26/07/2021

Oriana Fallaci "Korzenie nienawiści. Moja prawda o islamie" z Wydawnictwa Cyklady

Zdjęcie okładki książki Oriany Fallaci "Korzenie nienawiści. Moja prawda o islamie" i logo "Czytam duszkiem" - całość w tonacji czerni z

„Sekretem szczęścia jest wolność, a sekretem wolności odwaga.” to maksyma Peryklesa widniejąca na 534 stronie książki Oriany Fallaci pt. „Korzenie nienawiści. Moja prawda o islamie”.

            Tej WIELKIEJ Fallaci? – spytają jedni. Tej JĘDZY Fallaci? – fukną drudzy. Nazwisko Fallaci pewnie obiło się Wam o uszy. To znana i swego czasu podziwiana włoska dziennikarka, reportażystka i pisarka. Też swego czasu, jednak już nieco później, była atakowana – właściwie ze wszystkich stron sceny politycznej i przez wiele środowisk społecznych – za swoje radykalne i nieprzyjazne poglądy na temat islamu.

            Fallaci należy do tej kategorii osób (o ile można mówić o kategoriach w kontekście człowieka), którą się albo kocha, albo nienawidzi, a z całą pewnością nie wywołuje obojętności. Podobnie jest z jej twórczością, która jednych rozpala do czerwoności z powodu ksenofobicznych tyrad, innych ekscytuje swoim ostrym jak brzytwa intelektem. Dlatego Fallaci trzeba czytać, choć nie zawsze należy się z nią zgadzać.

            „Korzenie nienawiści. Moja prawda o islamie” to zbiór wywiadów, esejów, fragmentów artykułów, które Oriana Fallaci napisała przez lata aktywności zawodowej. Całość została podzielona na 6 części tematycznych: „Niezakwefione kobiety”, „Prorocy terroru”, „Polowanie na Żydów”, „Kto rządzi na Bliskim Wschodzie”, „Doniesienia z pustyni” i „Komedia tolerancji”. W najstarszych materiałach autorka odnosi się do lat 60-tych, do czasów konfliktu zbrojnego w Wietnamie, który według współczesnych dziennikarzy stanowił miernik okrucieństwa wojennego. Obiektyw przykłada do obrazu islamskich kobiet, które bez praw, bez woli, okryte od stóp do głów w powłóczyste szaty niczym pakunek stanowią jedynie wartość prokreacyjno-rekreacyjną dla muzułmańskich mężczyzn. Oczywiście wszystko w zgodzie ze świętą księgą, czyli „Koranem”.

            Ogromne wrażenie robią rozmowy z wpływowymi politykami. W ich trakcie nie oszczędza nikogo, bo Fallaci politykom się nie kłania, a poprawność polityczna jest jej obca. Co ważne, Fallaci nie zadaje jedynie pytań, ona reaguje na rozmówcę, wchodzi z nim w interakcje, czasami prowokuje, a nawet obnaża niekonsekwencje interlokutora czy brak spójności w myśleniu. Zawsze przygotowana, podaje fakty, cytuje wypowiedzi, przytacza liczby, nie daje się zaskoczyć. Kadafi pytany o finansowanie światowego terroryzmu został wzięty przez dziennikarkę w krzyżowy ogień pytań niczym z najnowocześniejszej artylerii, przy czym sam się ośmieszył, plącząc się w infantylnych odpowiedziach. Z kolei w obecności Chomeiniego Fallaci zrzuciła z siebie czador, który była zmuszona nałożyć, by móc porozmawiać z ajatollahem, czym wywołała skandal, ale Chomeini jej ani nie wyprosił, ani nawet nie przerwał spotkania. Uzyskała więc, co chciała.

            I trzecia część „Korzeni nienawiści. Mojej prawdy o islamie”, ta najbardziej kontrowersyjna, wręcz obrazoburcza, to „Komedia tolerancji”, która powstaje po zamachu terrorystycznym w 2001 r. na World Trade Center. Tu Fallaci wręcz przepełnia wściekłość na islam, kipi niepowstrzymaną złością na muzułmanów i zachodnie demokracje. Te ostatnie uważa za zbyt nieudolne i układne, by mogły się przeciwstawić zmasowanemu, ukrytemu niebezpieczeństwu pod postacią napływu muzułmańskich uchodźców oraz islamskiego terroryzmu.

            Jakkolwiek, jak wspomniałam już wcześniej,  nie należy się z Fallaci we wszystkim zgadzać, niewątpliwie pociąga w jej twórczości intelektualna pasja, z jaką włada piórem i wyraża swoje poglądy. Za to szczerze podziwiam Fallaci. Za jej wrażliwość na drugiego człowieka, ekspresję w przedstawianiu świata, odwagę w obnażaniu krętactw i matactw. Jej obrazowość, dygresje, umiejętność prowadzenia dyskursu intelektualnego mi imponują. Pod koniec życia stała się radykalnie nieprzejednana, im bardziej krytykowana i wyszydzana, im częściej ciągana po sądach, tym bardziej, mam wrażenie, zapiekle krzyczała z własnej barykady w obronie swojej prawdy, także tej o islamie. Im bardziej ją zaszczuwano, tym bardziej odgryzała się jak raniona lwica, która trawiona chorobą u schyłku swoich dni wiedziała, że nie ma już nic do stracenia. Może tylko szokować, a przez to inspirować do dyskusji, nadawać ton, podsuwać argumenty, rozbudzać wątpliwości. Dla wielu stała się wyrzutem sumienia, a siła jej retoryki uwierała. Była zaangażowana w to, co robiła, do samych trzewi, chyba wiedząc, że czasami nawet wbrew sobie, byle przekonać do wartości Zachodu takich jak liberalizm, wolność, równość, demokracja rozumianych wg ich niewypaczonych definicji. Fallaci była przez to jak mało kto wolna. Miała swoje poglądy, wbrew krytyce wyrażała je publicznie i na dodatek potrafiła je uargumentować. Nie uchylała się od nich w imię źle pojętej poprawności politycznej, bo politykiem nigdy nie była, dlatego mogła sobie pozwolić na bycie odważną. Za odwagę płaciła wysoką cenę, świat islamu wydał na nią wyrok śmierci.

            „Korzenie nienawiści. Moją prawdę o islamie” Oriany Fallaci zaliczyłabym do lektur obowiązkowych. Powinny ją przeczytać osoby o zróżnicowanych poglądach. Ci, co mają wyrobione opinie, zapewne pod wpływem lektury nie zmienią stanowisk. Jednak w mojej ocenie ta książka nie ma przekonywać, ta książka ma wyzwalać do myślenia, do zadawania pytań, do zwracania większej uwagi na zjawiska, jakie zachodzą wokół nas i inspirować do głębszej polemiki. Pozwólmy sobie na śmiałość w otwartym myśleniu… by nie dać się zabetonować w ksenofobicznym strachu.


Oriana Fallaci jest także autorką sagi rodzinnej pt. "Kapelusz cały w czereśniach" z Wydawnictwa Literackiego. 




09/07/2021

RECENZJA PREMIEROWA - Magdalena Mosiężna "Cień Debory" z Wydawnictwa JanKa

Książki "Maryla i Debora" oraz "Cień Debory" leżą wśród zielonych i kwitnących krzewów.
Dyptyk "Maryla i Debora" oraz "Cień Debory" 
Magdaleny Mosiężnej/
Wydawnictwo JanKa

 

Maj. Kwitną bzy. Tegoroczny miesiąc zakochanych określiłabym jako chłodny. Temperaturowo wcale nie lepszy od poprzedniego, ale za to literacko… Fiu, fiu, kto by pomyślał…

W maju 2020 poznałam „Marylę i Deborę” Magdaleny Mosiężnej, a w maju tego roku „Cień Debory” przyjemnie przesłonił mi szarą aurę za oknami. Mimo że świat literackich bohaterów nie okazał się nazbyt kolorowy, to historia, którą opowiada Mosiężna, jest zdecydowanie warta poznania.

O postawach dwóch bohaterek, ich charakterach i ideałach pisałam w recenzji „Maryli i Debory” Przedpremierowa recenzja "Maryli i Debory" Magdaleny Mosiężnej. O tym, że poglądowo Maryla nie podbiła mojego serca (raczej miałam ochotę niepedagogicznie trzepnąć ją w jej piękną, acz momentami pustą główkę), też się wypowiadałam. Co więc ma w sobie ta kobieta, że mimo wad, mimo kontrowersji, jakie wywołuje we mnie jej zachowanie, z zaciekawieniem sięgam po kolejny tom jej historii? Sprawdźmy.

Gdy opadł bitewny pył z pierwszej części sagi, bohaterowie potargani szaleństwem wojennych burz wracają do domów, wracają do Warszawy, a właściwie do tego, co z niej pozostało. Wśród zgliszcz odnajdują się starzy przyjaciele, ale spośród tych samych zgliszcz wyrastają również gorliwi działacze nowego ładu, którzy po przejęciu władzy z werwą zelotów krzewią wzorzec socjalistycznego obywatela (z jego nie tylko robotniczo-chłopskim pochodzeniem, lecz także siermiężnym podejściem do wartości) i zajadle wypleniają „intelygienckie” naleciałości. Do stolicy wraz dziećmi i mężem przybywa także Maryla. Najbliższa rodzina w komplecie, więc wydawałoby się, że można zaczynać patrzeć w przyszłość. Ani jednak przeszłość nie jest tak łatwa do wygumkowania, ani teraźniejszość nie tak przychylna, jak by się w głębi serca pragnęło. Wszystko to za sprawą samej autorki, bowiem Mosiężna wyspecjalizowała się w rzucaniu kłód swoim bohaterom. Gdy tylko na horyzoncie pojawia się promyk nadziei, ta, niczym złośliwa Eris, przynosi im jak nie komplikację małżeńską, to – gdy ponownie zaświeci iskierka radości – w rewanżu po złapaniu przez nich niemal ostatnim tchem kruchej równowagi przeszkodę innego rodzaju. I tak w kółko.

Skoro już o bohaterach mowa, to trzeba powiedzieć, że nie są oni herosami w klasycznym ujęciu. Nie rzucają się z bagnetem na czołgi, nie szafują hasłami „Bóg. Honor. Ojczyzna”. Ich heroizm jest innego rodzaju. To powszedni trud zmagania się z rzeczywistością. To troska o dzieci, dom, rodzinę. To codzienne zmartwienia o przetrwanie i byt. Marylę, naznaczoną piętnem żony „bandyty” akowca, dotknie ostracyzm społeczny w pracy. Na własnej skórze doświadczy skutków peerelowskiego aparatu przesłuchań, będzie samotnie zmagać się z demonami przeszłości, niezrozumieniem najbliższych, opuszczeniem, ale – aż niemal ocierając się o zarzut egoistycznego pragmatyzmu czy wręcz oportunizmu – uparcie i skrycie nie podda się w staraniach o własne szczęście. I chyba ta umiejętność przetrwania, podnoszenia się z gruzów, nieidealna i nieidealistyczna chęć życia stanowi o jej sile. Z każdej sytuacji, choć poobijana, wychodzi wzmocniona. Jak to się dzieje? Może dlatego, że Mosiężna budując postać Maryli, z wyczuciem dobrała proporcje w dawkach ideałów, które – jak wiadomo – chleba nie dają, a tylko niepotrzebnie rozpalają myśli, i życiowych realiów, które to z kolei  pozwalają te ideały realizować, o ile do obu zmiennych zastosuje się właściwe parytety. Takie podejście pozwala bohaterce przebrnąć obronną ręką przez różnorakie kryzysy, z którymi inni już tak sprawnie sobie nie poradzili. Ten wątek jeszcze rozwinę nieco później.

Inspirację do życiowych trosk bohaterów Mosiężna zdaje się czerpać w dużej mierze z historii. Nie, nie nazwałabym „Cienia Debory” powieścią historyczną, może raczej z tłem historycznym. Czytelnik znajdzie tu zarysowaną sprawę nacjonalizacji, sygnał o pogromie Żydów w Kielcach czy kwestię powstania PZPR. Autorka uchyla też rąbka świata wydawniczo-literackiego z postaciami takimi jak choćby Dąbrowska, Watt, Iwaszkiewicz, Broniewski czy Tuwim. Wszystkim wprowadzonym wydarzeniom towarzyszą określone emocje, ścierają się punkty widzenia, a przede wszystkim wpływają one na protagonistów, ich postawy i zachowania. Bo pamiętajmy, że u Mosiężnej – jak w życiu – nic nie jest dane na stałe. Radość z nastania nowych czasów może zamienić się w rozczarowanie światopoglądowe, a sympatia równie szybko może zostać zdemaskowana jako uprzejmy szpicel. 

Warto również zaznaczyć, jak ważną rolę w powieści odgrywa sama Warszawa, a właściwie to, co po niej zostało. Mosiężna nie poświęca jej wiele słów (przecież to zaledwie cień dawnego miasta), ale… ale choć niezbyt widoczna, jest jednak niezaprzeczalnie odczuwalna. Autorka, sama nie będąc warszawianką, pisze z perspektywy współczesnej młodej kobiety o jednym z najbardziej dramatycznych okresów w historii Polski, a mianowicie o Warszawie w czasie wojny, o Warszawie z okresu powstania w 1944 r., a następnie o przywracaniu jej do życia. Czuje to miejsce tak wyraźnie, jakby się w nim urodziła. Oddaje puls i rytm miasta, potrafiąc uchwycić jego wibrującą esencję. W jej oczach powojenna Warszawa to nie przywalone ulice, a odradzające się arterie, to nie tylko kikuty drzew, a pączkujące nadzieje. Analogia między losami Maryli a Warszawy jest aż nazbyt wyraźna. Obie podnoszą się po klęsce. Jedna w wymiarze czysto symbolicznym, druga w wymiarze bardziej namacalnym, bo prawdziwego życia zwykłego człowieka.

U Mosiężnej panta rei, co chyba najwyraźniej widać w sylwetkach bohaterów. Na próbę życiowego ognia wystawia wszystkich bez wyjątku, nagina i hartuje. Nie znajdziecie w sadze podobnych charakterów, a jeśli już doszukacie się analogii, to i tak autorka poprowadzi ich drogi inaczej mentalnie, poglądowo lub kto ją tam jeszcze wie. Ponadto jej bohaterowie są bardzo mocno osadzeni w ówczesnych realiach i to one w dużej mierze wpływają na ich losy, zmuszają do działań, każą dokonywać wyborów, a dramaty, jakie przeżywają główni uczestnicy powieści, sprawiają, że stają się bardziej interesujący dla czytelnika, nawet jeśli nie uzyskują jego aprobaty moralnej.

Mosiężna prezentuje w mojej ocenie ciekawy sposób prowadzenia losów bohaterów. Przypomnę tylko, że w „Maryli i Deborze” bez uszczerbku dla fabuły tytułowe postaci spotkały się ze sobą ledwie na krótki czas, który jednakoż wystarczył im do skonfrontowania swojego podejścia choćby do takich kwestii jak, np. miłość, praca, życie i śmierć. Tam kontrast między nimi był wyraźnie zarysowany, w „Cieniu Debory” nieco przyblakł, lecz nadal jest dostrzegalny (mimo że osobiście Debora przecież nie pojawia się na kartach książki ani razu). Obecnie antynomii należy szukać w nadchodzącej zmianie systemu politycznego, który zapanował wraz z nastaniem pokoju, tworząc robotniczą ojczyznę z nową kategorią bohaterów i oprawców, z redefinicją ekonomii, sztuki, nauki, ba… wszystkich dziedzin życia, podporządkowanych rodzącym się dumnym obywatelom Polski Ludowej, a także lub może przede wszystkim w deprecjacji relacji międzyludzkich. Wychodzący spod ideologicznej sztampy i wychowywany na sztucznych założeniach społecznych peerelowski obywatel ma szansę na godne zasłużonego proletariusza mieszkanie, pracę, samochód, wpływy i pieniądze. Im bardziej zasłużony w oczach oficjeli, tym lepiej. (Oczywiście w rozsądnych socjalistycznych granicach, bo szczególne względy warto okazywać tylko specjalnym funkcjonariuszom zamkniętego układu, np. donosicielom.) Ten natomiast, który nie podporządkuje się rządom ludu, staje się wrzodem i wrogiem klasowym, którego należy wyciąć z korzeniami, lub w najlepszym razie zepchnąć na margines. W takich okolicznościach każdy z bohaterów wyznacza sobie własne granice pozwalające mu na przetrwanie i na osiągnięcie szczęścia. Każdy z nich musi odpowiedzieć sobie na pytanie, jakim wartościom, do jakiego stopnia i w jaki sposób hołduje, na czym mu zależy. Ile ze swojej wolności i ile siebie jest w stanie oddać, jaką cząstkę poświęcić, a jaką zachować, by nie zatracić własnej tożsamości – tej indywidualnej i tej społecznej.

U Mosiężnej czyste ideały odeszły w cień, bo nie wytrzymały konfrontacji z rzeczywistością,  na scenie pozostali ledwie naśladowcy dawnych wizji. Ich niepodważalnym atutem jest jednak fakt, że w przeciwieństwie do kryształowych idealistów zwyczajnie przetrwali. Skoro przeżyli piekło wojny, pokonają i kolejne przeszkody. Jak widać, „Cień Debory” to lektura ze wszech miar aktualna także ze względu na ukazywanie przemian powodowanych opresyjnym systemem i zachodzących tak w społeczeństwie, jak i w jednostkach. Zasadniczo mechanizmy sprawowania władzy pozostają przecież te same niezależnie od czasu i miejsca.

Mosiężna zastosowała w „Cieniu Debory” podobną konstrukcję jak w „Maryli i Deborze”. Rozdziały poprzedzają odpowiednio dobrane cytaty z wierszy mające stanowić poetycką zapowiedź wydarzeń, choć pisanych prozą, to jednak nie zawsze prozaicznych. Jest – wydawałoby się – niezobowiązujący prolog i otwarte zakończenie. Po co zmieniać coś, co się, po pierwsze, sprawdziło, i, po drugie, stanowi wyróżnik autorki? Ale to nie wszystko. Mosiężna nie pozwalając wytchnąć swoim postaciom, sama również nie zasypia gruszek w popiele. Zachowując swój oryginalny styl, jednocześnie, jak mówi Kasia Sosnowicz z sieczyta.com, „rozwija skrzydła”. A ja w zupełności się z tą opinią zgadzam. U Mosiężnej wyczuwa się pogłębienie warsztatu, sceny wychodzące spod jej pióra stały się pełniejsze, a narracja nabrała płynniejszego rytmu. Dojrzałe dialogi, nadal bliższe literackiemu sercu Mosiężnej niż opisy, przyciągają nie tylko barwą ripost, lecz i siłą trafnej argumentacji. Ponadto da się również zauważyć pewność siebie autorki w kształtowaniu atmosfery i niuansowaniu emocji. W efekcie otrzymujemy żywą opowieść przykuwającą uwagę czytelników swą autentycznością, bo bohaterowie „Cienia Debory” to nie sztuczne i wzniosłe wzory postawione na piedestale do naśladowania, które trudno doścignąć i przy których czujemy się z własnymi wadami boleśnie mali, a popełniający błędy zwykli ludzie z krwi i kości, którym przyszło żyć w trudnych czasach i borykać się z problemami, na które nikt jeszcze nie wynalazł skutecznego remedium. To być może o odmiennych poglądach na życie koleżanka uprzykrzająca nam stosunki w pracy albo organizujący prowokacyjne bojówki radykalny polityk czy złamany ciężarem życia miły staruszek drepczący codziennie o tej samej godzinie ulicą. Ich dylematy są często naszymi rozterkami i dlatego tak chętnie w zaciszu własnych domów sięgamy po ich historie, skoro własne wciąż wymykają się nam spod kontroli.

Za patronat recenzencki nad „Cieniem Debory” autorstwa Magdaleny Mosiężnej dziękuję Wydawnictwu JanKa. 


Zapraszam także do wysłuchania rozmowy przeprowadzonej w ramach "Rozmów z Duszkiem" w lipcu 2020 r. z autorką dyptyku ("Maryla i Debora", "Cień Debory") - Magdaleną Mosiężną. 

Gość "Rozmów z Duszkiem" Magdalena Mosiężna