Bianka Kunicka-Chudzikowska "Poparzone wrzątkiem" |
Mam na imię Katarzyna i
mam w zwyczaju czytać poezję. Regularnie z większymi lub mniejszymi przerwami.
Warianty oddawania się nałogowi są zwykle dwa: albo pod kocykiem na fotelu
bujanym, albo na łóżku popodpierana ze wszech stron poduchami i – oczywiście –
też pod kocykiem. Byleby nikt nie przeszkadzał w spotkaniu jeden na jeden. „Poparzone
wrzątkiem” Bianki Kunickiej-Chudzikowskiej zdecydowałam się skonsumować w
zaciszu sypialni.
Autorka nie jest mi
całkowicie nieznana, ponieważ kilka miesięcy temu miałam okazję przeczytać i
recenzować jej powieść pt. „Najprawdziwsza fikcja”. Jednakowoż co innego proza,
a co innego liryka, więc można uznać, że to nasze pierwsze spotkanie na tej
płaszczyźnie literackiej.
Poezji nie zwykłam
czytać spiesznie, bo lubię nad nią pomedytować, pożonglować znaczeniami,
pomiesić w głowie metafory, piękniejsze fragmenty przeczytać sobie na głos,
potem przymknąć powieki i poczekać na obraz, który wykwitnie z kart. Ten tomik
zapowiadał dłuższą bytność w mej alkowie, tym bardziej że zawiera grubo ponad sto
utworów. I… zaczęłam…
Liryczny świat
Kunickiej-Chudzikowskiej jest bardzo gościnny, a jego atmosfera obejmuje nas od
pierwszego wiersza. Pisać, że jest przepełniony emocjami, to przecież
oczywistość. Tu dominują zmysły, doznania w synkretycznej formie „dotyku
zadziornych myśli”, „smaku przyjemności”, „draśnięć wzrokiem”. Wrażenia ocierają
się o wyobraźnię, łaszą do czytelnika i przywodząc chwilami na myśl Leśmianowskie
erotyki, pozostawiają ślad w zakamarkach rozbudzonego bliskością ciał umysłu. Ale
to nie jest zbiór erotyków. Co to, to nie, bo autorce nie brak humoru, dystansu
do świata i samej siebie, a także wyrozumiałości dla przekory losu. Te przymioty
konsekwentnie wyzierają spod wersów, „fisiują” mniej lub bardziej niesfornie
między zwrotkami, pobłyskują w metaforach. Figlarny chochlik tylko chwilowo
przycicha, by za niedługi moment znowu wyłonić się z cienia i zamącić w głowach.
W centralnym punkcie
twórczości Kunickiej-Chudzikowskiej stoi człowiek, ze swoimi pragnieniami, tęsknotami,
potrzebą bliskości ukochanej osoby na dobre i na złe. Nie brak tu też
wyobcowania i samotności w świecie pełnym ludzi, a także akcentów nie tylko
jesiennego przemijania. Jednak wyjątkowy związek ciał, dusz i myśli wydaje się wiodący.
Dostatek utworów profituje dla odbiorcy także bogactwem tematyki, że wspomnę tylko
o kwestii wolności tożsamości, swobody jednostki, akceptacji odmienności czy przekraczania
granic, zwłaszcza tych wytyczonych przez siebie samego.
Co jeszcze „Poparzone
wrzątkiem” ma do zaoferowania? Pierwiastki antyczne! I to dwojakiego rodzaju. Po
pierwsze, nawiązania do klasycznych wątków, mitów i legend (tragiczny w swym losie
Edyp to tylko jeden z przykładów). A po drugie – autorka zdradza swą prawniczą proweniencję
i subtelnie napomknie czy to o klauzulach zapowiadających rozdzielność przyszłości,
mimo iż przeszłość była wspólna, zwyczajach i ustawach codzienności, czy
zbrodni i karze. Tu z kolei ja spieszę wyjaśnić, że klasyka to mój konik (niekoniecznie
trojański), a Pana profesora od prawa rzymskiego, choć przyszedł już po niego
zegarmistrz światła, z ogromną atencją wspominam do dziś.
Wiersze
Kunickiej-Chudzikowskiej nie posiadają jednolitej formy, a ich konstrukcyjna konsystencja
jest żakardowo różnorodna. Przeważa wiersz biały, ciągły, bez znaków
interpunkcyjnych i choć pozbawiony rymów, obdarzony jest własnym wyrazistym rytmem.
Melodyka słów podbija treść pulsującymi akordami, przez co zyskuje ona płynność
i delikatność przekazu.
Mam na imię Katarzyna i
mam w zwyczaju czytać poezję. Twórczością Kunickiej-Chudzikowskiej można się „poetyzować”
jednym duszkiem. Można też ją sobie dozować. Ja zdecydowałam się na drugą opcję
i wybierałam sobie z tomiku wiersze, które akurat odpowiadały mi swoją
atmosferą. Raz te nieco bardziej filutne i z przymrużeniem oka, innym razem skłaniałam
się do refleksyjnych klimatów ze spokojniejszą aurą.
Za elektroniczną wersję
tomiku pt. „Poparzone wrzątkiem” dziękuję autorce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz