Jung Chang "Dzikie łabędzie"/ Wydawnictwo PRIMA |
Ponownie przedstawiam Wam
książkę z biblioteki, którą połknęłam z wielkim zainteresowaniem. Kolejna
bibliotekarska rekomendacja trafiona w punkt. Co tym razem tak mi przypadło do
gustu? „Dzikie łabędzie” Jung Chang.
„Dzikie
łabędzie” to historia trzech pokoleń pokazana oczami babki urodzonej jeszcze w cesarstwie
chińskim, matki wychowanej już w czasach Republiki Chińskiej i córki, której
przypadło żyć w Chińskiej Republice Ludowej. Kobiety łączą więzy krwi i rodzinna
miłość, a dzieli polityczna cenzura, okrucieństwa systemu i sposób podejścia do
władzy. Każda z nich zmuszona jest mierzyć się z problemami codzienności, zmagać
się z hierarchicznym podporządkowaniem, a nawet drżeć o życie, lecz żadna z
nich nigdy nie straci nadziei na lepszą przyszłość.
Jako najmłodsza z
pokolenia, Jung Chang, zawarła w „Dzikich łabędziach” kwintesencję chińskich
przemian, jakim podlegał jej kraj od schyłku cesarstwa aż do 1978 r., kiedy to już
jako studentka w wieku 26 lat (po okresie odwilży i otwarcia się Państwa Środka
na świat) wyjechała na stypendium językowe do Londynu.
Właściwą opowieść autorka
poprzedziła drzewem genealogicznym swojej rodziny (co jest szczególnie
przydatne choćby ze względu na specyfikę chińskich imion, z którymi nie
jesteśmy osłuchani, więc poręczniej jest posługiwać się w razie potrzeby
wygodną ściągawką). Mamy też krótką linię chronologiczną w rozbiciu na dwie
płaszczyzny: pierwsza odnosi się do istotniejszych wydarzeń rodzinnych, a druga
paralelnie wskazuje kamienie milowe wydarzeń w kraju, czyli skala mikro
zestawiona została ze skalą makro. I wreszcie do naszej dyspozycji jest mapka
Chin z naniesionymi miastami i rejonami, do których nawiązuje opowieść.
W historię „Dzikich
łabędzi” wkraczamy dużymi krokami, lecz raczej z małymi stopami, bo babce –
zgodnie z odwieczną chińską tradycją – krępowano stopy. Drobne uchodziły za
dziewczęcy kapitał i dawały szansę na intratne zamążpójście. Nikt przy tym nie
liczył się z bólem okaleczonej właścicielki (nierzadko wbrew woli jej samej),
bo przecież prawdziwa chińska kobieta od dziecka wychowywana była w
posłuszeństwie i chętna do poświęceń. Opowieść Chang usiana jest wieloma
tradycjami, a jest ich szczególnie dużo w rozdziałach poświęconych babci.
W części, gdzie główną
bohaterką zostaje matka, do głosu dochodzi potrzeba zmian społecznych, toczy
się wojna z Japonią, a dodatkowo wewnętrzna walka o wpływy i finalnie o władzę
między Kuomintangiem (dziś byśmy powiedzieli stronnictwem prawicowo-narodowym)
a komunistami. Wówczas rodzą się ideały rewolucji społecznej ze szczytnymi
hasłami powszechnej równości i pracy na rzecz sprawiedliwości klasowej, którym ślepo
ulegną rodzice. W okresie, który z mojej perspektywy uważam za najciekawszy pod
względem poznawczym, a mianowicie gdy główne światło skupia się na córce,
komunizm wypacza się i przeradza w kampanię wielkiego skoku czy bestialskiej
rewolucji kulturalnej, której celem było bezduszne wyeliminowanie wrogów
klasowych, uczniów kapitalizmu, wrażych rewizjonistów. Pragmatycznych sformułowań nie brakowało, bo
nieomylny i boski wódz Mao był niezwykle kreatywny w terminologii. Zresztą nie
tylko nomenklatura była jego pasją, choć ta akurat doskonale służyła mu do
realizacji demonicznych zamiarów. Komunizm wpełza niczym padalec w każdą
dziedzinę życia Chińczyków. Obdziela stanowiska, reglamentuje żywność, reguluje
ilość kontaktów między małżonkami, a nawet określa kolor myśli, marzeń i snów.
Oboje rodzice autorki zostali
komunistami, zwłaszcza ojciec był nieprzejednany w swoich komunistycznych
zasadach. Oboje należeli do partii. Oboje też zajmowali prominentne stanowiska
urzędnicze. Do czasu, zanim popadli w niełaskę reżimu, wiedli uprzywilejowany
żywot wśród równych, choć oni akurat (ze względu na swe zasługi dla ojczyzny) byli
równiejsi. Z tego tytułu przysługiwało im mieszkanie służbowe, darmowa służba
zdrowia, a dzieciom lepsze szkoły. Opisując historię rodziny, Chang odsłania
oblicze Chin z tamtych czasów. Pokazuje nie tylko, co się działo, lecz także
tłumaczy przyczyny i konsekwencje poczynań machiny politycznej. Patrzy na
wydarzenia jako prawdziwy uczestnik zmian, których sama doświadczyła, zarówno jako
członek Czerwonej Gwardii, do której będąc nastolatką tak pragnęła się dostać,
jak również jako uczestniczka wiejskich obozów, w których odbywała reedukację
za nieprawomyślne postępowanie.
Ogromnie interesujący jest
obraz Chin ze szczegółami życia, szczególnie wstrząsające są opisy wydarzeń w okresie poprzedzającym wielki głód czy wyniszczającej
rewolucji kulturalnej. Zwykle mamy ogólną wiedzę na temat wydarzeń z tego
okresu, tu Chang wypełnia ją realnymi szczegółami, drastycznymi realiami, twarzami
konkretnych osób. Nawet jeśli można przypuszczać, że niektóre fragmenty mogły
zostać przez autorkę, zwłaszcza dotyczące działalności partyjnej rodziców,
ukazane w łagodniejszym świetle, to nie zmienia to faktu, że „Dzikie łabędzie” pokazują
bogaty przekrój panujących stosunków z tamtego okresu od ułomnej mentalności
społecznej zaczynając, a na pokrętnym charakterze władzy kończąc.
Chang przedstawia zmiany
zachodzące tak w rodzinie, w lokalnych społecznościach, jak w wymiarze całego
kraju. Denuncjacje, terror, tortury, obozy pracy zmieniały przyjaciół we
wrogów, a dawni wrogowie stawali się zapiekłymi prześladowcami. Wszyscy z
Changów doświadczyli trucizny opresyjnego reżimu, jednak nie wszyscy doczekali
rehabilitacji. Wszakże wypalone rozżarzonym żelazem rany i przeżyta trauma,
która doprowadziła do skrajnego wyczerpania, spowodowały, że wiara w system
mający zapewnić raj na ziemi, powoli zaczynała przesiąkać wątpliwościami. Zaczynała
się cicha ewolucja poglądowa. Bo to przecież na razie tylko odwilż, a jeszcze
nie rewolucja, by o prawach i wolnościach można było głośno mówić czy nawet
krzyczeć.
„Dzikie łabędzie” Jung
Chang to opowieść, którą czyta się z zapartym tchem tyleż z niedowierzaniem, co
z przerażeniem. Z perspektywy czasu wydaje się paradoksalnie zadziwiająco
prawdziwa i nierealnie niemożliwa. Można się na niej uczyć historii, studiować
socjologię, pogłębiać wiedzę z doktryn politycznych i wreszcie wyciągnąć
konkluzję ku przestrodze.
„Dzikie łabędzie” Jung
Chang ukazały się pod auspicjami wydawnictwa PRIMA. Za polecenie świetnej lektury
dziękuję Miejskiej Bibliotece Publicznej w Koninie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz