29/05/2020

ZAPOWIEDŹ - Krzysztof P. Łabenda "Origami dwojga istnień i psa" z Wydawnictwa Psychoskok

Autor „Blizn” powraca w „Origami dwojga istnień i psa”.

Zarys pary ludzi , między którymi widnieje postać psa. Są na łace na tle zachodzącego słońca.
Krzysztof P. Łabenda
"Origami dwojga istnień i psa -
Wydawnictwo Psychoskok

Duże pieniądze, nielegalne interesy i polityczne machinacje to tło, na którym rozgrywa się historia miłości dwojga ludzi po przejściach – byłej policjantki i byłego bankowca.

Ona boi się zaangażować, bo już raz uciekła sprzed ołtarza mężczyźnie, który traktował ją jak swoją własność. On odchodząc z firmy zabiera dokumenty kompromitujące partię i zarząd banku. Ci, którym publikacja tych materiałów mogłaby zagrozić, dążą do ich odzyskania. W efekcie ich przestępczych działań Maciej dwukrotnie ociera się o śmierć. Bożenę prześladuje natomiast wspomnienie gangstera, którego zastrzeliła. Wprawdzie dla wszystkich wokół, włącznie z prokuraturą, jest jasne, że nie mogła postąpić inaczej, by uratować życie partnera, to kobieta nie umie pogodzić się z tym, że odebrała komuś życie.

„Origami dwojga istnień i psa” to opowieść o życiu dwojga dojrzałych ludzi, o zbrodni, traumach i koszmarach. I o psie, który nieświadomie połączył bohaterów.

Przewidywana data premiery: 12 czerwca 2020 r.

Wydawca: PSYCHOSKOK

Kategoria: literatura obyczajowa

IBSN: 978-83-8119-648-2

EAN: 978-83-8119-648-2

Ilość stron: 304

Format: 140 x 200

Oprawa miękka

Prognozowana cena detaliczna: 37,90 zł

28/05/2020

Z wizytą w Wydawnictwie MARTEL z Kalisza

Kaliskie Wydawnictwo MARTEL przywraca modę na czytanie książek.

Duszki- Poczytuszki

Dziś wpis w nieco innym stylu - nie zapowiedź książkowa, nie recenzja ani nie wywiad z autorem, a krótka wzmianka o wizycie w Wydawnictwie MARTEL z Kalisza.


Wydawnictwo MARTEL istnieje na rynku od 2001 r. i ma swoją siedzibę w Kaliszu. Specjalizuje się głównie w książkach dla dzieci i młodszej młodzieży, ale ma w swojej ofercie interesujące tytuły także dla dorosłych, np. serie kulinarne. Podczas wizyty miałam okazję podpatrzeć, jak przebiega proces wydawniczy od A do Z. Przyglądnęłam się także niektórym pozycjom bliżej. Szczególnie Waszej uwadze polecam "Gaję w opałach" czy "Orkę w wannie". Pierwsza z nich w sympatycznych rymowankach przybliża problemy natury, natomiast "Orka w wannie", nie mogąc żyć w zanieczyszczonych wodach morskich, szuka pomocy w wannie rodzinie Nowaków.
Znajdziecie tu także mini bajeczki, bajki, baśnie, historie i opowieści dla przedszkolaków, bajki- pomagajki i czytanki-usypianki.
Niezmiennie atrakcyjne dla maluchów są wyklejanki i kolorowanki, te ostatnie można dostać nawet w rozmiarze XXL.
Rodzice przychylnym okiem z pewnością zerkną na książeczki edukacyjne, rozwijające poszczególne umiejętności, np. książki logopedyczne.
Książki z Wydawnictwa MARTEL cechuje także wysoka jakość - solidny papier, twarda oprawa i fantastyczna oprawa graficzna oraz duża i wyraźna czcionka - docenią to z pewnością okularnicy.



26/05/2020

Paula Gotszlich "Bezdech" z Fundacji Duży Format

Biała okładka tomiku "Bezdech" Pauli Gotszlich z miedziowym tytułem
Paula Gotszlich "Bezdech" z
Fundacji Duży Format

            „Bezdech” Pauli Gotszlich skusił mnie minimalistycznie piękną okładką – nieskazitelna biel i tytuł wraz z nazwiskiem autorki jarzący się nieco zetlałą miedzią prostej czcionki. Podświadomie liczyłam, że i zawartość będzie delikatna, eteryczno-liryczna, choć tytuł trochę dawał mi do zastanowienia. No, i nie trafiłam... Zbiorek zaoferował mi pandemię, choroby, wirusy, bomby, klęski, przepaście. Brnęłam przez kamienie, tonęłam w lodowych taflach, dusiłam się w przeludnionym świecie. Czy jestem więc rozczarowana? Skądże, przecież to nie wina autorki, że zrobiłam sobie błędne założenia. A przecież stara czytelnicza prawda mówi: nie oceniaj książki po okładce. Nastawiłam się na nastrojową poezję, a dostałam kompletnie inną niż spodziewana tematykę. Ot, i wszystko. A tomik? A tomik wywołał u mnie zaciekawienie.

            Z treści utworów Gotszlich silnie wyziera generacyjny niepokój, dlatego czytając jej wiersze odnosi się wrażenie, że autorka najchętniej by się ewakuowała, ale… nowhere to run. Zbiór otwiera „Pandemia” (czyżby autorka dysponowała tajemną mocą przewidywania wydarzeń?), a zamyka go „Nieszczęśliwe zakończenie” – nader wymowna klamra. Zanim jednak przyjdzie nam pokonać kluczowe przystanki wyznaczane przez poszczególne utwory, będziemy tkwić w zadżumionym mieście, w środku przytłaczającej masy, we wnętrzu mieszkania, otoczeni ulicami, okrążeni trzaskami dźwięków i – choć wokół trzęsienia, wybuchy wulkanów, pożary i inne katastrofy – będziemy marzyć o rzeczach wielkich. Gotszlich zdaje się dostrzegać współczesne problemy cywilizacyjne, stąd tyle tu „niezłaknionego tłumu”, szarości i ciemności, pleśniejącego rozkładu. Sama autorka zachowuje jednak bierną postawę, mimo że relacjonuje rzeczywistość w sposób zdradzający obawy nie tylko o przyszłość, a zwyczajnie nawet już o teraźniejszość. Zatopiona w zbiorowisku, w natłoku wrażeń, w nadmiarze wszelkich dóbr, w inflacji zjawisk i emocji, których wszędzie pełno, próbuje „być chociaż dobrej myśli”, skoro… na pierwszym miejscu stawia miłość. Tymczasem poczucie odosobnienia, wyobcowania, braku bliskości, nadające ton tomikowi, wyraźnie daje o sobie znać w prostym stwierdzeniu, że obecnie „ludzie chętniej głaszczą obcego psa niż obcego człowieka”. U Gotszlich zauważalne są również klasyczne nawiązania do Kochanowskiego czy Horacego, nie brak też regionalnych (śląskich) akcentów.

Jednak w „Bezdechu” nie tyle tematyka przykuła moją uwagę, co peregrynacje autorki w obszarze lingwistycznym. Chyba najwyraźniejsze są jej eksperymenty w obu „Bezdechach” (w tomiku znajdują się dwa wiersze o tym tytule), gdzie przenosząc słowa między wersami, wplata je jednocześnie w inny wątek myślowy, co więcej Gotszlich łamiąc słowa na sylaby, wyławia z fonetycznych cząstek tę treść, która jest jej akurat niezbędna. W pierwszej chwili nieuważny czytelnik może nie zorientować się w zastosowanym chwycie stylistycznym, ale zabawa słowami „na zakładkę” pozwala odkryć bogactwo materiału językowego i potencjał twórczy, a Gotszlich zdaje się czuć w tym obszarze co najmniej dobrze.

Autorka ugniata słowa, tworząc z semantycznego zaczynu wyrób o przeobrażonej treści. Czasami stawia na samo brzmienie słów, ich podobieństwa dźwiękowe, co widać – a może powinnam się precyzyjniej wyrazić – i słychać we „Wnętrzu pokoju”. Podobne brzmienia, a jednak odmienne znaczenia. Dla urozmaicenia sięga także do zasobów języka angielskiego. Warto wspomnieć jeszcze o logopedycznym łamańcu językowym pt. „Brzdęk w obrzęk”, który, czytany na głos, wprost fantastycznie ćwiczy dykcję i masuje podniebienie.

Rzekomo Pitagoras twierdził, że wszystko jest liczbą. Olga Tokarczuk z kolei skłania się do stwierdzenia, że świat składa się ze słów. Gdybym, po przeczytaniu „Bezdechu”, miała obstawiać, do której z tych teorii zdecydowanie bliżej Pauli Gotszlich, powiedziałabym, że teoria noblistki wydaje się być bardziej nęcąca. Gotszlich bowiem nie tylko traktuje słowa jako środki wyrazu i budulec konstrukcyjny, lecz także penetruje ich strukturę i treść pod względem możliwości wydobycia z nich dodatkowej mocy znaczeniowej.

Za egzemplarz tomiku wierszy Pauli Gotszlich pt. „Bezdech” dziękuję Fundacji Duży Format.




25/05/2020

Wywiad z Magdaleną Jasny - autorką "Farmagii" z Wydawnictwa Zysk i S-ka

Zbliżenie twarzy Magdaleny Jasny na ciemny tle, wokół widoczne kolorowe smoki
Magdalena Jasny - autorka "Farmagii" ze smokami

Czytam duszkiem: Moją rozmówczynią jest dziś Pani Magdalena Jasny, autorka książki pt. „Farmagia”. Pani Magdaleno, dlaczego biorąc Pani książkę do rąk i patrząc na bajeczną okładkę mam wrażenie, że ja to już chyba gdzieś widziałam i autorkę skądś kojarzę.

Magdalena Jasny: Hmmm… może z Telewizji…? Występowałam jako pani Kredka w CIUCHCI, domisia Magda w DOMISIACH i po prostu Magda w programie MAMA I JA. Ilustrowałam opowiadane tam bajki, proponowałam najróżniejsze zabawy plastyczne i artystyczne „zrób to sam” dla dzieci.

A w ogóle z zawodu jestem ilustratorką, dosyć wszechstronną, muszę dodać J. Tworzę gry planszowe, łamigłówki, rebusy, labirynty, żarty rysunkowe… Długo by wymieniać. Moje prace można znaleźć pod adresem Magdalena Jasny - ilustrator

C.D.:  Czyli od ilustracji do literatury jeden krok można by powiedzieć. To był krok podjęty spontanicznie, wykonany pod wpływem chwili, impulsu czy może starannie przemyślany i twórczo „donoszony”? Jak powstała „Farmagia”?

M.J.: Pełen spontan! Nigdy nie myślałam o napisaniu powieści. Zajmowałam się „tylko” grafiką i to mnie satysfakcjonowało. A pomysł na „Farmagię” podsunęła mi nieświadomie moja kilkuletnia (wówczas) córeczka. Pewnego dnia grała sobie na komputerze w Zoo Tycoon. Gra polegała na tym, aby stworzyć ogród zoologiczny z odpowiednio dopasowanymi wybiegami dla różnych gatunków zwierząt. Ja jej kibicowałam i pomagałam w razie potrzeby. W pewnym momencie Tereska stwierdziła, że wolałaby ZOO ze smokami, jednorożcami, chimerami i innymi baśniowymi stworami, a nie takimi zwyczajnymi…

To jedno zdanko zawładnęło moją wyobraźnią do tego stopnia, że nie mogłam przestać o nim myśleć. To był znakomity pomysł, ale ja niestety nie potrafiłam wcielić go w życie. Nie umiem stworzyć gry komputerowej. Mogłabym tylko namalować ogród pełen mitycznych istot, ale co z tego… Obraz, choćby najpiękniejszy, jest tylko statycznym wizerunkiem. Nie o to chodziło.

Może by napisać scenariusz filmu fantasy o baśniowych stworach i ich opiekunce? Ale skoro mam już coś pisać, to wolę książkę! Na początku tylko wyobrażałam sobie, że ją piszę, bawiłam się tą myślą. Po pewnym czasie powieść zaczęła przybierać realny kształt w mojej głowie. Ogród zoologiczny zastąpiłam farmą – bezpieczną przystanią dla wszelkich magicznych stworów (stąd tytuł: Farma - Magia - FarMagia), a pierwowzorem głównej bohaterki została oczywiście moja córeczka, Tereska.

Okładka "Farmagii" w pastelowych kolorach - spadającą z urwiska dziewczynkę ratuje smok
Magdalena Jasny "Farmagia" z Wydawnictwa Zysk i S-ka

C.D.:  A o czym w ogóle jest „Farmagia”?

M.J.: Tak jak mówiłam, Farmagia to farma, a właściwie lecznica dla czarodziejskich stworzeń – jednorożców, pegazów, chimer, feniksów, hipokampów, gryfów i wielu innych. Gospodarują na niej elfy, które powinny otaczać opieką wszystkie niezwykłe istoty. Niestety nie mają na to zbyt wielkiej ochoty, no i nie znają się na medycynie. Zwalają więc całą robotę na jedenastoletnią dziewczynkę, Tereskę, wielbicielkę zwierząt. A ona z entuzjazmem podejmuje się tej trudnej misji, choć nie ma pojęcia o leczeniu czarodziejskich stworów… Taki jest początek książki. Potem sytuacja się komplikuje, a mała Opiekunka ma coraz więcej kłopotów i przygód, nie zawsze związanych z magicznym światem.

C.D.:  Pamiętam, jak „Farmagia” pochłonęła niemal w równym stopniu mnie, osobę dorosłą, a także 5-latka. Młody był zachwycony i wyszło nam, nie dość że rodzinne, to także odcinkowe czytanie. Wspaniałe chwile. Pani Magdaleno, w „Farmagii” bohaterami są dzieci, elfy i zwierzęta. Co w nich jest magicznego i dlaczego?

M.J.: Dzieci są zupełnie zwyczajne, nie mają (w przeciwieństwie do Harrego Pottera) żadnych magicznych zdolności. Chciałam pokazać, że nie tylko czarodzieje dokonują cudów J. Za to elfy to co innego. Potrafią wtopić się w otoczenie jak kameleony, znają się świetnie na magii „biologicznej”, umieją przyspieszać wzrost roślin, a nawet ożywiać pozornie martwe drewno. Potrafiłyby też udzielić pomocy rannemu jednorożcowi czy chorej chimerze, ale zdecydowanie wolą zepchnąć ten ciężki obowiązek na naiwną dziewczynkę (nie bez powodu twierdząc, że ludzka medycyna jest skuteczniejsza od czarów). A zwierzęta mają cechy właściwe dla swoich gatunków – każde jest inne. Smok zieje ogniem; chimera ma trzy głowy (co samo w sobie jest magiczne); baku pochłania koszmary nocne i senne zmory, dając ukojenie śpiącemu; a Symurg potrafi uzdrawiać samym tylko dotykiem, oddechem, a nawet myślą (i dlatego jest bardzo szanowany i ceniony przez każdą Opiekunkę).

C.D.:  Ależ to zróżnicowana ferajna… Skąd czerpała Pani inspirację do tworzenia cudownych stworów?

M.J.: Wszystkie istoty odwiedzające Farmagię istnieją naprawdę. Opisano je setki lat temu w mitach, baśniach i legendach greckich, rzymskich, japońskich, perskich, celtyckich, germańskich i nordyckich. Ja tylko wyciągnęłam je ze starych ksiąg… No, i odważyłam się stworzyć nowy gatunek smoka – potężnego, groźnego, ziejącego ogniem. Klasyka. Nazwałam go „Terius arguta”, co oznacza mniej więcej „Przerażający bystrzak”.

C.D.: W Farmagii są same różniste stwory, smoki i… elfy. No, właśnie, jak to z tymi elfami było? Chodzi mi o ich świat i sposób funkcjonowania w nim. Ich sposób myślenia i zachowania jest często, hm… jakby to delikatnie powiedzieć… egoistyczny.

M.J.: Tak, niestety. Czasami sama byłam wkurzona ich bezczelnością. Ale znudziły mnie słodkie duszki kwiatowe z dziecięcych bajek, a tolkienowskie wyniosłe i bezwzględne elfy deprymowały. Można powiedzieć, że wyciągnęłam średnią – moje stworki są kłótliwe, obrażalskie i leniwe, ale gdy trzeba, potrafią skutecznie wspomóc Tereskę. Tak naprawdę elfy mają obowiązek spełnić każde polecenie Opiekunki Farmagii, jednak dziwnym trafem nie informują o tym żadnej nowej kandydatki na to stanowisko.

Kolorowe Domisie
Ilustracja autorstwa Magdaleny Jasny

C.D.: „Farmagia” porusza także współczesne problemy społeczne. Jak sprawy, z którymi często nie potrafią sobie poradzić dorośli, bo sami błądzą, przedstawić i wytłumaczyć w przystępny sposób dzieciom?

M.J.: Myślę, że po prostu trzeba rzeczowo rozmawiać z nimi o wszystkim, zamiast przemilczać kłopotliwe tematy, tworząc niepotrzebne tabu. Dzieci mają niezwykle bujną wyobraźnię, podsycaną teraz przez brutalne filmy i gry komputerowe. Tajemnice, których się tylko domyślają, są jak potwory w mroku – tym groźniejsze, im mniej widoczne. Wydaje mi się, że nazwanie problemu raczej je uspokoi niż przestraszy. A przynajmniej będą wiedziały, z czym muszą się zmierzyć. Wątek przemocy w rodzinie (który komentują prawie wszyscy recenzenci) jest właściwie marginalny, chodziło mi tylko o to, żeby dzieci nauczyły się dostrzegać niepokojące objawy u swoich kolegów i koleżanek i żeby wiedziały jak zareagować. Mam nadzieję, że dzięki temu choć jedno dziecko uniknie takiego traktowania, jakiego doświadczył Jonatan.

C.D.: No, i jeszcze duet bohaterów – Tereska i Jonatan. Wydawałoby się oklepany schemat. Co wnosi do opowieści ta para?

M.J.: Schemat jest oklepany nie bez powodu. Ścieranie się dwóch odmiennych charakterów zawsze ciekawi, śmieszy, czasem wzrusza. Tereska nie potrzebowała niczyjej pomocy, a gdyby nawet, z pewnością nie szukałaby jej u Jonatana – złośliwego łobuza. A jednak stopniowo okazuje się, że taki chuligan może zostać niezastąpionym i lojalnym przyjacielem. I to nie jest moje pobożne życzenie, znam taką sytuację z autopsji.

Pokój dziecięcy
Ilustracja autorstwa Magdaleny Jasny

C.D.: Wspominała Pani, że tworząc „Farmagię” pisała ją Pani z myślą o młodszej młodzieży. A tu okazuje się, że fascynują się nią 5-latkowie, a nawet młodsi oraz dorośli. Co w takim razie jest w tej książce, że tak podbija literackie dusze dużych i małych? Jaki chwyt pisarski Pani zastosowała? 😊 Czym ją Pani zaczarowała?

M.J.: Żebym to ja wiedziała… Pisząc książkę świetnie się bawiłam. Nie miałam wcześniej pojęcia, że wymyślanie fabuły, powoływanie do życia najrozmaitszych postaci, stawianie przed nimi trudnych wyzwań i rzucanie ich w wir przygód to taka frajda… To była niesamowita przyjemność. Może dlatego czytelnicy także mają uciechę z tej opowieści?

C.D.: Pani Magdaleno, wiemy już, jak powstawała „Farmagia”, skąd się wziął na nią pomysł, jak ją Pani tworzyła, ale co potem? Napisała Pani i co dalej? Był jakiś pierwszy recenzent, przyjaciel, zaufana dusza, z którą podzieliła się Pani swoją twórczością, zanim książka trafiła do naszych domów?

M.J.: Pierwsze rozdziały czytałam córeczce, zanim jeszcze powstała cała książka. Słuchała z zapartym tchem, co jakiś czas kiwając poważnie główką i komentując poczynania swojej imienniczki: „Tak! Ja też bym tak zrobiła”. Kolejną zaufaną duszą była moja mama, która także wydała w swoim czasie kilka książek dla dzieci (te późniejsze również ilustrowałam: „Opowiadania z trzeciego piętra”, „Japonia, jaka jest”, itd.) Trudno o bardziej życzliwego recenzenta. Rękopis przeczytała też moja najserdeczniejsza przyjaciółka… Dlatego nie doczekałam się konstruktywnej krytyki, tylko samych pochwał.

Kubeł zimnej wody na łeb wylały mi dopiero wydawnictwa dziecięce. Wysłałam tekst do wszystkich, jakie znałam i nie otrzymałam żadnej odpowiedzi… Po kilku miesiącach druzgocącej ciszy uznałam, że książka najwyraźniej jest kiepska i zapomniałam o całej sprawie.

Minęło parę lat… (jakkolwiek romantycznie by to nie brzmiało). Przeglądając różne pliki w komputerze, natknęłam się na moją nieszczęsną „Farmagię”. Zaczęłam czytać… i nie mogłam się oderwać! Od własnego tekstu! To było aż śmieszne. Tym niemniej postanowiłam spróbować jeszcze raz. Rozesłałam powieść do wszystkich znanych mi wydawnictw, nie tylko dziecięcych i po tygodniu otrzymałam odpowiedź z ZYSK-u z propozycją wydania mojej książki. Myślałam, że to jakiś żart, ale nie – naprawdę podpisaliśmy umowę. Potem jeszcze dwóch innych edytorów wyraziło zainteresowanie „Farmagią”… Nie rozumiem, czemu wcześniej nikt jej nie chciał.

Ilustracja do gry planszowej
Ilustracja autorstwa Magdaleny Jasny

C.D.: Niesamowita historia z życiowym przesłaniem, by nigdy się nie poddawać i zawsze wierzyć w siebie. Młodzież sama zatopi się w „Farmagii”, będzie ją czytać samodzielnie. A co z młodszymi czytelnikami? Przyjemności czytania przez mamę lub tatę nikt i nic nie zastąpi, ale czy zastanawiała się Pani może, by wydać „Farmagię” w wersji audiobooka, by odciążyć rodziców?

M.J.: Ależ audiobook już jest! Wydawnictwo Storybox nagrało audiobooka pół roku po opublikowaniu wersji papierowej. Tak więc rodzice mogą się czuć odciążeni J

C.D.: To fantastyczna wiadomość. A czy z powstawaniem książki wiąże się może jakaś ciekawa historia? Coś szczególnego wówczas się działo lub wydarzyło? Znaki prognostyczne a może cuda i inne dziwy?

M.J.: Ja nic nie zauważyłam, ale może natchnął mnie jakiś niewidzialny elf…

C.D.: Czego doświadcza dorosły, pisząc książki dla młodszych czytelników? Potrzebne są jakieś szczególne umiejętności? Należy odstawić na bok dorosłość i znowu stać się rówieśnikiem bohaterów?

M.J.: Prawdę mówiąc nie musiałam niczego odstawiać, bo nigdy nie czułam się dorosła. Nie traktuję poważnie ani siebie, ani swojego życia. Rysuję sobie albo klecę jakieś dzindzibołki i płacą mi za to… Idylla. A mówiąc serio, nie skupiałam się na tym, że piszę dla dzieci. Nie starałam się upraszczać języka ani samej historii. Pisałam tak, żeby mi się podobało i zapewne dlatego również dorośli lubią tę książkę.

C.D.: A ptaszki ćwierkają, że będzie dalszy ciąg przygód Tereski i Jonatana? Prawda-li to?

M.J.: Prawda. Drugi tom jest już na ukończeniu.

C.D.: Odsłoni nam Pani rąbka tajemnicy, co tam na nich i na nas czeka?

M.J.: No cóż, wakacje się skończyły, nadeszła słotna jesień, więc Tereska i Jonatan usiłują pogodzić wyczerpującą pracę na czarodziejskiej farmie z obowiązkami szkolnymi.

Ulewne deszcze skutkują powodzią i przemieniają Farmagię w trzęsawisko, co zwabia do niej rozmaite bagienne stwory: nieśmiałego ćmucha, wielogłową hydrę, dziwacznego serpoparda i wiele innych. Każdemu trzeba pomóc i wyleczyć w razie potrzeby. Dzieci muszą się przy tym nieźle natrudzić, bo zwierzaki są płochliwe, psotne, a czasem wręcz niebezpieczne. Jednym słowem, w Farmagii nie ma czasu na nudę. Nie wspominając już o takich drobiazgach jak pazerny łowca, wciąż polujący na mityczne istoty, dziurawy dach pracowni, kłopoty w szkole i w domu, oraz zaskakujące właściwości lodowych kluczy.

C.D.: A czym w wolnym czasie zajmuje się Magdalena Jasny? O czym marzy?

M.J.: Czytam, czytam, czytam… A marzę o tym, żeby powstał film na bazie „Farmagii”.

C.D.: Pani Magdaleno, trzymam kciuki i bardzo dziękuję za rozmowę. Będę wyczekiwać kolejnej części przygód. Życzę pomyślności i spełnienia planów na przyszłość.

M.J.: To ja dziękuję.

18/05/2020

RECENZJA PRZEDPREMIEROWA - Magdalena Mosiężna "Maryla i Debora" z Wydawnictwa JanKa

Okładka książki Magdaleny Mosiężnej pt. "Maryla i Debora" z Wydawnictwa JanKa - dwie dziewczyny na tle kina

Kto wie, czy było tak? Że była Maryla i Debora. Dziewczęta z tamtych lat. Lat trzydziestych i czasu wojny w Warszawie. Czas zatarł ślad. Kto wie, czy było tak?*)

Historia Polski jest historią niepowtarzalną. Żadne inne państwo nie zniknęło z mapy nowożytnej  Europy na ponad sto lat. I podczas gdy uczeni periodyzują okresy historyczne na poszczególne epoki, co w przypadku Polski również ma miejsce i jest jak najbardziej adekwatną dystynkcją czasową, to jednak z punktu widzenia Polaków dużo istotniejsze znaczenie ma inny podział – na okres, gdy Polska działała jako państwo i gdy jako kraj przestała istnieć. Tak więc wyznaczane są następujące cezury: 1795 – ostatni rozbiór, w efekcie którego Polska rozpływa się w niebycie i 1918 – kiedy po latach niewoli, krwawych powstań, represji ekonomicznych i społecznych odradza się II Rzeczpospolita. Ponad stuletni okres politycznej próżni objął kilka pokoleń Polaków wychowanych pod rządami obcych państw. Nic dziwnego więc, że w tym czasie główny trzon zabiegów propaństwowców skupiał się na działaniach zmierzających do odzyskania niepodległości, w tym na podtrzymywaniu narodowych tradycji i pielęgnowaniu pamięci historycznej. Wybór ścieżki był względnie dowolny, od drogi skrajnie pokojowej po radykalnie rewolucyjną. Polakom nie trzeba powtarzać, że jesteśmy dumnym, butnym i bitnym narodem. Nie raz przelewaliśmy krew za wolność naszą i waszą. W walce o niepodległą ginął kwiat narodu, wystarczy wspomnieć belwederczyków, Orlęta Lwowskie, oficerów, inteligencję. W powstaniach, rewolucjach, wojnach Polacy bili się dzielnie i bohatersko umierali. Ten szeroko kultywowany wzór, że mężczyźnie dane było walczyć i ginąć jak bohater, dostrzega także Magdalena Mosiężna. Ale w swojej debiutanckiej książce pt. „Maryla i Debora” Mosiężna zauważa też coś jeszcze, a mianowicie fakt, iż wówczas gdy mężczyźni walczyli i ginęli, to życie poza bitewnym frontem nie zatrzymało się, a zegar odmierzał nieprzerwanie czas, choć przy tej ilości niewyobrażalnych tragedii, jaka dotknęła społeczeństwo, można by zapytać, jak to w ogóle możliwe, że serce świata nie pękło z rozpaczy. Jak wspomniałam, w literaturze dominującym wątkiem okresu wojennego jest motyw mężczyzn ginących z bronią w ręku. Co jednak z ludnością cywilną? Co z kobietami i dziećmi? Tu właśnie Mosiężna upatruje dla siebie pole do popisu, gdyż bohaterkami swojej debiutanckiej powieści, która toczy się przed II wojną światową i w czasie wojny, uczyniła kobiety.

Maryla pochodzi z dobrego domu, po odzyskaniu przez Polskę niepodległości jej rodzina wraca z Rosji, by osiedlić się w okolicach Bydgoszczy i odbudowywać ojczyznę. Marylę poznajemy tuż przed maturą w kwietniu 1937 r., kiedy w ogólnym harmidrze dziewczęcych przygotowań próbuje dobrać właściwe fatałaszki przed sobotnim wyjściem na miasto, czyli szaleństwa weekendu czas zacząć.

Z kolei Debora Leman to Żydówka z ubogiej warszawskiej rodziny, jeszcze jako dziecko pomaga ciotce prowadzić sklep, by wspomóc rodziców finansowo. Debora zawdzięcza swe imię dziejowej bohaterce, która w czasach walk Izraela była jedyną wśród mężczyzn kobietą piastującą zaszczytny urząd sędziego. Wówczas sędzia nie tylko wydawała wyroki, lecz także rządziła, a będąc postacią niezwykle charyzmatyczną, wytyczała swojemu ludowi właściwą drogę, bo zawsze wiedziała, co słuszne i dobre.

Już po tak krótkim przedstawieniu czujemy podskórnie, jak bardzo różnią się od siebie te postaci. Tak naprawdę łączy je płeć, czas i miejsce akcji – Warszawa okresu przed i po 1939 r., ale nawet i ten związek jest raczej dość luźny, gdyż autorka pozwoli bohaterkom spotkać się raptem jeden istotny raz. Zanim jednak do spotkania dojdzie, Mosiężna wprowadzi nas w ich indywidualne losy, marzenia, sprawy ważne i błahe, miłości, dzieci, rodziny, zapatrywania na sprawy wagi państwowej i te mniejszego kalibru, a także w plany na przyszłość. Doprowadzając do spotkania autorka sprawi, że choć obie faktycznie będą na wyciągnięcie ręki, to pod wpływem przeżytych doświadczeń nigdy chyba nie będą sobie bardziej odległe w kwestiach kardynalnych.

Nie zdradzę chyba tajemnicy, jeśli powiem, że autorka w jednym z wywiadów wspomniała, że „ma dość przedstawiania wojny z perspektywy mężczyzn”, dlatego w tej powieści baczne oko fabuły eksponuje kobiecy punkt widzenia na rzeczywistość. Lata międzywojenne to okres, który kształtuje postawy głównych bohaterek, ich poglądy i zapatrywania. To czas nauki, czas terminowania w społeczeństwie, pączkowania postaw, czas przygotowań do wyboru drogi. W tym świecie bohaterowie żyją wygodnie, korzystają z atrakcji młodości, świetnie się bawią. Tymczasem wojna stanowi okres próby, przychodzi konfrontacyjny egzamin z życia, podczas którego los mówi „Sprawdzam. Pokaż mi, na co cię stać, co wybrałeś?”

Jak wcześniej wspomniałam, wojna to zwyczajowo czas mężczyzn. Przeważnie to oni są na celowniku twórców. To oni walczą, przelewają krew i umierają, natomiast Mosiężna w centrum historii stawia kobiety, przy czym żadna z nich nie chwyta za broń, żadna nie ginie z rozdzierającym okrzykiem na ustach „Niech żyje Polska!” I kiedy nadejdzie czas, że wróg kolbami uderzy do drzwi, każda z nich będzie radzić sobie zupełnie inaczej. Każda z nich przyjmie inny model przetrwania i każda z nich odczuje inne konsekwencje swoich wyborów.

Czy w takim razie przez to, że autorka głównymi bohaterkami uczyniła kobiety, można powiedzieć, że to książka feministyczna? Mosiężna zdaje się być świadoma występowania ówczesnych prawidłowości i stereotypów odnoszących się do roli kobiety w życiu. Właśnie dlatego ukazuje kilka typologicznie zróżnicowanych kobiecych postaci. Mamy mocne, dobrze wykształcone reprezentantki wyższych sfer. Mamy kobiety, które choć bez gruntownej edukacji, to niejednego zaskoczyłyby siłą ducha i dojrzałym rozumieniem roli jednostki w społeczeństwie jako służby dla kraju. Jeszcze inne są płytkie i pretensjonalne o cechach drobnomieszczańskiej małostkowości i wreszcie kobiety wywodzące się z najniższych warstw społecznych, będące często bezwolną ofiarą wciąż pokutujących nierówności. Jednym bliżej moralnie do damskiej wersji doktora Judyma, bo żyją zgodnie z przyjętymi ideami, widząc w pracy i oddaniu społeczeństwu swój model szczęścia. Inne trwają przy mężczyznach niczym bluszcz, oczekując adoracji i uwielbienia. W mojej ocenie nieprzypadkowo Mosiężna pozwala sobie też na wzmiankę o Irenie Krzywickiej i Tadeuszu Boyu-Żeleńskim oraz ich klinice świadomego macierzyństwa. Dla niewtajemniczonych warto może dodać gwoli wyjaśnienia, że oboje w swoich działaniach upowszechniali edukację seksualną i wiedzę na temat kontroli urodzeń. To, co w oczach społeczeństwa Boyowi uchodziło – jako lekarzowi z wykształcenia i mężczyźnie z urodzenia – to już Krzywickiej – jako kobiecie-feministce i „zaledwie” pisarce – środowisko nieżyczliwie wytykało, uznając, iż jest to nadmierne epatowanie waginą. Tym sposobem Mosiężna zdaje się kierować uwagę czytelnika na fakt, że inny zakres aprobaty społecznej dla swych poczynań posiada mężczyzna, inny kobieta z wyższych sfer, inny miejska dziewczyna, a jeszcze inny zwykła chłopka z folwarku, choć formalnie legitymują się takimi samymi prawami. Wątek elastycznego podejścia do moralności w zależności od pochodzenia społecznego rodowodowo kojarzył mi się z tematyką poruszaną w „Granicy” Nałkowskiej czy „Kaśce Kariatydzie” Zapolskiej, choć nie wiem, czy nie posuwam się w doszukiwaniu proweniencji nazbyt daleko.

Okres międzywojnia był w historii Polski okresem chyba pod każdym względem intensywnym, trzeba było budować kraj od nowa, bo Polacy wreszcie odzyskali upragnioną wolność. Każdy mógł dołożyć swój wkład, a wersji na wizję młodej ojczyzny było chyba więcej niż samych jej obywateli. Spośród szeregu możliwości Mosiężna decyduje się postawić na dysonans pokoleniowy w kwestiach dotyczących rozumienia pojęcia patriotyzmu. Autorka kreśli inne spojrzenie tych, którzy na własnej skórze odczuli ciężar życia pod zaborami, rugowanie, zsyłki, konspirację, strach przed utratą majątku za kultywowanie polskich tradycji. Ale Mosiężna głównie pozwala wypowiedzieć się pokoleniu, które zabory kojarzy tylko z nazwy, a wolność traktuje jako przynależne i oczywiste prawo społeczne. W tym dwugłosie starsi ciągle pamiętają smak utraconej państwowości i przez pryzmat tej goryczy patrzą na teraźniejszość, podczas gdy młodzi, nigdy tej zgryzoty nie zaznawszy, próbują odciąć się od hańby niewoli i pozbyć się balastu przeszłości. Jednak i ta płaszczyzna nie jest u Mosiężnej czarno-biała, a zróżnicowana i przybierająca stopniowalne odcienie, co autorka wyraźnie eksponuje, angażując swych bohaterów w rozmaite formy działań podczas okupacji i pokazując w ten sposób różny sposób podejścia do miłości ojczyzny. Okazuje się bowiem, że nawet ci, którzy w chwilach nad wyraz surowej oceny własnej osoby sami byliby skłonni uznać siebie raczej za lekkoduchów i kolekcjonerów wrażeń niż za bohaterów, w momencie gdy zachodzi potrzeba, stają się patriotami, wyrażając swoimi postawami wszakże w zróżnicowany sposób, ale jednak stosunek i przywiązanie do Polski. Bitwy i wojenny kurz walki wprawdzie dają o sobie znać, zbierając śmiertelne żniwo, lecz dla Mosiężnej nie są to aspekty zasługujące na pierwszoplanową ekspozycję, dlatego rzadko plamią obrazy kolorem krwi. Owszem, Warszawa tonie w gruzach, mury getta duszą w sobie tysiące ofiar, odbywają się łapanki, zewsząd czają się zagrożenia, jednak autorka nie uwydatnia ich w nadmiernie jaskrawy sposób, celowo unikając drastycznych scen.

Skoro o patriotyzmie mowa, to nie sposób nie wspomnieć kwestii bohaterstwa. Mosiężna zdaje się wykraczać poza „klasyczny” kształt pojęcia, w którym bohater w wersji romantycznej toczy nieprzejednaną i dramatyczną walkę, przy czym konieczny jest rozlew krwi i tragiczny finał. Ta klasyfikacja podlega dalszemu rozdrobnieniu, by wyróżnić zasadniczo dwa wzorce a’la Kordian lub a’la Wallenrod. Tymczasem Mosiężna koncentruje naszą uwagę na innej odmianie bohaterstwa, na bohaterstwie rozumianym w sensie służby wobec potrzebujących, gdzie prawdziwym heroizmem staje się zwykłe, codzienne i żmudne ratowanie życia innych, czyli bohaterstwo odarte z brawury i glorii wielkiej chwały. Tej cichej i niemal pokornej postawy nie opiewają też wieszcze. A niewidoczne i wielkoduszne męstwo, choć pozbawione nadzwyczajności, w istocie odznacza się najwyższą formą ofiarnej cnoty. W oczach świata nieistotne i niespektakularne, lecz z punktu widzenia indywidualnego człowieka na miarę tego, co najcenniejsze – na miarę życia.

Warto choćby krótko nadmienić jeszcze jedną istotną kwestię, na którą zwraca uwagę Mosiężna, a mianowicie granicę zła i cierpienia. W „Maryli i Deborze” jest ona wyeksponowana na tle wojny, jednak zagadnienie to ma dużo bardziej uniwersalny charakter. Jedna z bohaterek przytłoczona ciężarem stałego widoku śmierci, powszedniością jej majestatu, zobojętnieniem na przemoc i okrucieństwo zastanawia się, „skoro nie ma granicy zła i cierpienia, musi istnieć granica odczuwania.”, zdając sobie jednocześnie sprawę, że tego typu przeżycia nie pozostaną bez wpływu ani na nią samą, ani na przyszłe życie innych. Kwestię natury zła, jego absolutnego charakteru i aspektów w wymiarze egzystencjalnym poruszano wiele razy, m.in. Hannah Arendt wypowiadała się o banalności zła, a Mosiężna pokazała w ekspresywny sposób jedynie wybrane pokłosie nikczemności w wymiarze ludzkim. W rozdzierającej modlitwie będącej dławiącym krzykiem rozpaczy jednej z bohaterek, oddała sedno następstw tragedii. Sprowadziła zło z poziomu bezimiennie ogólnego do prawdziwego człowieka żyjącego tu i teraz. Tym samym przestało być ono stricte filozoficzne, a stało się okrutnie autentyczne, namacalnie obecne. Autorka dokonała „przetłumaczenia” istoty zła z poziomu abstrakcyjnie odległego na poziom pełnowymiarowego konkretu.

Mosiężna reprezentuje kolejne pokolenie, które próbuje włączyć się w dyskurs o II wojnie światowej. Jednak w prozie Mosiężnej to nie tematyka – bo ta przecież poruszana jest od lat – lecz sposób ujęcia staje się atutem. Dzięki zmienionej perspektywie, dzięki przesunięciu punktu ciężkości powieść zyskuje na nowoczesności, przez co dla odbiorców z pokolenia autorki problematyka powieści może stać się bardziej zrozumiała i bliższa pod względem emocjonalnym. Także sposób odmierzania czasu, jaki Mosiężna obrała, może się wydawać dla młodszego czytelnika atrakcyjny. Zwykle nielubiane daty zostały w większości przypadków zastąpione milowymi krokami historycznymi. Wydarzenia jak, np. początek wojny, bitwa nad Bzurą, wątek oficerów straconych w Katyniu, budowa i zamknięcie getta, wybuch powstania ułatwiają odbiorcy orientację, na jakim etapie zaawansowania wojennej nawałnicy właśnie się znajduje.

Styl Mosiężnej nie jest może nazbyt ozdobny, ale jest starannie uładzony, pociągająco zwarty i logicznie przemyślany. Odnosi się wrażenie, że miejscami autorka celowo nie pogłębia pewnych zagadnień, by pozostawić czytelnikowi pole do wytchnienia, zastanowienia i własnych przemyśleń. Narracja prowadzona jest jakby z pewnego dystansu czasowego. Mamy poczucie, że słuchamy opowieści z ust kogoś, kto z bliska przyglądał się tej historii, lata temu brał w niej udział, pamięta jeszcze emocje towarzyszące poszczególnym wydarzeniom, choć ich intensywność została już przyprószona popiołem czasu, wciąż jednak została pamięć czynów, zdarzeń i osób. A teraz siedząc w fotelu i trzymając na kolanach album z wyblakłymi fotografiami, nieco marszcząc czoło w skupieniu dla lepszego przywołania wspomnień, wraca pamięcią do tamtych dni…

Maryla i Debora to duet pierwszoplanowy. Mosiężna osadziła kobiety wprawdzie w tych samych realiach, ale sprawiła, że formowały je odmienne środowiska i wartości, a do siatki rozbieżności dołożyła jeszcze zmienną czasu. W miarę rozwoju akcji obserwujemy, jak autorka operując wskazówką zegara, stopniowo modeluje sylwetki ukształtowanych w poglądach bohaterek, zmienia je same i ich zapatrywania. Kobiet i mężczyzn nie brakuje również w tle, jednak Mosiężna czas wojny uczyniła zdecydowanie czasem kobiet. Stawiając je na pierwszym planie, wydobyła je z cienia męskiej chwały i stworzyła ich żywe portrety. Tym samym potrzeba ludzkiego szczęścia (z marzeniami o beztrosko dorastających dzieciach, kochającej rodzinie i bezpiecznym domu) została skonfrontowana z wyzwaniami sytuacji kryzysowych, gdy w zagrożeniu przestaje się liczyć pochodzenie, zamożność czy wykształcenie, natomiast decydującym czynnikiem staje się wola przetrwania. Pozostaje więc pytanie, jakie pokłady ludzkiej natury wyzwoli w bohaterach strach i chęć życia? Te najlepsze czy może najmroczniejsze?

Gdybym miała przypisać „Marylę i Deborę” do określonej odmiany gatunkowej, pokusiłabym się o stwierdzenie, że jest to powieść społeczno-socjologiczna, która odsłania sposoby zachowania oraz zachodzące w bohaterach przemiany. Mosiężna kładzie nacisk na relacje, na proces powstawania więzi między stworzonymi postaciami i systematycznie dostarcza im bodźców sprawczych, by następnie przyglądać się wywołanym reakcjom i działaniom. Co ciekawe, wiele z prezentowanych postaw jest aktualnych także dziś.

Za patronat recenzencki nad książką „Maryla i Debora” dziękuję Wydawnictwu JanKa.

*   Nawiązanie do słów piosenki Pete’a Seegera pt. „Where Have All the Flowers Gone“ w polskim tłumaczeniu Wandy Sieradzkiej de Ruig pt. „Gdzie są kwiaty z tamtych lat”

AKTUALIZACJA 

W maju 2021 r. ukazała się kontynuacja "Maryli i Debory" autorstwa Magdaleny Mosiężnej pt. "Cień Debory"