Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wywiad. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wywiad. Pokaż wszystkie posty

08/07/2020

Gość "Rozmów z Duszkiem" - Katarzyna Janus

Katarzyna Janus siedzi obok pomnika przedstawiającego pomnik dobrego Wojaka Szwejka. W tle witryna sklepu AGD
Katarzyna Janus
(zdjęcie z fototeki K. Janus)

Czytam duszkiem: Gościem „Rozmów z Duszkiem” jest dziś Pani Katarzyna Janus. Pani Katarzyno, dziękuję za przyjęcie zaproszenia. W notkach biograficznych o Pani w Internecie czytamy, że jest Pani autorką książek obyczajowych, m.in. „Nigdy nie jest za późno”, „Sacrum et profanum” i najnowszej, która ukazała się w lipcu 2020 r., pt. „Wszystko jest możliwe”, a także lekarzem. Dość ascetyczne te informacje, a jak Pani sama by się przedstawiła?

Katarzyna Janus: Witam wszystkich serdecznie. Jestem mieszkanką Leszna, gdzie od wielu lat pracuję jako lekarz. Jestem poza tym matką, babcią, podobnie  jak  spora część kobiet na tym świecie. Książki zaczęłam pisać dość późno, bo dopiero przed czterema laty, czyli można powiedzieć w wieku „późno średnim”J. Stało się to zupełnie przypadkowo. Podczas któregoś ze spotkań z moimi serdecznymi przyjaciółkami jedna z nich zadała pytanie: „Wyobraźcie sobie, że zaczynacie życie od nowa i pomyślcie, co chciałybyście w tym nowym życiu robić, ale to musi być pierwsza myśl, jaka wam przyjdzie do głowy.” Ja pomyślałam, że chciałabym napisać książkę i bardzo mnie to zdziwiło, bo nigdy nie miałam takiego zamiaru, nigdy nie pisałam wierszy ani opowiadań, nawet jako nastolatka. Wkrótce po tym spotkaniu pojechałam na magiczną wyspę Föhr na Morzu Północnym, w odwiedziny właśnie do jednej z tych przyjaciółek. Wyspa mnie urzekła, z jej przypływami i odpływami, cudownym krajobrazem, fascynującymi zwyczajami ich mieszkańców. I to chyba było dla mnie inspiracją. Pomyślałam „dlaczego nie?”. Dlaczego nie spróbować napisać książki? I tak to się zaczęło. Najpierw powstało „Nigdy nie jest za późno”, potem „Życie za życie”, „Mam na imię Walentyna”, Światło kryje się w mroku”, „Piękni ludzie”, „Sacrum et profanum” i ostatnia z wydanych „Wszystko jest możliwe”. Trochę się tego nazbierało.

C.D.:  Co wspólnego ma Katarzyna Janus – lekarz z Katarzyną Janus – pisarką? Między jedną a drugą przebiega ścisła linia demarkacyjna, są to osobowości rozłączne? Czy może coś je jednak łączy?

K.J.: Raczej te dwie osobowości nie stanowią jedności. Jako lekarz muszę twardo stąpać po ziemi, jako kobieta również. Był taki okres w moim życiu, że z konieczności musiałam zostać „samcem alfa”, a może raczej „samicą alfa”, jeżeli takie określenie w ogóle istnieje. Życie mnie zmusiło do tego, aby być samodzielną, zaradną, konkretną osobą, dowodzić moją rodziną i starać się ze wszystkim sobie jakoś poradzić. W pracy jest podobnie. Natomiast jako pisarz… O! Tu mogę pobujać sobie w obłokach, puścić wodze fantazji. Mogę stać się słabą piękną kobietką, wdać się w cudowny romans, ale także w kryminalną intrygę. Mogę też podróżować do woli po całym świecie i nie ogranicza mnie wtedy fobia przed lataniem. Jako autor mogę wszystko. I to jest fantastyczne uczucie.

C.D.: Co w procesie twórczym jest dla Pani najbardziej fascynujące? Sam moment powstania, zrodzenia się pomysłu? Etap przelewania go na papier? Proces wydawniczy? Czy może premiera dzieła i chwila oddania go do rąk czytelników?

K.J.: Wszystkie, a każdy etap na swój sposób. Kiedy zaczynam pisać, nigdy nie mam pomysłu na całą fabułę. Czasami mam tytuł, czasem imię (tak było w przypadku książki „Mam na imię Walentyna”, gdzie na okładce jest moja córcia), innym razem kilka pierwszych zdań. Potem książka żyje własnym życiem, nigdy nie wiem, jaki będzie jej koniec. Gdy jestem w trakcie pisania, często wplatam w treść różne zdarzenia z mojego życia, zaobserwowane lub usłyszane historie, jakieś fajne zwroty, powiedzonka, wszystko, co zwróci na siebie moją uwagę.  Lubię moment, kiedy pierwszy raz widzę projekt okładki i uwielbiam tę chwilę, kiedy biorę do ręki pierwszy egzemplarz wydanej powieści, taki świeżutki, pachnący drukarnią. Wtedy rzucam wszystko i czytam…

C.D.:  Jest takie popularne przysłowie „Obyś cudze dzieci uczył”, które sparafrazuję w następujący sposób „Obyś książki dla obcych pisał.” Autor pisze, ma swoją wizję, jest emocjonalnie związany ze swoim dziełem, a potem książka trafia do czytelników albo co gorsza w łapska wścibskich recenzentów😊, którzy wywracają tekst na nice, pastwią się nad nim w prawo i w lewo, odkrywają, czego nie ma, zwracają uwagę na inne kwestie, niż autor by sobie życzył. Co czuje wówczas autor? Co robić? Jak żyć? Jak pisać? 😊

K.J.: Muszę przyznać, że jak do tej pory widocznie trafiałam na samych łagodnych recenzentów. Oczywiście, każdy ma jakieś uwagi, ale to dlatego, że każdy inaczej powieść odbiera. Zawsze zaskakujące jest dla mnie, kiedy ktoś zwraca uwagę na drobne fragmenty w tekście, które dla niego są istotne, zaciekawią, zaintrygują czy też się nie spodobają, a dla mnie nie były one tak ważne. Różne treści podobają się różnym osobom. Na początku mojego pisania myślałam, że każda osoba czytająca moją książkę będzie ją odbierała tak samo, a to nieprawda. Można powiedzieć, że ilu czytelników, tyle różnych opinii. Jeden lubi tego bohatera, ktoś inny go krytykuje, za to sympatią obdarza inną postać. Jednego śmieszy dana sytuacja, a inna osoba dostrzeże w niej tragizm. Jak to w życiu. Nigdy się nie obrażam za słowa krytyki, ale biorę je sobie głęboko do serca.

C.D.:  Ostatnie Pani dziecko literackie jest już dostępne. Nosi tytuł „Wszystko jest możliwe” i ukazało się nakładem Wydawnictwa FILIA. Miałam okazję je zrecenzować, postrzępić sobie na nim język jako prowadząca blog „Czytam duszkiem”😊 Widzę w nim pewne punkty wspólne z innymi Pani książkami, np. typową dla Pani stylistykę dotyczącą sposobu podejścia do życia, powiedzmy wprost dodającą otuchy, odkrywającą wewnętrzną siłę człowieka. Mam wrażenie, że pisze Pani ku pokrzepieniu ludzkich serc. Myśli Pani, że w obecnych czasach, gdy właściwie wszystko jest możliwe, gdy generalnie only sky is the limit, potrzebujemy literatury podtrzymującej nas na duchu?

K.J.: Tak, myślę że zawsze będzie istniało grono osób, którym będzie potrzebny taki rodzaj literatury. Zawsze lubiłam dużo czytać. Teraz mam na to trochę mniej czasu, ale staram się przynajmniej słuchać audiobooków. I bardzo często było tak, że kiedy wracałam po pracy zmęczona do domu, nie miałam już siły na czytanie czegoś poważnego czy też przygnębiającego. Problemy starałam się zostawić za sobą, a kiedy miałam wolną chwilę lub też nadszedł wreszcie upragniony spokojny wieczór, potrzebowałam chwili odprężenia. Podobnie ma się z filmami, zazwyczaj nie oglądam filmów, w których akcja dzieje się wśród medyków (medycyny mam wystarczająco na co dzień J ), w których jest dużo przemocy, tragizmu. Wolę wtedy sięgnąć po coś lekkiego, co pozwoli mi choć na chwilę oderwać się od moich trosk. Już pisząc pierwszą powieść, postanowiłam sobie, że będę pisała „ku pokrzepieniu serc”, czyli dam przede wszystkim tym zagonionym kobietom chwilę wytchnienia i nadziei, że przecież… wszystko jest możliwe. Jednak z dumą muszę powiedzieć, że nie tylko kobiety czytają moje książki, co jest dla mnie szczególnym zaszczytem. Na spotkaniach autorskich (których teraz mi bardzo brakuje, bo uwielbiam poznawać nowych ludzi) powtarzam panom, którzy na nie raz po raz przychodzą, że gdyby częściej sięgali po taki rodzaj literatury (obyczajowej, kobiecej…), mogliby się wiele o nas, kobietach, dowiedzieć, nauczyć się z nami postępować, a poza tym mieliby gotowe recepty na rozwiązanie wielu problemów damsko- męskichJ

C.D.: Skoro o kobietach mowa, to jakie są Pani bohaterki, bo w centrum historii stawia Pani zwykle kobietę. Jakie mają cechy charakteru? Kim są? I dlaczego?

K.J.: Myślę, że w każdej bohaterce z moich powieści jest coś ze mnie. Osoby, które mnie dobrze znają i czytają moje książki, często wskazują moje cechy, którymi obdarzyłam postaci przeze mnie wykreowane. Kobiety z moich powieści często mają coś wspólnego z medycyną, a jeżeli już nie mają z racji zawodu, to albo lądują szpitalu, albo dopada je jakieś choróbsko. Ta medycyna stale ze mnie „wypływa”, mimo że pisząc kolejną książkę, obiecuję sobie solennie, że to już ostatni raz. Główne bohaterki są zawsze pozytywnymi postaciami, często nie do końca wierzącymi w siebie, czasami pogubionymi w życiu, podejmującymi złe decyzje. Zawsze staram się dać im szansę i pozytywnie zakończyć ich historię. Wyjątkiem jest może Agata z „Sacrum et profanum”, opowieści o niej nie dałam do końca dobrego zakończenia, ale z drugiej strony zostawiłam sobie furtkę. Może ciąg dalszy nastąpi?

C.D.: A co z mężczyznami? Oni przecież też występują na kartach powieści. Choć wydaje mi się, że w tym obszarze panuje większa różnorodność. Popatrzmy na „Wszystko jest możliwe” – tutaj chyba nawet mężczyzn więcej niż kobiet… 😊

K.J.: Mężczyźni rzeczywiście są różni, ale zawsze jest jeden piękny, przystojny, idealny do kochania, który często takim ideałem w gruncie rzeczy okazuje się nie być, zupełnie jak w życiu. Czasami tym jedynym staje się ten, który zawsze stał gdzieś z boku, niezauważony, mniej piękny, ale bezustannie nas wspierający, pomagający w każdej potrzebie. Być może moi bohaterowie mają tyle pozytywnych cech, bo kumulują się w nich wszystkie atrybuty mężczyzny idealnego, o jakim my, kobiety, w skrytości ducha marzymy: dobry, uczciwy, mądry, silny, przystojny, bogaty, zaradny, wykształcony, pięknie pachnący, dobrze ubrany, doskonały kochanek… etc. , etc. Można by tak wymieniać do rana albo i dłużej. Ja takiego mężczyzny w życiu nie spotkałam, ale być może gdzieś taki istnieje? Z drugiej strony, dla kontrastu na kartach powieści obok nich są też te „czarne charaktery” zarówno mężczyźni, jak i kobiety, bo przecież nie może być nudno! Czasami tym niegodziwcom daję drugą szansę, ponieważ w życiu nic nie jest tak do końca czarne i białe, pomiędzy są przecież różne odcienie szarości, podobnie jak w ludzkim charakterze często można się dopatrzeć jakichś pozytywnych cech i czasami przypadek albo ktoś wyjątkowy sprawia, że to dobro wypłynie na wierzch.

C.D.: Podpytam Panią jeszcze o muzykę, którą słychać w Pani książkach. Przygotowując oprawę muzyczną, kieruje się Pani własnymi gustami muzycznymi czy może inną zasadą?

K.J.: Najczęściej piszę z muzyką w tle. Bardzo rzadko, kiedy dopada mnie ból głowy i przeszkadzają wówczas wszelkie dźwięki, piszę w ciszy. Utwory, którymi przeplatam akcję w książkach zazwyczaj są tymi, których właśnie w danej chwili słuchałam, z tym że lubię bardziej oldskulową muzykę, takie też są i te kawałki. Często przypadkiem natrafiam na jakiś utwór, który mnie zainspiruje. Podam taki przykład: pisząc „Pięknych ludzi” słuchałam muzyki na YouTube i kątem oka dostrzegłam na wyświetlanym filmiku taką scenkę – oto w dużej i nowoczesnej galerii handlowej nagle ni stąd ni zowąd pozornie przypadkowi klienci zaczynali grać Bolero Ravela. Zaczęło się od jednej osoby, która wyjęła z torby flet i zagrała pierwsze nuty tego utworu, stopniowo dołączali  do niego kolejni ludzie z różnymi instrumentami, schodzili po schodach do głównego holu, wchodzili różnymi drzwiami, wychodzili z windy, gromadzili się w jednym miejscu. Przybywało ich z minuty na minutę, a wraz z nimi i dźwięków Bolera, narastała też głośność. Punkt kulminacyjny był taki (oczywiście wraz z bębnami i kotłami), że ja miałam gęsią skórkę na ciele i nie mogłam oderwać wzroku od ekranu, z fascynacją wysłuchując wspaniałego utworu. Jak mogłam tego nie uwiecznić?

C.D.: Niesamowita historia! Zwykle w każdej Pani książce pojawia się określony zakątek geograficzny. We „Wszystko jest możliwe” i „Sacrum et profanum” były to regiony Francji. Skąd pomysł na „podróże po świecie z Katarzyną Janus”?

K.J.: Pisząc pierwszą książkę „Nigdy nie jest za późno” , jak już wcześniej wspomniałam, byłam pełna wrażeń po podróży na wyspę Föhr, dlatego umieściłam właśnie na niej część akcji. I wtedy pomyślałam sobie, że warto byłoby kontynuować ten pomysł. Uwielbiam podróże, wprawdzie teraz nie latam samolotami, ponieważ po wyprawie do Stanów Zjednoczonych nabawiłam się fobii przed lataniem, ale jest tyle pięknych miejsc na świecie, do których mogę dojechać samochodem, że i tak mi życia zabraknie, aby je wszystkie zobaczyć, a co dopiero opisać. I dotychczas byłam wierna temu pomysłowi z jednym wyjątkiem – w „Pięknych ludziach” nie przenoszę akcji za granicę, ale dla odmiany w przeszłość do czasów przedwojennych.  Kocham Toskanię, mogłabym tam zamieszkać na stałe. Drugim takim miejscem jest Normandia. Marzy mi się, aby kiedyś wynająć w którymś z tych regionów dom, mieć psa, z którym mogłabym chodzić na długie spacery. Poza tym oczywiście pisać, przyjmować gości i… po prostu być szczęśliwą.

C.D.: A nie myślała Pani, by może zmienić gatunek pisarstwa? Z beletrystyki wejść w przewodnik albo przewodnik z domieszką reportażu?

K.J.: Szczerze mówiąc, nigdy nie przyszedł mi taki pomysł do głowy. Może kiedy będę na emeryturze, a koronawirus nie zamknie nas w domach, będę miała więcej czasu i na podróże, i na pisanie (oczywiście, jeżeli zdrowie dopisze)? Kto wie?

C.D.: Zanim przejdę do następnej grupy pytań, chciałabym się jeszcze dowiedzieć, co myśli Katarzyna Janus na temat problemów współczesnego świata? Gdyby miała Pani możliwość i mogła inaczej ukształtować pewne kwestie, to co by Pani zmieniła?

K.J.: Martwi mnie bardzo fakt, jak potwornie niszczymy i zanieczyszczamy naszą planetę. Kiedy byłam dzieckiem, potem nastolatką, mówiło się o zmianach klimatu, zanieczyszczaniu środowiska, suszach, wymieraniu niektórych gatunków zwierząt, ale to zawsze wydawało mi się  tak bardzo odległe, myślałam  że to będzie dotyczyło kolejnych pokoleń, wiele, wiele lat po moim istnieniu. Pomyliłam się. Pocieszającym jest fakt, że mamy jako ludzkość coraz większą świadomość tego faktu. Sortujemy śmieci, oszczędzamy wodę, staramy się nie marnować jedzenia. Ja jestem bardzo proekologiczną osobą i mam nadzieję, że stanowię takie ziarenko piasku wśród tych wszystkich osób, które usiłują ratować naszą planetę. Kolejna sprawa to epidemia wywołana przez koronawirusa. Nieraz oglądałam filmy katastroficzne o podobnej tematyce, bezpiecznie siedząc w wygodnym fotelu i popijając ciepłą herbatę. Nie przyszłoby mi nigdy do głowy, że sama stanę się świadkiem czegoś podobnego. Muszę szczerze przyznać, że przeraziła mnie ta cała sytuacja już na samym początku, kiedy dotyczyła tylko Chin, czułam moim szóstym zmysłem, że za chwilę dotknie i nas, dokładnie przewidziałam obecny scenariusz. Jak wiedźma J. I z przykrością muszę stwierdzić, że często załamuję ręce nad niefrasobliwością i beztroską wielu osób, brakiem wyobraźni i empatii. Bo to, że im, szczególnie tym młodym, nic się nie stanie (co nie jest tak do końca powiedziane), nie znaczy, że nie powinni pomyśleć o innych osobach: starszych, schorowanych, które mogą nie mieć tyle szczęścia w starciu z tym podstępnym i niewidzialnym wrogiem. I na koniec ostatnia sprawa – polityka. Nienawidzę jej, załamuję się, kiedy słyszę, jak różni politycy opluwają się nawzajem, jak udają, że przyświecają im wyższe idee, a tak w rzeczywistości większość z nich ma tylko jeden cel – swój dobrobyt. Staram się trzymać od polityki jak najdalej, co  nie znaczy, że nie śledzę codziennych wydarzeń.

C.D.: Pani motto życiowe to…

K.J.: Ciesz się każdym dniem, jakby miał być twoim ostatnim.

C.D.: A jaką osobą jest Katarzyna Janus w domowych pieleszach?

K.J.: Domatorką uwielbiającą piec i gotować, do białego rana biesiadować z rodziną lub znajomymi przy suto zastawionym stole. Kocham nad życie moje dzieci i wnuki, nieba bym im przychyliła. Ale przez większość czasu jestem typem samotnika, nie muszę mieć towarzystwa, żeby być szczęśliwą. Lubię zamknąć się w pokoju czy usiąść w ogrodzie na fotelu pod rozłożystym sumakiem i czytać, pisać, przeglądać Internet czy też po prostu rozmyślać.

C.D.: Na podstawie Pani książek mogłam tylko przypuszczać, że Katarzyna Janus lubi sobie w domu coś pysznego ugotować i dobrze jej z tym. Teraz mam już pewność😊 Kuchnia to miejsce, w którym dobrze się Pani czuje?

K.J.: O, tak. Kuchnia to moje królestwo. Jak już wspomniałam wcześniej, pieczenie, gotowanie, ale też i niestety jedzenie, to moje specjalności. Ostatnio namiętnie piekę chleby i to te na drożdżach, jak i bez. Albo kruche ciasta z budyniem i owocami, którymi zajada się moja rodzinka (i ja sama niestety także).Lubię improwizować, zazwyczaj ta improwizacja wiąże się z brakiem jakiegoś składnika a wtedy dodaję coś w zamian i często okazuje się, że z tej improwizacji wychodzi coś jeszcze lepszego. Ale uwierzy mi Pani, iż mam kilka potraw, które bardzo lubię, ale nigdy ich nie przygotowywałam? Należą do nich pierogi i gołąbki. Myślę, że potrafiłabym je zrobić, ale jakoś dziwnie mnie do siebie zniechęcają. Nie potrafię tego wytłumaczyć.

C.D.: Hm, to rzeczywiście zastanawiające. Psychologia z pewnością ma wytłumaczenie tego zjawiska😊 Niedawno ukazało się „Wszystko jest możliwe”. Gdzie więc w związku z promocją tytułu można spotkać Katarzynę Janus? Planuje Pani spotkania autorskie z czytelnikami?

K.J.: Nie wiem, jak to będzie w przyszłości ze spotkaniami autorskimi. Muszę powiedzieć, że kalendarz spotkań już pod koniec lutego miałam wypełniony prawie do początku października, ale oczywiście w związku z epidemią wszystkie one zostały odwołane. Jak na razie biblioteki nie zgłaszają się do mnie w sprawie tych spotkań, a i ja, z racji mojej pracy, unikam kontaktów z większą liczbą osób. Nie chciałabym kiedykolwiek zawlec koronawirusa do szpitala rehabilitacyjnego, w którym pracuję. Jest tam wielu pacjentów obciążonych licznymi chorobami, nie chciałabym mieć ich na sumieniu. Staram się jak najmniej ryzykować w tej kwestii. Z drugiej strony bardzo tęsknię za tymi spotkaniami z Czytelnikami. Zawsze w czasie takiego spotkania w tle wyświetlałam pokaz slajdów mojego autorstwa z miejsc, do których podróżowałam, a które opisywałam w moich książkach. Opowiadałam o tych miejscach, o moich powieściach, rozmawiałam z osobami, które zaszczycały mnie swoją obecnością. To naprawdę były fantastyczne chwile. Nie tracę nadziei, że jeszcze kiedyś wrócą.

C.D.: Pani Katarzyno, życzę więc, by ponownie mogła Pani poczuć czar tych spotkań, oraz zadowolonych czytelników i dobrej passy w życiu. Dziękuję za rozmowę.

K.J.:  Ja również bardzo dziękuję, pozdrawiam wszystkie Czytelniczki i Czytelników, a Pani życzę wielu sukcesów,  ciekawych recenzji na blogu i wielu osób go odwiedzających.




25/05/2020

Wywiad z Magdaleną Jasny - autorką "Farmagii" z Wydawnictwa Zysk i S-ka

Zbliżenie twarzy Magdaleny Jasny na ciemny tle, wokół widoczne kolorowe smoki
Magdalena Jasny - autorka "Farmagii" ze smokami

Czytam duszkiem: Moją rozmówczynią jest dziś Pani Magdalena Jasny, autorka książki pt. „Farmagia”. Pani Magdaleno, dlaczego biorąc Pani książkę do rąk i patrząc na bajeczną okładkę mam wrażenie, że ja to już chyba gdzieś widziałam i autorkę skądś kojarzę.

Magdalena Jasny: Hmmm… może z Telewizji…? Występowałam jako pani Kredka w CIUCHCI, domisia Magda w DOMISIACH i po prostu Magda w programie MAMA I JA. Ilustrowałam opowiadane tam bajki, proponowałam najróżniejsze zabawy plastyczne i artystyczne „zrób to sam” dla dzieci.

A w ogóle z zawodu jestem ilustratorką, dosyć wszechstronną, muszę dodać J. Tworzę gry planszowe, łamigłówki, rebusy, labirynty, żarty rysunkowe… Długo by wymieniać. Moje prace można znaleźć pod adresem Magdalena Jasny - ilustrator

C.D.:  Czyli od ilustracji do literatury jeden krok można by powiedzieć. To był krok podjęty spontanicznie, wykonany pod wpływem chwili, impulsu czy może starannie przemyślany i twórczo „donoszony”? Jak powstała „Farmagia”?

M.J.: Pełen spontan! Nigdy nie myślałam o napisaniu powieści. Zajmowałam się „tylko” grafiką i to mnie satysfakcjonowało. A pomysł na „Farmagię” podsunęła mi nieświadomie moja kilkuletnia (wówczas) córeczka. Pewnego dnia grała sobie na komputerze w Zoo Tycoon. Gra polegała na tym, aby stworzyć ogród zoologiczny z odpowiednio dopasowanymi wybiegami dla różnych gatunków zwierząt. Ja jej kibicowałam i pomagałam w razie potrzeby. W pewnym momencie Tereska stwierdziła, że wolałaby ZOO ze smokami, jednorożcami, chimerami i innymi baśniowymi stworami, a nie takimi zwyczajnymi…

To jedno zdanko zawładnęło moją wyobraźnią do tego stopnia, że nie mogłam przestać o nim myśleć. To był znakomity pomysł, ale ja niestety nie potrafiłam wcielić go w życie. Nie umiem stworzyć gry komputerowej. Mogłabym tylko namalować ogród pełen mitycznych istot, ale co z tego… Obraz, choćby najpiękniejszy, jest tylko statycznym wizerunkiem. Nie o to chodziło.

Może by napisać scenariusz filmu fantasy o baśniowych stworach i ich opiekunce? Ale skoro mam już coś pisać, to wolę książkę! Na początku tylko wyobrażałam sobie, że ją piszę, bawiłam się tą myślą. Po pewnym czasie powieść zaczęła przybierać realny kształt w mojej głowie. Ogród zoologiczny zastąpiłam farmą – bezpieczną przystanią dla wszelkich magicznych stworów (stąd tytuł: Farma - Magia - FarMagia), a pierwowzorem głównej bohaterki została oczywiście moja córeczka, Tereska.

Okładka "Farmagii" w pastelowych kolorach - spadającą z urwiska dziewczynkę ratuje smok
Magdalena Jasny "Farmagia" z Wydawnictwa Zysk i S-ka

C.D.:  A o czym w ogóle jest „Farmagia”?

M.J.: Tak jak mówiłam, Farmagia to farma, a właściwie lecznica dla czarodziejskich stworzeń – jednorożców, pegazów, chimer, feniksów, hipokampów, gryfów i wielu innych. Gospodarują na niej elfy, które powinny otaczać opieką wszystkie niezwykłe istoty. Niestety nie mają na to zbyt wielkiej ochoty, no i nie znają się na medycynie. Zwalają więc całą robotę na jedenastoletnią dziewczynkę, Tereskę, wielbicielkę zwierząt. A ona z entuzjazmem podejmuje się tej trudnej misji, choć nie ma pojęcia o leczeniu czarodziejskich stworów… Taki jest początek książki. Potem sytuacja się komplikuje, a mała Opiekunka ma coraz więcej kłopotów i przygód, nie zawsze związanych z magicznym światem.

C.D.:  Pamiętam, jak „Farmagia” pochłonęła niemal w równym stopniu mnie, osobę dorosłą, a także 5-latka. Młody był zachwycony i wyszło nam, nie dość że rodzinne, to także odcinkowe czytanie. Wspaniałe chwile. Pani Magdaleno, w „Farmagii” bohaterami są dzieci, elfy i zwierzęta. Co w nich jest magicznego i dlaczego?

M.J.: Dzieci są zupełnie zwyczajne, nie mają (w przeciwieństwie do Harrego Pottera) żadnych magicznych zdolności. Chciałam pokazać, że nie tylko czarodzieje dokonują cudów J. Za to elfy to co innego. Potrafią wtopić się w otoczenie jak kameleony, znają się świetnie na magii „biologicznej”, umieją przyspieszać wzrost roślin, a nawet ożywiać pozornie martwe drewno. Potrafiłyby też udzielić pomocy rannemu jednorożcowi czy chorej chimerze, ale zdecydowanie wolą zepchnąć ten ciężki obowiązek na naiwną dziewczynkę (nie bez powodu twierdząc, że ludzka medycyna jest skuteczniejsza od czarów). A zwierzęta mają cechy właściwe dla swoich gatunków – każde jest inne. Smok zieje ogniem; chimera ma trzy głowy (co samo w sobie jest magiczne); baku pochłania koszmary nocne i senne zmory, dając ukojenie śpiącemu; a Symurg potrafi uzdrawiać samym tylko dotykiem, oddechem, a nawet myślą (i dlatego jest bardzo szanowany i ceniony przez każdą Opiekunkę).

C.D.:  Ależ to zróżnicowana ferajna… Skąd czerpała Pani inspirację do tworzenia cudownych stworów?

M.J.: Wszystkie istoty odwiedzające Farmagię istnieją naprawdę. Opisano je setki lat temu w mitach, baśniach i legendach greckich, rzymskich, japońskich, perskich, celtyckich, germańskich i nordyckich. Ja tylko wyciągnęłam je ze starych ksiąg… No, i odważyłam się stworzyć nowy gatunek smoka – potężnego, groźnego, ziejącego ogniem. Klasyka. Nazwałam go „Terius arguta”, co oznacza mniej więcej „Przerażający bystrzak”.

C.D.: W Farmagii są same różniste stwory, smoki i… elfy. No, właśnie, jak to z tymi elfami było? Chodzi mi o ich świat i sposób funkcjonowania w nim. Ich sposób myślenia i zachowania jest często, hm… jakby to delikatnie powiedzieć… egoistyczny.

M.J.: Tak, niestety. Czasami sama byłam wkurzona ich bezczelnością. Ale znudziły mnie słodkie duszki kwiatowe z dziecięcych bajek, a tolkienowskie wyniosłe i bezwzględne elfy deprymowały. Można powiedzieć, że wyciągnęłam średnią – moje stworki są kłótliwe, obrażalskie i leniwe, ale gdy trzeba, potrafią skutecznie wspomóc Tereskę. Tak naprawdę elfy mają obowiązek spełnić każde polecenie Opiekunki Farmagii, jednak dziwnym trafem nie informują o tym żadnej nowej kandydatki na to stanowisko.

Kolorowe Domisie
Ilustracja autorstwa Magdaleny Jasny

C.D.: „Farmagia” porusza także współczesne problemy społeczne. Jak sprawy, z którymi często nie potrafią sobie poradzić dorośli, bo sami błądzą, przedstawić i wytłumaczyć w przystępny sposób dzieciom?

M.J.: Myślę, że po prostu trzeba rzeczowo rozmawiać z nimi o wszystkim, zamiast przemilczać kłopotliwe tematy, tworząc niepotrzebne tabu. Dzieci mają niezwykle bujną wyobraźnię, podsycaną teraz przez brutalne filmy i gry komputerowe. Tajemnice, których się tylko domyślają, są jak potwory w mroku – tym groźniejsze, im mniej widoczne. Wydaje mi się, że nazwanie problemu raczej je uspokoi niż przestraszy. A przynajmniej będą wiedziały, z czym muszą się zmierzyć. Wątek przemocy w rodzinie (który komentują prawie wszyscy recenzenci) jest właściwie marginalny, chodziło mi tylko o to, żeby dzieci nauczyły się dostrzegać niepokojące objawy u swoich kolegów i koleżanek i żeby wiedziały jak zareagować. Mam nadzieję, że dzięki temu choć jedno dziecko uniknie takiego traktowania, jakiego doświadczył Jonatan.

C.D.: No, i jeszcze duet bohaterów – Tereska i Jonatan. Wydawałoby się oklepany schemat. Co wnosi do opowieści ta para?

M.J.: Schemat jest oklepany nie bez powodu. Ścieranie się dwóch odmiennych charakterów zawsze ciekawi, śmieszy, czasem wzrusza. Tereska nie potrzebowała niczyjej pomocy, a gdyby nawet, z pewnością nie szukałaby jej u Jonatana – złośliwego łobuza. A jednak stopniowo okazuje się, że taki chuligan może zostać niezastąpionym i lojalnym przyjacielem. I to nie jest moje pobożne życzenie, znam taką sytuację z autopsji.

Pokój dziecięcy
Ilustracja autorstwa Magdaleny Jasny

C.D.: Wspominała Pani, że tworząc „Farmagię” pisała ją Pani z myślą o młodszej młodzieży. A tu okazuje się, że fascynują się nią 5-latkowie, a nawet młodsi oraz dorośli. Co w takim razie jest w tej książce, że tak podbija literackie dusze dużych i małych? Jaki chwyt pisarski Pani zastosowała? 😊 Czym ją Pani zaczarowała?

M.J.: Żebym to ja wiedziała… Pisząc książkę świetnie się bawiłam. Nie miałam wcześniej pojęcia, że wymyślanie fabuły, powoływanie do życia najrozmaitszych postaci, stawianie przed nimi trudnych wyzwań i rzucanie ich w wir przygód to taka frajda… To była niesamowita przyjemność. Może dlatego czytelnicy także mają uciechę z tej opowieści?

C.D.: Pani Magdaleno, wiemy już, jak powstawała „Farmagia”, skąd się wziął na nią pomysł, jak ją Pani tworzyła, ale co potem? Napisała Pani i co dalej? Był jakiś pierwszy recenzent, przyjaciel, zaufana dusza, z którą podzieliła się Pani swoją twórczością, zanim książka trafiła do naszych domów?

M.J.: Pierwsze rozdziały czytałam córeczce, zanim jeszcze powstała cała książka. Słuchała z zapartym tchem, co jakiś czas kiwając poważnie główką i komentując poczynania swojej imienniczki: „Tak! Ja też bym tak zrobiła”. Kolejną zaufaną duszą była moja mama, która także wydała w swoim czasie kilka książek dla dzieci (te późniejsze również ilustrowałam: „Opowiadania z trzeciego piętra”, „Japonia, jaka jest”, itd.) Trudno o bardziej życzliwego recenzenta. Rękopis przeczytała też moja najserdeczniejsza przyjaciółka… Dlatego nie doczekałam się konstruktywnej krytyki, tylko samych pochwał.

Kubeł zimnej wody na łeb wylały mi dopiero wydawnictwa dziecięce. Wysłałam tekst do wszystkich, jakie znałam i nie otrzymałam żadnej odpowiedzi… Po kilku miesiącach druzgocącej ciszy uznałam, że książka najwyraźniej jest kiepska i zapomniałam o całej sprawie.

Minęło parę lat… (jakkolwiek romantycznie by to nie brzmiało). Przeglądając różne pliki w komputerze, natknęłam się na moją nieszczęsną „Farmagię”. Zaczęłam czytać… i nie mogłam się oderwać! Od własnego tekstu! To było aż śmieszne. Tym niemniej postanowiłam spróbować jeszcze raz. Rozesłałam powieść do wszystkich znanych mi wydawnictw, nie tylko dziecięcych i po tygodniu otrzymałam odpowiedź z ZYSK-u z propozycją wydania mojej książki. Myślałam, że to jakiś żart, ale nie – naprawdę podpisaliśmy umowę. Potem jeszcze dwóch innych edytorów wyraziło zainteresowanie „Farmagią”… Nie rozumiem, czemu wcześniej nikt jej nie chciał.

Ilustracja do gry planszowej
Ilustracja autorstwa Magdaleny Jasny

C.D.: Niesamowita historia z życiowym przesłaniem, by nigdy się nie poddawać i zawsze wierzyć w siebie. Młodzież sama zatopi się w „Farmagii”, będzie ją czytać samodzielnie. A co z młodszymi czytelnikami? Przyjemności czytania przez mamę lub tatę nikt i nic nie zastąpi, ale czy zastanawiała się Pani może, by wydać „Farmagię” w wersji audiobooka, by odciążyć rodziców?

M.J.: Ależ audiobook już jest! Wydawnictwo Storybox nagrało audiobooka pół roku po opublikowaniu wersji papierowej. Tak więc rodzice mogą się czuć odciążeni J

C.D.: To fantastyczna wiadomość. A czy z powstawaniem książki wiąże się może jakaś ciekawa historia? Coś szczególnego wówczas się działo lub wydarzyło? Znaki prognostyczne a może cuda i inne dziwy?

M.J.: Ja nic nie zauważyłam, ale może natchnął mnie jakiś niewidzialny elf…

C.D.: Czego doświadcza dorosły, pisząc książki dla młodszych czytelników? Potrzebne są jakieś szczególne umiejętności? Należy odstawić na bok dorosłość i znowu stać się rówieśnikiem bohaterów?

M.J.: Prawdę mówiąc nie musiałam niczego odstawiać, bo nigdy nie czułam się dorosła. Nie traktuję poważnie ani siebie, ani swojego życia. Rysuję sobie albo klecę jakieś dzindzibołki i płacą mi za to… Idylla. A mówiąc serio, nie skupiałam się na tym, że piszę dla dzieci. Nie starałam się upraszczać języka ani samej historii. Pisałam tak, żeby mi się podobało i zapewne dlatego również dorośli lubią tę książkę.

C.D.: A ptaszki ćwierkają, że będzie dalszy ciąg przygód Tereski i Jonatana? Prawda-li to?

M.J.: Prawda. Drugi tom jest już na ukończeniu.

C.D.: Odsłoni nam Pani rąbka tajemnicy, co tam na nich i na nas czeka?

M.J.: No cóż, wakacje się skończyły, nadeszła słotna jesień, więc Tereska i Jonatan usiłują pogodzić wyczerpującą pracę na czarodziejskiej farmie z obowiązkami szkolnymi.

Ulewne deszcze skutkują powodzią i przemieniają Farmagię w trzęsawisko, co zwabia do niej rozmaite bagienne stwory: nieśmiałego ćmucha, wielogłową hydrę, dziwacznego serpoparda i wiele innych. Każdemu trzeba pomóc i wyleczyć w razie potrzeby. Dzieci muszą się przy tym nieźle natrudzić, bo zwierzaki są płochliwe, psotne, a czasem wręcz niebezpieczne. Jednym słowem, w Farmagii nie ma czasu na nudę. Nie wspominając już o takich drobiazgach jak pazerny łowca, wciąż polujący na mityczne istoty, dziurawy dach pracowni, kłopoty w szkole i w domu, oraz zaskakujące właściwości lodowych kluczy.

C.D.: A czym w wolnym czasie zajmuje się Magdalena Jasny? O czym marzy?

M.J.: Czytam, czytam, czytam… A marzę o tym, żeby powstał film na bazie „Farmagii”.

C.D.: Pani Magdaleno, trzymam kciuki i bardzo dziękuję za rozmowę. Będę wyczekiwać kolejnej części przygód. Życzę pomyślności i spełnienia planów na przyszłość.

M.J.: To ja dziękuję.