30/06/2020

Petr Stancik "Bezrożec" z Wydawnictwa "Dowody na Istnienie"


Okładka książki Petra Stancika pt. "Bezrożec" z Wydawnictwa "Dowody na Istnienie" z logo "Czytam duszkiem"
Petr Stancik "Bezrożec" /
Wydawnictwo "Dowody na Istnienie"

Jaroslav Hasek

Milan Kundera

Pavel Kohout

Bohumil Hrabal

Petr Stancik

Tak wygląda chronologiczna mapa moich przygód z dorobkiem literackim Bohemii. I prawdę powiedziawszy, każda igraszka pozostawiła po sobie niezapomniane wrażenia. Ma się rozumieć, że każda inne. W języku polskim utarły się swoiste sformułowania „czeski błąd” czy „czeski film” o określonym znaczeniu, a ja Wam dziś zafunduję czeską literaturę. Chciałam napisać, że bez podtekstów, ale to nieprawda, bo podtekstów w „Bezrożcu” jest niemało. To może ab ovo i ad rem, bo tak zwykle łatwiej.

Otóż, pewnej letniej nocy w czeskiej Pradze doszczętnie płonie nosorożarnia, a w niej dwanaście nosorożców. Aby wyjaśnić przyczyny tego zdarzenia, do akcji przystępuje inspektor Lavabo, któremu – jako najmłodszemu stażem – przydzielono tę mocno niespektakularną sprawę. Najpierw śledztwo prowadzi go do jednej z części miasta, gdzie mieszkańcy postanowiwszy bronić swoich ogródków działkowych przed wrażymi zakusami żądnych krwi deweloperów zorganizowali się i uzbroili niczym w gangsterskim filmie. Kolejno trop wiedzie do serii obrazów czeskiego malarza, które rozproszone po różnych muzeach a zebrane w całość układają się w osobliwą teorię spiskową sięgającą korzeniami do czasów Goethego (albo i mroczniejszych). Zresztą sam mistrz epoki romantyzmu, a raczej zapiski jego dziennika, również pojawia się na kartach „Bezrożca”. Dokonywana przez Lavabo logiczna dedukcja i analiza faktów zdecydowanie najlepsze efekty przynosi dzięki inspiracjom i zamiłowaniu inspektora do niepoślednich (rodzajowo oraz smakowo) dań i trunków, więc nie omieszka z ich upojnych dobrodziejstw dość płynnie korzystać.

            „Bezrożec” Petra Stancika z wielu powodów jest niezwykły. Ot, choćby z powodu początku lub dwóch początków, jakie funduje autor. Prolog będący zaledwie zapowiedzią powieści już sam w sobie mile łechce literackie podbrzusze czytelnika. Stanowiąc zamkniętą treściowo historię, formą sygnalizuje stylistykę „Bezrożca”. Jednakowoż jakby tego wstępu było autorowi mało, po prologu następuje figlarne pół żartem, pół serio wprowadzenie do ukazania związków przyczynowo-skutkowych, mających wpływ na zawiązanie akcji. Skoro mowa o początku, to i o końcu wypadałoby zdradzić choć słówko. Oj, nie tym razem. Zachowam się przewrotnie i zmilczę.

Zaczynając „Bezrożca” miałam wrażenie, że czytam kryminał w luźnej, humorystycznej konwencji. Im bardziej pochłaniała mnie narracja, tym bardziej na czoło wysuwała się stylistyka i… wodzenie za nos czytelnika. Ależ z jaką gracją Stancik wyprowadza nas na manowce fikcji! Można powiedzieć, że Stancik stworzył „fake fiction”, czyli fikcję w fikcji z ledwie domieszką prawdziwych elementów. Prawda miesza się z fikcją, ale brak tu ostrej granicy, bo umiejętnie „wykonszowane” składniki dają treść o tak spójnej konsystencji, że niełatwo rozróżnić celowego wprowadzania w błąd czytelnika przez autora od warstwy fikcji tworzącej główną nić narracyjną, a o samych prawdziwych, acz mocno zawoalowanych bujdą, cząstkach nawet nie wspomnę. Na łyżkę prawdy przypada u Stancika beczka ułudy. Ale pamiętajcie, że jest to ułuda kwalifikowana, bo o podwójnym dnie i do tego przyświeca jej jeszcze konkretny cel – zwieść czytelnika, wkręcić go, wywołać w nim mylne poczucie wiarygodności historii. Powiedzcie sami, czyż to nie idealny wprost materiał na wszelkie teorie spiskowe? Strach pomyśleć, jakie sukcesy Stancik mógłby odnieść jako twórca fake newsów na potrzeby współczesnych trolli. Myślę, że zostałby wprost arcymistrzem manipulacji!

Uroku narracji dodają skoki w bok autora. Nie, nie te erotyczne wypady. O nich też będzie, ale nieco później. Chodzi mi o dygresje, małe wtręty w tok fabuły, przez co autor nadaje opowieści frywolnej lotności i jednocześnie odwraca uwagę odbiorcy od głównego nurtu. Tu też strzeż się, czytelniku, blagierskich sztuczek autora, bo nigdy nie wiesz, kiedy gdzie i kiedy najdzie go ochota na kolejne bałamuctwo. W przypadku Stancika obowiązuje jedna kardynalna zasada – na polu literackiego kanciarstwa wszelkie chwyty dozwolone. Niektóre nazwiska, nazwy miejsc, ba! nawet specjalnie utworzone na potrzeby historii słowa mają na celu wywołać w czytelniku określone skojarzenia i konotacje i sprawić tym samym, że z każdym nowo wprowadzanym ornamentem kompozycyjnym obraz przejaskrawia się jeszcze bardziej.

Są też w tej całej mistyfikacji elementy z legend i przypowieści porozrzucane po różnych warstwach historii. Sama nie zliczę, w ilu odmianach i zakulisowych machinacjach „występuje” choćby sam jednorożec, a przecież to nie jedyny trop lub poszlaka, wszak to kryminał, które pojawiają się u Stancika, zwłaszcza że nie przepuści on żadnej okazji, by mącić nam w głowach i wpleść kolejną zagadkę do rozwiązania – tym razem znacznie większego kalibru, bo z pogranicza przeciwstawnych sił walczących o rząd dusz.

Niezaprzeczalnie na uwagę zasługuje główny bohater, inspektor Lavabo, którego cechuje kilka ludzkich słabości, w tym, m.in. zamiłowanie do wyrafinowanych potraw i alkoholu, akurat w przypadku tego ostatniego jego gust okazuje się może nieco mniej wybredny, acz wielce wyczulony na niuanse wrażeń, jakie niesie ze sobą przyjemność obcowania z wysokoprocentowym napitkiem, nie tylko w sferze zmysłów smakowych, lecz także wywoływanych doznań euforycznych. Alkoholowe peregrynacje mają swój wkład w epifaniczną odsłonę wątku kryminalnego, więc w żadnym razie nie należy lekce sobie ważyć ich doniosłości.

W zapowiedzi „Bezrożca” cytowałam fragment, który stylistyką kojarzył mi się z Jerzym Pilchem, a tutaj pozwolę sobie przytoczyć inny urywek, będący wymowną reakcją inspektora zamawiającego wódkę na pytanie barmana:

„– Z lodem?

– Ani mi się waż.”

A teraz dla porównania inny fragment:

„– Na litość boską, królowo – zachrypiał – czy ośmieliłbym się nalać damie wódki? To czysty spirytus.”

Pewnie zorientowaliście się, iż ten drugi cytat pochodzi z klasyki o tytule „Mistrz i Małgorzata”. Co Wam przez to chcę powiedzieć? No, przecież niczego nie insynuuję, tak sobie tylko niezobowiązująco żongluję cytatami…

Tak, wiem, czekacie na zapowiedzianą erotykę. No, jest, a jakże. Wydawca podaje, iż „seks został [w „Bezrożcu”] oddemonizowany.” Hm, co do diabła – myślę sobie (oj, no, właśnie demon mi się wypsnął) – ma seks wspólnego z demonizowaniem? W każdym razie seks jest, owszem, w różnych odsłonach, bowiem Stancik nie byłby sobą, gdyby i tu nie pofiglował. Harce są więc elektryzujące, są under cover (dosłownie i w przenośni), w wersji kruczoczarnej, ognistorudej i jasnozłotej, a na deser unosi się w tej atmosferze „Pieśń nad Pieśniami” w diabelsko bezwstydnej aranżacji. (Zgiń, przepadnij, duszo nieczysta, apage satanas!)

„Bezrożec” Petra Stancika to powieść do szpiku narracji i zniewalająco zwodnicza, ponadto dopełniona erudycją, elokwencją i poczuciem humoru autora. Czytelnik nie ma szans oprzeć się filuternym metodom stosowanym przez pisarza – tym bardziej, iż ten wykorzysta najmniejszy moment nieuwagi odbiorcy, by wywieść go w pole. Zaawansowany poziom parodii, wysokie nasycenie fabuły purnonsensem w niemal certyfikowanym wydaniu powodują, że czytelnikowi nie pozostaje nic innego, jak tylko puścić wodze wyobraźni, podobnie jak uczynił to Stancik, i bawić się podczas lektury na całego!

Za elektroniczny egzemplarz książki pt. „Bezrożec” dziękuję Wydawnictwu „Dowody na Istnienie”.

26/06/2020

Premiera "Science or fiction. Supernatural" Marcina Kurcbucha za 7 dni

Już za parę dni, za dni parę... a właściwie to za 7 (sic!) dni premiera zbioru wierszy pt. "Science or fiction. Supernatural" Marcina Kurcbucha. Łodzianin nie jest debiutantem w dziedzinie twórczości poetyckiej, swój pierwszy tomik pt. "Oczyszczenia" wydał w 2016 r. A wkrótce, bo 3 lipca 2020 r., ukaże się jego kolejna książka.
Blog "Czytam duszkiem" miał okazję poznać ten tytuł już w maju tego roku. Z recenzją możecie się zapoznać, klikając link poniżej:
Dodam, że blog "Czytam duszkiem" objął tomik swoim patronatem. Dziękuję autorowi za zaufanie, jakim mnie obdarzył😄
A teraz w cyklu "Rozmów z Duszkiem" zachęcam Was do obejrzenia wywiadu z autorem, Marcinem Kurcbuchem, na temat jego twórczości, premierowego tomiku i emocji, jakie towarzyszą premierze jego książki.
"Rozmowy z Duszkiem" - gościem jest Marcin Kurcbuch.

Więcej o autorze znajdziecie na jego stronie na FB


22/06/2020

Adrian Tujek "Niebieskie nie schnie"

Obok tomiku "Niebieskie nie schnie", na okładce któreggo widnieje kos  na niebieskim tle zza czarnych patyków, ustawiona szklanka wody, papierowy model żaglówki i jabłko.
Adrian Tujek "Niebieskie nie schnie"

Pierwsze spotkanie z tomikiem pt. „Niebieskie nie schnie” Adriana Tujka, scena pierwsza – rozumiesz coś?

Pierwsze spotkanie z tomikiem pt. „Niebieskie nie schnie” Adriana Tujka, scena druga – odłóż tę książkę!

Drugie spotkanie z tomikiem pt. „Niebieskie nie schnie” Adriana Tujka, scena pierwsza – chcesz to dalej czytać?

Drugie spotkanie z tomikiem pt. „Niebieskie nie schnie” Adriana Tujka, scena druga – hm… chyba zaczynam chwytać…

Tak w dużym skrócie zaczynała się moja znajomość z twórczością Adriana Tujka. Nie było łatwo. Miejscami czułam się, jakbym rozwiązywała kalambury. Gdy rozumiałam początek, zgrzytała końcówka lub odwrotnie albo nie pasowały do siebie fragmenty. Niemal wszystkie wiersze wymagały ode mnie dużego skupienia. Momentami nawet wątpiłam w siebie, myśląc „Do stu fakirów! Ależ z ciebie pożałowania godna blogerka!” A gdy przed oczami stanął mi wspomniany przez Tujka w „Portrecie” brytyjski deser „Eton mess”, co w pewnym uproszczeniu miało oddać rodzaj odczuć literackich towarzyszących mi podczas lektury, czyli percepcyjne poczucie bałaganu zmieszane z galimatiasem i przełożone chaosem, zrozumiałam, że TO NIE PRZELEWKI! Pora, by ten poetycki sparing rozstrzygnąć definitywnie i bezapelacyjnie. Tak więc rzucona rękawica została podjęta. Każde ponowne podejście przynosiło może nie objawienie, lecz dokładało kolejny kawałek puzzla do układanki, która pomału i stopniowo zaczynała nabierać kształtu, a z pojedynczych fragmentów wyłaniał się obraz…

Wśród motywów, które dominują w książce poetyckiej Tujka (jak sam autor nazywa swą publikację), można niewątpliwie wskazać kolorystykę oscylującą wokół odcieni niebieskiego. Sporo tu zimnych klimatów przypisanych barwie i przywodzących na myśl skojarzenia z wodą, choć akurat błękit symbolizuje nie tylko ją, lecz także zmienność i labilną niestałość relacji międzyludzkich, co z kolei wskazuje na poczucie osamotnienia, wyobcowania oraz lęku przed opuszczeniem lub po rozstaniu. Odnajdziemy tu także metaforyczną żywiołowość, jaka przypisywana jest wodzie i jej właściwościom związanym z życiodajną rolą w przyrodzie. Bowiem natura u Tujka pozostaje pełna życia. Głównie z drzewami (nie bez kozery w „Stylu skandynawskim” wymieniony zostaje jesion, o czym dalej) oraz z ludźmi wiążą się określone skojarzenia, emocje, przeżycia, wspomnienia, także łzy – one nie wysychają, nie blakną, nie rozmywają się w niebycie – pozostają żywe i świeże. Tylko czy w tym zestawieniu ludzie aby na pewno żyją, czy jedynie sprawiają takie wrażenie? Choć zachowują pozory, to oddalają się od siebie. Wyglądają wprawdzie jak istoty ludzkie, ale nie rozmawiają ze sobą, ale nie słyszą, są nieuczciwi, są nieetyczni i niedoskonali. Czy taki powinien być człowiek? Problematyka relacji międzyludzkich jest w tomiku niezwykle wyraźna. W utworze „Dusza może być fluorescencyjna” autor zadaje retoryczne pytanie „(…) czy poznajesz jeszcze kogoś, kiedy się w nim przyglądasz?” Z kolei w „Potwornej” wkraczamy w sam środek ogniska domowego i dostrzegamy bolesną próbę uporania się z emocjami towarzyszącymi relacjom rodzinnym. Nie można także nie wspomnieć o NIEJ – kobiecie, która choć jest „nadzwyczajnie śliczną dziewczyną” ze „Szkatułki” czy „Przedostatniego plenerowego wiersza”, to jednak „pozostaje bez twarzy”. Ponadto postaci kobiety zwykle towarzyszy atmosfera pożegnania, rozstania lub zakończenia związku („Historia”, „Styl skandynawski”).

Swój ślad w twórczości Tujka odciskają także jego jurydyczne korzenie. „Poszlaki” to niemal wystąpienie obrońcy przedstawiającego w procesie karnym dowody na miłość. Z kolei w „Środkach probacyjnych” mowa wprost o przedterminowym zwolnieniu z odbycia reszty kary, a alternatywa rozłączna migocze jako metafora końca związku.

W utworach Tujka uwagę zwracają porównania, w których autor stara się stawiać często na zaskoczenie lub dezorientację odbiorcy. Niejednokrotnie łamie utarte związki znaczeniowe, nadając im nową treść, co powoduje, że odbiorca potrzebuje dłuższej chwili zastanowienia, by rozkodować tę tak dziwnie, by nie powiedzieć nielogicznie, zaszyfrowaną wiadomość.

Warto również przyjrzeć się symbolice. Wspomniany już wcześniej jesion to drzewo mocy, rosnące podług legend na ciekach wodnych. Jesion ma pomóc poznać i zrozumieć własne uczucia. A kto by nie chciał mieć kontroli nad emocjami, które zmieniają się jak woda, jak woda są niestałe, chaotyczne i trudno się w nich rozeznać? Drzewa to też siedziby dla ptaków. Od wyniosłego jesionu już tylko krok do kosa, który beztrosko ćwierka w czubkach drzew („Usta pełne i ciężkie jak stado jaskółek”). Akcenty te są jednak luźno porozrzucane i czytelnik powinien je nie tylko uważnie wyławiać z treści, lecz także dopasowywać znaczeniowo.

Tomik Tujka prowadzi przez labirynt spostrzeżeń autora. To twórczość emanująca surowym i niespokojnym (jak woda) strumieniem myśli, z wewnętrznym rozedrganiem oraz  natrętnie pomrukującym napięciem ocierającym się o cechy depresji. Autor utrzymuje atmosferę nieprzyjemnego chłodu, ascetyczności przeżyć i zwiędłych uczuć lub uczuć bez szans przyszłości, zasypując czytelnika różnorodnością kreowanych obrazów. Kamienie, głazy, tafle jeziora, zwęglone domy, lodowce, beznamiętne twarze, niebieskie światła, mroczne ulice składają się na panoramę ozięble suchej rzeczywistości o ostrych krawędziach i zabrużdżonych, pokrytych rysami, powierzchniach. Sam Tujek zdaje się być zakładnikiem współczesnego świata, w którym przeważające wrażenia wzrokowe przybierają formę wizualnych migawek. Być może obrazy świata zewnętrznego dlatego stanowią u autora erzac przeżyć wewnętrznych, gdyż próbuje on w ten sposób odzwierciedlić uczucia i emocje. Niczym fotograf zatrzymuje w myślach chwilę, przy czym zdjęcia w jego wydaniu mają albo czarno-biały filtr, albo „dominuje [w nich] czarny w dwóch odcieniach” jak w „Poszlakach”.

Poezja Tujka jest twarda i drapie szorstkością czystej wełny. Mocne sformułowania przesiąkają przez strofy wierszy niczym woda, potęgując tym samym poczucie osamotnienia, niedoskonałości, niestabilności i co najmniej niesatysfakcjonujących relacji międzyludzkich. Do tego jeszcze świat Tujka jest przepołowiony, ponieważ oscyluje między pragnieniem a faktem, między tym, jak powinno być a tym, jak jest, między złudzeniem a prawdziwymi wartościami. Ten dualizm postrzegania wzmacnia jeszcze występująca antynomia pojęć, jakimi autor operuje. Zestawiając ogień i wodę, wodę i ląd czy czerń z bielą, podkreśla wzajemne ścieranie się przeciwieństw jako jeden z elementów napędzających mechanizm świata. Tujek skupia się w swojej twórczości na tym, co w świecie nieidealne, na ludzkich mankamentach i słabościach oraz na inwazyjnych relacjach wpływających na kształtowanie ułomnych więzi i uwierających uczuć, których – jako nie w pełni sprawni emocjonalnie – nie potrafimy wyrażać słowem. „Niebieskie nie schnie” Adriana Tujka faluje, rozlewa się, czasami nawet wrze swą zawartością, co więc z tomiku w takich zmiennych realiach wychwyci czytelnik, zależy tylko od niego.

Ostatnie spotkanie z tomikiem pt. „Niebieskie nie schnie” Adriana Tujka, scena pierwsza – przeczytałam, zrozumiałam, zrecenzowałam…

Za egzemplarz książki pt. „Niebieskie nie schnie” dziękuję autorowi.