29/09/2020

Jarosław Mikołajewski "Cień w cień. Za cieniem Zuzanny Ginczanki" z Wydawnictwa Dowody na Istnienie

 

Na elektronicznym czytniku wyświetlona strona tytułowa książki Mikołajewskiego "Cień za cieniem", obok maskotka "Czytam duszkiem".
Jarosław Mikołajewski "Cień w cień.
Za cieniem Zuzanny Ginczanki"/
Wydawnictwo Dowody na Istnienie

Bohaterka książki Jarosława Mikołajewskiego pt. „Cień w cień. Za cieniem Zuzanny Ginczanki” jest dla autora zjawiskiem… zjawiskiem literackim, intelektualnym, estetycznym. Jest dla niego „…serca biciem, wiosną, zimą, życiem…”*), życiem przedwcześnie zerwanym.

Zuzanna Ginczanka – urodzona w 1917 r. w Kijowie, wychowana w Równem, polska poetka żydowskiego pochodzenia, zamordowana przez Niemców najprawdopodobniej w 1944 r. W wieku 19 lat wydała pierwszy i jedyny tomik wierszy „O centaurach”. Jej twórczość charakteryzuje, m.in. dążenie do perfekcji językowej poprzez nadawanie słowom odpowiedniej pojemności, łączenie delikatności ze zmysłową cielesnością, ironiczno-krytyczne spojrzenie na rzeczywistość. Hołubiona przez skamandrytów, miła (sic!) Gombrowiczowi (o jego sympatię nie było łatwo), lubiana wśród „szpilkowców”. Oryginalny styl literacki młodej pisarki szedł w parze z nieziemską urodą. Nazywano ją „Gwiazdą Syjonu”**), jednak podczas wojny jej piękno stało się piętnem, a „zły wygląd”**) wydał ją na śmierć, bo charakterystycznie żydowska prezencja nie dała się niczym zamaskować. Ukrywała się, wielokrotnie uciekała, jednak nie uniknęła tragicznego przeznaczenia.

Cień w cień i cień za cieniem przeplatają się losy Ginczanki oraz Mikołajewskiego. Ona fizycznie przekroczyła granicę ziemskiego świata, on natomiast chętnie by ją stamtąd sprowadził, gotów wkroczyć do Hadesu niczym Orfeusz za Eurydyką, a jedyne, co go przed tym powstrzymuje, to jednokierunkowość drogi, ponieważ Charon przewozi do podziemia bez kursu powrotnego.

Gdyby Mikołajewski podejmował za życia Ginczanki takie działania jak teraz, niewątpliwie zostałby uznany za wścibskiego paparazzi. Tymczasem obecnie, czytając jego książkę, chwytamy się podobnie jak on każdego skrawka wiadomości o poetce. Mikołajewski zadurzył się w niej, ukochał ją i jej twórczość, jest złakniony nawet najdrobniejszego poblasku po niej. Goni ją, wypatruje, wręcz ściga jej cień, wystając sam jak zjawa pod kamienicami, gdzie mieszkała, telefonując do każdego, kto dysponuje najniklejszym choćby przejawem istnienia pozostawionym przez piękną jak „murzyńska królowa”**) kobietę. W rozemocjonowanej korespondencji Mikołajewskiego z kolegą po fachu wręcz brzęczą drgające nuty szczerej ekscytacji tematem, a pod wpływem entuzjazmu wyczekiwania na dobre wieści maile zmieniają swój równy rytm, nabrzmiewając niecierpliwą ciekawością i łapczywie przyspieszając. Bo gdzie Ginczanka, tam Mikołajewski. Mimo iż ona ubiega go w staraniach, jakby celowo unikała jego obecności, choć wymyka się autentyczności wspomnień, to w efekcie powstaje impresjonistyczny wieloportret Żydówki. Nakładają się na niego kolejne warstwy niedokładnych obrazów minionych lat, rozbieżności opowieści, niepewność wrażeń, domysły… Jaka więc jesteś naprawdę? Jak cię uchwycić? Jak poznać? Widać tylko twój cień, czuć ledwie zapach, delikatnie drży poruszone gestem powietrze, umykasz, a jeśli dajesz się uchwycić, to znowu zaledwie widać Twoją prześwietloną bielą sylwetkę, półprofil skryty za kosmykiem… A może to tylko mglista poświata lub ulotny powidok?

Zalążki Ginczanki pojawiają się w życiu Mikołajewskiego nieoczekiwanie, bez zapowiedzi, epizodycznie, w innych osobach, w słowach tych, którzy ją znali, w miejscach z pozoru z nią niezwiązanych. Autor pozwala im swobodnie kiełkować, ulega im i daje się prowadzić wzrastającym pędom pamięci, ale jednocześnie pozostaje świadom swej nieokiełznanej fascynacji, wyraźnie się do niej przyznaje, a także nie ukrywa, że pozwalając wymykać się subiektywnym niciom przeczuć, tworzy w ten sposób własny i prywatny wizerunek pisarki. W tych fragmentach, gdy trawi go niepokój do i o Ginczankę, najpiękniej lśni metaforyka, poetyckość myśli i łagodność literackiej wrażliwości Mikołajewskiego.

Podczas gdy autor z urzeczeniem wypatruje oczy za światem Ginczanki, paradoksalnie okazuje się, że inni próbują dokonać zabiegu wręcz odwrotnego – zapomnieć o żydowskiej społeczności zamieszkującej miasto przed wojną. Kirkut, a właściwie jego pozostałości, służą bowiem za miejsce palenia ognisk i pieczenia kiełbasek… gdy miejscowi obchodzą urodziny. Wobec takich zdarzeń Mikołajewski nie może przejść obojętnie i również utrwala je na kartach książki, jakby obawiał się, że jednak amnezja  historyczna może zwyciężyć.

Życie Ginczanki to los utracony i przerwana przedwcześnie poezja. Mikołajewski krocząc za poetką jak cień, zbierając okruchy jej obecności, po latach poszukiwań nie stał się jej alter ego, lecz troskliwie składał fragmenty, pielęgnował je, przeżywał, z empatią wczuwał się w możliwe scenariusze. Jeden  nich stworzył w rozdziale pt. „Mikołajska 26”, gdzie w formie krótkiego dramatu starał się pokazać ostatnie chwile Zuzanny tuż przed jej aresztowaniem.

Z cienia Ginczanka wyłania się tylko w swoich wierszach. Czytając je, sami możemy ocenić ich kunszt. Znajdziemy ich tu kilka, różnorodnie dobrane, by pokazać możliwości pisarki, łącznie z „Non omnis moriar”, gdzie poetka zamieszcza nazwisko donosicielki, która wskazała ją Schutzpolizei. Znamienne, iż na śmierć Żydówkę i Polkę z wyboru wydała lwowianka o nazwisku Chominowa… Polka z urodzenia.

Mikołajewski ma świadomość, że właściwie więcej tu jego samego, emocji towarzyszących mu podczas poszukiwań niż samej Ginczanki. Oboje są zrośnięci jak mitologiczny centaur. W pewnym momencie stwierdza nawet: „Już mnie uwiera to pisanie o Ginczance. Męczy. Wyżyma. Czuję, że powinienem dać komuś za Ginczankę w pysk…”**) Wciąż wiele w historii Ginczanki pozostaje niedopowiedziane. Podobnie jak w historii Mikołajewskiego. Kto dla kogo staje się zatem w tym wspomnieniowym reportażu senhal?

„Cień w cień. Za cieniem Zuzanny Ginczanki” Jarosława Mikołajewskiego to nie jest próba napisania biografii poetki, to nie jest nawet próba napisania powieści o niej. Mam wrażenie, że Mikołajewski po latach obcowania z jej twórczością, z materiałami i wiedzą o niej, wspomnieniami, po trudach gorączkowego poszukiwania choćby drobin jej istnienia, podjął wysiłek uwolnienia się od zachłannie instynktownego podążania jej śladami, wysiłek wyswobodzenia się spod jej zniewalającego czaru, któremu uległ bez reszty. Czy to oznacza rozwód? Zerwanie? Rozstanie? Nic bardziej mylnego. Mikołajewski w sercu i duszy ślubował jej miłość i uczciwość literacką, więc nie opuści „Gwiazdy Syjonu” nigdy, tu jedynie starał się pokazać obsesyjną fascynację poszukiwaniami, odsłaniając swoje przeżycia, duchowe pragnienia, niemal metafizyczne doznania oraz możliwe sytuacje związane z Ginczanką. Dał nam przy tym opowieść bez patosu, martyrologicznego zadęcia i patriotycznej wzniosłości, w której postać Ginczanki – nawet pozostając w cieniu – ujmuje osobowością kobiety nad wyraz dojrzałej, tworzącej niezwykle głęboką poezję.

Co teraz w takim razie? Teraz niech się wypowie sam autor: „(…) czekam, że dobry los pozwoli mi kiedyś natrafić na literę skreśloną ręką Zuzanny – moja wiara w mediumiczność znaków każe mi wierzyć, że natrafię i poczuję coś mocniej, więcej, lepiej. Prawdziwiej.”**)

Za elektroniczny egzemplarz książki Jarosława Mikołajewskiego pt. „Cień w cień. Za cieniem Zuzanny Ginczanki” dziękuję Wydawnictwu Dowody na Istnienie.

*) fragment tekstu piosenki Andrzeja Zauchy pt. „Byłaś serca biciem”

**) Cytaty, o ile nie oznaczono inaczej, pochodzą z książki Jarosława Mikołajewskiego pt. „Cień w cień. Za cieniem Zuzanny Ginczanki”.

22/09/2020

ZAPOWIEDŹ - Elwira Werecka "Anioły są wokół nas" z Wydawnictwa Psychoskok

Na okładce widnieje postać prześwietlonego anioła stojącego z rozpostartymi skrzydłami.
Elwira Werecka
"Anioły są wokół nas"/
Wydawnictwo Psychoskok

Elwira Werecka "Anioły są wokół nas" z Wydawnictwa Psychoskok

Książka ukazuje czytelnikowi duchowy aspekt życia, ukierunkowując uwagę na to, co istnieje w niematerialnej rzeczywistości. Otwieramy się ku prawdzie, zastanawiamy nad celem istnienia. Poznając siebie, jako istotę duchową, mamy możliwość realizowania w pełni swego istnienia. Nie idziemy po omacku, lecz świadomie kroczymy po drodze naszego życia wiedząc, że nie podążamy nią sami. Mamy bowiem nieustające wsparcie Aniołów i innych Istot Świetlistych w pokonywaniu wszelkich trudności oraz realizacji zadań wyznaczonych nam w ziemskiej egzystencji. Czytelnik ma okazję uzyskać szeroką wiedzę duchową o popularnych miejscach, które odwiedziła autorka, poznać podróże osób do niematerialnej rzeczywistości, przybliżyć sobie wiedzę o cywilizacji Majów, będącej nośnikiem wysokorozwiniętej technologii duchowej Atlantów.

Do książki dołączono płytę z nagraniem piosenki „Anioły są wokół nas”.

Śpiew – Elwira Werecka

Słowa, chórki – Agnieszka Symołon

Muzyka – Agnieszka Symołon, Robert Bielak

Produkcja muzyczna – Robert Bielak

Agencja Artystyczna Start - Off

 

Przewidywana data premiery: 28 września 2020 r.

Wydawca: PSYCHOSKOK

Kategoria: poradnik

IBSN: 978-83-8119-660-4

EAN: 978-83-8119-660-4

Ilość stron: 64

Format: 148 x 210

Oprawa miękka

Prognozowana cena detaliczna: 25,00 zł

21/09/2020

Gość "Rozmów z Duszkiem" - Monika B. Janowska

Gościem „Rozmów z Duszkiem” jest Pani Monika B. Janowska, autorka między innymi powieści "Czwarty pokój", "Mało brakowało" i najnowszej "Selfie z Toskanią", której blog „Czytam duszkiem” z sympatią patronuje.

Pani Monika B. Janowska przyjęła zaproszenie do „Rozmów z Duszkiem” i w ubiegły weekend miałyśmy okazję uciąć sobie więcej niż przyjemną pogawędkę, a efekt rozmowy już teraz przed Wami.

Krótko tylko wspomnę, że zanim jeszcze miałyśmy możliwość się połączyć, sprytne chochliki bytujące w przestrzeniach Internetu próbowały nam pokrzyżować plany, ale poniosły fiasko, bo je przechytrzyłyśmy (inteligencja i urok osobisty górą), a nam dane było wreszcie się ujrzeć i usłyszeć.

Z rozmowy dowiecie się:

  • dlaczego wg Moniki B. Janowskiej nie wszystkie drogi prowadzą do Rzymu,
  • skąd autorka czerpie pomysły na fabułę i jaki wkład ma Helmut,
  • dlaczego bohaterki powieści Moniki B. Janowskiej są idealnie nieidealne,
  • czy w czasach modnych trendów niemodne sposoby na szczęście mogą się przydać.

Jest też mowa o cierpiętnicy Marcie, noblowskich wątkach oraz męskich kwiatkach do kożucha. 

Warto dodać, że „Mało brakowało” zostało nominowane do tytułu Legnickiej Książki Roku 2019, rozstrzygnięcie nastąpi 23 września 2020 r. 

Pani Moniko, dziękuję za cudowny czas spędzony podczas rozmowy i wszystkie dobre iskierki, które od Pani otrzymałam.

Wywiad możecie obejrzeć, klikając poniższy link: 

Monika B. Janowska - gość "Rozmów z Duszkiem" 

18/09/2020

Peter Bunzl "Nakręceni" z Wydawnictwa Akapit Press

Książka oparta o maskotkę "Czytam duszkiem", obok stojący zegarek.
Peter Bunzl "Nakręceni"/
Wydawnictwo Akapit Press

Akcja książek z gatunku płaszcza i szpady zwykle rozgrywa się we Francji na przełomie XVII lub XVIII wieku, natomiast „Nakręconych” Petera Bunzla można śmiało zaliczyć do gatunku maszyn i pary, gdyż autor na miejsce akcji wybrał późno XIX-wieczną Anglię.

            13-letnia Lily uczęszcza do elitarnej pensji dla panien z dobrego domu. Uczy się tam zupełnie jej zdaniem niepotrzebnych rzeczy, jak np. zasad etykiety i prawidłowej postawy, którą ćwiczy, nosząc książki na głowie (a przecież wszyscy wiedzą, że lepszym pomysłem na zastosowanie książek jest ich czytanie), a ją zdecydowanie bardziej pociągają historie o wampirach, piratach czy włamywaczach, choćby dlatego że zawierają pożyteczną życiową wiedzę. Pewnego dnia do szkoły przybywa Madame Verdigris – jej dawna opiekunka, od której dziewczyna dowiaduje się, że podczas lotu sterowcem zaginął jej ojciec, dlatego Madame przejmie teraz pieczę nad nastolatką. Obie wracają do domu, jednak okazuje się, że opiekunka ma wobec Lily dość sprecyzowane plany, zamierza bowiem wydobyć od dziewczyny informacje na temat wynalazku ojca, nad którym ten jako naukowiec pracował. W międzyczasie do Lili z ostatnią wiadomością od ojca próbuje dotrzeć Malkin – mechaniczny lis (oczywiście stworzony przez ojca). Postrzelony w drodze przez ścigające go postaci nieoczekiwanie znajduje ratunek u Roberta – syna lokalnego zegarmistrza. Cała trójka – Lily, Robert i Malkin – postanawia odnaleźć ojca nastolatki i rozwikłać wiążącą się z jego zniknięciem zagadkę.

          Bunzl wprost usiał „Nakręconych” ciekawymi perypetiami, przygodami i niebezpieczeństwami. Nastolatkom od początku towarzyszy atmosfera dreszczyku niczym z pełnokrwistego thrillera, a wszystko w wiktoriańskich klimatach. Stare gmaszyska z zimnymi pomieszczeniami przytłaczają ponurą wielkością, wywołując poczucie osamotnienia i grozy, stare podziemia straszą ciemnościami, a na zewnątrz na przemian albo gęsta listopadowa mgła, albo opady śniegu. Młodym przychodzi wspinać się po gzymsach angielskich rezydencji, uciekać z płonących domów, umykać złoczyńcom sprytnie myląc trop. Ponadto dzięki praktycznej wiedzy z książek o włamywaczach potrafią otwierać zamki spinką do włosów, by wydostać się z zamknięcia, dokonują nawet abordażu powietrznego! Akcja wartka już na początku, z czasem nabiera tempa, by pod koniec opowieści wręcz pędzić z prędkością pociągu TGV (wprawdzie to dopiero rok 1896 r., ale szybkość niczym z XXI wieku).

            Wspomniałam wcześniej, że „Nakręconych” Bunzla można zakwalifikować do powieści z gatunku maszyny i pary, czyli mówiąc językiem współczesnym do tzw. steampunku, gdzie królują mechaniczne cuda techniki z epoki królowej Wiktorii, oczywiście z elementami fantastyki. W przypadku „Nakręconych” Bunzl przydał bohaterom do towarzystwa mechanikony – inteligentne i potrafiące odczuwać roboty, mechanimale – mechaniczne zwierzęta oraz hybrydy – pół-ludzi i pół-maszyny. Lis Malkin jest przedstawicielem mechanicznych zwierząt, został obdarzony nie tylko lisim sprytem, lecz także potrafi mówić i na dodatek ma dość cięty język, chciałoby się wręcz rzec, iż to wyszczekany lis. Z pewnością zyska sympatię czytelników. Ich serca bez wątpienia podbije także Rust – mechaniczna kucharka, która nie tylko pysznie gotuje, lecz również posługuje się nad wyraz zabawnym zestawem przeróżnego rodzaju zawołań typu „Na sprężyny i zimną śmietanę!”, tematycznie dopasowanym do okazji lub okoliczności.

            Jak na wyczesaną młodzieżówkę przystało, dzieci i ich przygody zostały wysunięte na pierwszy plan, a rolą dorosłych jest raczej ich mądrze wspierać i kierować na właściwe tory, chyba że chodzi o delikwentów reprezentujących ciemną stronę mocy, wówczas ich czarne charaktery zdecydowanie kontrastują z dobrymi intencjami dzieciaków. Postaci samych nastolatków Bunzl także skontrastował. Żywiołowej Lily, o cechach niemal superdziewczyny, przydał spokojnego, nieco nieśmiałego Roberta, któremu niejednokrotnie przychodzi mierzyć się z własnymi słabościami, jednak pomny nauk ojca staje na wysokości zadania. Oboje, jak to teraz mówią, dają radę i nie odpuszczają nieprzyjaciołom, a idąc za głosem serca, pokonując multum przeszkód i zawirowań, dowiadują się, co dla nich naprawdę ważne i cenne oraz że te wartości najczęściej nie dają się odmierzyć przy pomocy liczb.

            „Nakręceni” Bunzla mogą stanowić atrakcyjną lekturę nie tylko ze względu na sensacyjną treść. Autor zadbał też o oprawę. Każdy rozdział poprzedził spójną, acz nawiązującą do treści grafiką. Także wewnątrz znajdziemy kilka ilustracji. Ponadto Bunzl zamieścił poglądową mapę Londynu, by czytelnik mógł śledzić, gdzie akurat dzieje się akcja. Na końcu książki z kolei zamieszczono słowniczek dziwnych słów, na które możemy natrafić podczas lektury i które mogą okazać się przydatne w zrozumieniu opowieści.

            Drodzy Rodzice, jestem przekonana, że w „Nakręconych” Petera Bunzla Wasza pociecha wkręci się w mgnieniu oka. Ciekawość, chęć poznania sekretu, dreszczyk niepewności, porywająca akcja, atrakcyjne tło powieści z ciekawostkami z obszaru sztuki zegarmistrzowskiej, sterowców, aeronautyki czy astronomii z pewnością podziałają jak magnes i nie pozwolą dziecku łatwo oderwać się od książki, a realne opisy i postaci jak żywe będą kolejnymi „kusidełkami” pobudzającymi młodą wyobraźnię.

PS. Wznawiając wydanie „Nakręconych”, wydawnictwo Akapit Press powinno jednak poddać książkę przeglądowi korektorskiemu, by wyeliminować z niej wpadki typu „(…) zobaczył, że Lily powoli kończy swoją opowieść.” (Raczej usłyszał lub zorientował się, ale z pewnością nie zobaczył.) Powodzenia!