13/02/2021

Patronacka recenzja przedpremierowa - "Turnus" Barbary Tomaszewskiej z Wydawnictwa Novae Res

 

Graficzny projekt okładki "Turnusu" Barbary Tomaszewskiej z Wydawnictwa Novae Res. Jednym z patronów jest "Czytam duszkiem".

Czy wiesz, jak to jest kochać mimo wszystko? Czy wiesz, jak to jest kochać do dna duszy, a czasami nawet i do dna butelki? Ilona P., bohaterka „Turnusu” Barbary Tomaszewskiej, wyspecjalizowała się w obu tych dziedzinach, jednak po latach związku będąc równie upojoną, co udręczoną, miłością do partnera, postanawia definitywnie postawić tamę destrukcyjnym uczuciom, które napędzane zjadliwą zazdrością niczym nowoczesna maszyna energią odnawialną wygenerowały nadmiar trudnozbywalnych dóbr i niechcianych braków w jej relacjach rodzinnych. Zrozpaczona kobieta zdobywa się więc na desperacki ruch i zleca ekspolicjantowi – Markowi Konieczce – dyskretne śledztwo, którego wynik ma pomóc jej w podjęciu ostatecznej decyzji co do przyszłości. Nie bez podstaw Ilona P. podejrzewa partnera o serię romansów, dlatego Marek Konieczko udaje się tropem cudzołożnego amanta do sanatorium w Lądku Zdroju i jako jeden z kuracjuszy (rzekomo zatroskany swoim stanem zdrowia) uważnie obserwuje sanatoryjne rozgrywki (nie tylko męsko-damskie), wieczorami zaś składa skrupulatne meldunki chlebodawczyni o codziennych poczynaniach jej ukochanego. Jednakoż główny wątek śledztwa szybko wpada na tor kolizyjny ze sprawą pod kryptonimem „Pociąg”, którą lata temu kapitan Konieczko starał się rozwikłać, acz bez wymiernego skutku. Teraz natomiast nie zamierza przepuścić okazji, by dowiedzieć się szczegółów tajemniczej sprawy sprzed lat. Zapewne nie trzeba nikomu wyjaśniać, że najtrudniej zoczyć prawdy o nas samych, które choć oczywiste dla innych, dla nas pozostają niedostrzegalne. Podobnie jest i tym razem, bo Marek Konieczko będąc alter ego Ilony P. stanie przed zadaniem bodaj niewykonalnym. Na szczęście autorka – Barbara Tomaszewska – jest doświadczonym psychologiem, więc nie zostawi naszych bohaterów bez mentalnego wsparcia, choć momentami bagaż doświadczeń może wydawać się nazbyt ciężki jak na nadwątlone zdrowotnymi niedyspozycjami barki kuracjuszy. Jednak (znowu na szczęście!) w sukurs rozterkom przyjdzie poczucie humoru, groteska, parodia, aż po szczery śmiech z komicznych sytuacji.

„Turnus” Barbary Tomaszewskiej bawi i śmieszy, bo też i cudacznych scen jest w nim bez liku, podobnie jak oryginalnych bywalców uzdrowiska. Każdy z nich ma swoją tajemnicę, ma – mniej lub bardziej oczywiste – pragnienia, a nawet nadzieje związane z pobytem w sanatorium. Pod dostojnie koronkowym strojem wdowy skrywa się nie tylko żal, lecz i sekrety zupełnie innej natury. Absolutnie nie dziwi też polityk łowiący głosy wyborców… między jednym borowinowym zabiegiem a drugim, bo przecież z wyborczego punktu widzenia żadnej okazji przegapić nie można. A niespełniona poetka marząca o sławie i łaknąca natchnienia wśród górskich turni to zaledwie kilka przykładów osobliwości pojawiających się na lądeckiej scenie. Nałóżcie teraz na to ogień krzyżowych interakcji między nimi, a otrzymacie siatkę naprawdę przedziwnych zdarzeń, nieporozumień i fałszywych domysłów.

Lecz nie koniec na tym, ponieważ by wzmocnić efekt groteski, autorka manewruje po krawędzi splątanych wspomnień, a nierzadko nawet metafizycznych przeżyć. W efekcie równie szybko gonimy za zdrajcą pożycia małżeńskiego – niewiernym Romanem – co za pociągiem widmo stanowiącym szalony zestaw zadawnionych animozji, łapiąc się w pełnym biegu na myśli, że za chwilę nieuchronnie dojdzie do wykolejenia składu, w którym „wagonów jest ze czterdzieści, sam nie wiem, co się w nich jeszcze mieści.”*) I chyba tylko zwyczajna ludzka ciekawość powstrzymuje czytelnika przed przedwczesnym  sięgnięciem po hamulec awaryjny, by zatrzymać wariacki ekspres, zanim kompletnie wymknie się spod kontroli.

Tomaszewska poprowadziła w „Turnusie” narrację z ironicznym przymrużeniem oka, a przy okazji doposażyła ją w barwne drobiazgi. Dodatkowo nie tracąc z oczu wytyczonego kierunku opowieści, potrafi kapryśnie zwolnić tok, by od czasu do czasu pozahaczać o bocznice pikantnych historii jak choćby wycieczki odnośnie do nocnego dessous bohaterów. Bo niby dlaczego nie? Takich stacji przesiadkowych, gdzie Tomaszewska przerzuca się z tematu na temat, znajdzie czytelnik w „Turnusie” więcej.

Wbrew pozorom „Turnus” to nie tylko rozrywkowa lektura, ponieważ pod przykrywką nieco przerysowanych charakterów, żartobliwych i śmiesznych wydarzeń autorka przemyciła jak najbardziej palące problemy ludzkiej natury. Dokonując przyspieszonego kursu analizy psychologicznej w wydaniu pop, Tomaszewska pokazuje także, że nawet w ferworze najbardziej kipiących uczuć, które podstępem potrafią zaburzyć trzeźwą ocenę sytuacji, to nadal my jesteśmy maszynistą życia i tylko my wybieramy tor, jakim pomkniemy. Nudne przystanki codzienności, skomplikowane stacje węzłowe rozterek, niewygodne przesiadki zmian, szerokie estakady sukcesów, ciemne tunele porażek czekają na każdego bez wyjątku. Ważne tylko, by nie tracić samokontroli.

Jestem przekonana, że Tomaszewska jest w stanie zaskarbić sobie sympatię czytelników, gdyż mogą oni dostrzec w bohaterach odbicie żywych ludzi szamoczących się z emocjonalnymi potknięciami. „Turnus” stanowi również dowód na to, że poskramianie rozstrojonego alter ego, choć niełatwe z punktu widzenia pogmatwanych charakterologicznie bohaterów, to z perspektywy czytelnika może okazać się źródłem wielu przyjemnie spędzonych chwil.

Za egzemplarz książki Barbary Tomaszewskiej pt. „Turnus” dziękuję Wydawnictwu Novae Res.

20/01/2021

Z Panią Lidią Tasarz - gościem "Rozmów z Duszkiem" - o akcji #SzczepimySięDuszkiem

 


Dziś w ramach „Rozmów z Duszkiem” mam dla Was materiał ze spotkania z Panią Lidią Tasarz – autorką, m.in. powieści pt. „Nić Ariadny” i „Bez wyjścia”, które składają się na współczesny dyptyk sensacyjny. Ale zgodnie z duszkową tradycją nie tylko o samej twórczości dyskutujemy. Ponieważ Pani Lidia jest polonistką, z impetem zapuszczamy się w ostępy językowych możliwości, młodzieżowych inspiracji i nowoczesnych narzędzi komunikacji. A potem jakoś tak samoistnie skręcamy w obszary tajemniczej Agaty – bohaterki „Nici Ariadny”, która z kolei poszukuje prawdy nie tylko o sobie. Chwilę zatrzymujemy się przy SŁOWIE ROKU 2020, jakim zostało słowo „koronawirus”. I jak możecie się spodziewać, stamtąd już tylko maleńki krok do akcji #SzczepimySięDuszkiem. Poznajcie punkt widzenia Pani Lidii na temat szczepień przeciwko COVID-19.

Pani Lidio, było mi bardzo miło spotkać się z Panią. Zdopingowała mnie Pani do dalszych działań. Dziękuję.

W ramach „Rozmów z Duszkiem” połączonych z akcją #SzczepimySięDuszkiem ukazały się również wywiady z:

Zofią Tarajło-Lipowską

Anną Korzeniowską-Bihun

Zachęcam do ich obejrzenia.

19/01/2021

Amos Oz "Mój Michael" z Domu Wydawniczego REBIS

 

Książka Amosa Oza pt. "Mój Michael" postawiona obok białego, pluszowego duszka - maskotki bloga "Czytam duszkiem".
Amos Oz "Mój Michael"/
Dom Wydawniczy REBIS


Amos Oz wypowiedział kiedyś słowa: "Miłość nie jest słodka. Łączy skrajne poświęcenie ze skrajnym egoizmem. Zawiera w sobie potrzebę, by poświęcić się dla ukochanej osoby, a także by tę ukochaną osobę posiąść. By dominować i zostać zdominowanym"*).

I właściwie w dużej mierze oddają one uczucie, jakim Chana – główna bohaterka książki pt. „Mój Michael” – obdarza swojego męża. Najwyraźniejsza warstwa opowieści traktuje o małżeństwie dwojga młodych ludzi. Ona, Chana, studentka literatury hebrajskiej, ma 20 lat. On, Michael, student geologii, raptem niewiele więcej. Po ślubie zamieszkują razem w wynajmowanym mieszkaniu. Z perspektywy dekady Chana napisze w swoim zeszycie: „W zimowy dzień o dziewiątej rano potknęłam się na schodach. Nieznajomy chłopak chwycił mnie za łokieć. Rękę miał silną i pewną.”**) Jest rok 1950. Na wiosnę biorą ślub. Niebawem na świat przychodzi ich syn. Kolejne zapisy pokazują, jak małżeństwo zrodzone z marzenia, obszyte gronostajem fantazji i szyfrem znaków okazało się rozczarowaniem.

Sprowadzając charaktery obojga bohaterów do gatunków literackich, można powiedzieć, że on to sucha i rzeczowa rozprawka, czyli racjonalnie poukładany, z zakresem zadań do wykonania, może nie błyskotliwy, lecz mocny siłą solidności i konsekwentnej pracowitości. Ona to wytwór wyobraźni powstały z marzeń i snów, zmienna egocentryczka, przejawiająca tendencje do brutalności i neurotyzmu. Podobno przeciwieństwa się przyciągają. Te natomiast krążą wokół siebie, wyłaniają się milcząco z własnych półcieni, stroniąc od rozmowy. Są jak oddalające się elektrony. Jego i ją zetknął przypadek, bo słowa „przyczyna” oboje używają bardzo ostrożnie, jakby celowo unikali zetknięcia z ogniskiem zapalnym.

Paradoksalnie w książce „Mój Michael” na pierwszy plan wysuwa się przede wszystkim postać Chany – młodej kobiety, córki, żony, matki. Choć w tytule mowa o nim, bezwiednie otrzymujemy wiedzę o niej, jakby ona sama bała się, że zostanie pominięta, a wspomnienia stanowią jej sposób, by przetrwać, by pokonać strach przed zapomnieniem i śmiercią. Po 10 latach zapisuje w zeszycie – nawet nie nazywa go dziennikiem czy pamiętnikiem – chwile, które utkwiły jej w pamięci, chwile spędzone z Michaelem, z dzieckiem, a przede wszystkim z sobą samą. Nie potrafiąc znaleźć odpowiedzi na wiele pytań, w tym także i na to, dlaczego wyszła za Michaela, Chana ucieka w stany, które dalekie są od realnego życia. Ucieka w głąb siebie, ucieka do fantazji, sennych marzeń. Jest w nich zwykle, w przeciwieństwie do prawdziwej Chany, silną i walczącą księżniczką, raz wybawiana z opresji, innym razem bezwstydnie poniżana, ale finalnie dumna i zwycięska. W fantazjach w różnych rolach pojawiają się także towarzysze zabaw z dzieciństwa – arabscy bliźniacy – silni, groźni, a jednocześnie pociągający tajemniczością. Chana, otoczona przyziemną codziennością, poszukuje intensywnych doznań poza schematem powtarzalnych dni, jednak nie potrafiąc pokonać lęków, dawnych zahamowań, niebezpiecznie dryfuje na pograniczu jawy i snu. Co charakterystyczne, dzięki tym zabiegom rzeczywistość u Oza staje się bardziej odległa niż sen, a przemijająca jawa opływa apatyczną Chanę, jakby ta była ledwie biernym obserwatorem, a nie uczestnikiem własnego życia.

Choć Michael studiuje geologię, lecz to Chana przejawia wiele cech wspólnych z tą nauką. Mimo że emocjonalnie zastygła jak miliony lat nawarstwień litosfery, jednak czasami potrafi palić ogniem nieposkromionej namiętności. Pełna sprzecznych sił, które na nią działają. Podobne podobieństwa widać między Chaną a Jerozolimą, miastem otwartym acz pełnym odgrodzonych dziedzińców. Chana napisze: „Można było siedzieć na dworze, a mimo to pozostawać w zamknięciu i ukryciu.”**) Jakby pisała o sobie, bo ona sama, choć młoda i pociągająca, jest już wewnętrznie skostniała, podobnie jak piękna Jerozolima, która z z powodu ostrych skał i głazów jawi się być niedostępną twierdzą.

Obraz Jerozolimy to kolejna warstwa, którą Oz przed nami rysuje. Jerozolima jako miasto, a także jako zarzewie istnienia zagrożeń z jej burzliwą przeszłością, niepewną teraźniejszością i wątpliwą przyszłością. Jerozolima została przez Oza zantropomorfizowana, autor nadał jej mnóstwo cech ludzkich. Raz jest smutna, innym razem odległa, knuje, jęczy, jej serce bije, czasem krwawi, a światło wydobywa z niej za każdym razem inną twarz. Widnieją na niej ślady historii dawnej i tej aktualnej z odczuwalnym napięciem na linii izraelsko-palestyńskiej oraz kryzysem sueskim włącznie. Jednak Oz aspektom politycznym nadał wymiar bliskiej codzienności, wprowadził je w półmrok uliczek, wyrył w zatartych napisach na murach „W ogniu i krwi upadła Juda, w ogniu i krwi Juda powstanie”**), utrwalił w posępnych płotach. Jerozolimski nastrój napiera cieniem kolczastych krzewów, każdym nadchodzącym dźwiękiem,  żywą pamięcią kamieni. Jerozolima jest w Chanie, a Chana jest Jerozolimą, od której nie ma ucieczki. Są na siebie skazane.

„Mój Michael” to także obcowanie z czasem. Z czasem, który wymyka się spod kategorii liniowego czwartego wymiaru. U Oza czas jest obecny, czas dotyczy i nie daje odpocząć. Staje w drzwiach niczym niechciany gość, którego można próbować nie dostrzegać, ale nie wolno ignorować. Oz doskonale to oddaje w zapisach Chany, która choć kurczowo trzyma się przeszłości i wręcz chorobliwie karmi się interpretacją minionych znaków, to jednak chwilami odsłania zapowiedź nadchodzących wydarzeń.

Powieść Oza usiana jest znakami, przeczuciami, znamionami. Żadne z nich nie zostało wyrażone wprost, każde spowite jest rozmytym kontekstem, zawoalowane przypadkiem, przysłonięte perspektywą, jakby wszystkie balansowały na wiotkiej granicy rzeczywistości i marzenia, jawy i onirycznych fantazji. Z jednej strony to one wydają się być drogą do poznania przyczyny, a z drugiej ostrzegają przed dążeniem do ślepej wykładni. U Oza trudno o niezbite wnioski i oczywiste stwierdzenia. To książka, z lektury której z pewnością narodzi się więcej pytań niż odpowiedzi. Ale może właśnie ta niejednoznaczna metaforyka stanowi metodę na znalezienie praprzyczyny? Tej odnoszącej się do małżeństwa Chany i Michaela, a także do historii Izraela i Palestyny. A może po prostu przyczyny? Chana znowu napisze: „(…) zarówno literatura, jak i geologia sięgają w głąb, do praźródeł, by wydobyć z nich ukryte skarby.”**)

Książka Oza usiana jest również skarbami. Choćby kwestie związane z siłą, którą człowiek posiada w sobie, ale także siłą pamięci, siłą będącą motorem napędowym do spełnienia marzeń, np. tych o niezależnym państwie. Czy siła to agresywna walka na śmierć i życie, akcentowanie własnej dominacji, z wyraźnym rozgraniczeniem na dobre i złe narody? Czy siła to raczej spokojna i konsekwentna praca nad rozwojem jednostki, Izraela i sąsiednich państw? Chana powie, że ta wersja jest zbyt banalna. Michael skonstatuje, że przecież „Banał nie jest przeciwieństwem prawdy.”**) Cały Oz – oględny i wielowymiarowy.

Paradoksalnie w „Moim Michaelu” siłą i słabością Jerozolimy, całego Izraela, ale i pojedynczego człowieka, jest destrukcyjna przeszłość, która syci się krwawymi skorupami, jest pogrążona w ciągłym konflikcie, osaczona wojennymi lękami, nękana przez sąsiadów, niespokojna i niespójna wewnętrznie. A jednocześnie z tej samej obolałej historii i istniejących zagrożeń rodzi się moc, która na palące jądro niepokojów nadsypuje utwardzoną poświeceniem, scalającą warstwę wyrzeczeń, konsekwencji, dyscypliny i odpowiedzialności. Tę sprzeczność postaw doskonale reprezentują Chana i Michael, ale widoczna jest również w obrazie samej Jerozolimie z otaczającą ją naturą czy w innych wątkach powieści.

Czy więc „Mój Michael” jest rzeczywiście książką tylko o rozpadzie małżeństwa? Czy może o samotności jednostki? Albo może o sile opuszczonego narodu? A może jeszcze o niezabliźnionych ranach, o oszustwie czasu? A może o…? Oz umiejętnie podsuwa mgnienia z pozoru przelotnej narracji, które pobudzając wyobraźnię czytelnika, wywołują obrazy i skojarzenia. W niektóre zanurzamy się z pełną prędkością, z innych po chwili się wycofujemy, nie będąc pewni właściwego kierunku, do jeszcze innych powracamy i zmieniamy co do nich punkt widzenia. Jednak to, co Oz opanował do perfekcji, już na początku swej drogi literackiej, to angażowanie czytelnika w dyskurs nie tylko o tym, o czym jest powieść, lecz także z czego została utkana.

Wielu widzi w Ozie pisarza-profetę, który potrafi przewidzieć przyszłość. Oz jednak nie nakazuje, nie nawołuje, Oz też nie moralizuje, a dyskretnie pokazuje zwykłe sprawy prostych ludzi, dzięki czemu wyostrza wrażliwość odbiorcy na kwestie tożsamości, na relacje jednostek w kontekście praw zbiorowości o przeciwstawnych interesach. To tu dopatrywałabym się jego siły sprawczej.

I jeszcze krótko o warstwie łączącej izraelskiego autora z polskim odbiorcą, czyli o przekładzie Agnieszki Jawor-Polak. Myślę, że przyjaźń Jawor-Polak z tekstem Oza szczególnie dobrze się prezentuje w najtrudniejszych do odzwierciedlenia mieszankach akwarelowo-świetlistych niuansów natury, w odcieniach chaotycznych nastrojów Chany oraz jej erotyzujących „przebiśnieniach”. Tłumaczka uchwyciła je tak, by źrenica, ucho, a także serce czytelnika mogło wyczuć najmniejsze niemal drgnienie przeistaczającej się atmosfery.

„Mój Michael” ukazał się w cyklu „Mistrzowie literatury” i trzeba przyznać, że Dom Wydawniczy REBIS opatrzył książkę godną oprawą. Twarda, materiałowa okładka. Klasyczna czerń połączona ze szlachetnie złoconymi i tłoczonymi literami. Gustowna elegancja, gdzie mniej znaczy więcej. Do tego papierowa obwoluta. Taką książkę warto czytać (nie jeden raz), taką książkę warto mieć w domowej bibliotece.

Za egzemplarz książki Amosa Oza pt. „Mój Michael” dziękuję Domowi Wydawniczemu REBIS.

*) P. Reiter, Wspominamy Amosa Oza, „Wysokie Obcasy”, 1.11.2019 r.

**) cytaty z książki Amosa Oza „Mój Michael” z Domu Wydawniczego REBIS