Pokazywanie postów oznaczonych etykietą patronat. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą patronat. Pokaż wszystkie posty

16/08/2021

ZAPOWIEDŹ - Edyta Kochlewska "Siedem ślubów mojej siostry" z SILVER Oficyna Wydawnicza

Dziewczyna w zwiewnej jasnej sukience leży na łące gęsto pokrytej różowymi kwiatami.
Edyta Kochlewska "Siedem ślubów mojej siostry"/
SILVER Oficyna Wydawnicza

Już na początek września 2021 r. Oficyna Wydawnicza SILVER zapowiedziała premierę debiutanckiej powieści Edyty Kochlewskiej pt. "Siedem ślubów mojej siostry". Książka ukaże się w serii "Duży wygodny druk", co zapewne usatysfakcjonuje osoby, które lubią tego typu ułatwienia. 

OPIS WYDAWCY

Zośka pachnie jak lody, jak migdałowiec, jak obietnica, jak spełnienie marzeń. Dlatego całe życie mierzy się z nadmiarem: opcji, wyborów i adoratorów. 
Przesiąknięta dymem ze skrętów dziadka i jego bezgraniczną miłością wyrusza z Nowego Sącza przez Tel Awiw w Izraelu, Madryt w Hiszpanii i Carrarę we Włoszech. Bywa psią opiekunką, nianią i stewardesą, ale głównie jest sobą. Wszędzie odurza i wszędzie burzy, bo wciąż nie chce się poddać rodzinnym oczekiwaniom. Kiedy odkrywa, że za jej życiowymi tryumfami może stać ulotny estratetraenol, decyduje się na radykalne rozwiązanie. Jakie?

Duszkowa👻 recenzja już niebawem😊

Więcej informacji na temat SILVER Oficyna Wydawnicza znajdziecie tutaj: 




09/07/2021

RECENZJA PREMIEROWA - Magdalena Mosiężna "Cień Debory" z Wydawnictwa JanKa

Książki "Maryla i Debora" oraz "Cień Debory" leżą wśród zielonych i kwitnących krzewów.
Dyptyk "Maryla i Debora" oraz "Cień Debory" 
Magdaleny Mosiężnej/
Wydawnictwo JanKa

 

Maj. Kwitną bzy. Tegoroczny miesiąc zakochanych określiłabym jako chłodny. Temperaturowo wcale nie lepszy od poprzedniego, ale za to literacko… Fiu, fiu, kto by pomyślał…

W maju 2020 poznałam „Marylę i Deborę” Magdaleny Mosiężnej, a w maju tego roku „Cień Debory” przyjemnie przesłonił mi szarą aurę za oknami. Mimo że świat literackich bohaterów nie okazał się nazbyt kolorowy, to historia, którą opowiada Mosiężna, jest zdecydowanie warta poznania.

O postawach dwóch bohaterek, ich charakterach i ideałach pisałam w recenzji „Maryli i Debory” Przedpremierowa recenzja "Maryli i Debory" Magdaleny Mosiężnej. O tym, że poglądowo Maryla nie podbiła mojego serca (raczej miałam ochotę niepedagogicznie trzepnąć ją w jej piękną, acz momentami pustą główkę), też się wypowiadałam. Co więc ma w sobie ta kobieta, że mimo wad, mimo kontrowersji, jakie wywołuje we mnie jej zachowanie, z zaciekawieniem sięgam po kolejny tom jej historii? Sprawdźmy.

Gdy opadł bitewny pył z pierwszej części sagi, bohaterowie potargani szaleństwem wojennych burz wracają do domów, wracają do Warszawy, a właściwie do tego, co z niej pozostało. Wśród zgliszcz odnajdują się starzy przyjaciele, ale spośród tych samych zgliszcz wyrastają również gorliwi działacze nowego ładu, którzy po przejęciu władzy z werwą zelotów krzewią wzorzec socjalistycznego obywatela (z jego nie tylko robotniczo-chłopskim pochodzeniem, lecz także siermiężnym podejściem do wartości) i zajadle wypleniają „intelygienckie” naleciałości. Do stolicy wraz dziećmi i mężem przybywa także Maryla. Najbliższa rodzina w komplecie, więc wydawałoby się, że można zaczynać patrzeć w przyszłość. Ani jednak przeszłość nie jest tak łatwa do wygumkowania, ani teraźniejszość nie tak przychylna, jak by się w głębi serca pragnęło. Wszystko to za sprawą samej autorki, bowiem Mosiężna wyspecjalizowała się w rzucaniu kłód swoim bohaterom. Gdy tylko na horyzoncie pojawia się promyk nadziei, ta, niczym złośliwa Eris, przynosi im jak nie komplikację małżeńską, to – gdy ponownie zaświeci iskierka radości – w rewanżu po złapaniu przez nich niemal ostatnim tchem kruchej równowagi przeszkodę innego rodzaju. I tak w kółko.

Skoro już o bohaterach mowa, to trzeba powiedzieć, że nie są oni herosami w klasycznym ujęciu. Nie rzucają się z bagnetem na czołgi, nie szafują hasłami „Bóg. Honor. Ojczyzna”. Ich heroizm jest innego rodzaju. To powszedni trud zmagania się z rzeczywistością. To troska o dzieci, dom, rodzinę. To codzienne zmartwienia o przetrwanie i byt. Marylę, naznaczoną piętnem żony „bandyty” akowca, dotknie ostracyzm społeczny w pracy. Na własnej skórze doświadczy skutków peerelowskiego aparatu przesłuchań, będzie samotnie zmagać się z demonami przeszłości, niezrozumieniem najbliższych, opuszczeniem, ale – aż niemal ocierając się o zarzut egoistycznego pragmatyzmu czy wręcz oportunizmu – uparcie i skrycie nie podda się w staraniach o własne szczęście. I chyba ta umiejętność przetrwania, podnoszenia się z gruzów, nieidealna i nieidealistyczna chęć życia stanowi o jej sile. Z każdej sytuacji, choć poobijana, wychodzi wzmocniona. Jak to się dzieje? Może dlatego, że Mosiężna budując postać Maryli, z wyczuciem dobrała proporcje w dawkach ideałów, które – jak wiadomo – chleba nie dają, a tylko niepotrzebnie rozpalają myśli, i życiowych realiów, które to z kolei  pozwalają te ideały realizować, o ile do obu zmiennych zastosuje się właściwe parytety. Takie podejście pozwala bohaterce przebrnąć obronną ręką przez różnorakie kryzysy, z którymi inni już tak sprawnie sobie nie poradzili. Ten wątek jeszcze rozwinę nieco później.

Inspirację do życiowych trosk bohaterów Mosiężna zdaje się czerpać w dużej mierze z historii. Nie, nie nazwałabym „Cienia Debory” powieścią historyczną, może raczej z tłem historycznym. Czytelnik znajdzie tu zarysowaną sprawę nacjonalizacji, sygnał o pogromie Żydów w Kielcach czy kwestię powstania PZPR. Autorka uchyla też rąbka świata wydawniczo-literackiego z postaciami takimi jak choćby Dąbrowska, Watt, Iwaszkiewicz, Broniewski czy Tuwim. Wszystkim wprowadzonym wydarzeniom towarzyszą określone emocje, ścierają się punkty widzenia, a przede wszystkim wpływają one na protagonistów, ich postawy i zachowania. Bo pamiętajmy, że u Mosiężnej – jak w życiu – nic nie jest dane na stałe. Radość z nastania nowych czasów może zamienić się w rozczarowanie światopoglądowe, a sympatia równie szybko może zostać zdemaskowana jako uprzejmy szpicel. 

Warto również zaznaczyć, jak ważną rolę w powieści odgrywa sama Warszawa, a właściwie to, co po niej zostało. Mosiężna nie poświęca jej wiele słów (przecież to zaledwie cień dawnego miasta), ale… ale choć niezbyt widoczna, jest jednak niezaprzeczalnie odczuwalna. Autorka, sama nie będąc warszawianką, pisze z perspektywy współczesnej młodej kobiety o jednym z najbardziej dramatycznych okresów w historii Polski, a mianowicie o Warszawie w czasie wojny, o Warszawie z okresu powstania w 1944 r., a następnie o przywracaniu jej do życia. Czuje to miejsce tak wyraźnie, jakby się w nim urodziła. Oddaje puls i rytm miasta, potrafiąc uchwycić jego wibrującą esencję. W jej oczach powojenna Warszawa to nie przywalone ulice, a odradzające się arterie, to nie tylko kikuty drzew, a pączkujące nadzieje. Analogia między losami Maryli a Warszawy jest aż nazbyt wyraźna. Obie podnoszą się po klęsce. Jedna w wymiarze czysto symbolicznym, druga w wymiarze bardziej namacalnym, bo prawdziwego życia zwykłego człowieka.

U Mosiężnej panta rei, co chyba najwyraźniej widać w sylwetkach bohaterów. Na próbę życiowego ognia wystawia wszystkich bez wyjątku, nagina i hartuje. Nie znajdziecie w sadze podobnych charakterów, a jeśli już doszukacie się analogii, to i tak autorka poprowadzi ich drogi inaczej mentalnie, poglądowo lub kto ją tam jeszcze wie. Ponadto jej bohaterowie są bardzo mocno osadzeni w ówczesnych realiach i to one w dużej mierze wpływają na ich losy, zmuszają do działań, każą dokonywać wyborów, a dramaty, jakie przeżywają główni uczestnicy powieści, sprawiają, że stają się bardziej interesujący dla czytelnika, nawet jeśli nie uzyskują jego aprobaty moralnej.

Mosiężna prezentuje w mojej ocenie ciekawy sposób prowadzenia losów bohaterów. Przypomnę tylko, że w „Maryli i Deborze” bez uszczerbku dla fabuły tytułowe postaci spotkały się ze sobą ledwie na krótki czas, który jednakoż wystarczył im do skonfrontowania swojego podejścia choćby do takich kwestii jak, np. miłość, praca, życie i śmierć. Tam kontrast między nimi był wyraźnie zarysowany, w „Cieniu Debory” nieco przyblakł, lecz nadal jest dostrzegalny (mimo że osobiście Debora przecież nie pojawia się na kartach książki ani razu). Obecnie antynomii należy szukać w nadchodzącej zmianie systemu politycznego, który zapanował wraz z nastaniem pokoju, tworząc robotniczą ojczyznę z nową kategorią bohaterów i oprawców, z redefinicją ekonomii, sztuki, nauki, ba… wszystkich dziedzin życia, podporządkowanych rodzącym się dumnym obywatelom Polski Ludowej, a także lub może przede wszystkim w deprecjacji relacji międzyludzkich. Wychodzący spod ideologicznej sztampy i wychowywany na sztucznych założeniach społecznych peerelowski obywatel ma szansę na godne zasłużonego proletariusza mieszkanie, pracę, samochód, wpływy i pieniądze. Im bardziej zasłużony w oczach oficjeli, tym lepiej. (Oczywiście w rozsądnych socjalistycznych granicach, bo szczególne względy warto okazywać tylko specjalnym funkcjonariuszom zamkniętego układu, np. donosicielom.) Ten natomiast, który nie podporządkuje się rządom ludu, staje się wrzodem i wrogiem klasowym, którego należy wyciąć z korzeniami, lub w najlepszym razie zepchnąć na margines. W takich okolicznościach każdy z bohaterów wyznacza sobie własne granice pozwalające mu na przetrwanie i na osiągnięcie szczęścia. Każdy z nich musi odpowiedzieć sobie na pytanie, jakim wartościom, do jakiego stopnia i w jaki sposób hołduje, na czym mu zależy. Ile ze swojej wolności i ile siebie jest w stanie oddać, jaką cząstkę poświęcić, a jaką zachować, by nie zatracić własnej tożsamości – tej indywidualnej i tej społecznej.

U Mosiężnej czyste ideały odeszły w cień, bo nie wytrzymały konfrontacji z rzeczywistością,  na scenie pozostali ledwie naśladowcy dawnych wizji. Ich niepodważalnym atutem jest jednak fakt, że w przeciwieństwie do kryształowych idealistów zwyczajnie przetrwali. Skoro przeżyli piekło wojny, pokonają i kolejne przeszkody. Jak widać, „Cień Debory” to lektura ze wszech miar aktualna także ze względu na ukazywanie przemian powodowanych opresyjnym systemem i zachodzących tak w społeczeństwie, jak i w jednostkach. Zasadniczo mechanizmy sprawowania władzy pozostają przecież te same niezależnie od czasu i miejsca.

Mosiężna zastosowała w „Cieniu Debory” podobną konstrukcję jak w „Maryli i Deborze”. Rozdziały poprzedzają odpowiednio dobrane cytaty z wierszy mające stanowić poetycką zapowiedź wydarzeń, choć pisanych prozą, to jednak nie zawsze prozaicznych. Jest – wydawałoby się – niezobowiązujący prolog i otwarte zakończenie. Po co zmieniać coś, co się, po pierwsze, sprawdziło, i, po drugie, stanowi wyróżnik autorki? Ale to nie wszystko. Mosiężna nie pozwalając wytchnąć swoim postaciom, sama również nie zasypia gruszek w popiele. Zachowując swój oryginalny styl, jednocześnie, jak mówi Kasia Sosnowicz z sieczyta.com, „rozwija skrzydła”. A ja w zupełności się z tą opinią zgadzam. U Mosiężnej wyczuwa się pogłębienie warsztatu, sceny wychodzące spod jej pióra stały się pełniejsze, a narracja nabrała płynniejszego rytmu. Dojrzałe dialogi, nadal bliższe literackiemu sercu Mosiężnej niż opisy, przyciągają nie tylko barwą ripost, lecz i siłą trafnej argumentacji. Ponadto da się również zauważyć pewność siebie autorki w kształtowaniu atmosfery i niuansowaniu emocji. W efekcie otrzymujemy żywą opowieść przykuwającą uwagę czytelników swą autentycznością, bo bohaterowie „Cienia Debory” to nie sztuczne i wzniosłe wzory postawione na piedestale do naśladowania, które trudno doścignąć i przy których czujemy się z własnymi wadami boleśnie mali, a popełniający błędy zwykli ludzie z krwi i kości, którym przyszło żyć w trudnych czasach i borykać się z problemami, na które nikt jeszcze nie wynalazł skutecznego remedium. To być może o odmiennych poglądach na życie koleżanka uprzykrzająca nam stosunki w pracy albo organizujący prowokacyjne bojówki radykalny polityk czy złamany ciężarem życia miły staruszek drepczący codziennie o tej samej godzinie ulicą. Ich dylematy są często naszymi rozterkami i dlatego tak chętnie w zaciszu własnych domów sięgamy po ich historie, skoro własne wciąż wymykają się nam spod kontroli.

Za patronat recenzencki nad „Cieniem Debory” autorstwa Magdaleny Mosiężnej dziękuję Wydawnictwu JanKa. 


Zapraszam także do wysłuchania rozmowy przeprowadzonej w ramach "Rozmów z Duszkiem" w lipcu 2020 r. z autorką dyptyku ("Maryla i Debora", "Cień Debory") - Magdaleną Mosiężną. 

Gość "Rozmów z Duszkiem" Magdalena Mosiężna



08/04/2021

RECENZJA PATRONACKA - Joanna Bartoń "Niskorosła" z Wydawnictwa JanKa

Książka Jonna Bartoń "Niskorosła" stoi na półce wśró innych książek.
Joanna Bartoń "Niskorosła" z Wydawnictwa JanKa/
fot. archiwum JanKa

 

Niewymiarowa? A może pozastandardowa? Nie. Zwyczajnie niskorosła. Czyli jaka? Joanna Bartoń definiuje bohaterkę swojej książki po pierwsze jako morderczynię, po drugie – karlicę, po trzecie – kobietę i wreszcie po czwarte – człowieka, zaznaczając jednocześnie, że kolejność jest zamierzona.

W życiu zwykle chcemy więcej, sięgamy po więcej, jednak Małgosia – wbrew oczekiwaniom rodziców i własnym pragnieniom – została zaprojektowana przez stwórcę w rozmiarze XXS, docelowo osiągnęła ledwie 137 cm wzrostu. Czy ten fakt ma znaczenie? Fundamentalne! W świecie tak zwanych „normalsów” niedomiar wzrostu rzuca się w oczy bardziej niż choćby niedostatek szarych komórek, przy czym ich deficyt w niektórych okolicznościach potrafi pozostać niezauważony, natomiast achondroplazja stygmatyzuje szybciej niż głupota. Tę ostatnią skutecznie rozwiewa otwarcie ust, w przypadku tej pierwszej wystarczy jedno spojrzenie, by cię wycenić i otaksować twą wartość. Wartość mierzoną centymetrami.

Główna bohaterka, nie dość, że pozbawiona godnej postury, to jeszcze zostaje skazana za morderstwo i właśnie jest przewożona do zakładu karnego w Kluczborku, gdzie będzie odbywać wyrok. Kilkugodzinna podróż więźniarką staje się okazją do przemyśleń, w których główny akcent położony jest na bycie ciekawostką przyrodniczą, czyli karlicą wśród wysokich… swoistym brzydkim kaczątkiem, któremu – inaczej niż w bajce – nie dane jest stać się pięknym (w powszechnym modelu estetyki).

„Niskorosła” pokazuje, jak różna potrafi być życiowa teoria i praktyka. Jak trudno przełamać stereotypy, szablonowe sposoby oceny i wyjść poza utarte schematy. Teoretycznie wszyscy są równi. W praktyce jednak niektórzy są niżsi, jak Małgosia. Jednak nie koniec na tym, bo bycie niższą determinuje rolę, jaką wyznaczy jej zdecydowana większość społeczeństwa, czyli z ograniczonym dostępem do dziecięcych zabaw, limitowanym zakresem możliwości realizacji zawodowych planów, a nawet reglamentowanym prawem do osobistego szczęścia. Niższa znaczy gorsza, czyli ta, od której odwraca się dyskretnie wzrok (choć co poniektórzy z ukrycia łakomie podpatrują dla zaspokojenia własnej ciekawości tę cudaczną osobliwość). To także ta, którą się pomija i omija bez słowa odpowiedzi choćby po rozmowie w sprawie pracy, co w efekcie powoduje, że zawód wyuczony (psycholog) zostaje wyparty poza krąg marzeń, natomiast zawód wykonywany (trywialnego stacza kolejkowego) staje się życiową specjalizacją. Niskorosła to wreszcie ta, która absolutnie nie może się nadawać na wybrankę hołubionego jedynaka, bo taki wybór oznacza wstyd i sromotę dla rodziny. (Oczywiście szczęście beniaminka z perspektywy kochających rodziców niejako schodzi na plan dalszy.)

Aspekt nierówności, bez najdrobniejszego pierwiastka użalania się nad sobą, choć niewątpliwie obecny w książce Bartoń, jak wiele innych kwestii pozostaje zaledwie napomknięty bez szczegółowego pogłębienia, stając się zalążkiem aktywizującym czytelnika do późniejszych osobistych refleksji. Autorka zdaje się unikać sedna problemu, odwraca wzrok, zatrzymuje się i zmienia kierunek, jakby sama nie była pewna, jak głęboko wolno lub wypada jej rozwinąć temat. To zabieg zamierzony, mający na celu pobudzić odbiorcę do zastanowienia, do zatrzymania się nad kwestią choćby erotyki czy moralnych wyborów związanych z posiadaniem dzieci, które mogą przyjść na świat z wadą genetyczną. W wielu miejscach Bartoń pozwala wygadać się głównej bohaterce, oddając jej głos w narracji pierwszoosobowej, z czego ta chętnie korzysta, ochoczo trajkocząc o tym i owym. Swoboda i potoczność stylu Bartoń to jednak tylko rzucony woal na drzemiące problemy. Zresztą autorka skrzętnie przypomina nam, kim jest bohaterka. Wykorzystuje do tego tytuły rozdziałów, np. „Więźniarka”, „Niska ja”, „Wysocy oni”, zestawiając je ze sobą i potęgującym tym samym różnicę perspektyw. Lekkość narracji stale podbijana jest przypominajkami, które mają utrwalić w nas obraz bohaterki, będącej przede wszystkim morderczynią i karlicą, a kobietą i człowiekiem niejako przy okazji. Taki sposób przedstawiania prowadzi do konfrontacji odmiennych punktów odniesienia i przesunięcia ciężaru jakościowego. Pojawia się pytanie, czy pragnienie miłości i szczęścia morderczyni może równać się pragnieniu miłości i szczęścia kobiety? Na dodatek kobiety odpowiedniego wzrostu i dodajmy jeszcze, by było trudniej, kobiety o zmysłowej urodzie? Przyznajmy, że nawet klasycy czynili bohaterkami tragicznych i namiętnych uniesień kobiety pełnowymiarowe, a nie o mini kształtach. Wystarczy, że zbrodniarka ma fiołkowe oczęta i smukłe uda, a już gotowi jesteśmy ruszać jej z odsieczą, szukając usprawiedliwienia dla niecnych czynów. A kto stanie w obronie karlicy? Cóż w niej pięknego? Jednakże, jak pokazuje „Niskorosła”, skromniejsza rozmiarowo forma w żadnym razie nie oznacza rezygnacji z emocjonalnych czy intelektualnych pragnień. Bohaterka chce być kochana, chce mieć u boku wyśnionego mężczyznę, pragnie jego dotyku, cielesnej rozkoszy, sypialnianych igraszek, chce zostać matką, dając miłość i opiekę swoim dzieciom. Głos natury odzywa się w Małgosi tak samo wyraźnie jak w innych, a może wybrzmiewa nawet mocniej, bo to przecież on zwodzi ją na manowce seksualnej gorączki i w efekcie skazuje na kryminalną odsiadkę. Czy więc kanon estetyki oparty na niskim wzroście, szpotawych kolanach oraz spłaszczonym czole i nosie ma szansę utorować sobie drogę do szczęścia w wymiarze współczesnym? Czy w ogóle estetyka ma prawo wyznaczać sposób i styl życia? Bartoń takich pytań nie zadaje, lecz sprawia, że czytelnik samoczynnie zaczyna rozpatrywać taką opcję.

Wspomniałam już, że droga do zakładu karnego staje się okazją do wyznań czynionych przez osobę skazaną. Skazaną za pragnienie bycia kobietą, za pragnienie bycia kobietą szczęśliwą. Do szczęścia zabrakło zaledwie kilka centymetrów. Pozorna beztroska, z jaką prowadzone jest życiowe resume, ma jedynie wyłagodzić tematyczny ciężar gatunkowy podejmowanych wyborów moralnych. O ryzykownej decyzji urodzenia dziecka z wadą genetyczną już pisałam, nadmienię więc jeszcze wątek dochowania tajemnicy o śmiertelnej chorobie czy kwestię granic między miłością a namiętnością. Czyżby bohaterka świadomie skrywała się za zasłoną bagateli i autoironii, by w ten sposób odwrócić uwagę od poczucia niesprawiedliwości z powodu achondroplazji, która pozbawiła ją równych szans na bycie kobietą z krwi i kości? Jakby obawiała się, że przy dłuższej rozmowie jej zewnętrzna otoczka może się okazać niewystarczającą ochroną przed kroplą piekącego żalu drzemiącego obok nadziei i pragnień w głębi jej wrażliwej duszy.

Joanna Bartoń w „Niskorosłej” pokazuje, że rzucając ledwie garść drobnych, lecz pozytywnych, iskier w kolczaste zakamarki codzienności osoby z achondroplazją, potrafi z dużą wprawą poprowadzić czytelnika przez mocno nasyconą wydarzeniami fabułę, unikając przy tym ryzyka moralizatorskiego patosu czy płaczliwej dramaturgii. Tym samym Bartoń otwiera nam oczy na niemałe wyzwania stojące nie tylko przed niskorosłą bohaterką, lecz także przed każdym, komu przewrotny los w połączeniu ze współczesnymi standardami społecznymi zdają się wszelkimi sztuczkami utrudniać drogę do wymarzonego celu.

Za egzemplarz „Niskorosłej” autorstwa Joanny Bartoń oraz za możliwość objęcia książki patronatem medialnym „Czytam duszkiem” dziękuję Wydawnictwu JanKa.