635131059143577632022-07-08T20:49:00.002+02:002022-07-08T20:49:51.956+02:00Doris Lessing "The Grass Is Singing"/"Trawa śpiewa" <p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjz7GlH0K043Ym7T9PsAPQSOql-QuNa2K6-B2r3pqM_9T9HgBGOQ05k8O6Wdn7Xm7aMZvMdVU7pRwHSBPDr5wrdZ2hyXtz1PTmtdPM9Jdr4XkdJ1H-_iXhOQpRoC0s1BZDJxgF2nIkTdf2RepJfL-4mY-A71ThjY8u20h0LIjkffSyOa0DnTK3JQEVcUA/s1200/Trawa%20%C5%9Bpiewa%20IG%20logo.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img alt=""Trawa śpiewa" Doris Lessing z logo "Czytam duszkiem"" border="0" data-original-height="1200" data-original-width="1040" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjz7GlH0K043Ym7T9PsAPQSOql-QuNa2K6-B2r3pqM_9T9HgBGOQ05k8O6Wdn7Xm7aMZvMdVU7pRwHSBPDr5wrdZ2hyXtz1PTmtdPM9Jdr4XkdJ1H-_iXhOQpRoC0s1BZDJxgF2nIkTdf2RepJfL-4mY-A71ThjY8u20h0LIjkffSyOa0DnTK3JQEVcUA/w277-h320/Trawa%20%C5%9Bpiewa%20IG%20logo.jpg" title="Doris Lessing "The Grass Is Singing"/"Trawa śpiewa"" width="277" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><span style="font-family: helvetica;">Doris Lessing "The Grass Is Singing"/<br />"Trawa śpiewa"</span></td></tr></tbody></table></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">Jakiś czas temu czytałam “Lato przed zmierzchem”
Doris Lessing i tak mnie ujął styl opowieści, że postanowiłam sięgnąć po
kolejną autorstwa noblistki. Kolejna okazała się w rzeczywistości pierwszą, bo
„The Grass Is Singing” to debiut literacki Brytyjki. Trochę więc pokrętnie
zaznajamiałam się z twórczością Lessing. A już gdy tylko dowiedziałam się, że
biblioteka dysponuje tekstem oryginalnym, czyli w języku angielskim, aż się
oblizałam. Zaiste moje maniery czasami mnie samą napawają ogromnym zdziwieniem.
Następna lektura to będzie… kurs ogłady, hihihi… <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;"> Akcja
„The Grass Is Singing” rozgrywa się na przełomie lat trzydziestych i
czterdziestych ubiegłego wieku w dawnej Rodezji (obecnie Zimbabwe). Bohaterką
jest ok. 30 letnia biała kobieta (kolor skóry ma tu znaczenie), która niejako
wbrew własnym wyobrażeniom o sobie samej i pod wpływem opinii innych na swój
temat wychodzi za mąż za ledwie poznanego ubogiego farmera (też biały). Ona
przyzwyczajona do wygód miasta, on wpatrzony w farmę, która jest wprawdzie
zadłużonym, lecz jego oczkiem w głowie. Oboje nie przystają do siebie pod
żadnym względem. Inne mentalności, inne charaktery, inne oczekiwania. Po kilku
latach jałowego małżeństwa Mary zostaje znaleziona martwa w swoim domu, a do
morderstwa przyznaje się czarnoskóry Moses (kolor skóry znowu ma znaczenie).
Opowieść rozpoczyna się od krótkiego komunikatu prasowego dotyczącego
zdarzenia. Z jego treści wiem, kto zabił, kogo, kiedy i z jakich powodów.
Mogłoby się więc wydawać, że skoro kryminalne okoliczności są znane, czytelnik
zostanie pozbawiony całej tajemniczej otoczki związanej z wyjaśnieniem sprawy.
Nic bardziej mylnego, bo Lessing potrafi mistrzowsko wydobywać na światło
dzienne drobiazgi, minisceny, gesty, półsłowa – niby nieistotne, lecz o ogromnym
ładunku psychologicznym. Czy w kontekście kryminalnym okażą się okolicznościami
łagodzącymi czy obciążającymi? O tym dziennikarz milczy. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;"> Afryka
w „The Grass Is Singing” nie jest przepełniona serdecznymi wspomnieniami i
melancholią do orientalnego kontynentu, jak to się choćby dało odczuć w
„Pożegnaniu z Afryką” Karen Blixen. Założę się, że wielu z nas do farmy u stóp
gór Ngong wybrałoby się bez dłuższego zastanawiania nawet dziś, natomiast
krajobrazy malowane przez Lessing, choć zachwycająco piękne, będąc opatrzone
duszną atmosferą i chorobliwie falującymi nastrojami głównej bohaterki, nie wydają
się już tak gościnne. Afryka Lessing jest bowiem przesiąknięta odpychającymi
kontrastami i niezrozumiałym zmaganiem się z niebezpieczeństwem występującym pod
różnymi postaciami. Jego źródło stanowi już sama przestrzeń: wokół pola
uprawne, cienie falujących drzew, upał zalegający nad równinami. Dodatkowo powracające
poczucie rozdarcia między wewnętrznym „ja” bohaterki a obrazem, jak postrzegają
ją inni, potęguje nieodparte wrażenie dysharmonii. I wreszcie impuls zapalny
stanowi kumulujące się napięcie między białymi i czarnymi. Świadomie używam stygmatyzujących
sformułowań, bo jednym z wątków rodezyjskiej powieści jest rasizm w
najczystszej postaci. Lessing ukazuje stosunki między farmerami, tymi zawsze są
biali Afrykanerzy, a czarnymi vel czarnuchami (pejoratywnych sformułowań pod
adresem tubylców nie brakuje, wszak sama Lessing wzrastała w Rodezji, więc z
pewnością niejedno słyszała i widziała), dziś byśmy powiedzieli rdzennymi
mieszkańcami. Lessing jak najbardziej świadomie decyduje się na język, którym
bohaterowie od lat przesiąkali, sami zupełnie nie zdając sobie sprawy z
narzędzia, jakim się posługują do wyrażania pogardy dla drugiego osobnika. W
ich mniemaniu bowiem Murzyn (sic!) przecież nie może się równać rasie panów. Zresztą
myśl o równi praw wydaje się Mary tak obrazoburcza, że aż przyprawia ją o
mdłości. Autorka świetnie oddaje obłudny światopogląd „istot lepszego gatunku”,
które przybyły na obcy sobie kontynent, by eksploatować mieszkańców, ziemię i
jej zasoby dla własnych korzyści, w tym przede wszystkim dla materialnego
bogactwa. Mówiąc wprost, przygnała ich tu chciwa wizja zysków. Natomiast przed
lokalnymi mieszkańcami, którzy w XX w. (sic!) ciągle jeszcze są sprzedawani jak
rzecz od farmera do farmera i traktowani jak zwierzęta (takim językiem
posługują się biali wobec nich), próbują kreować obraz białego człowieka, który
potrafi pracować dla samej idei, podczas gdy „leniwy Murzyn” oczekuje zapłaty,
co przecież z założenia jest nie do pomyślenia, by istota ledwie dorównująca zwierzęciu
domagała się własnego kąta dla założenia rodziny i pielęgnowania intymnych chwil.
Takich scen rozsianych w „The Grass Is Singing” jest zresztą więcej. Niby
drobne, niby nie posuwają narracji, a jednak smagają niczym biczem i rzucają
mnóstwo światła na zatęchłą koncepcję białej supremacji. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">Tak się zagalopowałam o
relacjach społecznych, że właściwie główna bohaterka zeszła mi na dalszy plan,
a to przecież ona jest, jeśli nie siłą napędową powieści, to przynajmniej
źródłem następujących po sobie wydarzeń. Patrząc na Mary, nie można nie zadać
sobie pytania, czy człowiek jest produktem okoliczności, czy może własnych
decyzji. Tertium non datur. Ale czytając Lessing, nie da się również
jednoznacznie rozstrzygnąć, gdzie leży przyczyna takiego stanu rzeczy. Lessing
jest doskonałą obserwatorką, równie świetną analityczką, jednakże ocenę i
wyciąganie wniosków przerzuca na czytelnika. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">Gdybym miała podsumować jej
powieść jednym słowem, odpowiedź zawarłabym w jednym wyrazie – konflikt.
Konflikt na wielu płaszczyznach, w odmiennych konfiguracjach i na różnych
etapach życia. Mała Mary dorasta w rodzinie, w której miłość już dawno wygasła.
Ojciec pijak, matka szarpiąca się o przetrwanie. Zafiksowany w pamięci obraz
rodzinnego domu będzie dla niej przestrogą, by nie powielać błędów rodziców.
Cóż, kiedy to nie uchroni dorosłej Mary przed katastrofą. Idąc własną drogą,
wydaje jej się, że słuszną, brutalnie dowiaduje się, że otoczenie patrzy na nią
i jej przyszłość inaczej niż ona sama. I tu następuje punkt zwrotny, który
niczym mechanizm spustowy wywoła bezpośrednie i pośrednie konsekwencje. Mary
bowiem próbując sprostać oczekiwaniom innych, zagubi się we własnych
pragnieniach. Zagubi się w nich do tego stopnia, że gdy jeden jedyny raz spróbuje
naprawić błąd pierworodny, w efekcie zamiast zbliżyć się do osiągnięcia celu, wyzwolić
ze świata, który ją osacza, zatraci siebie bez możliwości ocalenia. Smutne, ale
Mary przegra podwójnie, bo zarówno z własną wizją na siebie samą, jak i w
starciu z obcym wyobrażeniem. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">Lessing fantastycznie
oddaje stany duchowe bohaterki, ich odcienie, zmiany, pęknięcia, od drobnych
drgnień, rozterek i niepewności począwszy aż do niemal obsesyjnych stanów
nachodzących ją nieustannie strachów, lęków, niespełnionych pragnień, duszących
wizji, a na osaczającej ją długodystansowej samotności kończąc. Lessing nie
przepuści żadnemu szczegółowi i nigdy nie powtórzy się podobny opis. Im
bardziej Mary obezwładnia jej własna bezsilność, apatia i złość, tym bardziej
czytelnika zniewala pełnia wyłaniającego się portretu, który także w wymiarze
ogólnym zasadza się na kontraście: zmienność umysłu Mary w kontrze do
niezmienności afrykańskiej przyrody. Wielokrotność odbić i bogactwo powstałych
w ten sposób myśli, odczuć, wrażeń powodują, że niczym w Euklidesowej geometrii
obraz wielokrotnie odbity i przekształcany pozostaje, o zgrozo, bezwzględnie
ten sam, choć już nie taki sam. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">Mój krótki rys o „The Grass
Is Singing” Doris Lessing w żadnym razie nie wyczerpuje dostatku tematyki,
choćby przez to, że pominęłam kwestię sytuacji kobiet. Daje jedynie krótki i
wybiórczy wgląd w niektóre zagadnienia. Mam nadzieję jednak, że okaże się dla
Was wystarczający, by podjąć się wyprawy do dawnej Rodezji i być gotowym, by zaryzykować
próbę dialogu z Lessing, po lekturze której w myślach wciąż pozostaje więcej
pytań niż odpowiedzi. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">„The Grass Is Singing”
Doris Lessing czytałam w oryginale, nie znam więc polskiego przekładu. „The Grass
Is Singing” ukazało się w 1950 r., natomiast polskie tłumaczenie pod tytułem
„Trawa śpiewa” – o ile wiem – dopiero w latach osiemdziesiątych ubiegłego
wieku. Ciekawam, jak bardzo pierwszy i współczesny przekład mogłyby się różnić
od siebie choćby pod względem podejścia do zagadnienia nazewnictwa rdzennych
mieszkańców Afryki. Ot, taka mała zagadka. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">Co dodatkowo istotne, autorka
nie posługuje się skomplikowanym językiem, a jej konstrukcje stylistyczne nie
stanowią wielopiętrowych rusztowań. To jeden z wyróżników pisarskich Lessing. Znajomość
języka angielskiego na poziomie średniozaawansowanym spokojnie wystarczy, by
podelektować się książką, zrozumieć ją i poczuć jej klimat. A poza tym jaka to radość,
gdy uświadomicie sobie, że czytacie powieść nie tylko w oryginale, lecz na
dodatek dzieło noblistki. Brawa dla Was!</span><span style="font-family: Source Sans Pro, sans-serif;"><o:p></o:p></span></span></p><p>
</p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8178947964171465059.post-46565434735516932032022-06-02T18:16:00.002+02:002022-07-25T15:58:04.166+02:00RECENZJA PATRONACKA - Paulina Płatkowska "To, czego szukasz, szuka także ciebie" z Oficyny Wydawniczej SILVER<p></p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjPagWJUr_4yPoE4EJ4GoyUKzmUUkVpPkWEwd78iEsJLT6YBAJYKWyx5qPkoeUQblqKkdKGzvsi_42n_a0Dadlka5cDUSi3oQ8_pjp_IMBOjHc9yz9VkvXYeHZZ_Asr5zPcX3HaE8BupJl7zRprGJwdul9GPx_E4IDVnO5nzrZwMtupqJx555XDqNxPXg/s1080/To,%20czego%20szukasz%20logo.jpg" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img alt="Paulina Płatkowska "To, czego szukasz, szuka także ciebie" z Oficyny Wydawniczej SILVER" border="0" data-original-height="1080" data-original-width="808" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjPagWJUr_4yPoE4EJ4GoyUKzmUUkVpPkWEwd78iEsJLT6YBAJYKWyx5qPkoeUQblqKkdKGzvsi_42n_a0Dadlka5cDUSi3oQ8_pjp_IMBOjHc9yz9VkvXYeHZZ_Asr5zPcX3HaE8BupJl7zRprGJwdul9GPx_E4IDVnO5nzrZwMtupqJx555XDqNxPXg/w239-h320/To,%20czego%20szukasz%20logo.jpg" title="Paulina Płatkowska "To, czego szukasz, szuka także ciebie" z Oficyny Wydawniczej SILVER" width="239" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><span style="font-family: helvetica;">Paulina Płatkowska <br />"To, czego szukasz, szuka także ciebie"/<br />Oficyna Wydawnicza SILVER</span></td></tr></tbody></table><br /><p></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; margin: 6pt 0cm 0cm; text-align: justify;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">O ostatniej
książce z Oficyny Wydawniczej SILVER pisałam, że to remedium na smutki, a
przecież „To, czego szukasz, szuka także ciebie” Pauliny Płatkowskiej również
można by stosować na poprawę humoru i złapanie dystansu do siebie i świata. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; margin: 6pt 0cm 0cm; text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"> Główna bohaterka, Barbara, od lat
święci triumfy jako „polska Danielle Steel”. Jej książki stają się
bestsellerami, jeszcze… zanim trafią na półki sklepowe</span><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;">😊</span><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"> Do rozdawania autografów Barbara ma przygotowany specjalny długopis i ekstra
na te potrzeby wyćwiczony zamaszysty podpis, a na spotkaniach autorskich publika
zawsze tłumnie dopisuje. Poczytna pisarka cieszy się zasłużoną sławą, nie mniej
cieszy ją luksus, którym się otacza i na który przecież sama nie bez trudu
zarobiła. Mąż zbudował dla niej piękny dom z ogrodem, a w nim Świątynię Dumania
(vel Dłubania) niczym z Arkadii, w której małżonka z zaangażowaniem godnym
samej greckiej Safony (choć ta celowała w poezji) oddaje się rytuałowi
twórczemu. Także gosposia i managerka chodzą wokół Barbary na palcach, by broń
Boże nie zakłócić ulotnej weny. Nawet córka ograniczyła kontakty do niezbędnego
minimum, wiedząc, że rodzicielka nie lubi, gdy zawraca się jej niepotrzebnie
głowę, szczególnie gdy mistrzyni pióra z namiętnością godną królowej intryg
miłosnych rozgrywa akurat kulminacyjną scenę między godzącymi się kochankami. Jednym
słowem wszystko doskonale kręci się wokół Barbary, do czasu gdy ona sama zupełnie
przypadkiem nie odkryje innego punktu widzenia na swoją twórczość. Określenie
„tanie romansidła” zabrzmi autorce „rozchwytywanych powieści” niczym ponury dźwięk
spiżowego Dzwonu Zygmunta i zostawi w jej ambicji grubą rysę w postaci… powieściopisarskiej
blokady. Wygląda na to, że będzie należało sprawę przemyśleć i spojrzeć na nią
z dystansu, a to oznacza, że Barbara wybierze się w Góry Sowie, licząc, że tam,
z dala od rodziny, na łonie jesiennej
natury nieco ochłonie i znajdzie to, czego szuka. Tymczasem okaże się, że w
październiku dom pracy twórczej wcale nie zapada w zimowy sen, a wręcz
przeciwnie tętni życiem – nie tylko twórczym, no dobrze, twórczym w wielu
dziedzinach. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; margin: 6pt 0cm 0cm; text-align: justify;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;"> Muszę się przyznać, że początkowo
postać Barbary charakterologicznie nie przypadła mi do gustu. Wyobraźcie sobie,
że zmanierowana i zadufana w sobie pisarka, którą zepsuły literackie dokonania,
nawet swoich najbliższych potrafi traktować z chłodnym dystansem. W trakcie
lektury pomyślałam sobie (zupełnie nie wiem, skąd mi to skojarzenie przyszło
do głowy), że gdyby Barbara Niechcic z „Nocy i dni” Dąbrowskiej miała zostać w
XXI w. „polską Danielle Steel”, to niechybnie przejęłaby kilka cech ze sztucznie
egzaltowanej Barbary Berło-Dobrzynieckiej z „To, czego szukasz, szuka także
ciebie”. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; margin: 6pt 0cm 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">Płatkowska jednak ma pomysł na obłaskawienie mojego czytelniczego serca. Burząc
jedną sceną pewność siebie Barbary, a w kolejnych pokazując jej przemianę,
sprawia, że egzaltowana Barbara zmuszona jest spuścić nieco z wysokiego tonu i
nabiera tym samym bardziej akceptowalnych kształtów osobowościowych. Nie, nie
myślcie sobie, że nagle niczym z magicznego pudełka wyskakuje cudownie odmieniona
wersja Barbary. To by było nadto banalne, jednakoż zachodzi w niej pewna
przemiana mentalna. Barbara siłuje się na przemyślenia z własnym postrzeganiem
rzeczywistości, a w niej również i swojej roli. Płatkowska dodała jej trenerki,
z których każda wprowadza inny program ćwiczeniowy. I tu znowu nie myślcie o
siłowni dosłownie, bo w powieści chodzi o doświadczenia życiowe, pokonywanie
barier, zmagania się z codziennością i wątpliwościami. One stanowią przecież najlepszą
siłownię życia. Trenerki dla urozmaicenia są ulepione z różnej gliny – właściwie
więcej je na pierwszy rzut oka różni niż łączy, a jednak Barbarze udział w
takiej kobiecej zaprawie życiowej wyjdzie jak najbardziej na zdrowie. Kalejdoskop
charakterów i mozaika punktów widzenia spowodują, że Barbara nie otrzyma tego, po
co przyjechała, ale znajdzie to, co szukało ją. Trochę nagmatwane powiecie. Bynajmniej.
To po prostu literacka namiastka życiowych wiraży, przez które każdy z nas przechodził
albo właśnie przechodzi. Jeśli jeszcze Ciebie, drogi czytelniku, to nie
spotkało, to wszystko przed Tobą. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; margin: 6pt 0cm 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">Płatkowska wiele scen podszywa humorem lub nadaje im zabawną oprawę. Po dość
rzutkim wstępie akcja w domu pracy twórczej nieco zwalnia tempo i układa się
relaksacyjnie niczym nitki babiego lata, dzięki czemu, nawet wdrapując się z bohaterkami
na Wielką Sowę, można przyjemnie odpocząć. Dla mnie atutem „To, czego szukasz,
szuka także ciebie” jest miejsce akcji. Góry Sowie to jeden z bardziej uczęszczanych
przeze mnie regionów, a Płatkowska właśnie tam wywiozła damską ekipę, by „(…) wszystko,
co brzydkie i błahe”*) zostawiła za sobą i pozwoliła narodzić się kobiecym
więziom. Panie łazikują więc po ścieżkach górskich śladami Hermanna Henkla, lokalnego
propagatora turystyki. (Jeśli znacie Góry Sowie, to nie będziecie mieć problemu,
by zidentyfikować trasy. A jeśli nie znacie, to może dzięki tej historii nabierzecie
ochoty, by odwiedzić okolicę.) I niby zupełnie mimochodem wydreptują także drożynki
do prywatnych skarbnic zasobnych w tematy inspirujące do wspólnych rozmów.<o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; margin: 6pt 0cm 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">Płatkowska w „To, czego szukasz, szuka także ciebie” pozwoliła spotkać się
kobietom o różnej wrażliwości, matkom o przeciwstawnych poglądach oraz żonom i
kochankom o odmiennych doświadczeniach. O, nie zapominajmy też o córce z
marzeniami, które nie zawsze są po myśli rodzicielki. Dzieli je (te kobiety, a
nie marzenia) kilka ładnych dekad własnych przeżyć. Najstarsza w gronie liczy
sobie bowiem sześćdziesiątkę z dużym plusem, a najmłodsza ma dwudziestkę nawet bez
najmniejszego plusa. Jak opanować taką różnorodność? Scalać na siłę? Łączyć perswazją?
Nic bardziej zdrożnego. Płatkowska przemnożyła wrażenia przez liczbę
uczestniczek, a potem salomonowym rozwiązaniem, wybrała z każdego z nich to, co
najlepsze. Pokazując, że nie ma jedynie słusznego wzoru na życie, nie ma też receptury
na doskonałą żonę, męża czy dziecko. A nieidealne sytuacje i nieperfekcyjne
charaktery stanowią czysty dowód na to, jak można, czerpiąc z przeżyć innych, przesiać
je przez przetak swoich pragnień i dzięki temu korygować własne
niedoskonałości. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; margin: 6pt 0cm 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">Paulina Płatkowska w „To, czego szukasz, szuka także ciebie” daje
drogowskazy, podsuwa możliwości, pokazuje też, że warto korzystać z życiowych
okazji (to właściwie większość z nas wie), lecz co ważniejsze i akurat już mniej
oczywiste, że warto również korzystać z życiowych dołków, wpadek i tym
podobnych potknięć. Może się bowiem okazać, że wbrew pozorom zraniona duma ma
podobne właściwości regeneracyjne do… stłuczonego kolana. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; margin: 6pt 0cm 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">Za możliwość objęcia patronatem „Czytam duszkiem” książki Pauliny
Płatkowskiej pt. „To, czego szukasz, szuka także ciebie” dziękuję Oficynie
Wydawniczej SILVER. </span><span face="Source Sans Pro, sans-serif"><o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; margin: 6pt 0cm 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;"><br /></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; margin: 6pt 0cm 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;"><a href="https://silverow.pl/sklep/to-czego-szukasz/" target="_blank">Wydawnictwo SILVER sklep</a><br /></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; margin: 6pt 0cm 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span face=""Source Sans Pro", sans-serif" style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"> </span></p><p>
<span face=""Source Sans Pro", sans-serif" style="font-size: 12pt; text-align: justify;">*) cytat z
Hermanna Henkla</span> </p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p>Unknownnoreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-8178947964171465059.post-83998715357578237702022-05-30T17:09:00.002+02:002022-05-31T10:38:56.667+02:00"Rozmowy z Duszkiem" - gościem jest Agnieszka Dydycz autorka "Nigdy nie będę wyższa. Ale mogę być szczęśliwsza!"<h2 style="text-align: center;"><span style="background-color: white; color: #202122; font-size: 12pt; text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;">Agnieszka Dydycz
dała się poznać jako osoba, która ma ogromne pokłady energii i zasoby optymizmu.
Sama przedstawia się jako trener i praktyk dobrego życia, co wyraźnie da się
odczuć w jej najnowszej książce pt. „Nigdy nie będę wyższa. Ale mogę być
szczęśliwsza!”, która ukazała się pod skrzydłami Oficyny Wydawniczej SILVER, a której
blog „Czytam duszkiem” z entuzjazmem patronuje.</span></span></h2>
<p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><span style="background: white; color: #202122; font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">Spotkałam się online
z autorką i miałyśmy okazję porozmawiać oczywiście o jej najnowszej publikacji, a
dodatkowo o praktykowaniu dobrego życia, dostrzeganiu możliwości oraz damsko-męskich
charakterach. <o:p></o:p></span></span></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><span style="background: white; color: #202122; font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">Zapraszam do
obejrzenia wywiadu z Agnieszką Dydycz, który przeprowadziłam z autorką „<a href="https://czytamduszkiem.blogspot.com/2022/04/recenzja-patronacka-agnieszka-dydycz.html" target="_blank">Nigdy nie będę wyższa. Ale mogę być szczęśliwsza</a>!” w ramach „Rozmów z Duszkiem”. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><iframe allowfullscreen="" class="BLOG_video_class" height="266" src="https://www.youtube.com/embed/ZknMtmyV5ZE" width="320" youtube-src-id="ZknMtmyV5ZE"></iframe></div><br /><span face=""Source Sans Pro",sans-serif" style="background: white; color: #202122; font-size: 12pt; line-height: 150%; mso-bidi-font-family: Arial;"><br /></span><p></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8178947964171465059.post-88805371642482370952022-05-22T12:29:00.000+02:002022-05-22T12:29:27.052+02:00Joanna Bator "Ciemno, prawie noc" z Wydawnictwa W.A.B.<p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgPAYCBEJwBEHE7HCdHYekWJ2yOXzF-rmcYaGYZlnPRt0duj121O7IVmZyctEQ4uuqkkur0UlrVnYYe9FnnVnYJ1-_PAoxQGke6CHTM_QKpgdOK-HmXLIYDTQQhumYBIf67sG__0pFIhqJFSUE8EwX-5_IxkSqPFv_G1wsiXXrgKdSnWlYeJaj9A8eEqQ/s854/Ciemno%20prawie%20noc%20%20logo.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img alt=""Ciemno, prawie noc" Joanny Bator z logo "Czytam duszkiem"" border="0" data-original-height="854" data-original-width="854" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgPAYCBEJwBEHE7HCdHYekWJ2yOXzF-rmcYaGYZlnPRt0duj121O7IVmZyctEQ4uuqkkur0UlrVnYYe9FnnVnYJ1-_PAoxQGke6CHTM_QKpgdOK-HmXLIYDTQQhumYBIf67sG__0pFIhqJFSUE8EwX-5_IxkSqPFv_G1wsiXXrgKdSnWlYeJaj9A8eEqQ/w320-h320/Ciemno%20prawie%20noc%20%20logo.jpg" title="Joanna Bator "Ciemno, prawie noc" z Wydawnictwa W.A.B." width="320" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><span style="font-family: helvetica;">Joanna Bator<br />"Ciemno, prawie noc"/<br />Wydawnictwo W.A.B. </span></td></tr></tbody></table></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">„Ciemno, prawie noc” Joanny Bator podsunęła mi
bibliotekarka, ponieważ w ogóle nie miałam sprecyzowanych własnych życzeń co do
najbliższej lektury. Chodziło mi po głowie coś niebanalnego, nieoczywistego, co
zrobi na mnie wrażenie, ale nie potrafiłam z siebie wykrzesać żadnych konkretów.
Mimo tak mocno niedookreślonych kryteriów biblioteka w Koninie sprostała moim
mglistym zachciankom.<o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;"> Na
okładce książki znajdziemy słowa autorki, która powiedziała, że ją samą
przeraził mrok zalążków opowieści, rodzących się w jej głowie. Zaraz jednak
dodała, „(…) że na tym świecie ciągle istnieje dobro i warto o nie walczyć. O
tym jest ta książka.”*) I rzeczywiście w mnogości występującego tu zła znajdą
się także pozytywne aspekty. Cóż, może i niewiele ich, ale nawet dla takiej
odrobiny warto się wysilić w życiu. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;"> Reporterka,
Alicja Tabor (zwana z powodu mocnego charakteru i odporności psychicznej
Pancernikiem), powraca do rodzinnego miasta, Wałbrzycha, by wyjaśnić zagadkę
zaginięć trójki dzieci. W jej opuszczonym lata temu domu niewiele się zmieniło,
chyba tylko jeszcze bardziej się postarzał i zmurszał. Zniszczone meble i zakurzone
kąty budzą niechciane wspomnienia. Miasto, w którym dziennikarka szuka punktów
zaczepienia do rozwikłania tajemnicy, też jakby zastygło w kisnącej szarzyźnie
listopada, jednak jest pewna „atrakcja”, która mocno rozgrzewa emocje
wałbrzyszan, a mianowicie lokalny prorok, rozgłaszający nawiedzone tezy, że to
Matka Boska upatrzyła sobie dzieci i z miłości zabrała je do siebie. W kotle
absurdalnych teorii na temat zaginięcia kilkulatków wrze tak bardzo, że obfitość
bzdur powoli zaczyna przerastać chyba nawet liczbę samych miejscowych. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;"> Do
„Ciemno, prawie noc” Bator wprowadziła sporo wątków. Każdy z nich mógłby być z
pozoru oddzielną historią, a jednak okażą się mieć wspólny mianownik. Są nitki prowadzące
do historii zaginionych dzieci, przy czym w każdej jest coś niejasnego,
budzącego wątpliwości. Jest proroczy epizod z niedorzecznymi przepowiedniami. Jest
historia samej Alicji, jej zmarłej siostry, relacji rodziców, a także odkrywane
perypetie sąsiada Alberta, naznaczonego zmianami tożsamości w dzieciństwie. Są
wreszcie wątki historyczne prowadzące do zamku Książ i jego ostatniej
przedwojennej właścicielki – księżnej Daisy, posiadaczki legendarnego sznura
pereł. Już sama liczba nakładających się opowieści może przyprawić o ból głowy.
Bator jednak wprawnie nimi żongluje i kluczy w ich meandrach. Właściwie w
pewnym momencie zatapiamy się tak bardzo w klimat książki, że nawet nie
jesteśmy w stanie spostrzec, na wyjaśnieniu której z zagadek najbardziej nam
zależy. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">Dodatkowo Bator bardzo
sugestywnie buduje atmosferę wydarzeń, jakby była w zaufanej komitywie z
wieloma tonacjami i rodzajami mroku. Taplający się w szarudze jesiennej
Wałbrzych ustępuje miejsca majakom sennym, te z kolei płynnie przechodzą w przepełnione
strachem wspomnienia z młodości, zza których wyłaniają się rozmyte sylwetki
postaci przeistaczających się w bohaterów występujących w różnych wcieleniach,
by zaraz potem przeobrazić się w narkotyczny obraz wieczornych eskapad po
okolicy. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">Paradoksalnie im dalej
posuwa się fabuła, tym mniej prawdopodobne wydaje się logiczne wyjaśnienie
zdarzeń. Zacieśnia się bowiem krąg niewytłumaczonych zjawisk, a my coraz
bardziej jesteśmy skłonni ulec nieracjonalnej aurze i właściwie gotowi postawić
własną hipotezę. Gdy natłok trudno wytłumaczalnych incydentów sięga zenitu,
dochodzi do przesilenia, a wraz z nim wyjaśnia się niewyjaśnione. Jednak mrok urojony
zostaje zastąpiony przez równie posępny mrok rzeczywisty. W takiej sytuacji
trudno mówić o uczuciu ulgi, gdyż obawa i strach przeradzają się w przerażanie.
<o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">Odpowiednio do panującego w
rozgrywającej się scenie odcienia nastroju Bator dostosowuje również język,
który w „Ciemno, prawie noc” staje się paszportem identyfikującym nie tylko
tożsamość bohaterów, lecz także wagę towarzyszących im okoliczności. I to zapewne
dlatego narracja nie trzyma równego rytmu, wręcz przeciwnie autorka postawiła
jej złożone zadanie nadążania i dostosowywania się do atmosfery. Gmatwanina
komunikacyjna osiąga kulminację kilkukrotnie w rozmowach uczestników forum
internetowego i muszę przyznać, że te fragmenty na mnie działały akurat
drażniąco niczym rój brzęczących much. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">W pamięci utkwił mi jeszcze
jeden bardzo istotny aspekt z „Ciemno, prawie noc”, a mianowicie kwestia
budowania poczucia zagrożenia wśród lokalnej społeczności i manipulowania
faktami w celu osiągnięcia zamierzonych korzyści. W dobie fake newsów zjawisko
bardzo na czasie. Bator odsłoniła
mechanizm ulegania fobiom, stwarzania pożywki dla podjudzania zbiorowej
histerii oraz podsycania teorii spiskowych, które mutując z niemal piorunującą
szybkością, znajdują ujście w postaci gwałtownych manifestacji gorliwych
wyznawców tego typu rojeń.<o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">„Ciemno, prawie noc” Joanny
Bator początkowo zdradza pierwiastki stylistyki wywodzącej się z mrocznego
horroru mającego wywołać u odbiorcy wrażenie niepokoju i napięcia w związku z
niejasnymi okolicznościami zaginięcia dzieci, na co dodatkowo nakłada się tragiczna
historia rodzinna głównej bohaterki, a z nią nieodłącznie powiązane
odgałęzienia prowadzące do legendy o księżnej Daisy. Autorka, tworami
gorączkowej wyobraźni bohaterów, roznieca pierwotne lęki, sprawiając, że niemal
zaciera się granica między światem obecnym a stworzonym z destrukcyjnej iluzji.
Próby objaśniania przez nastolatki zła świata i ochrony przed jego skutkami
również doskonale wpisują się w ciąg wydarzeń o odrealnionym zabarwieniu.
Tymczasem w zakończeniu Bator bezlitośnie rozprawia się z krążącymi mitami i
plotkami, pokazując, że twarde fakty wynikają z równie twardych przyczyn. W
efekcie rozwikłanie zagadki odziera je nie tylko z otoczki tajemnicy, lecz
także pozbawia niedorzeczności fałszywych spekulacji. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">„Ciemno, prawie noc” Joanny
Bator okazało się nieoczywiste w strukturze, zaskakujące w wielości wątków, a
także niebanalnie skonstruowane w sposobie prowadzenia fabuły. Czegoś takiego
potrzebowałam i akurat to w tej lekturze znalazłam.<o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">Za trafną podpowiedź w
doborze lektury dziękuję Miejskiej Bibliotece Publicznej w Koninie. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">*) cytat z okładki książki Joanny Bator „Ciemno,
prawie noc”</span><span style="font-family: Source Sans Pro, sans-serif;"><o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: "Source Sans Pro",sans-serif; font-size: 12.0pt; line-height: 150%; mso-bidi-font-family: Arial; mso-fareast-language: PL;"> </span></p><p>
</p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p>Unknownnoreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-8178947964171465059.post-89611986692149443132022-05-15T11:43:00.005+02:002022-05-24T11:18:27.318+02:00Maria Mazurek, Wojciech Harpula "Nad życie. Czego uczą nas umierający" z Wydawnictwa Znak <p></p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi9HZRi_bhNgqwYpMf8X4TVn-FVU_f2UtLOXVt41TT3qLrlGEcyW4XiNc-HPSv4IoDi2Zm8ifVU8bVXRx5lemoBHZPCo2boVEDApti5V0Uk0H9IoOZ9aEkclR9h4t_yYAaznPLWFKLWJYKC1_78hXIjcZl_uCx126QX7DrVw6aJ8rMCo2GFGVrX_q53IQ/s810/Nad%20%C5%BCycie%20logo.jpg" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img alt="Maria Mazurek, Wojciech Harpula "Nad życie. Czego uczą nas umierający" z logo "Czytam duszkiem"" border="0" data-original-height="810" data-original-width="810" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi9HZRi_bhNgqwYpMf8X4TVn-FVU_f2UtLOXVt41TT3qLrlGEcyW4XiNc-HPSv4IoDi2Zm8ifVU8bVXRx5lemoBHZPCo2boVEDApti5V0Uk0H9IoOZ9aEkclR9h4t_yYAaznPLWFKLWJYKC1_78hXIjcZl_uCx126QX7DrVw6aJ8rMCo2GFGVrX_q53IQ/w320-h320/Nad%20%C5%BCycie%20logo.jpg" title="Maria Mazurek, Wojciech Harpula "Nad życie. Czego uczą nas umierający"/Wydawnictwo Znak" width="320" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><span style="font-family: helvetica;">Maria Mazurek, Wojciech Harpula<br />"Nad życie. Czego uczą nas umierający"/<br />Wydawnictwo Znak</span></td></tr></tbody></table><br /><p></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; margin: 6pt 0cm 0cm; text-align: justify;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">Mam nadzieję, że nie uznacie mnie za nudziarę,
gdy znowu powiem, że uwielbiam książki z biblioteki… zwłaszcza te, które
odciskają trwały ślad w umyśle i duszy. A do takich niewątpliwie zaliczam „Nad
życie. Czego uczą nas umierający” Marii Mazurek i Wojciecha Harpuli. Dodam
tylko, że pisząc o śladach, mam na myśli refleksy dwojakiego rodzaju. Po
pierwsze, wrażenia stricte literackie związane z obcowaniem z lekturą, jej
treścią i przesłaniem. A po drugie, wspomnienie momentu obecności w bibliotece,
rozmowy o książce, słów zachęty do jej przeczytania i mojej reakcji. W tym
przypadku najpierw rozpalił się we mnie ogień, bo w epoce kultu życia pod
znakiem komercyjnego fitness i nieograniczonych możliwości odstawiony w kąt na
kompletnie zapomnianą półkę temat śmiertelności jawił mi się jako niezwykle
kuszący, ale momentalnie zza ramienia wyrósł ostrzegający chochlik, szepcząc do
ucha „Pst… Uważaj! Wydawnictwo Znak powinno dać Ci do myślenia. To przecież
matecznik katolickich przekazów”. No, i klops... Co robić? Doprawdy co robić?
Brać? Odłożyć? Tematyka nęci, ale widmo kaznodziejskiego „mentorzenia”
odstręcza i parzy skórę ateusza. Raz czytelnikowi śmierć pomyślałam. No, niech
będzie dwa razy, bo przecież „Nad życie” traktuje o umieraniu. Wzięłam i
pognałam do domu. Dużo nie trzeba było. Zaledwie po kilku stronach przepadłam z
kretesem. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; margin: 6pt 0cm 0cm; text-align: justify;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;"> „Nad
życie. Czego uczą nas umierający” Mazurek i Harpuli to zbiór ośmiu poruszających
wywiadów na temat nie tylko śmierci i umierania, lecz paradoksalnie także o samym
życiu. Rozmówcami są osoby, które ze śmiercią mają do czynienia na co dzień, i tą
tematyką parają się niejako zawodowo. Jest na przykład lekarka z hospicjum,
jest psycholożka negocjująca z niedoszłymi samobójcami, prezeska fundacji
wspierającej osoby czekające na przeszczep (sama z nowym sercem od ponad dwóch
dekad), są i dwaj księża każdego dnia przebywający na oddziałach szpitalnych z
osobami nieuleczalnie chorymi.<o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; margin: 6pt 0cm 0cm; text-align: justify;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;"> Zapewne
wielu z nas przychodziły do głowy myśli o śmierci w generalnym rozumieniu. Ilu
z nas jednak zastanawiało się nad WŁASNĄ śmiercią? Albo czy ktokolwiek myślał o umieraniu, które
w przeciwieństwie do śmierci nie zawsze może być szybkie, łatwe i bezbolesne? Kto
wówczas będzie przy nas, kto potrzyma za rękę, kto pochyli się, by dosłyszeć
ostatni szept? „Nad życie. Czego uczą nas umierający” uchyla drzwi do
niechcianej strefy. Strefy, o której wiemy, że istnieje, ale nie zawsze chcemy do
niej zaglądać, bo po co zaprzątać sobie głowę po pierwsze nieuniknionym, a po
drugie nieoswojonym. Niemal wszyscy rozmówcy wskazują, że współczesne
społeczeństwa są tak mocno skoncentrowane na czerpaniu profitów z życia, że
zupełnie usunęły z umysłu partycję kształtującą świadomość śmierci. Co więcej, skoro
wpojono nam apoteozę beztroskiego życia, to i z samej śmierci zdajemy się pokpiwać,
chować za żartem czy eufemizmem, fałszując jej obraz, natomiast wobec
dokonującego się faktu, gdy umiera bliski, stajemy się bezradni, bezsilni
wobec bólu, jaki niesie ze sobą choroba,
nie wiemy, co powiedzieć i jak się zachować. A czytając „Nad życie. Czego uczą
nas umierający” dowiadujemy się, że rzeczywistość znacząco odbiega od mitów i
ci, którzy już przygotowują się do odejścia, w większości zweryfikowali swoje
zapatrywania na to, komu i czemu warto poświęcić czas. Oczywiście intencją
rozmówców i autorów nie jest codzienne rozpamiętywanie marności człowieczego
losu czy unicestwianie się już za życia, a jedynie uświadomienie dojrzałych
postaw wobec tego, co niewątpliwie nadejdzie. Czy można się więc przygotować na
umieranie? Czy można się przygotować na śmierć? I nie mam tu na myśli
testamentu czy innych materialnych rozporządzeń, ale czy jesteśmy gotowi
mentalnie zmierzyć się z tym zjawiskiem, zwłaszcza w wymiarze
duchowo-intelektualnym, gdy odchodzi bliska nam osoba albo gdy cierpiąc, odchodzi
ukochane dziecko? „Nad życie. Czego uczą nas umierający” nie jest w żadnym
razie podręcznikiem ars moriendi, a jedynie pokazuje, jak cienka, a zarazem
różna dla każdego z nas może się okazać granica między jestem a nie ma mnie. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; margin: 6pt 0cm 0cm; text-align: justify;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;"> Jak
wspominałam, autorzy przeprowadzili rozmowy z ośmioma różnymi osobami. Każde ze
spotkań, pokazując podobną perspektywę, aczkolwiek pozostawia po sobie inne przemyślenia,
naznaczone zostało osobistą refleksją i w efekcie nie ma dwóch takich samych wywiadów. Jednak
podczas lektury dało się odczuć, że nie każda rozmowa niosła ze sobą równie
mocny ładunek emocjonalny. Zdarzają się także momenty, w których po bardzo
dobrym otwarciu tok rozmowy jakby gubił rytm, chwilami nieco kulał. Może to
złożoność i delikatność zagadnienia wpływała na przebieg wywiadu? Nie zmienia
to faktu, że całość pozostawia po sobie ślad w pamięci, pozwala zatrzymać się
choćby na chwilę, by spróbować wczuć się w emocje tych, dla których wraz ze
śmiercią bliskiej osoby nastąpiła zmiana składowych świata. I choć w skali
makro słońce i księżyc nadal będą wschodzić i zachodzić, to jednak w wymiarze
duchowym blizny będą przypominać o stracie. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; margin: 6pt 0cm 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">„Nad życie. Czego uczą nas
umierający” polecam na refleksyjne wieczory. Specjalnie piszę wieczory, a nie
wieczór, bo choć książkę można przeczytać szybko, uważam, że akurat tej pozycji
warto poświęcić więcej uwagi niż tylko uznać ją za zaliczoną jako kolejny tytuł
w drodze do czytelniczego rekordu. Sama czytałam ją z wyjątkowo ciężkim sercem,
bo przed oczami nieustannie miałam obraz Natana Gajka, zwanego w sieci Panem
Torpedą, który zmarł na neuroblastomę. Jego starania o zdrowie śledziły tysiące
jak nie miliony, pokrzepiając i dodając otuchy w najcięższych chwilach. Mały
chłopiec o zaciekawionym spojrzeniu i łagodnym uśmiechu wielu inspirował,
jednak nawet ten wielki wojownik musiał ze śmiercią rozprawić się sam. Czułam
się z nim mocno związana, stąd moja osobista refleksja. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; margin: 6pt 0cm 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">Książka „Nad życie. Czego
uczą nas umierający” Marii Mazurek i Wojciecha Harpuli ukazała się nakładem wydawnictwa
Znak. Za mądrą lekturę wdzięczna jestem Miejskiej Bibliotece Publicznej w
Koninie. <o:p></o:p></span></span></p><p>
<span style="font-family: helvetica;"><span style="font-size: 12pt; text-align: justify;">PS. Po raz kolejny okazało się, że strach ma
wielkie oczy i nie powinnam się usztywniać w stereotypowym myśleniu. Kaznodziejskiego
„mentorzenia” nie stwierdzono.</span> </span></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8178947964171465059.post-45946089527028497742022-05-14T16:25:00.000+02:002022-05-14T16:25:18.186+02:00Oriana Fallaci "Kapelusz cały w czereśniach" z Wydawnictwa Literackiego<p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEirX-lyJinH0CdGhXjifblt5ninmQSgKTp3Yt0QlouXX_FT-7X4JpAMvtlrRLKbSFNyclSjlTX_mTrH01494nSIZoR7v-ZJx3Gp2ppNeONxuTmf42_5vpG3SoHAu0LFsdt4MdDfzekgR9mNXvl1CX4-OVMi_o_cPZ8oS_nYf0rOynH10JiFrm8r00LBYw/s810/Kapelusz%20ca%C5%82y%20w%20czere%C5%9Bniach%20logo.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img alt="Książka Oriany Fallaci "Kapelusz cały w czereśniach" wśród soczystej zielonej trawy, na róg okładki zarzucony kapelusz, niżej logo "Czytam duszkiem"" border="0" data-original-height="675" data-original-width="810" height="267" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEirX-lyJinH0CdGhXjifblt5ninmQSgKTp3Yt0QlouXX_FT-7X4JpAMvtlrRLKbSFNyclSjlTX_mTrH01494nSIZoR7v-ZJx3Gp2ppNeONxuTmf42_5vpG3SoHAu0LFsdt4MdDfzekgR9mNXvl1CX4-OVMi_o_cPZ8oS_nYf0rOynH10JiFrm8r00LBYw/w320-h267/Kapelusz%20ca%C5%82y%20w%20czere%C5%9Bniach%20logo.jpg" title="Oriana Fallaci "Kapelusz cały w czereśniach" /Wydawnictwo Literackie" width="320" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><span style="font-family: helvetica;">Oriana Fallaci "Kapelusz cały w czereśniach"/<br />Wydawnictwo Literackie</span></td></tr></tbody></table></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">Na „Kapelusz
cały w czereśniach” Oriany Fallaci długo się zasadzałam. Zawsze były
przeszkody. A to nie było czasu. A to był czas, ale brakowało nastroju albo
zwyczajnie nieoczekiwanie wpadało mi w ręce coś innego i skutecznie absorbowało
uwagę. Wreszcie jednak się doczekałam i pamiętam, z jaką ekscytacją niosłam książkę
do domu. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;"> Oriana Fallaci to jedna z
najlepszych i chyba najbardziej kontrowersyjnych publicystek XX w. Włoszka
zasłynęła, m.in. wnikliwymi reportażami z okresu wojny w Wietnamie i Zatoce
Perskiej oraz cyklem wywiadów z wpływowymi osobami ze świata polityki. Nie
oszczędzała w nich nikogo, zadawała niewygodne i trudne pytania. Zawsze
świetnie przygotowana, zorientowana w realiach, potrafiła demaskować niejedno
kłamstewko, które padało z ust rozmówcy. Kontrowersje wokół jej osoby pojawiły
się, gdy zaczęła się wypowiadać krytycznie na temat pokojowego współistnienia
islamu z innymi religiami. Uważała bowiem i głosiła swe przemyślenia z otwartą
przyłbicą, że jest to religia oparta na krwawym dżihadzie, nienawiści i
zemście. Jej książki, w których w sposób bardzo dojrzały i spójny przedstawiała
swoją argumentację, przez co niełatwo było przeciwnikom zbijać stawiane tam
twierdzenia, zagrzewały do dyskusji i sporów. Do tej pory znałam możliwości
dziennikarskie Fallaci z lektur, które czytałam wcześniej (np. <a href="https://czytamduszkiem.blogspot.com/2021/07/oriana-fallaci-korzenie-nienawisci-moja.html" target="_blank">„Korzenie nienawiści. Moja prawda o islamie”</a>), a
teraz chciałam poznać jej umiejętności literackie, stąd „Kapelusz cały w
czereśniach”. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">„Kapelusz cały w czereśniach” to obszerna saga rodziny Fallaci, sięgająca
korzeniami aż do XVIII-wiecznych Włoch. Przeplatają się w niej fakty,
potwierdzone dokumentami z archiwów lub przytoczone z ustnych przekazów
członków rodziny, z dopełnieniami zrodzonymi w wyobraźni autorki, która
wkraczała wszędzie tam, gdzie nie stało twardych świadectw. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">Fallaci maluje barwny obraz nie tylko własnej rodziny, lecz także Toskanii
– regionu, z którego się wywodzi, począwszy od XVIII w. Wśród antenatów autorki
są rolnicy, żeglarze, artyści, a nawet rewolucjoniści. Niemniej istotny wpływ
na rodzinne losy miały także postaci kobiet. Wyraźnie da się odczuć, jak dużą
atencją Fallaci darzyła buntowniczą Caterinę, która z żelazną konsekwencją i wbrew
wszelkim przeszkodom parła do realizacji marzeń. Opanowanie sztuki czytania i
pisania przez kobietę wywodzącą się z chłopstwa nie było bowiem wówczas
powszechne, a jednak jej się to udało. Co więcej, posiadała własny zbiór
książek (sic!). Swoistą więź autorka wyczuwała także z charyzmatyczną Anastazją
– przedstawicielką kolejnego już pokolenia, ówczesną businesswoman, zdeprawowaną
duszą, prowadzącą w San Francisco… dom publiczny. Skrupulatna Fallaci nie mogła
przegapić również elementów duchowych, które wpływały na doświadczenia rodziny.
Dziadkowie nierzadko doznawali przemian religijnych, z gorliwych katolików
stając się agnostykami lub przechodząc odwrotny proces. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">Prywatne perypetie najbliższych Fallaci wypełniła szerokim obrazem
ówczesnych realiów politycznych, ekonomicznych i społecznych. Przyznam, że ten akurat
aspekt był dla mnie szczególnie interesujący. Dodatkowo trzeba podkreślić, że
Fallaci wykonała ogromny wysiłek, szukając w lokalnych archiwach, bibliotekach
i urzędach informacji o przodkach, analizując je w kontekście aktualnych
wydarzeń, wyciągając wnioski i podając je czytelnikowi w formie intrygującej
historii. Autorka umiejętnie przy tym miksuje fakty historyczne, wkroczenie
wojsk napoleońskich do Toskanii czy otwarcie pierwszej linii kolejowej, z
pragnieniami i namiętnościami dziadków. Przedstawiając każdą postać, doszukuje
się w niej własnych cech, źródeł charakteru i elementów mogących mieć wpływ na
ukształtowanie osobistego światopoglądu. W rezultacie trudno się od książki
oderwać, bo przykuwa nowymi szczegółami, a i przemyślenia samej autorki
działają jak magnes. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">Fallaci pisała „Kapelusz cały w czereśniach” przez kilka lat, a kończyła
powieść krótko przed śmiercią. Wynik jej walki z nowotworem był już wówczas przesądzony,
być może dlatego w ostatnim rozdziale da się odczuć zmianę stylu. Wydaje się
mniej drobiazgowy, jakby dopracowywany w pośpiechu, mniej w nim też panoramicznego
spojrzenia niż w poprzednich. Fallaci zdążyła ukończyć powieść, ale „Kapelusz
cały w czereśniach” ukazał się już po jej śmierci. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">„Kapelusz cały w czereśniach” w zupełności zaspokoił mój apetyt na świetną powieść,
ponieważ Fallaci okazała się równie dobrą twórczynią literatury co reporterką. Ponadto
obszerność i wielowymiarowość historii pozwoliła mi cieszyć się fabułą tak długo,
jak lubię. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">Książka Oriany Fallaci pt. „Kapelusz cały w czereśniach” wyszła spod
skrzydeł Wydawnictwa Literackiego, a wypożyczyłam ją z Miejskiej Biblioteki
Publicznej w Koninie. </span><span style="font-family: Source Sans Pro, sans-serif;"><o:p></o:p></span></span></p><p>
</p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8178947964171465059.post-12760067113612569612022-05-13T19:00:00.004+02:002022-05-14T13:46:15.388+02:00Anna Janko "Mała zagłada" z Wydawnictwa Literackiego <p></p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjAbmhO02m_l1BnOtnhGXtbZde0SwFJ9s4_TPmiRibDCAx1YFaa5eCzw-W78KcGnDbOQhIPrkYs3uqq66QVc5K5K9la2Ztyxsel0lnhEIO-yeT2ObJ6tWwAkwzH0Ye40Nq2an9msg7mV_Rq-bP4SB6vpinHjvuua-k2id6CrXwiYyTOa8ct9K7lLmEuhg/s1056/Ma%C5%82a%20zag%C5%82ada%20logo%20www.jpg" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img alt="Książka Anny Janko "Mała zagłada" ujęta w czarną ramę, na której umieszczono logo "Czytam duszkiem"" border="0" data-original-height="1056" data-original-width="1056" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjAbmhO02m_l1BnOtnhGXtbZde0SwFJ9s4_TPmiRibDCAx1YFaa5eCzw-W78KcGnDbOQhIPrkYs3uqq66QVc5K5K9la2Ztyxsel0lnhEIO-yeT2ObJ6tWwAkwzH0Ye40Nq2an9msg7mV_Rq-bP4SB6vpinHjvuua-k2id6CrXwiYyTOa8ct9K7lLmEuhg/w320-h320/Ma%C5%82a%20zag%C5%82ada%20logo%20www.jpg" title="Anna Janko "Mała zagłada" z Wydawnictwa Literackiego" width="320" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><span style="font-family: helvetica;">Anna Janko "Mała zagłada"/<br />Wydawnictwo Literackie</span></td></tr></tbody></table><br /><p></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">Reportaż Anny Janko pt. „Mała
zagłada” przeczytałam krótko przed rosyjską inwazją na Ukrainę. Była połowa lutego
2022. Jeszcze nie zdążyłam przetrawić jej literackiego ciężaru, jeszcze nie
byłam gotowa usiąść do zebrania własnych przemyśleń, gdy doszedł cień kolejnej wojny
w Europie. Tak samo prawdziwej, rządzącej się tym samym okrucieństwem, tak samo
siejącej strach i nienawiść jak poprzednia. Do tej pory myślałam, że określenia
„przed wojną” lub „w czasie wojny” są zarezerwowane tylko dla moich dziadków. Niewyobrażalne,
lecz teraz i ja dzielę świat na ten przed- i powojenny (choć przecież wojna jeszcze
się nie skończyła). <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; margin: 6pt 0cm 0cm; text-align: justify;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;"> Anna
Janko w „Małej zagładzie” zebrała fakty i wspomnienia głównie swojej matki, Teresy
Ferenc, z masakry, która miała miejsce we wsi Sochy na Zamojszczyźnie 1 czerwca
1943 r. Tego dnia rano do miejscowości wpadli Niemcy, strzelali do mieszkańców,
podpalili domy. Zabili blisko 200 osób, w tym kobiety i dzieci. Jedną z
dziewczynek, która przeżyła te tragiczne chwile, była matka autorki, wówczas 9-latka.
Ani nie zapomniała, ani nie oswoiła się z tym, co widziała i słyszała. Traumatyczne
emocje zostały z nią na zawsze i naznaczyły także rodzinę, zwłaszcza córkę,
Annę Janko, autorkę „Małej zagłady”. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; margin: 6pt 0cm 0cm; text-align: justify;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;"> Długo
nie mogłam zebrać się do napisania recenzji z tego reportażu. Takich książek nie
zapominam, pozostają we mnie jak zakodowany szyfr. Tym razem siła oddziaływania
została dodatkowo wzmocniona wydarzeniami w Ukrainie. Musiało upłynąć nieco
czasu, zanim znowu byłam w stanie myśleć na tyle składnie, by móc na nowo pisać
i dzielić się tym, co dla mnie ważne w tej lekturze. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; margin: 6pt 0cm 0cm; text-align: justify;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;"> To,
co na pierwszy rzut oka, uderza w „Małej zagładzie” to język i punkt widzenia
na fakty, oceną których Janko niemal prowokuje, jakby chciała wyrwać skostniałego
odbiorcę z dotychczasowego sposobu patrzenia i otworzyć przed nim odmienną optykę.
I tak na przykład raz bezdusznie wwierca się w umysł odbiorcy niebezpiecznym sformułowaniem
„dzieci niewiadomego przeznaczenia”<sup>*)</sup>. Innym razem rozmowa, z której
dowiadujemy się, że przecież nie było wtedy najgorzej, bo „ (…) tylko zabijanie
i podpalanie. Żadnego znęcania, pastwienia się, maltretowania, nikt nawet
kobiet nie gwałcił. Szli i tylko zabijali (…)”<sup>**)</sup>, pozostawia nas kipiących
z oburzenia na taki rodzaj relacji, a jednocześnie niemal natychmiast po fali
sprzeciwu przebija się zdziwienie, czy to w ogóle możliwe, aby być aż tak zimnym
cynikiem? Próby zmiany perspektywy, próby podważenia osądu w zakresie tego, co wiadomo
o eksterminacji mieszkańców Soch, powracają na karty „Małej zagłady” niejednokrotnie.
Możemy stawiać pytania, w jakim celu autorka umniejsza, w jakim celu deprecjonuje
to, co się wydarzyło? Po co w ogóle zamienia role katów i ofiar? Jaki to ma
sens? Wydaje się, że odpowiedzi należy szukać w sposobie na rozprawienie się z
przeżyciami, w metodzie na zweryfikowanie zakodowanych wspomnień. Bo czy jeśli
odrze się fakty z emocji, to czy nadal będą miały tę samą siłę oddziaływania,
czy wciąż będą miały to samo znaczenie? Współcześnie przecież nie trzeba nawet manipulować
faktami, a wystarczy jedynie „pomajsterkować” przy emocjach, by uzyskać
odmienny efekt ocenny. Wiadomo, że nic tak doskonale jak język nie nadaje się
do takich „machinacji”. Porozstawiane pułapki pozostają jednak puste, gdyż wprawny
czytelnik bezbłędnie rozumie sens zabiegu.<o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; margin: 6pt 0cm 0cm; text-align: justify;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;"> Drugim
elementem, który równolegle ze stylistyką staje się wyznacznikiem atrybutów „Małej
zagłady”, jest splecenie wspomnień matki – wówczas dziecka i biernej
uczestniczki wydarzeń – z przeżyciami córki, która o wojnie „tylko” słyszała. W
rezultacie niejako bezwiednie obie stają się powiernicami tych samych wojennych
niedopowiedzeń, obie stają się obserwatorkami własnych niespokojnych reakcji,
obie stają się wreszcie zakładniczkami powojennego strachu, z którym każdej na
swój sposób przyjdzie się mierzyć. Swoją drogą to zadziwiające, jak pamięć
jednego pokolenia potrafi kształtować przeżycia następnego. Czyżby istniała „pamięć genetyczna”? W „Małej zagładzie” obie, i matka, i córka, są do tego stopnia przesiąknięte
wspomnieniem z Soch, że czasami nie wiadomo dokładnie, przeżycia której z nich
w danej chwili przeważają. Co ciekawe, ich pamięć dotyczy nie tylko samych
faktów, lecz rozlewa się również na emocje i wrażenia, które nawet wiele lat po
wojnie dają o sobie znać, niekoniecznie w formie bezpośrednich reminiscencji z tragedii.
Proste powiązania przyczynowo-skutkowe czasami są bowiem niewystarczające, by choćby
wytłumaczyć nieoczekiwaną pustkę będąc wśród bliskich czy wyjaśnić nagłą niechęć
do siebie samej. Bo obłęd rodzący się z poczucia strachu ma wiele odmian,
trudno go wykorzenić, jest długowieczny i wydaje się też dziedziczny. Nie
wiadomo, co przychodzi trudniej, co bardziej nieznośne i wyniszczające: pamięć
czy zapomnienie? <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; margin: 6pt 0cm 0cm; text-align: justify;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;"> Warto
też podkreślić, że w „Małej zagładzie” masakra nie jest bezimienna. Zarówno ofiary,
jak i sprawcy są wyraźnie nazwani. Mają imiona, twarze, indywidualne cechy, domy,
plany na życie. Janko zadbała, by zwłaszcza ofiary, zostały zapamiętane jako
konkretne osoby: matki, ojcowie, siostry, synowie. To nadaje zbrodni zupełnie
inny wymiar. Pomordowani przestają być obcy i odlegli, oddzieleni stosami akt z
archiwów, przez które pisarka latami się przedzierała, natomiast stają się prawdziwymi
rodzinami, sąsiadami, którzy jeszcze przed chwilą prowadzili gospodarstwa,
zajmowali się swoimi sprawami, zaczynali kolejny słoneczny dzień lata na wsi. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; margin: 6pt 0cm 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">Anna Janko stworzyła „Małą
zagładę”, by się rozprawić z przeszłością – pośrednio swoją, bezpośrednio
swojej matki. Zestawiając kontrastowo poetyckie szczegóły z odartą z wszelkich uczuć
bezwzględnie przeprowadzoną rzezią mieszkańców Soch, autorka głośno przestrzega,
że wojna nie kończy się nigdy. Nigdy też nie gaśnie kanonada wspomnień. Co
najwyżej walki przenoszą się na inne pola bitewne. Patrząc na bieżące wydarzenia,
wojna zbiera teraz swój krwawy plon w Ukrainie. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; margin: 6pt 0cm 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">Za podsunięcie doskonałej
lektury dziękuję Miejskiej Bibliotece Publicznej w Koninie. Książka „Mała
zagłada” Anny Janko ukazała się nakładem Wydawnictwa Literackiego. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; margin: 6pt 0cm 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-family: helvetica;"><sup><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;">*)</span></sup><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"> Anna Janko „Mała zagłada”<o:p></o:p></span></span></p><p>
<span style="font-family: helvetica;"><sup style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span> </span><span> </span><span> </span>**)</span></sup><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"> Anna Janko „Mała zagłada”</span> </span></p><p><span style="font-family: helvetica;"><br /></span></p><p><br /></p>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8178947964171465059.post-76445263534436455372022-04-23T20:50:00.009+02:002022-07-25T15:59:39.036+02:00RECENZJA PATRONACKA - Agnieszka Dydycz "Nigdy nie będę wyższa. Ale mogę być szczęśliwsza!" z Oficyny Wydawniczej SILVER<p> </p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEicMTTv_lhEfEAc6UAw1gcnZ9lzL3XnjdCcjF8da2ii38SU0sGW_XO1WiMuTpSk2rrFEqKNOAUC29JjQMztHsCiCEzF2H4o9ZDoZGW89PR8J9lU_hxwYZk1U6HzAzB0UTxQ880kRca3EpmBDl3zVXsywrYRXkGdH_mqhxVZcSVPrNAq3aS7TALL6ZEYdg/s1000/Nigdy%20nie%20b%C4%99d%C4%99%20wy%C5%BCsza%20logo.jpeg" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img alt="Na ekranie telefonu wyświetla się strona tytułowa książki A. Dydycz "Nigdy nie będę wyższa", w tle błękitne morze i logo "Czytam duszkiem"." border="0" data-original-height="1000" data-original-width="800" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEicMTTv_lhEfEAc6UAw1gcnZ9lzL3XnjdCcjF8da2ii38SU0sGW_XO1WiMuTpSk2rrFEqKNOAUC29JjQMztHsCiCEzF2H4o9ZDoZGW89PR8J9lU_hxwYZk1U6HzAzB0UTxQ880kRca3EpmBDl3zVXsywrYRXkGdH_mqhxVZcSVPrNAq3aS7TALL6ZEYdg/w256-h320/Nigdy%20nie%20b%C4%99d%C4%99%20wy%C5%BCsza%20logo.jpeg" title="Agnieszka Dydycz "Nigdy nie będę wyższa. Ale mogę być szczęśliwsza!"/Oficyna Wydawnicza SILVER" width="256" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><span style="font-family: helvetica;">Agnieszka Dydycz<br />"Nigdy nie będę wyższa.<br />Ale mogę być szczęśliwsza!"/<br />Oficyna Wydawnicza <br />SILVER</span></td></tr></tbody></table><p></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><span style="line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica; font-size: large;">Tytuł książki Agnieszki
Dydycz „Nigdy nie będę wyższa. Ale mogę być szczęśliwsza!” sugeruje, że
bohaterka opowieści ma niezwykle życzliwy stosunek do samej siebie. Ta sugestia
przeradza się w niezbity dowód, gdy dokładniej przyjrzymy się autorce, która w
swoim biogramie podaje, że praktykuje dobre życie, pomaga rozwikłać splątane
ścieżki, na których się zagubiliśmy, a nade wszystko inspiruje do uwierzenia w
siebie. I od razu wszystko jasne, gdzie swoje źródło ma fontanna optymizmu
tryskająca z „Nigdy nie będę wyższa. Ale mogę być szczęśliwsza!”<o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; margin: 6pt 0cm 0cm; text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica; font-size: large;"><span style="line-height: 150%;"> Małgorzata,
główna bohaterka, ma 58 lat z dużym plusem, co nie raz podkreśla (szczególnie
wielkość plusa </span><span style="line-height: 150%;">😊</span><span style="line-height: 150%;">). Ma dość trudną w
obsłudze mamę. Ma męża, którego – jak sama twierdzi – chyba z przyzwyczajenia
kocha i o którego zwyczajowo dba. Ma dwójkę dorosłych już dzieci, z których
jest niezwykle dumna. Ma także dwie niezawodne przyjaciółki, które wspiera, jak
tylko potrafi, zwłaszcza gdy jedna z nich po latach małżeństwa przeżywa rozwód
z mężem, a druga także zaczyna mieć wątpliwości co do jakości swojego stadła.
Ma wreszcie Joannę – bohaterkę książek, bo Małgorzata jest autorką serii
poczytnych kryminałów z niezależną i inteligentną panią prokurator w roli
głównej, a pomysły do fikcyjnych przygód Joanny Małgorzata czerpie – jakżeby
inaczej – z realnego życia, które nieustannie podpatruje. Uff, jak widać,
Małgorzata ma sporo, a w dniu obrony pracy doktorskiej przez swojego syna (będącego
ucieleśnieniem wszelkich cnót męskich</span><span style="line-height: 150%;">😊</span><span style="line-height: 150%;">) otrzyma od losu jeszcze
więcej. Ta zupełnie nieoczekiwana sytuacja, w obliczu której stanie bohaterka,
spowoduje, że Małgorzata będzie musiała zrewidować swoje spojrzenie na kilka
osobistych spraw. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; margin: 6pt 0cm 0cm; text-align: justify;"><span style="line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica; font-size: large;"> Czytając
książkę Dydycz „Nigdy nie będę wyższa. Ale mogę być szczęśliwsza!”, ma się
wrażenie, że nie tyle istotne jest, co i w jakim stylu Dydycz pisze, a przede
wszystkim podejście i nastawienie bohaterki do samej siebie, do relacji z
innymi i wreszcie do życia generalnie. Jeśli perfidny los znowu rzuca nam pod
nogi kłody, nie utyskujmy na problemy, a zmieńmy perspektywę i spokojnie pozbierajmy
bierwiona na ognisko lub do kominka. Potem usiądźmy i ogrzejmy się w cieple
płomieni, a chwila oddechu sprawi, że może i rozwiązanie się znajdzie. To jedna
część medalu. Druga, lecz nie mniej ważna, a może nawet istotniejsza, to
szacunek do nas samych. Och, banał, powiecie, tyle się o tym mówi. Toż to
teoria w krystalicznej postaci. Otóż nie. To praktyka wyćwiczona do tego
stopnia, że staje się nawykiem, bo Małgorzata zbyt siebie szanuje, by być nieszczęśliwą.
Dlatego do perfekcji wypracowała mechanizmy obronne, żeby z powodzeniem
wchodzić w sparingi słowne z rodzicielką, a czasami świadomie oddawać jej pola i roztropnie zapunktować w… nieco odroczonym
terminie. Co ciekawe, te sposoby budowania relacji Oficyna Wydawnicza SILVER wyodrębniła
w książce innym kolorem. Nie ma więc możliwości, aby je przegapić. W efekcie
trzymamy przed sobą gotowy beletrystyczny podręcznik budowania wartości i
dobrego spojrzenia na samą siebie. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; margin: 6pt 0cm 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica; font-size: large;">W „Nigdy nie będę wyższa.
Ale mogę być szczęśliwsza!” jest też sporo wariantów kobiecości. Pierwszy plan
rozświetla niestrudzona motywatorka i mentorka Małgorzata. Są jej dwie
przyjaciółki: Barbara i Irena – o zupełnie odmiennych charakterach. Pierwsza,
władcza i zasadnicza, bo przecież jako sędzia (sorry, ale feminatyw „sędzina”
nijak mi tu nie pasuje) z zawodu przyzwyczajona
do podejmowania decyzji, boryka się z rozwodem i przechodzi stopniową przemianę.
Irena z kolei, jak iskra pełna energii, stale za czymś goni, wypełniając wolny
czas jogą i tańcem. Dojrzalsze pokolenie reprezentuje bezapelacyjnie nestorka
rodu, czyli twarda i bezkompromisowa Helena – matka Małgorzaty, której dla
kontrastu autorka przydała rezolutną i wielce konkretną wnuczkę z zupełnie innego
bieguna demograficznego. Marta ma duże poczucie sprawczości i z własnymi bolączkami
rozprawia się sama, choć, co niezwykle cenne i rzadkie w przypadku kobiet, w sytuacjach
awaryjnych potrafi też poprosić o pomoc, bo wie, że nie zawsze warto i nie
zawsze trzeba być Zosią Samosią. Nie można też pominąć postaci fikcyjnej
prokurator Joanny (i znowu sorry, ale „prokuratorka” brzmi mi zbyt infantylnie),
z jej służbowymi rozterkami, a także – co na naszym polsko-katolickim podwórku
może siać piekielne zgorszenie – nad wyraz frywolnym lokowaniem uczuć. Bo „porządna”
pani prokurator żadnej płci w miłości nie dyskryminuje i (o zgrozo!) kocha tak
kobiety, jak mężczyzn. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; margin: 6pt 0cm 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica; font-size: large;">Każdej z tych kobiet, tak
różnym charakterologicznie, postawionym w innych realiach, przed różnymi
wyzwaniami, autorka pozwala kroczyć swoją własną, mniej lub bardziej zawiłą,
drogą. Bo skoro nie ma jednego klucza do wielu zamków, a każda zagadka ma swoje
własne i jedyne rozwiązanie, to tym bardziej szczęścia nie można szukać, idąc tą
samą ścieżką co inni. Dydycz włożyła mnóstwo swoich couchingowo-mentorskich
umiejętności, aby pokazać nam, że każda z pań w taki lub inny sposób potrafiła wyzwolić
się z szablonów, klisz czy macek cudzych wyobrażeń. Bo żyje się raz, więc po co
samemu marnować czas i zdrowie na zaspokajanie cudzych ambicji czy budowanie
czarnych scenariuszy?<o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; margin: 6pt 0cm 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica; font-size: large;">A co z mężczyznami? Owszem,
nie brak i dżentelmenów. Niestety autorka powierzyła im zaledwie satelitarne
zadania, a nawet bym rzekła, że świecą nikłym światłem odbitym. Może wydawca i
autorka głowy mi nie urwą, gdy zdradzę parę faktów i powiem, że wśród wariantów
kobiecości znalazło się też miejsce dla kilku odmian miłości, której obiektem
są panowie. Pierwszy osobnik to mężowski wybranek Małgorzaty – Tomasz – intelektualny
brylant, a życiowy niezaradek, do czego rękę przyłożyła jego ślubna i do czego
ona sama się przyznaje. No, więc tenże Tomasz ma ograniczone pole widzenia, dostrzegając
w swej krótkowzroczności tylko własne sprawy. Nic dziwnego, że takie połączenie
prowadzić może do mocno przykurzonej i nieco wyblakłej już miłości małżeńskiej.
<o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; margin: 6pt 0cm 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica; font-size: large;">Zdecydowanie więcej kolorytu
znajdziemy w relacji matki z synem. Piotr to świeżo upieczony doktor nauk i
bystrzak jakich mało. Niestety w tym przypadku matczyna miłość urasta do wymiaru
kaskadowo wręcz lukrowanych peanów na temat młodziana. Ech, niech pierwsza
rzuci kamieniem rodzicielka, która nie idealizuje swoich dzieci. Jednakowoż ten
słaby punkt czyni z Małgorzaty postać o wiele bardziej prawdziwą. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; margin: 6pt 0cm 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica; font-size: large;">Dla dodania historii smaczku
(a niektórzy nawet by powiedzieli, że dla dodania pikanterii, bo przecież komu
w wieku 58 plus, z dużym plusem, jak wielekroć podkreśla nasza bohaterka,
zdarza się miłość, o zakochaniu nawet nie wspomnę) zza horyzontu wyłania się
Wiktor, zabiegający o względy Małgorzaty, czyli można by się spodziewać zapowiedzi
miłości romantycznej. Jednak taki z niego Casanova jak z miotły wiolonczela. Złotousty
epuzer w swych westchnieniach kojarzył mi się z Werterem Goethego w wersji new age.
Nie uwierzę, że taki egzaltowany amant sprostałby „wolnej miłości”, o której śpiewa
Martyna Jakubowicz. W drugiej części autorce przyjdzie się chyba trochę natrudzić,
by tchnąć w niego nieco testosteronowego ducha. Wyraźnie da się odczuć, że postaci
niewieście zdecydowanie bardziej się Dydycz udały. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; margin: 6pt 0cm 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica; font-size: large;">Dodałabym jeszcze słowo o
dialogach, które jak dla mnie zbyt często przybierały formę raczej kurtuazyjnych
niż pogłębionych rozmów. Mogę się tylko domyślać, że autorka z racji profesji
lepiej czuje się w stymulujących passusach niż w konwersacyjnych detalach.
Niemniej jednak liczę, że w kolejnej swojej książce autorka nadrobi ten
mankament. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; margin: 6pt 0cm 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-family: helvetica; font-size: large;"><span style="line-height: 150%;">Do oceny książki Agnieszki
Dydycz „Nigdy nie będę wyższa. Ale mogę być szczęśliwsza!” podeszłam nieco
inaczej niż zazwyczaj, bo postanowiłam nie oceniać jej rozumem, lecz siłą
oddziaływania. Dlatego podczas lektury wyciszyłam czujnik
racjonalno-realistyczny, a uruchomiłam empatię, dzięki czemu mogłam się
otworzyć na ogromną porcję pozytywnych wzmocnień i przyjemnych komunikatów w
niej zawartych. „Nigdy nie będę wyższa. Ale mogę być szczęśliwsza!” to lektura
z głębokim efektem terapeutycznym, jak remedium na smutki i plasterek na ranę.
Stosujcie ją zamiast pigułki na przygnębienie i zamiast kawy na dzień dobry. Jako
patronka zastosowałam parę rad (bo żeby uprawiać świadomy marketing, najpierw trzeba
produkt sprawdzić na własnej skórze, zanim się go poleci</span><span style="line-height: 150%;">😊</span><span style="line-height: 150%;">) i okazało się, że…
działają. Spróbujcie i Wy. Przecież, jak mówił sam wielki Abraham Lincoln,
ludzie są na tyle szczęśliwi, na ile sobie pozwolą. Ja zamierzam sobie pozwolić
na całkiem sporo. Czego i Wam po tej lekturze życzę. A co! Bo kto szczęśliwemu
zabroni?<o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; margin: 6pt 0cm 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica; font-size: large;">Za możliwość objęcia
książki pt. „Nigdy nie będę wyższa. Ale mogę być szczęśliwsza!” Agnieszki
Dydycz patronatem „Czytam duszkiem” dziękuję Oficynie Wydawniczej SILVER.<o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><span style="line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica; font-size: large;">
</span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; margin: 6pt 0cm 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica; font-size: large;">PS. I nie zapominajcie, że
ze szczęściem podobnie jak z miłością. Zawsze jest na nie dobra pora. </span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; margin: 6pt 0cm 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica; font-size: large;"><br /></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; margin: 6pt 0cm 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica; font-size: large;">Zapraszam do obejrzenia wywiadu z autorką "Nigdy nie będę wyższa. Ale mogę być szczęśliwsza!" <a href="https://czytamduszkiem.blogspot.com/2022/05/rozmowy-z-duszkiem-gosciem-jest.html" target="_blank">Agnieszką Dydycz</a> w ramach cyklu pt. "Rozmowy z Duszkiem". </span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; margin: 6pt 0cm 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica; font-size: large;"><br /></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; margin: 6pt 0cm 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><a href="https://silverow.pl/sklep/nigdy-nie-bede-wyzsza-agnieszka-dydycz/" target="_blank"><span style="font-family: helvetica;">Wydawnictwo SILVER sklep</span></a><br /></p>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8178947964171465059.post-8274748845386264262022-02-21T17:31:00.003+01:002022-02-21T17:43:56.783+01:00Virginia Andrews "Ogród cieni" z wydawnictwa Świat Książki <p></p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEgOF-uth-gCL4eQqBzssVVcf88ctGerrNzBd4It88w-TZi88sCHJS6s1Wruyc43cXFE3DFNbY_VfjXapdMMQQiFeN6_2e9XVyb6zOL6I4wH-JNAxOcODpVH4ucxLU0g3y8dTyVyGQYD94Hp4c65LkOaRfCG_t8Lpkmb4B50J933OHSbh2pcxJAarVPm6Q=s1024" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img alt=""Ogród cieni" Virginii Andrews oparty o szklany wazon, od którego odbijają się promienie światła." border="0" data-original-height="1024" data-original-width="768" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEgOF-uth-gCL4eQqBzssVVcf88ctGerrNzBd4It88w-TZi88sCHJS6s1Wruyc43cXFE3DFNbY_VfjXapdMMQQiFeN6_2e9XVyb6zOL6I4wH-JNAxOcODpVH4ucxLU0g3y8dTyVyGQYD94Hp4c65LkOaRfCG_t8Lpkmb4B50J933OHSbh2pcxJAarVPm6Q=w240-h320" title="Virginia Andrews "Ogród cieni" ze Świata Książki" width="240" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Virginia Andrews "Ogród cieni"/<br />Świat Książki </td></tr></tbody></table><p></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><span style="line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica; font-size: medium;">Względnie niedawno czytałam
w oryginale „<a href="https://czytamduszkiem.blogspot.com/2022/02/virginia-andrews-eye-of-storm-z.html" target="_blank">Eye of the Storm</a>” Virginii Andrews. W dużym skrócie książka nie
przypadła mi do gustu. Owszem, spełniła zadanie edukacyjne, bo znowu poszlifowałam
sobie przy niej język, ale stylistycznie i narracyjnie kompletnie nie w moim
obszarze zainteresowań. <o:p></o:p></span></span></p><div style="text-align: justify;">
<p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin: 6pt 0cm 0cm;"><span style="line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica; font-size: medium;"> Po
cóż więc sięgnęłam po kolejną książkę jej autorstwa, skoro pierwsza tak mnie
rozczarowała? (Zaznaczam, że rozczarowanie to tutaj eufemizm.) Bo miała być
saga rodzinna, czyli zapowiadało się, że – tak jak lubię – przygoda będzie trwała
długo, długo. O, czytelnicza naiwności! Tymczasem rozczarowanie jest tak
wielkie, że nie ma szans, bym się przemogła do kolejnych tomów, ba! bym się
przemogła do jakichkolwiek innych tytułów tej autorki. <o:p></o:p></span></span></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin: 6pt 0cm 0cm; text-indent: 35.4pt;"><span style="line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica; font-size: medium;">Amerykanka, jedyna córka
zamożnego biznesmena, Olivia Winfield wreszcie znajduje swoją drugą połowę. Wreszcie,
bo panna ma już 25 lat, a na początku ubiegłego stulecia ten wiek jest uważany
niemal za sędziwy, jeśli chodzi o zamążpójście. Jej wybranek Malcolm Foxworth jest
przystojny i niezwykle rozgarnięty w interesach. Po krótkim okresie
narzeczeństwa pobierają się, a następnie wyjeżdżają do rodzinnej posiadłości męża.
Wraz z przyjazdem okazuje się, że słodki błękitnooki małżonek wciąż czaruje
modrymi oczętami, jednak nie jest już tak uroczy, jak wydawał się być na
początku znajomości. Do tego dochodzą jego psychologiczne traumy z dzieciństwa
i despotyczne zapędy, a sytuacja komplikuje się, gdy do domu z długiej podróży
wraca ojciec Malcolma z drugą, dużo młodszą od niego, żoną. <o:p></o:p></span></span></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin: 6pt 0cm 0cm; text-indent: 35.4pt;"><span style="line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica; font-size: medium;">W moim mniemaniu Andrews
pisze… jak dla pensjonarek. Dość schematyczna jednowątkowa fabuła (pojawiają
się też niemałe analogie do „Eye of the Storm”), charaktery bardzo sztampowe, brak
cienia wyrafinowania. Odnoszę wrażenie, że schody w ogromnym budynku, w którym rozgrywa
się akcja, miały więcej życia niż niejedna z postaci. Na dodatek śmiem przypuszczać,
iż tę cechę schody zawdzięczają swoim spiralnym kształtom, gdyż autorka notorycznie
ten ich wyróżnik podkreśla. W sumie z całej powieści chyba najbardziej zapamiętałam…
spiralne schody. <o:p></o:p></span></span></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin: 6pt 0cm 0cm; text-indent: 35.4pt;"><span style="line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica; font-size: medium;">Gdybym miała do czynienia z
antyczną tragedią grecką, mogłabym powiedzieć, że klasyczna jedność miejsca
została zachowana niemal w 100%, gdyż większość scen rozgrywa się w samej
posiadłości, z tego spora część na wspomnianej już nieszczęsnej klatce schodowej.
Do stu fakirów, chyba zacznie mnie ten motyw prześladować. Bodajże jedynie wstępne
sceny rozgrywają się poza domem i raz (sic!) bohaterowie w porywie sentymentu wybierają
się do Atlanty. <o:p></o:p></span></span></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin: 6pt 0cm 0cm; text-indent: 35.4pt;"><span style="line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica; font-size: medium;">Oszczędzę sobie szczegółowej analizy głębi przemyśleń Olivii – głównej bohaterki, dla której największym
problemem życiowym wydaje się jej nadmierny wzrost.<o:p></o:p></span></span></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin: 6pt 0cm 0cm; text-indent: 35.4pt;"><span style="line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica; font-size: medium;">Nie mam też pochlebnego
mniemania o dialogach, które wydają się sztywne jak pomidorowe tyczki, bez jakiejkolwiek
iskry, a rozmówcy uparcie mielą te same sekwencje. <o:p></o:p></span></span></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin: 6pt 0cm 0cm; text-indent: 35.4pt;"><span style="line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica; font-size: medium;">Może więc powiem coś
ciepłego o opisach? Bardzo bym chciała, ale tych jest niewiele i na dodatek również
w dość miałkim stylu. <o:p></o:p></span></span></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin: 6pt 0cm 0cm; text-indent: 35.4pt;"><span style="line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica; font-size: medium;">Szukam, szperam, myszkuję, wytężam
umysł, co by tu o książce pozytywnego powiedzieć. Ostatecznie chyba tylko to,
że jeśli nie macie w domu nic innego do poczytania, to „Ogród cieni” Virginii
Andrews będzie musiał Wam wystarczyć, bo na bezrybiu i rak rybą. <o:p></o:p></span></span></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin: 6pt 0cm 0cm; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-family: helvetica; font-size: medium;"><span style="line-height: 150%;">Cóż, nici z zamiaru
studiowania rodzinnej sagi. Na tym tomie definitywnie kończę krótką znajomość z
twórczością Virginii Andrews. Nie dla mnie te kwiatki (choćby miały być nawet
na poddaszu</span><span style="line-height: 150%;">😊</span><span style="line-height: 150%;"> – aluzja do tytułu jednego
z tomów wchodzących w skład cyklu). Autorka nie zaspokoiła mojego apetytu. Ale za
to zdradzę Wam już teraz, że kolejna lektura, po którą sięgnęłam, zawód literacki
zrekompensowała mi aż z nawiązką. <o:p></o:p></span></span></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin: 6pt 0cm 0cm;"><span style="line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica; font-size: medium;"> Książka
„Ogród cieni” Virginii Andrews ukazała się nakładem Świata Książki. </span><span face="Arial Narrow, sans-serif" style="font-size: 12pt;"><o:p></o:p></span></span></p></div><p> </p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p>Unknownnoreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-8178947964171465059.post-65197589733685374082022-02-16T15:10:00.001+01:002022-02-21T12:08:42.127+01:00Haruki Murakami "Mężczyźni bez kobiet" z Warszawskiego Wydawnictwa MUZA SA<p></p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEgRgVnqZxAQVL00GSV0gdtU-V5hdZMqMgCWlrVD_jT8QxYpxmJ71DV-Hty1NUr34OgWEYdC13ODx1dm1ToyNspzZmWnmRiYCDjjG5pA0uSTpUSZJu2KgH4_23HJg-OZabge37HwJZwkRHxgbF_MVzSc0JecDDJEaGFmZrEConc15_St1p0p773NpaUIEA=s2123" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img alt="Okładka książki Harukiego Murakamiego "Mężczyźni bez kobiet" z logo Czytam duszkiem." border="0" data-original-height="2123" data-original-width="1157" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEgRgVnqZxAQVL00GSV0gdtU-V5hdZMqMgCWlrVD_jT8QxYpxmJ71DV-Hty1NUr34OgWEYdC13ODx1dm1ToyNspzZmWnmRiYCDjjG5pA0uSTpUSZJu2KgH4_23HJg-OZabge37HwJZwkRHxgbF_MVzSc0JecDDJEaGFmZrEConc15_St1p0p773NpaUIEA=w174-h320" title="Haruki Murakami "Mężczyźni bez kobiet" z Warszawskiego Wydawnictwa MUZA SA" width="174" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><span style="font-family: helvetica;">Haruki Murakami <br />"Mężczyźni bez kobiet"/<br />Warszawskie Wydawnictwo <br />MUZA SA</span></td></tr></tbody></table><br /><p></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">Gdyby wszystkie opowiadania
były pisane tak, jak robi to Murakami, bezspornie gatunek ten stałby się dla
mnie number one. Taki wstęp oznacza, że zbiór opowiadań „Mężczyźni bez kobiet”
Harukiego Murakamiego przypadł mi bardzo do gustu. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; margin: 6pt 0cm 0cm; text-align: justify;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;"> Stanisław
Wyspiański stwierdził kiedyś, że tajemnica jest kobietą. To prawda. Ewidentnie
świadczą o tym „Mężczyźni bez kobiet”. U Murakamiego zwykle nic nie jest
czarno-białe, a więc i tajemnica pozostaje pocieniowana, zawoalowana, w efekcie
nawet trudno rozumowo pojąć jej istotę. W zbiorze znajduje się siedem
opowiadań. Kobiety nie są w nich głównymi bohaterkami, lecz odgrywają,
świadomie lub nie, role znaczące. Pojawiają się, znikają, odchodzą, czasami są
obecne tylko we wspomnieniach, ale ich wpływ na ciąg zdarzeń pozostaje
niepodważalny. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; margin: 6pt 0cm 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">U Murakamiego zawsze
podobała mi się nieoczywistość światów, które przedstawia. Tak jest i tym
razem. Realna warstwa często skręca w oniryczne rozdroża, zbacza w fantazyjne
rozstaje. Murakami ma również talent do wyszukiwania w normalnym świecie jego nieoczywistych
zawirowań, jakby całość nie składała się z idealnie dobranych elementów puzzli,
a wręcz przeciwnie niedopasowanie było nieodłączną częścią świata. Tym samym
Murakami daje do zrozumienia, że życie nie rządzi się ani logicznymi zasadami, ani
też estetycznymi kanonami. Czym w takim razie się kieruje? To irracjonalne, by
nie powiedzieć, niemal chorobliwe instynkty i przypadkowe siły napierają na
bohaterów, więżą ich, zawężają im punkt widzenia aż do osaczającego poczucia
braku wyjścia z patowej sytuacji. To współczesny indeterminizm a’la Murakami. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; margin: 6pt 0cm 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">Ponadto w opowiadaniach
często pojawia się motyw bycia kimś innym, poczucia wyobcowania i
niedopasowania. Dodatkowo bohaterowie, pozornie zwyczajni, przejawiają z
perspektywy odbiorcy zaskakujące cechy, podczas gdy z perspektywy samych
bohaterów ich właściwości nie wydają się w żadnym razie dziwne, raczej
postrzegają je za coś zupełnie pospolitego. To kolejny dowód na to, że nie
tylko życiem, lecz i samym człowiekiem nie władają rozumowe reguły. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; margin: 6pt 0cm 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">W „Mężczyznach bez kobiet”
Murakami przedstawia różne rodzaje bliskości między mężczyzną a kobietą. Jego bohaterowie
są połączeni niewidzialną i niewytłumaczalną nicią scalającą. Nie ma tu buzujących
emocji, które gwałtownie pikowałyby do górnych lub dolnych rejestrów, po prostu
oscylują sobie na stałym niezmieniającym się poziomie. Nie ma tu także drżących
porywów serca, nawet bójka w barze, wydarzenie z samej istoty gwałtowne i
ekspresyjne, została opisana jakby z rezerwą i beznamiętnie. Murakami jednak w
ten sposób pokazuje, że przyjęcie postawy obronnej przed zranieniem nie pozwoli
żyć pełnią życia. W jednym z opowiadań serce głównego bohatera, który nie
rozprawił się z emocjami po rozstaniu z żoną, przekształca się w pusty twór,
który nocą nie daje mu spać, zamęczając wyobraźnię. Być może Murakami tak oto próbuje
nam powiedzieć, że bariery tkwią w głębi człowieka z jego obawami przed zanikaniem,
przed stałym poczuciem pochłaniającej go próżni… paradoksalnie wypełnionej po
brzegi wszelkimi możliwościami, których nie dostrzegamy.<o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; margin: 6pt 0cm 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">I może już ostatnia rzecz
warta napomknięcia – język Murakamiego. Prosty, niemal ascetyczny, bez nadętych
wtrętów lub ozdobników, a jednak przykuwający jak magnes uwagę czytelnika.
Jakby promieniował wewnętrzną siłą, która nie pozwala odbiorcy oderwać się od
opowieści. Od razu niczym główny bohater zagnieżdżamy się w gęstej plazmie
narracji i tkwimy w niej aż do samego zakończenia. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; margin: 6pt 0cm 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">Hm… to była jednak
przedostatnia rzecz, o której chciałam Wam powiedzieć. Ostatnia będzie teraz. I
bardzo krótko. Otóż, bohaterowie w „Mężczyznach bez kobiet” rozmawiają.
Rozmawiają naprawdę. I to nie jest jakże popularna ostatnio szermierka słowna a
treściwe rozmowy. Zresztą to generalnie cecha postaci z utworów Murakamiego. Rozmowa
jako inspiracja do dalszego ciągu... <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; margin: 6pt 0cm 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">Zwykle po lekturze
Murakamiego wyczula mi się zmysł na wyszukiwanie nieoczywistego wokół mnie
samej. Przyglądam się własnym dziwactwom i aberracjom, które mi się
przydarzają. Czuję się trochę jak jedna z bohaterek jego książek. To niezwykle ekscytujące
doświadczenie spróbować oderwać się od siebie samej, przywdziać inny strój,
mieć obcą twarz, inny charakter i próbować żyć. Spróbujcie kiedyś tej zabawy z
samym sobą. Przekonacie się, że jest tyleż intrygująca, co trudna, ale za to
ileż ciekawostek odkryjecie…<o:p></o:p></span></span></p><p>
</p><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;"><span style="font-size: 12pt; text-indent: 35.4pt;"><span> </span><span> </span>Za podsunięcie dobrej
lektury dziękuję Miejskiej Bibliotece Publicznej w Koninie. Książka „Mężczyźni
bez kobiet” Harukiego Murakamiego ukazała się nakładem Warszawskiego
Wydawnictwa MUZA SA.</span><span style="font-size: 12pt; text-indent: 35.4pt;"> </span> </span></div><p></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8178947964171465059.post-79606725136972679572022-02-10T09:00:00.002+01:002022-02-10T09:00:00.216+01:00Virginia Andrews "Eye of the Storm" z wydawnictwa BCA<p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEjKKQV6s-cdBXJbwmlK06jekPex9eYMkjaPLpq0JHXa8n-Mp5t7pvrIhgzFDnu2zl4ojdVQl8AV_Oo3odN9rpGKYOHUX36ZMy6zfW5D6uVhjpKraPmbRT8OeN28A8Ns8Rf0vP490S1FAyL6FyVGoNzITGOwLdVZSdCw_ttdhFKFwFYDfJy_Eqe9ERInFg=s867" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img alt="Obok książki "Eye of the Storm" Wirginii Andrews stoi figurka anioła." border="0" data-original-height="867" data-original-width="640" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEjKKQV6s-cdBXJbwmlK06jekPex9eYMkjaPLpq0JHXa8n-Mp5t7pvrIhgzFDnu2zl4ojdVQl8AV_Oo3odN9rpGKYOHUX36ZMy6zfW5D6uVhjpKraPmbRT8OeN28A8Ns8Rf0vP490S1FAyL6FyVGoNzITGOwLdVZSdCw_ttdhFKFwFYDfJy_Eqe9ERInFg=w236-h320" title="Virginia Andrews "Eye of the Storm"" width="236" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><span style="font-family: helvetica;">Virginia Andrews<br />"Eye of the Storm"<br />Wydawnictwo BCA</span></td></tr></tbody></table></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">Po dobrej passie przyszedł czas
na… krytykę, nawet trochę kąśliwą. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;"> „Eye
of the Storm” Virginii Andrews w oryginalnej wersji językowej miało być kolejną
książką do zdobywania szlifów w dziedzinie filologii, a mianowicie podwyższania
kwalifikacji z angielskiego. Tę rolę książka jak najbardziej spełniła. I na tym
chyba powinnam skończyć swoje dywagacje. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;"> Tak
właściwie, to nie jestem zła na książkę, cóż ona zawiniła? Jeśli już, to raczej
powinnam się dąsać sama na siebie. Źle sobie wybrałaś, to teraz masz. Otóż
zapuściłam się w biblioteczne rewiry, gdzie odkryłam kącik skarbów wydawanych w
oryginalnych językach i sięgnęłam, po dwa z nich. Nie pamiętam, kiedy ostatnio
czytałam książki po angielsku, więc trochę obawiałam się, że jak postawię zbyt
wysoko poprzeczkę teraz i zrażę się, to później trudno będzie mi się przełamać.
Na początek wzięłam dwie, choć chciałam tylko jedną, ale tu też wyszło ze mnie moje
czytelnicze łakomstwo. Pierwsza książka, która została skonsumowana, to lektura
z pogranicza kryminału i sensacji. Ta druga okazała się beletrystyką, choć
miała mieć zacięcie sensacyjne. Liczyłam, że nawet jeśli nie bardzo porwie mnie
narracja, to jednak ciekawość będzie domagać się zaspokojenia. Tak też stało
się z pierwszą lekturą, ale w przypadku tej drugiej naprawdę z trudem dobrnęłam
do końca. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;"> „Eye
of the Storm” Andrews należy do cyklu powieści o rodzinie Hudsonów. Główna
bohaterka, młodziutka dziewczyna o imieniu Rain, po śmierci swojej babki
zupełnie nieoczekiwanie dla reszty rodziny zostaje obdarzona przez sędziwą
nestorkę rodu największą częścią kolosalnego spadku. Rodzina podejmuje próby,
by podważyć testament. Kiedy Rain poznaje żarłoczne apetyty członków rodziny, w
imię własnego spokoju postanawia zrezygnować z milionów. Jednak wówczas
dochodzi do wydarzenia, które zupełnie zmieni sytuację. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;"> Nie
mam nic przeciwko prostym, nierozbudowanym fabułom, ale fabuła mierna nie ma
szans, by mi się spodobać. Finał jest przewidywalny, a autorka wręcz łopatologicznie
wyjawia motywy wydarzeń. To wygląda nieco tak, jakby pisała dla
nierozgarniętych czytelników, którzy w razie gdyby mieli problemy ze
zrozumieniem przekazu, to na wszelki wypadek wykłada im kawę na ławę. Nie ma
miejsca na samodzielne myślenie, ale też – przyznam – przy tym poziomie
narracji, chyba też nie ma potrzeby. Bohaterowie są czarno-biali, a główna
bohaterka to niemal chodzący ideał, któremu świat niesprawiedliwie rzuca kłody
pod nogi. Nie znalazłam też w „Eye of the Storm” dreszczyku sensacji, nie
przechodziły mnie ciarki ani z wrażenia, ani ze strachu. No, może otwierałam
usta ze zdziwienia, że jeszcze nie rzuciłam tej książki w kąt. A szczególnie bliska
takich zachowań byłam wgłębiając się w niektóre dialogi. Powiedzieć, że były
nie-wy-ma-ga-ją-ce, to nic nie powiedzieć, zakochani bohaterowie wzdychają i
wywracają oczami. Końcówka była dla mnie wręcz nieznośna, gdy Andrews niemal na
siłę starała się przeciągać historię, co miało na celu chyba dodanie jej
dramaturgii, a w efekcie okazało się sztuczne i niewiarygodne.<o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;"> Nie
ma się co rozwodzić i pogrążać lektury do cna. Całe szczęście dobre strony też
dostrzegłam. Po pierwsze, o czym już pisałam, „Eye of the Storm” Andrews
spełniło swoje podstawowe zadanie, czyli edukacja językowa zaliczona (pomijam,
jakim kosztem estetycznym, bo znów mnie poniesie). A po drugie, może czasami
niektórzy z czytelników potrzebują tego typu coachingowych historii, prostych, nieskomplikowanych,
które pokazują, że jak się chce, to się da, by samemu spojrzeć na własne
problemy z innej perspektywy. I to by było chyba na tyle na temat „Eye of the
Storm” Virginii Andrews. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">Gdy wybieram niechlujnie
lekturę, potem nie powinnam się dziwić, że jestem rozczarowana. To taka
oczywista oczywistość. Ponieważ niedawno urzekła mnie Doris Lessing swoim
„Latem przed zmierzchem”, teraz będę polować na jej książkę pt. „Trawa śpiewa”.
Zamierzam czytać w wersji angielskojęzycznej („The Grass is Singing”) i sama
jestem ogromnie ciekawa wrażeń, bo noblisty w oryginale jeszcze nie
przerabiałam. <o:p></o:p></span></span></p><p>
</p><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: helvetica;"><span style="font-size: 12pt;"> </span><span style="font-size: 12pt;">Książka
„Eye of the Storm” Virginii Andrews ukazała się w wydawnictwie BCA.</span> </span></div><p></p><p><br /></p><p style="text-align: justify;"><br /></p><p><br /></p>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8178947964171465059.post-23825038291583888222022-02-09T17:11:00.000+01:002022-02-09T17:11:02.542+01:00Natalia Fiedorczuk "Jak pokochać centra handlowe" z Wydawnictwa Wielka Litera<p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEgJlzCpuf04aS7DniyTVny9NnH5FyGd3XHYHKJ1i7El0EYsb7L_3IEFGGkVq0An7MNvsBmRQh8H9FSylAoutBbf7D80dEs4paHGZuW-eRNNT_2jzJzjIAyGQyBrL-YDplCvVCyfJeWLZOnLzOtL2D25eP_5F-FJ-8SAglwWt00W-3mY2p-OMvzQxTZCPA=s867" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img alt="Natalia Fiedorczuk "Jak pokochać centra handlowe", na grafice logo Czytam duszkiem" border="0" data-original-height="867" data-original-width="640" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEgJlzCpuf04aS7DniyTVny9NnH5FyGd3XHYHKJ1i7El0EYsb7L_3IEFGGkVq0An7MNvsBmRQh8H9FSylAoutBbf7D80dEs4paHGZuW-eRNNT_2jzJzjIAyGQyBrL-YDplCvVCyfJeWLZOnLzOtL2D25eP_5F-FJ-8SAglwWt00W-3mY2p-OMvzQxTZCPA=w236-h320" title="Natalia Fiedorczuk "Jak pokochać centra handlowe", na grafice logo "Czytam duszkiem" width="236" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><span style="font-family: helvetica;">Natalia Fiedorczuk <br />"Jak pokochać centra handlowe"/<br />Wydawnictwo Wielka Litera</span></td></tr></tbody></table></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">Nałkowska napisała kiedyś,
że między „człowiekiem a człowiekiem jest ciemność”. Czytając Fiedorczuk można
by dojść do wniosku, że między kobietą a kobietą jest… centrum handlowe. <o:p></o:p></span></span></p><div style="text-align: justify;">
<p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin: 6pt 0cm 0cm;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;"> Kolejna
książka z biblioteki okazuje się lekturą na przyzwoitym poziomie. Może to i nie
wypada tak zdawkowo odnosić się do pozycji, która w 2016 r. zdobyła nie byle jaką
nagrodę, bo Paszport Polityki. Laury zdobywają przecież najlepsi, a nie tylko
przyzwoici. Na szczęście każdy może mieć swoje zdanie, a ja wprawdzie nie
uważam „Jak pokochać centra handlowe” Natalii Fiedorczuk za pozycję wybitną,
lecz przyznaję, że czytałam ją z zainteresowaniem, zwłaszcza początek wywarł na
mnie mocne wrażenie, druga połowa jakby nieco słabsza. <o:p></o:p></span></span></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin: 6pt 0cm 0cm;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;"> Bohaterką
książki „Jak pokochać centra handlowe” Natalii Fiedorczuk jest młoda kobieta, zatrudniana
na podstawie umów śmieciowych. Wraz z mężem mieszka w Warszawie, niebawem spodziewa
się dziecka, ale okoliczności (zarówno te zewnętrzne, jak i wewnętrzne) budzą
wątpliwości, czy to dobry moment na potomka. <o:p></o:p></span></span></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin: 6pt 0cm 0cm;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;"> Głównym
atutem „Jak pokochać centra handlowe”, zwłaszcza dla młodszego pokolenia, może
się okazać osadzenie przedstawianej rzeczywistości w aktualnych realiach, a co
za tym idzie spojrzenie na bieżące problemy z perspektywy samej uczestniczki
lub uczestniczek wydarzeń, bo Fiedorczuk w rozdziale „Od autorki” wyjaśnia, że
książka nie powstała wyłącznie w oparciu o jej własne doświadczenia, lecz jest przede
wszystkim efektem rozmów z kilkudziesięcioma kobietami. Znajduje się tu więc i
epizod depresyjny, i zmagania z przemianami, jakie powoduje macierzyństwo, i
zdziwienia co do cielesności, i zaskoczenia własnymi reakcjami na zwykłe i
niezwykłe chwile, wreszcie niezgoda na opresyjne oczekiwania otoczenia. <o:p></o:p></span></span></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin: 6pt 0cm 0cm;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;"> Efekt
świeżości zapewnia sposób podejścia do poruszanych zagadnień. Kobiecość wg
Fiedorczuk nie jest jak z obrazka idealna i wizualnie wymuskana, a drży z
niepewności o przyszłość, lęka się własnych myśli, paraliżują ją nieposkromione
emocje, brakuje jej wiary we własne możliwości. Tym sposobem autorka zagląda
pod warstwy niezbyt często odsłaniane, bo w powszechnym mniemaniu oznaczające
słabość. <o:p></o:p></span></span></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin: 6pt 0cm 0cm; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">Kolejny aspekt to zmiana
spojrzenia na rolę kobiety. Przez wieki jej powinnością było rodzić, wychowywać
dzieci, zaspokajać męża, nawet za cenę własnych pragnień, własnego szczęścia
czy życia. Hasła emancypantek i feministek nieco ten obraz zaczęły zmieniać,
ale teraz z kolei wypacza go celebrycka wizja matki i żony zewnętrznie
wypacykowanej, ambicjonalnie zdolnej do wszystkiego. Fiedorczuk natomiast stara
się ukazać wątpliwość, niepewność, nieumiejętność, strach, a te cechy przecież
nijak nie przystoją współczesnej kobiecie wyzwolonej, która jak robot wszystko
wie, wszystko potrafi, niczego się nie boi, jest najpiękniejsza i oczywiście z
niczego nie musi rezygnować, niczego się wyrzekać, by osiągnąć wszystko, czego
tylko zapragnie. Gdybym miała udzielić odpowiedzi w oparciu o media, w tym
społecznościowe, która wersja zdobywa większy poklask, nie miałabym
wątpliwości, że obraz sztuczny (choć infantylny) pozostawia daleko w tyle
realia. <o:p></o:p></span></span></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin: 6pt 0cm 0cm;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;"> Daje
się też odczuć, że Fiedorczuk głęboko zakotwiczyła w psychice bohaterki.
Świadczy o tym nie tylko pierwszoosobowa relacja, lecz przede wszystkim troska i
uważność, z jaką odnosi się do poszczególnych spostrzeżeń, np. dotyczących
kobiecego ciała. Nie dotyczy to wyłącznie wyglądu, lecz również postrzegania,
odczuwania, subiektywnego podejścia do zachodzących w nim zmian. Jako
społeczeństwo mamy problem z aprobatą słabości, a depresja, na którą w
pierwszej części Fiedorczuk kieruje reflektor, to niewątpliwie chorobliwa
ułomność. Przez wielu negowana, przez równie wielu wyśmiewana. Co ważne,
bohaterka „Jak pokochać centra handlowe” nie jest ani ckliwa, ani
sentymentalna, nie porównuje się też do innych, natomiast boryka się z własnymi
lękami. Każdy ból podbrzusza odbija się ostrym strachem o stratę maleństwa, a
kompulsywne sprzątanie ma oznaczać panowanie nad własnym życiem. Jej głównym
pragnieniem nie jest może „pokój na świecie”, co raczej bycie wysłuchaną, bo to
początek drogi do oswajania wystraszonych emocji i siejących znieczulenie
stereotypów. <o:p></o:p></span></span></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin: 6pt 0cm 0cm;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;"> „Jak
pokochać centra handlowe” Natalii Fiedorczuk to kolejna pozycja literacka,
która mierzy się z tematyką bycia kobietą i matką. Autorka pokazuje zagadnienie
od wewnątrz, z perspektywy pojawiających się myśli, tych kontrolowanych i tych nasuwających
się bezwiednie, wyciągając tym samym na wierzch bardzo osobiste przemyślenia. Napisałam
wcześniej, że zwłaszcza początek książki zrobił na mnie wrażenie. Mógłby nawet sam
w sobie stanowić pewną minicałość. Im głębiej jednak w lekturę, tym bardziej
miałam odczucie, że jakby rozluźniła się narracja, opadło napięcie, a
pojawiające się sceny autorka zebrała przypadkowo (to akurat nie musi być wadą,
bo przypadek może stać się inspiracją), ale nie poświęciła im wystarczająco
dużo sensualnej uwagi, nie przepuściła przez maszynkę literackiej oprawy, przez
co nie angażują już tak ściśle myśli czytelnika jak sceny początkowe. Niemniej
jednak Fiedorczuk intryguje sposobem patrzenia na sytuację bohaterki, na jej
działania skupione często na banalnych, codziennych drobiazgach, otrząśnięte z
kolorowej otoczki ulepszających filtrów. Tu nie ma miejsce na oszustwa. Ta
próba pokazania twarzy zaledwie jednej z młodych kobiet, partnerki, matki warta
jest przyjrzenia się tytułowym centrom handlowym, które współcześnie stanowią
miejsca odskoczni dla wielu dziewczyn w podobnej sytuacji. <o:p></o:p></span></span></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin: 6pt 0cm 0cm;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;"> „Jak
pokochać centra handlowe” Natalii Fiedorczuk uzmysławia rzeczywistość często
skrytą pod maską uśmiechu, makijażu, bajecznych ciuchów, najnowocześniejszych
akcesoriów. Ale to przecież tylko oprawa. Wnętrze nierzadko mocno odbiega od wystylizowanej
ramki. </span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin: 6pt 0cm 0cm;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;"> Za podsunięcie intrygującej lektury dziękuję Miejskiej Bibliotece Publicznej w Koninie. Książka pt. "Jak pokochać centra handlowe" Natalii Fiedorczuk ukazała się nakładem Wydawnictwa Wielka Litera. </span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin: 6pt 0cm 0cm;"><span style="font-family: "Arial Narrow",sans-serif; font-size: 12.0pt; line-height: 150%; mso-bidi-font-family: Arial; mso-fareast-language: PL;"> <o:p></o:p></span></p>
<br /></div><p> </p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p>Unknownnoreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-8178947964171465059.post-60890704488617454742022-02-03T15:01:00.002+01:002022-02-03T15:20:28.007+01:00Hanna Kirchner "Nałkowska albo życie pisane" z Wydawnictwa W.A.B.<p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEhw3a4_JzAmhftJv-U6NoFSB5ubF4I7d1ZNqkraBRpLl-XQvAiuQ6XLbKhrsEYDjkREk99q0N7itrNC8x2i0IeHl7O796YeV374XCmWv7kFIgfDMdOc2AF1lA3FrpPcr6vAw3qtaCxy3XaiA7Ga1rUPxXlI__TeDtOVNDqbZCYm3rwmKe7pdBrczEQ12g=s1276" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img alt="Na okładce książki Hanny Kirchner pt. "Nałkowska albo życie pisane" widnieje twarz pisarki, poniżej logo "Czytam duszkiem"." border="0" data-original-height="1276" data-original-width="903" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEhw3a4_JzAmhftJv-U6NoFSB5ubF4I7d1ZNqkraBRpLl-XQvAiuQ6XLbKhrsEYDjkREk99q0N7itrNC8x2i0IeHl7O796YeV374XCmWv7kFIgfDMdOc2AF1lA3FrpPcr6vAw3qtaCxy3XaiA7Ga1rUPxXlI__TeDtOVNDqbZCYm3rwmKe7pdBrczEQ12g=w226-h320" title="Hanna Kirchner "Nałkowska albo życie pisane" z Wydawnictwa W.A.B." width="226" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><span style="font-family: helvetica;">Hanna Kirchner <br />"Nałkowska albo życie pisane"/<br />Wydawnictwo W.A.B.</span></td></tr></tbody></table><br /> </p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">Nałkowską znamy wszyscy. „Granica” i „Medaliony” to chyba minimalny kanon
lektur z repertuaru pisarki. Może jednak nie ją samą a raczej jej dzieła znamy?
Ile więc autorki w jej utworach? Lub odwrotnie ile jej dzieł znalazło odzwierciedlenie
w jej życiu? Na te pytania próbuje odpowiedzieć Hanna Kirchner w książce pt. „Nałkowska
albo życie pisane” z Wydawnictwa W.A.B. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;"> „Nałkowska albo życie pisane” to
obszerne, ponad 800-stronicowe, opracowanie Hanny Kirchner o pierwszej znawczyni
ludzkich charakterów, czyli o Zofii Nałkowskiej. Główne źródło wiedzy o
Nałkowskiej stanowią dzienniki, które pisarka prowadziła już od 12 roku życia
aż do śmierci. Kirchner otrzymała oryginały tych zapisków od siostry pisarki,
Hanny, i następnie za jej zgodą opublikowała. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;"> Kirchner w opracowaniu postawiła
sobie za cel przedstawić czytelnikowi Nałkowską od strony jej intymnego
diariusza oraz publikowanych kolejno utworów. Sporadycznie zamieszcza opinie o
Nałkowskiej jej współczesnych. Biografka dokonała tego wyboru jak najbardziej świadomie,
ponieważ obraz Nałkowskiej w oczach jej współczesnych już dawno się uformował,
zwłaszcza że już za jej życia otaczał ją nimb sławy i była osobą o uznanym
dorobku literackim. Kirchner natomiast – podobnie jak Nałkowska – zdaje się kroczyć
analogiczną ścieżką poznawczą, chcąc poznać pisarkę taką, jaką „myśli ona sama o
sobie”, jaką się czuje i postrzega, a nie taką, jaką widzą ją inni. Która twarz
jest prawdziwa? Chciałoby się powiedzieć filozoficznie, że człowiek ma wiele
Ja, których nikt nigdy nie jest w stanie poznać. Jednak obraz zewnętrzny, który
stworzył się wokół Nałkowskiej o Nałkowskiej, okazał się mocno odbiegać od tego
wewnętrznego, który wyłania się z kart dziennika. Kirchner przytacza więc
fragmenty tych zapisków, dzięki czemu czytelnik sam może przekonać się, jak kształtowała
się osobowość czy jak dojrzewały poglądy pisarki. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;"> Drugi filar życia pisanego
Nałkowskiej stanowią jej dzieła. Nałkowska nigdy nie ukrywała, że skarbnicą
tworzonych przez nią historii ludzkich jest samo życie. Rysy postaci, nie tylko
w „Charakterach”, mniej lub bardziej wyraźnie również odnoszą się do
prawdziwych osób, które pisarka znała. Kirchner snując chronologiczną nić
biografii Nałkowskiej, dokonuje obszernych podróży poznawczych po ważniejszych
dziełach. Analizuje je pod kątem tematycznym, stylistycznym, językowym, a także
odkrywa powiązania między utworami a zapiskami w dziennikach. Jak wspomniałam, eksplikacje
te są dość szerokie i dogłębne, co dla czytelnika, który nie jest zaznajomiony
z analizowanymi utworami, może być nieco nużące i z jego punktu widzenia wydawać
się zbędne. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;"> Nałkowska w wydaniu Kirchner opisuje
siebie samą własnymi słowami. Patrzymy na nią taką, jaką widziała sama
diarystka. Obraz jest uzupełniony zaledwie o analizę jej twórczości pod kątem
odniesień do konkretnych szczegółów życiorysu. Jaka twarz z nich się wyłania? Mamy
wrażenie, że niepełna, bo okrojona do autorefleksji i tylko do tych elementów, które
odbijają się w twórczości. Mimo tak obszernej lektury czytelnikowi może się
wydawać, że część wiedzy o Nałkowskiej pozostaje wciąż poza jego zasięgiem
poznawczym. Może to i właściwe odczucie, i zamierzona intencja biografki? <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;"> Niewątpliwie po lekturze „Nałkowskiej
albo życia pisanego” Hanny Kirchner pozostaje poczucie niedosytu na kilku płaszczyznach.
Po pierwsze, o czym już wspomniałam, miałam wrażenie, że sporo pozostało
nieodkryte i zalega wciąż w cieniu, czekając na spotkanie. A po drugie, ogromną
przyjemność sprawiło mi poznawanie fragmentów dzienników Nałkowskiej. Z mojej
perspektywy aż się prosi, by zamieścić tu dłuższe passusy. Ale nawet w minicytatach
styl Nałkowskiej pozostaje wyraźnie rozpoznawalny – skoncentrowany, trafny,
dogłębny. I wreszcie po trzecie, Kirchner posługuje się piękną i nienaganną polszczyzną,
która dosłownie rozpływa się po kartach stworzonej przez nią książki. Czasami przebija
się akademicka konwencja, jednak w moim odczuciu nie zaburza zbytnio rytmu faktograficznego.
Warto też nadmienić, że wyraźnie odczuwa się stosunek Kirchner do Nałkowskiej,
ogromną rewerencję do wartości, jakim autorka hołdowała, oraz do sposobu
uprawiania przez nią literatury. Wszystko to sprawia, że gdy finalizowałam lekturę,
wprost odczuwałam pewien rodzaj żalu, swoistego zawodu, że skończą się doznania
literackie – tu niejako zdublowane zarówno przez estetykę prozy Nałkowskiej,
jak i Kirchner. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">Za podsunięcie lektury dziękuję Miejskiej Bibliotece Publicznej w Koninie. Książka
pt. „Nałkowska albo życie pisane” Hanny Kirchner ukazała się nakładem
Wydawnictwa W.A.B.</span><span style="font-family: Arial Narrow, sans-serif;"><o:p></o:p></span></span></p><p style="text-align: justify;">
</p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-family: "Arial Narrow", sans-serif; font-size: 12pt; line-height: 150%;"> </span></p><p><br /></p>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8178947964171465059.post-21343767397880458572022-02-02T10:05:00.005+01:002022-02-07T15:52:07.244+01:00Mary Higgins Clark "You Belong to Me" z Wydawnictwa BCA<p></p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEgRgVgZ7z3n2NSoynpv5gXvEHJIOKQIiPsz9aSHOlXqgni6avfzjvJ4Q3OFYb2nH_F15l9NgHJmeBIdkU_5Np5-CN8RfQpJ-zI0fXyp3PpIDsNTctuz1rWzODJrovy6LQnjHB5TkQ4THu-UMleBUZZdnU_GISLCk1B7nozKilMivWOsfa-TXYJO7h2VRA=s800" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img alt="Mary Higgins Clark "You Belong to Me" z wydawnictwa BCA" border="0" data-original-height="800" data-original-width="800" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEgRgVgZ7z3n2NSoynpv5gXvEHJIOKQIiPsz9aSHOlXqgni6avfzjvJ4Q3OFYb2nH_F15l9NgHJmeBIdkU_5Np5-CN8RfQpJ-zI0fXyp3PpIDsNTctuz1rWzODJrovy6LQnjHB5TkQ4THu-UMleBUZZdnU_GISLCk1B7nozKilMivWOsfa-TXYJO7h2VRA=w320-h320" title="Mary Higgins Clark "You Belong to Me" z wydawnictwa BCA" width="320" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Mary Higgins Clark<br />"You Belong to Me"/<br />Wydawnictwo BCA</td></tr></tbody></table><p></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><span style="line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">Zastanawiałam się, czy recenzję tej książki napisać w języku angielskim,
czyli oryginalnym, w jakim czytałam „You Belong to Me” Mary Higgins Clark, czy
może po polsku. Rozważyłam za i przeciw i w efekcie uznałam, że jednak po
polsku, ponieważ moim zamierzeniem jest dzielenie się opiniami przede wszystkim
z polskim czytelnikami. A po literaturę angielskojęzyczną w oryginale sięgnęłam
właściwie impulsywnie, bo węsząc między regałami w bibliotece, natknęłam się na
nią jak zwykle przypadkowo. Czy ktoś mi jeszcze wierzy w te moje przypadki? Zrobiła
się z nich już seria przypadków, hihihi, jak seria zabójstw, ale nie
uprzedzajmy faktów. W każdym razie z biblioteki – za podszeptem bibliotekarki –
wyszłam z pokaźnym pakietem, a w nim znalazła się właśnie Mary Higgins Clark z
„You Belong to Me”. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; margin: 6pt 0cm 0cm; text-align: justify;"><span style="line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;"> Doktor Susan Chandler jest
psychologiem, wcześniej pracowała w biurze prokuratora, obecnie prowadzi w
Nowym Jorku program radiowy, w którym na żywo rozmawia ze słuchaczami. Jest
specjalistką z dużym wyczuciem taktu, a jej audycja z poradnictwem
psychologicznym cieszy się dużym zainteresowaniem. Najnowszy temat rozmów
skupia się na wątku kobiet, które znikają bez śladu. Niespodziewanie ofiarą
okazuje się być także jedna ze słuchaczek, która wcześniej łączyła się na żywo
z Susan i której wspomnienia z rejsu luksusowym statkiem naprowadzają panią
doktor na trop mordercy. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; margin: 6pt 0cm 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">„You Belong to Me” Mary Higgins Clark to nie jest literatura wysokich lotów,
ale tym razem szukałam w niej może nie tyle ambitnych treści, co bardziej
zależało mi na czymś, co będzie narzędziem do szlifowania języka, a w razie
gdyby poprzeczka okazała się być postawiona za wysoko, to ciekawość wiążąca się
z rozwiązaniem zagadki miała być motorem napędzającym, by nie odkładać książki
na bok, a raczej przedzierać się dalej. Tymczasem okazało się, że nie wzięłam
pod uwagę faktu, że książka może być napisana naprawdę prostym językiem i nie
będzie stanowić językowego wyzwania. Okazało się, że obawiając się, iż mogę nie
sprostać stylowi noblistów w oryginale, wybrałam strukturę nie nazbyt wyszukaną.
„You belong to me” śmiało polecam do szlifowania angielskich zwrotów i wyrażeń,
z gramatyką razem wziętych, dla osób już na poziomie intermediate. Sporo
dialogów, niewiele filozoficznych rozważań, no i kontekst wraz z
zaciekawieniem, kto okaże się tym złym, powodują, że osoby ze znajomością
języka na poziomie średniozaawansowanym poradzą sobie ze zrozumieniem bez
problemu. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; margin: 6pt 0cm 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">Inaczej natomiast kształtuje się moja ocena pod kątem
narracyjno-stylistycznym. Jak wspomniałam wcześniej, nie jest to literatura
wysokich lotów. Uważam, że książka jest prosta, by nie powiedzieć infantylna
jak na kryminał czy sensację. Oparta jedynie na przypadkowych zdarzeniach,
intuicji, założeniach i dedukcji może sprawdziłaby się w epoce wiktoriańskiego Sherlocka,
lecz nie w drapieżnym Nowym Jorku z końcówki lat dziewięćdziesiątych XX w. Tu
bez technicznych nowinek dochodzeniowych nie da się przecież prowadzić
śledztwa. Autorka nie zadała sobie nawet odrobiny trudu, by książce nadać choćby
cień wiarygodności. Znamy natomiast szczegóły codziennej garderoby bohaterów, a
także wystrój ich apartamentów w samym sercu Wielkiego Jabłka. Na osłodę muszę
jednak przyznać, że pewien plus dostrzegam w sposobie, jak sprytnie Clark utrzymuje
nas w niepewności co do tego, kto mógłby być sprawcą. Niby wydaje się, że już,
już wiemy, kogo obarczyć winą, a za chwilę, okazuje się, że inny bohater też
miałby swoje powody, by przyłożyć rękę do zbrodni. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; margin: 6pt 0cm 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">Podsumowując, jeśli szukacie kryminału czy sensacji w dobrym stylu, to
raczej „You Belong to Me” może Was rozczarować. Jeśli natomiast pragniecie
podejść do tej lektury w sposób nazwijmy to edukacyjno-lingwistyczny, to jak
najbardziej polecam, bo to obcowanie z żywym językiem i na dodatek językiem
praktykowanym w codziennej komunikacji. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; margin: 6pt 0cm 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">Za podsunięcie lektury dziękuję Miejskiej Bibliotece Publicznej w Koninie.
„You Belong to Me” Mary Higgins Clark ukazało się nakładem Wydawnictwa BCA. W
wersji polskiej książka ma tytuł „Jesteś tylko moja”.</span><span face=""Arial Narrow", sans-serif" style="font-size: 12pt;"><o:p></o:p></span></span></p><p>
</p><div style="text-align: justify;"> </div><p></p><p><br /></p><p><br /></p>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8178947964171465059.post-58897701974490062002022-02-01T15:25:00.001+01:002022-02-01T15:25:40.407+01:00Kazuo Ishiguro "Nie opuszczaj mnie" z Wydawnictwa Albatros<p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEippd1J6VQkEj3cMFreIFlUn4NUzxvjFimQmkTBxhZqBvlNAY5reTogrxEZyY8-mWn-0u85SCZNqwfWHDCGHmLsmkP9qcWESiKZErRO6gAbuMS7m5jZh1iDguU2ZxhWhsCqeO5sjj7g8_1W-dVcGs19RD2zn6ZVECQVZQijtEAtZYSnICm1L8eyokeWZg=s768" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img alt="Książka Ishiguro "Nie opuszczaj mnie" oparta o świecznik" border="0" data-original-height="768" data-original-width="768" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEippd1J6VQkEj3cMFreIFlUn4NUzxvjFimQmkTBxhZqBvlNAY5reTogrxEZyY8-mWn-0u85SCZNqwfWHDCGHmLsmkP9qcWESiKZErRO6gAbuMS7m5jZh1iDguU2ZxhWhsCqeO5sjj7g8_1W-dVcGs19RD2zn6ZVECQVZQijtEAtZYSnICm1L8eyokeWZg=w320-h320" title="Kazuo Ishiguro "Nie opuszczaj mnie" z Wydawnictwa Albatros" width="320" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><span style="font-family: helvetica;">Kazuo Ishiguro <br />"Nie opuszczaj mnie"/<br />Wydawnictwo Albatros</span></td></tr></tbody></table></p><p></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">Właśnie skończyłam kolejne spotkanie z laureatem literackiej Nagrody Nobla. Tym razem jest to Kazuo Ishiguro, który zaprezentował się ze swoim "Nie opuszczaj mnie". Tytuł sugerujący romans, ale - uwierzcie mi - zawartość nie ma w sobie odrobiny romantyzmu. Określeń szukałabym raczej na drugim końcu skali, sam zaś wydawca zdefiniował książkę w kategorii antyutopii, która rozgrywa się w świecie alternatywnym. </span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;"><span> </span><span> </span>Anglia.
Końcówka XX w. Kathy ma 31 lat i jest opiekunką. Wspomina swoje dzieciństwo i
młodość, które spędziła w Hailsham – szkole z internatem dla wybrańców. Jest
tam wielu wychowanków, lecz szczególnie więzi łączyły ją z Ruth i Tommym. Teraz
z perspektywy kilkunastu lat Kathy opowiada, jak wspólne dorastali, wspólnie
się uczyli, bawili, nawiązywali przyjaźnie, zakochiwali. W elitarnej placówce
oddzielonej od świata zewnętrznego podopieczni mają nikłe wyobrażenie, co
dzieje się poza jej murami. Co więcej, te bańki rzeczywistości w ogóle się nie
przenikają, jakby z założenia nie chciały o sobie nic wiedzieć. Opowieść skupia
się więc wyłącznie na uczniach i ich zajęciach, pomijając banalne „zamurze”, z jego
sztampową codziennością.<o:p></o:p></span></span></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;"> Jednak
w „Nie opuszczaj mnie” w pierwszej kolejności uderza chyba styl opowieści, który
oscyluje na pograniczu przyćmionych mgłą niepamięci wspomnień a niesamowitą
historią zmyśloną przez skłonne w pewnym wieku do konfabulowania dzieci. Z
czasem też wahamy się, czy to wszystko wydarzyło się naprawdę, czy może zapamiętane
obrazy podsuwa nam jedynie złudna wyobraźnia. <o:p></o:p></span></span></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">Dodatkowo w „Nie opuszczaj
mnie” motek narracji rozwija się powoli, autor nie umieścił tu super
spektakularnych wydarzeń mających odgrywać rolę game changera. Nie dochodzi do
trzęsienia ziemi, a jednak napięcie stale narasta i zagęszcza nastrój. Dlatego
odbiorca musi wykazać się cierpliwością, a o tę niełatwo, skoro do głowy ciśnie
się mnóstwo pytań, czemu ma służyć to wyizolowanie, gdzie są rodziny, co się
dzieje poza szkołą i dlaczego coś tu nie pasuje. A Ishiguro konsekwentnie od
samego początku i z każdą następną sceną dokłada kolejną cegiełkę do całości,
do całości niejasności, dając nam czas na oswojenie się z kolejnym uwierającym faktem.
Te fragmenty – podobnie jak same wspomnienia – są niepełne, ledwie napomykają o
pewnych kwestiach, jakby stanowiły temat tabu. Jak zwierzęta, które instynktownie
wyczuwają zagrożenie, choć nie potrafią go dokładnie zidentyfikować i wycofują
się z niebezpieczeństwa, podobnie bohaterowie pomijają niewygodne tematy,
dotykają ich tylko powierzchownie, jakby sami właściwie nie chcieli dowiedzieć
się szczegółów i sami nie dowierzali w to, co zaraz usłyszą. Ten złowieszczy niepokój
jest wyczuwalny do ostatniej sceny, jesteśmy aż stężali z napięcia, czekając,
kiedy dowiemy się prawdy i co ona będzie oznaczała. A przecież prawda jest
znana od początku.<o:p></o:p></span></span></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;"> Bo
„Nie opuszczaj mnie” to również książką o prawdzie, a właściwie o formie, w
jakiej występuje. Czy niedopowiedzenie jest częściową prawdą czy częściowym
kłamstwem. Czy prawda rani? A czy kłamstwo ochroni przed nieuniknionym?
Ishiguro ciekawie oddał mechanizmy psychologiczne, którymi posługujemy się, gdy
nie chcemy dopuścić do świadomości niewygodnych faktów. Pokazuje, jak potrafimy
kluczyć, oszukiwać samych siebie, by się z nimi nie zmierzyć, lawirujemy wokół
nich, stąpamy jak po kruchym lodzie, byle tylko się nie załamał i nie obnażył
tego, co w głębi umysłu już od dawna wiedzieliśmy i my, czytelnicy, i oni,
bohaterowie. Wspomaganie się eufemizmami, by przykryć niewygodne, może się
okazać pomocne dla dwóch stron, zarówno dla tej, która okłamuje, jak i dla tej,
która jest okłamywana. <o:p></o:p></span></span></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;"> „Nie
opuszczaj mnie” uzmysławia, jak daleko jest w stanie posunąć się człowiek w
imię własnych potrzeb, komfortu czy dla zachowania zdrowia i życia. Jakiego
rodzaju cenę jesteśmy w stanie zaakceptować? Gdy czytałam „Nie opuszczaj mnie”,
przypomniała mi się pewna koncepcja zwana oknem Overtona, która głosi, że nawet
najbardziej niewyobrażalne zjawiska przy odrobinie umiejętnej perswazji mogą
zyskać aprobatę społeczną, dzięki której z czasem wydostają się ze sfer
zakazanych, niemoralnych, a stają się zjawiskiem powszechnym, ba… nawet pożądanym.
Mam wrażenie, że podobną metodą posługuje się Ishiguro w „Nie opuszczaj mnie”. Tu
fakty nie spadły z nieba. One dokonywały się konsekwentnie, krople prawdy skapywały
jedna po drugiej, a z każdym dokonaniem przesuwała się także granica
przyzwoitości. Wydźwięk tej lektury jest tym bardziej przerażający, gdy
uświadomimy sobie, jak niewiele dzieli zmyśloną na potrzeby literackie historię
od potencjalnej rzeczywistości. I ta świadomość, że fikcja może się nieoczekiwanie
okazać prawdą, staje się dokuczliwie nieznośna. <o:p></o:p></span></span></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">Za podsunięcie intrygującej
lektury dziękuję Miejskiej Bibliotece Publicznej w Koninie. „Nie opuszczaj mnie”
Kazuo Ishiguro ukazała się nakładem Wydawnictwa Albatros. </span></span></p>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8178947964171465059.post-71634809545337191662022-01-10T12:25:00.002+01:002022-01-11T21:42:16.716+01:00Magdalena Kostyszyn "Też tak mam" z Wydawnictwa W.A.B.<p></p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEhQesnuKDW-XWfF0K2TIlaPyFmGDAsY_r4kLHuaOIlPVijlL77lFar-LQvGwabjDQvSxVNPO8RxNahRMZ01TzG7nuZjja9XOcTvHUFqR0DpjLUVQ03Nw8dvUJ740vw0iv7vU1eolVQw-PUvEZMVLo2BjoN4DiIfcjFFlcvpyIH00STueZnOq8tGissD_g=s1340" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img alt="Książka Magdaleny Kostyszyn pt. "Też tak mam" położona na splątanych liściach hoi." border="0" data-original-height="1340" data-original-width="1036" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEhQesnuKDW-XWfF0K2TIlaPyFmGDAsY_r4kLHuaOIlPVijlL77lFar-LQvGwabjDQvSxVNPO8RxNahRMZ01TzG7nuZjja9XOcTvHUFqR0DpjLUVQ03Nw8dvUJ740vw0iv7vU1eolVQw-PUvEZMVLo2BjoN4DiIfcjFFlcvpyIH00STueZnOq8tGissD_g=w247-h320" title="Magdalena Kostyszyn "Też tak mam" z Wydawnictwa W.A.B." width="247" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><span style="font-family: arial;">Magdalena Kostyszyn <br />"Też tak mam"/<br />Wydawnictwo W.A.B.</span></td></tr></tbody></table><p></p><div style="text-align: left;"><br /></div><p></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; margin: 6pt 0cm 0cm; text-align: justify;"><span style="font-size: 12pt;"><span style="font-family: arial;">Idąc do biblioteki, zwykle mam przygotowaną swoją listę literackich
pragnień, ale dodatkowo podpytuję bibliotekarki/bibliotekarzy o ich propozycje.
Niektórzy doskonale znają moje upodobania, więc trafność ich podpowiedzi
oscyluje na poziomie 90%. Aż sama jestem pozytywnie zaskoczona. Może powinnam
tu przychodzić, by obstawiać totka? Ostatnio na moje zapytanie, co ciekawego w
bibliotece piszczy, pani pogalopowała między regały i przytaszczyła mi stosik
książek. Postawiła go obok tego, który wcześniej sama wybrałam i… masz tu czytelniku
placek. Co wybrać? Skoro limity obowiązują. Wertowałam, medytowałam,
oblizywałam się i… byłam bliska płaczu, bo tyle wspaniałości przede mną, a
tylko niektóre mogę dostać. Żal. Zaczęłam więc przykrą weryfikację. To wezmę ze
sobą teraz, a to innym razem i proszę mi to zapisać na przyszłość. Do listy na
przyszłość miała się też dostać Magdalena Kostyszyn z tytułem „Też tak mam”. Tym
razem zwyczajnie nie bardzo miałam ochotę na literaturę faktu. Ale tu rezolutnie
wkroczyła pani bibliotekarka z kołem ratunkowym, podpowiadając, że pod
nazwiskiem Kostyszyn kryje się facebookowa „Chujowa Pani Domu”. Wprawdzie parę
razy trafiłam na jej wpisy, ale dokładniej się jej nie przyglądałam. Widząc
twarz bibliotekarki, stwierdziłam, że spróbuję. Podsumowując, zdecydowałam się
przeczytać, ale się nie cieszyłam (to ma być parafraza jednego z polityków, lecz
nie wiem, czy odpowiednio wyraźnie wybrzmiała). Wyboru dokonałam raczej ze względu
na… bibliotekarkę. Gnając z nowym pakietem do domu, już w głowie układałam sobie
zestawienie, po co sięgnę w pierwszej kolejności. Kostyszyn faworytką nie była.
Trafiła na listę oczekujących.</span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; margin: 6pt 0cm 0cm; text-align: justify;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: arial;"><span> </span><span> </span>Tyle tytułem przydługiego wstępu,
ale potem, gdy już zanurzyłam się w „Też tak mam”, popołudnie minęło, nie wiem
kiedy i – ku mojemu zaskoczeniu – było po lekturze. O czym pisze Kostyszyn?
Autorka podzieliła książkę na trzy rozdziały, tytułując je „macierzyństwo”, „praca”,
„kobiecość”. Teraz już chyba możecie się domyślić, jaką tematykę znajdziecie w
środku. Kostyszyn zamieściła obszerne fragmenty rozmów z kobietami, które dzielą
się swoimi przeżyciami po urodzeniu dziecka, opowiadają o pierwszych dniach spędzonych
w domu z maleństwem. Opisują sytuacje związane z pracą, wyzwaniami, jakie na
nie czekały i o szeroko rozumianej kobiecości. Ostatni rozdział, który o niej
traktuje, jest chyba najbardziej zróżnicowany. Nic dziwnego, kobiecość przecież
twarzy ma wiele. Ale książka nie jest laurką. Nie ma tu zachwytów nad pulchnym
bobasem, nie ma radości na widok pierwszych ząbków, nie ma szczęścia przy
rodzinnych obiadkach. Co więc jest? Pewnie każda z nas spotkała się z komentarzami
typu „A ty jeszcze nie masz męża?” A jak już ma męża, to „A ty jeszcze nie masz
dzieciaczka? Już pora, bo zegar biologiczny tyka.” I dalej „Jak można nie
chcieć mieć dzieci?”, „Po co ci praca, skoro masz męża?” I tym podobne uniwersalne
prawdy na życie. Na życie kobiety oczywiście. Bo mężczyznom zwykle nikt takich
pytań nie zadaje ani nie obdziela tego typu radami. Swoją drogą czy to jeszcze dobroduszna podpowiedź czy może już przemoc werbalna? <o:p></o:p></span></span></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; margin: 6pt 0cm 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: arial;">Czytając Kostyszyn, dochodzimy do wniosku, że z kobiecością jak z księżycem.
Do tej pory dostrzegaliśmy tylko jedną jej stronę. Przez wieki wtłaczano nam do
głowy, że kobieta ma być przede wszystkim żoną i matką. Potem łaskawie dołożono
do tego, że może być <b>szczęśliwą</b> żoną i matką, o ile sobie na to zasłuży
i o ile to szczęście odpowiada cudzej definicji. Ale jest jeszcze inna twarz
kobiecości, która zawsze była, ale być może nie miała odwagi czy siły się ujawnić,
by nie zostać odsądzonym od czci i wiary. Twarz, która nie pragnie dzieci, nie
pragnie męża, a zwyczajnie pragnie żyć po swojemu i iść własną drogą. Ten
rodzaj wrażliwości zwyczajnie nie mieści się niektórym w głowach. <o:p></o:p></span></span></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; margin: 6pt 0cm 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-family: arial;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;">Na dodatek z „Też tak mam” dowiadujemy się, że kobiet, które chcą wyrwać się
ze zniewalających stereotypów, przybywa. Co więcej, kobiety te mają czelność
mówić o tym głośno i rozsiewać ziarno wywrotowej niesubordynacji. Kostyszyn
pokazuje również konsekwencje społeczne wyborów oraz cenę, jaką przychodzi
płacić za życie na pokaz, na niby, dla innych, gdy traci się siebie i wpada w
szpony </span><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;">zobojętnienia. Kobiety
otwierając się przed autorką, opowiadają, jak szamotały się z samą sobą, z
rodziną, z mężem/partnerem, który okazywał się tyranem psychicznym,
ekonomicznym czy wizerunkowym. Kobiety mówią: nie jesteś sama, jest nas coraz
więcej, takich, które zmagają się z depresją, z szykanowaniem, zastraszaniem
przez własne rodziny, które (z czystej miłości przecież bo z czegóż by innego) wpędzają
kobiety w stany odrętwienia, apatii, złości czy furii. Załamania, stany lękowe,
chęć odebrania sobie życia to tylko niektóre fakty, które odsłania autorka. <o:p></o:p></span></span></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; margin: 6pt 0cm 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: arial;">Kostyszyn obnaża też mity
ekonomiczne, np. czy kobieta prowadząca dom ma prawo do wynagrodzenia? Czy sprzątanie, gotowanie, prasowanie to
kobiece hobby, zajęcie czy praca? Nie, nie ma tu odpowiedzi wprost, ale jest
doskonały punkt zaczepienia do… do czego? Dyskusji? Nie, nie naukowej, bo ta
dawno się toczy, są przecież badania, tomy analiz. Czas na zastosowanie
wniosków w praktyce. <o:p></o:p></span></span></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; margin: 6pt 0cm 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: arial;">Myślę, że Kostyszyn ma dużą szansę dotrzeć do wielu kobiet i dodać im
skrzydeł, zwłaszcza do tych, które ją śledzą w „internetach”. Bohaterkami „Też
tak mam” w dużej większości są kobiety wykształcone, więc wydawałoby się, że takie
osoby trudniej styranizować i uwięzić w mentalnej klatce. Okazuje się jednak,
że to nie o inteligencję czy wiedzę chodzi, ponieważ traktowania jak „wyrób kobietopodobny”
może doświadczyć – jako dziecko, nastolatka czy dorosła – każda z nas. Kostyszyn
przytaczając historie żon i matek, pokazuje, jak bardzo potrzebna jest zmiana podejścia
społeczeństwa do roli kobiet i przede wszystkim zmiana świadomości ich samych. Uwidacznia,
że nie ma jednego słusznego wzorca kobiecości. Każda z nas ma swój i ma prawo wg
tego wzorca żyć i kochać, bez narażania się na wytykanie palcami i
stygmatyzowanie. <o:p></o:p></span></span></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; margin: 6pt 0cm 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: arial;">Siłą „Też tak mam” Magdaleny Kostyszyn są bez wątpienia opowiedziane
historie – współczesne, prawdziwe i szczere do bólu. Może na spacerze niejedną
z nich minęliśmy, nawet nie zdając sobie sprawy, w jak silnych kleszczach tkwi
jej bohaterka. Jak wspominałam, w „Też tak mam” wypowiadają się kobiety. To one
wyciągają na światło dzienne swoje emocje, przeżycia i pragnienia. To one zwierzają
się, jak desperacko wołały o pomoc. Natomiast sama Kostyszyn od siebie dodaje
tylko suche fakty. Rzadko trafi się jej ocena, trudno również znaleźć, by
przymiotnikami opisywała rzeczywistość. Ona ją pisze faktami. Prawdę powiedziawszy
stylistycznie kojarzyła mi się z „27 śmierciami Toby’ego Obeda” Joanny Gierak-Onoszko.
Tam również mówiły fakty. Bez zbędnego komentarza. Fakt. Cięcie. Następna
odsłona. Bez emocji w narracji, ale z bombą emocji w sercu czytelnika. </span><span face="Arial Narrow, sans-serif"><o:p></o:p></span></span></p>
<p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; margin: 6pt 0cm 0cm; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: arial;">Za podsunięcie lektury dziękuję Miejskiej Bibliotece Publicznej w Koninie. „Też
tak mam” Magdaleny Kostyszyn ukazało się nakładem Wydawnictwa W.A.B.<o:p></o:p></span></span></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8178947964171465059.post-7083632055438458762021-12-28T15:11:00.001+01:002021-12-28T15:11:08.211+01:00Harlan Coben "W głębi lasu" z Wydawnictwa Albatros<p><table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEjGOQDgMItxgS_BeaUnwzA3XfqBglkn97f0NNYMf21GNPxWK33pxuGlrrnoT26Y_d2_CQEfONV4pRVQD48NFiqMaYu2SRecRH4Vt2RJRJKz7GWhsbOtI9L-DxeYbdWKRYNtRwZc39eEqW88zMDi9Q7WLS9kyTpIpWMScJqaeU-YPgF_CZqhROYl8OmoIw=s1080" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><span style="font-family: helvetica; font-size: x-small;"><img alt="Na czytniku elektronicznym wyświetlono stronę tytułową książki Harlana Cobena "W głębi lasu". Na górze umieszczono logo "Czytam duszkiem"." border="0" data-original-height="1080" data-original-width="810" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEjGOQDgMItxgS_BeaUnwzA3XfqBglkn97f0NNYMf21GNPxWK33pxuGlrrnoT26Y_d2_CQEfONV4pRVQD48NFiqMaYu2SRecRH4Vt2RJRJKz7GWhsbOtI9L-DxeYbdWKRYNtRwZc39eEqW88zMDi9Q7WLS9kyTpIpWMScJqaeU-YPgF_CZqhROYl8OmoIw=w240-h320" title="Harlan Coben "W głębi lasu" z Wydawnictwa Albatros" width="240" /></span></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><span style="font-family: helvetica;">Harlan Coben <br />"W głębi lasu"/<br />Wydawnictwo Albatros</span></td></tr></tbody></table></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">Nie miałam pod ręką nic do czytania. Stop. Właściwie to miałam, ale nie
bardzo sama wiedziałam, na co mam ochotę. Po długim kręceniu nosem i po żmudnych
przebieraniach w przepastnych elektronicznych zasobach wybór padł na Harlana
Cobena w „Głębi lasu”. Gdzieś kołatało mi się w głowie to nazwisko, że
popularne, że związane z sensacją, kryminałem, thrillerem czy czymś w tym
rodzaju. Prawie. A prawie jednak robi różnicę.<o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;"> Fabuła. Do Paula Copelanda, prokuratora
okręgowego w Newark, trafia policja, która znalazła zwłoki mężczyzny. Po
przeszukaniu denata okazuje się, że trop prowadzi właśnie do prokuratora. Co
więcej, zamordowanym ma być uznany 20 lat za zmarłego kolega Paula, tak oto sprawa
dotyka bolesnych wspomnień związanych z obozem dla młodzieży, podczas którego
zostało zamordowanych 2 nastolatków, a 2 pozostałych uznano za zaginionych, bo
nigdy nie odnaleziono ich ciał. Jedną z zaginionych osób była siostra Paula. Mężczyzna
zaczyna przypuszczać, że skoro po takim czasie odnalazł się jeden z
zaginionych, może i jego siostra żyje. Z przeszłością splata się teraźniejszość
– prestiżowa sprawa o gwałt, jaką prowadzi prokurator. Oskarżonymi są nienagannie
wychowani studenci z zamożnych domów, pokrzywdzoną dziewczyna, która eufemistycznie
mówiąc, parała się tańcem egzotycznym, czyli prostytucją, i już parę razy zadarła
z prawem. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;"> Ponieważ Coben postawił sobie za cel
zazębić kilka wątków, co akurat uważam za ciekawe, dłuższą chwilę trwa wprowadzenie
czytelnika w ich szczegóły. Pojawi się też kilka spraw pobocznych, które po
pierwsze mają na celu nieco zbić z tropu śledczego, po drugie odłożyć w czasie
sprawy najistotniejsze, a po trzecie wprowadzić kilka elementów pomocniczych, służących
wyjaśnieniu ludzkich zachowań. Sam Copeland wydaje się być pociągającym bohaterem,
blisko czterdziestoletni wdowiec z dzieckiem, dobrze sytuowany, ubiegający się nawet
o fotel kongresmena i na dodatek błyskotliwie inteligentny. O jego aparycji
niewiele wiadomo, ale tyle chyba wystarczy, by czytelniczki (jeśli nie wszystkie,
to przynajmniej duża ich część) zaszczyciły go przychylnym spojrzeniem. Pan prokurator
nie jednego przestępcę skazał, nie jedno kłamstwo słyszał, by umieć odsiać
ziarno od plew. Do kwestii praworządności ma niemal ortodoksyjne podejście, a życie
pokaże mu, że może pewne poglądy będzie musiał zrewidować. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;"> I to właściwie koniec pozytywów, które
miałabym do powiedzenia na temat „W głębi lasu” Cobena. Niezwykle przeszkadzał
mi język, jakim napisana jest książka. Miałam wrażenie, że tłumacz nie skupił
się należycie na swoim zadaniu. Niektóre fragmenty zwyczajnie zgrzytały mi w
uszach. Dosłowne kalki z angielskiego niestety nie zawsze dobrze brzmią w innych
językach. Konstrukcje szorowały po papierze i wybijały mnie z rytmu historii.
Tyle pod adresem tłumacza. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;"> Drugi mankament nie dotyczy już tłumacza,
a samego autora lub dokładniej mówiąc sposobu prowadzenia przez niego dialogów.
Odnosiłam wrażenie, że Coben przeciągał rozmowy na siłę, bohaterowie powtarzali
frazy, czasami dyskusje nie wnosiły nic nowego do treści, ale absorbowały
czytelnika i odsuwały w czasie rozwiązanie zagadki. Ponadto, co było szczególnie
widoczne w wypowiedziach głównego bohatera, Coben tak bardzo starał się
wystylizować go na inteligentnego i bystrego prokuratora, że wydawało mi się,
że niektóre sprzeczki z prokuratorem w roli głównej, mają służyć tylko ukazaniu
jego wysokich lotów brawury intelektualnej. Nie przypadły mi też do gustu filozoficzno-psychologiczne
wynurzenia pana prokuratora. Na tle całości wypadały – w moim przekonaniu –
nieco sztucznie. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;"> W sumie „W głębi lasu” Harlana
Cobena szczególnie mnie nie ujęło, choć generalnie pomysł na kryminał wraz z połączeniem
wątków uważam za udany, jednak język i stylistyka istotnie obniżają moją ocenę
na temat książki. Możliwe, że na całokształt oceny mogło mieć wpływ również
moje początkowe niezdecydowanie, jakiej atrakcji literackiej szukam. Przeczytać
przeczytałam, ale szału nie ma. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">„W głębi lasu” Harlana Cobena ukazała się nakładem Wydawnictwa Albatros. </span><span style="font-family: Arial Narrow, sans-serif;"><o:p></o:p></span></span></p><p>
</p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-8178947964171465059.post-49037572705510416782021-12-27T09:35:00.014+01:002021-12-27T09:35:00.186+01:00Sławomir Koper "Królowe salonów II RP" z Wydawnictwa Czerwone i Czarne sp. z o.o. S.K.A.<p> <table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><tbody><tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEjTcW4Gv5Wcr5XgjqyAGiw6-y070IBsRfcC6DnkG4vBzR0AA1yS7t4-kvJ6L6O4leWzWF9ab1wsiVSvhcRA9uFeYA8SdIUAaY06BgiBVsa3GSuwCwUMG0WA10_JkmIa6hR1XP3A8CJrdx2UPrrVP9MPOeVtHucVBBvRQxJdE3UIQfPXKpUi9LNhv-JYEg=s1091" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img alt="Okładka książki "Królowe salonów II RP" Sławomira Kopra, na której zamieszczono logo "Czytam duszkiem"" border="0" data-original-height="1091" data-original-width="825" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/a/AVvXsEjTcW4Gv5Wcr5XgjqyAGiw6-y070IBsRfcC6DnkG4vBzR0AA1yS7t4-kvJ6L6O4leWzWF9ab1wsiVSvhcRA9uFeYA8SdIUAaY06BgiBVsa3GSuwCwUMG0WA10_JkmIa6hR1XP3A8CJrdx2UPrrVP9MPOeVtHucVBBvRQxJdE3UIQfPXKpUi9LNhv-JYEg=w242-h320" title="Sławomir Koper "Królowe salonów II RP" z Wydawnictwa Czerwone i Czarne" width="242" /></a></td></tr><tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><span style="font-family: helvetica;">Sławomir Koper "Królowe<br />salonów II RP"/Wydawnictwo <br />Czerwone i Czarne</span></td></tr></tbody></table></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">W głównych rolach „Królowych
salonów II RP” Sławomira Kopra występują: <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoListParagraphCxSpFirst" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; mso-add-space: auto; mso-list: l0 level1 lfo1; text-align: justify; text-indent: -18.0pt;"><!--[if !supportLists]--><span style="font-family: helvetica;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;">1.<span style="font-size: 7pt; font-stretch: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; line-height: normal;"> 👉 </span></span><!--[endif]--><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;">Apolonia Chałupiec vel Pola
Negri,<o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoListParagraphCxSpMiddle" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; mso-add-space: auto; mso-list: l0 level1 lfo1; text-align: justify; text-indent: -18.0pt;"><!--[if !supportLists]--><span style="font-family: helvetica;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;">2.<span style="font-size: 7pt; font-stretch: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; line-height: normal;"> 👉 </span></span><!--[endif]--><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;">Tamara Łempicka, <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoListParagraphCxSpMiddle" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; mso-add-space: auto; mso-list: l0 level1 lfo1; text-align: justify; text-indent: -18.0pt;"><!--[if !supportLists]--><span style="font-family: helvetica;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;">3.<span style="font-size: 7pt; font-stretch: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; line-height: normal;"> 👉 </span></span><!--[endif]--><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;">Lucyna Messal, <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoListParagraphCxSpMiddle" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; mso-add-space: auto; mso-list: l0 level1 lfo1; text-align: justify; text-indent: -18.0pt;"><!--[if !supportLists]--><span style="font-family: helvetica;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;">4.<span style="font-size: 7pt; font-stretch: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; line-height: normal;"> 👉 </span></span><!--[endif]--><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;">Olga Boznańska, <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoListParagraphCxSpMiddle" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; mso-add-space: auto; mso-list: l0 level1 lfo1; text-align: justify; text-indent: -18.0pt;"><!--[if !supportLists]--><span style="font-family: helvetica;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;">5.<span style="font-size: 7pt; font-stretch: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; line-height: normal;"> 👉 </span></span><!--[endif]--><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;">Kazimiera Iłłakowiczówna, <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoListParagraphCxSpLast" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; mso-add-space: auto; mso-list: l0 level1 lfo1; text-align: justify; text-indent: -18.0pt;"><!--[if !supportLists]--><span style="font-family: helvetica;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;">6.<span style="font-size: 7pt; font-stretch: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; line-height: normal;"> 👉 </span></span><!--[endif]--><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;">Halina Konopacka. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: justify;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">Dobrze, że nie muszę pań sytuować
na podium, bo miałabym problem. Każda z gwiazd świeci bowiem własnym blaskiem,
ma ogromne atuty i przede wszystkim reprezentuje inne dyscypliny. Pola Negri –
światowa sława kina niemego. Tamara Łempicka – skandalistka, malarka. Lucyna
Messal – kapryśna diwa operetki. Olga Boznańska – ekscentryczna malarka. O, akurat
Łempicka i Boznańska mogłyby ze sobą porywalizować, ale już może nie fatygujmy
pań. Kazimiera Iłłakowiczówna – kąśliwa pisarka i last but not least Halina
Konopacka – mistrzyni olimpijska w rzucie dyskiem. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;"> Sławomir
Koper nie ukrywa swojej fascynacji okresem międzywojennym, to zresztą da się
wyczuć czytając „Królowe salonów II RP”. Czasami nawet zastanawiałam się, co bardziej
przebija spoza wersów? Jego historyczne zamiłowania czy może niemal ojcowska wyrozumiałość
w stosunku do bohaterek, które przecież aniołami nie są i zdarza im się
zaliczyć wpadkę albo nawet mocno przekroczyć akceptowalne normy, zwłaszcza
towarzyskie. Tak czy inaczej, jego książka to czyste zaprzeczenie teorii, iż
królowa jest tylko jedna. W tym przypadku przecież jest ich aż sześć! Jak je
Koper przedstawia? Otóż różnie, od konkretów po możliwe hipotezy, od szczegółów
do ogółów. Każdą z nich traktuje z należną jej rewerencją i poświęca swą uwagę.
Ja wszakże nie ukrywam, że mimo iż będąc w otoczeniu tak znamienitych sław, to jednak
czasami towarzyszył mi pewien niedosyt, ale mam wrażenie, że to zamierzony
zabieg pisarski, ponieważ w zamyśle autora naszkicowane portrety mają być
zaproszeniem, czymś w rodzaju biletu wstępu do następnego spotkania. Od nas
samych już tylko zależy, czy na przyszłą schadzkę wybierzemy się kolejno z
każdą z dam, czy tylko z niektórymi. Nie jest to w żadnym razie zarzut pod
adresem Kopra, przeciwnie uznaję takie podejście autora za słuszne i jak
najbardziej proczytelnicze. To jakby próbka przed poważniejszym występem. Mnie
w każdym razie każda z kobiet na tyle zainteresowała, że z przyjemnością
przyjrzę się im w przyszłości, bo biografie lubię i to nawet bardzo. <o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">Ponadto Koper ma wypracowany
styl i umiejętność selekcjonowania wiedzy. Obie te połączone zalety powodują,
że „Królowe salonów II RP” naprawdę dobrze się czyta. Nie musimy przedzierać
się przez skumulowany katalog dat, nawet bym podszepnęła autorowi, że z mojego
punktu widzenia mogłoby ich być nieco więcej, ale to już każdy czytelnik oceni
indywidualnie. Suche fakty ubiera w przyjazną formę, dosypując czasami kilka
własnych dygresji. Gdy opisuje sferę prywatną, ma się wrażenie, że autor
przedstawia bohaterki jak dobre znajome (lub jak wcześniej wspomniałam pobłażliwy
tatko), dlatego zdradzając pozaprotokolarne szczegóły z ich życia, robi to z
klasą, by ani one same, ani czytelnicy nie musieli się nadto czerwienić. Co
dodatkowo może ująć odbiorcę, to częste odniesienia do współczesnych realiów,
zwłaszcza porównania w zakresie wynagrodzeń, by uzmysłowić nam adekwatną miarę
i rozmiar finansowego splendoru, jaki w związku z tym spływał na konta tychże znakomitości.
<o:p></o:p></span></span></p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">Podsumowując, „Królowe
salonów II RP” Sławomira Kopra nie klasyfikuję do kategorii biografii sensu
stricto, a raczej jako pewien zarys postaci, w tym epoki, w jakiej przyszło im
żyć i tworzyć, pewien impuls do bliższej znajomości. Ten szkic jest na tyle kompletny,
by móc zbudować sobie pewien obraz prezentowanych VIPów, a jednocześnie na tyle
fragmentaryczny, by zaintrygować do poznawania dalszych szczegółów, które na
tym etapie znajomości pozostają nieuchwytne. </span><span style="font-family: Arial Narrow, sans-serif;"><o:p></o:p></span></span></p><p>
</p><p class="MsoNormal" style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; margin-left: 0cm; margin-right: 0cm; margin-top: 6.0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: "Arial Narrow",sans-serif; font-size: 12.0pt; line-height: 150%; mso-bidi-font-family: Arial; mso-fareast-language: PL;"> </span><span style="font-size: 12pt; line-height: 150%;"><span style="font-family: helvetica;">„Królowe
salonów II RP” Sławomira Kopra ukazały się nakładem wydawnictwa Czerwone i
Czarne sp. z o.o. S.K.A. </span><span style="font-family: Arial Narrow, sans-serif;"><o:p></o:p></span></span></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p>Unknownnoreply@blogger.com0