Maciej Siembieda "Gambit" z Wydawnictwa AGORA |
„Gambit” Macieja Siembiedy zagościł w moim czytniku na bardzo krótko.
Dlaczego? Bo fabuła pochłonęła mnie od pierwszych stron i to było zaledwie
mgnienie, gdy doczytałam końcowe zdanie. Na dłużej tylko oderwał mnie od
książki nieplanowany wyjazd. Nawet przemknęła mi przez głowę wówczas chytra myśl,
że może jednak wykoncypuję przekonywujące usprawiedliwienie i przesunę
spotkanie, by najpierw rozprawić się z wojenną zawieruchą, jednak klops… nie
było takiej możliwości, zatem po powrocie dobrałam się do lektury ze zdwojonym
zacięciem.
Autor podzielił opowieść na dwie zasadnicze części, które zatytułował
odpowiednio „Czarne” i „Białe”. „Czarne” obejmuje okres 1939-1946 i rozgrywa
się przede wszystkim w Polce, zaś „Białe” to głównie Monachium po 1966 r. Może
to nawiązanie do wydarzeń? A może do kolorów figur szachowych? Hm… a ty się
czytelniku męcz…
Debiut. Listopad 1966. Polska. Po pracownika wrocławskiego Motozbytu,
obywatela Jerzego Ostrowskiego, przychodzi dwóch smutnych panów, którzy pakują
go w czarną wołgę i po całonocnej podróży przewożą do specjalnie strzeżonego
ośrodka, gdzie tenże obywatel ma rozegrać kilka meczy szachowych z nieznanym mu
Rosjaninem. Jerzy jest przekonany, że tajniacy przyszli wykonać na nim wyrok z
zemsty za brata, żołnierza AK, który mocno naraził się powojennym władzom. Zaraz
po podsyceniu emocji Siembieda bezceremonialnie dokonuje retrospekcji i
przenosi nas w czasy II wojny światowej, nie zważając na stropionego
niezaspokojoną ciekawością czytelnika. (Cóż więc począć? Zaczęłam uprawiać tzw.
cwaniactwo czytelnicze, czyli doczytałam sobie parę stron tu, parę stron tam,
by choć odrobinkę udobruchać chochlika niecierpliwości.) Teraz z kolei główne
skrzypce gra młoda Wanda Kuryło, pracownica wywiadu AK, której przychodzi mieć
za dowódcę – jak się później dowiemy – zdrajcę Ludwika Kalksteina, pseudonim
„Hanka”. Po wojnie dziewczyna zostanie agentką wywiadu amerykańskiego i okaże się
tylko kwestią czasu, kiedy, jak i gdzie autor powiąże ją z mistrzem szachowym. A,
i Kalkstein, oczywiście, też jeszcze wypłynie. Zagadkowych przeszkód,
niejasnych działań, splątanych uczuć będzie w tych niespokojnych czasach bez
liku.
Siembieda wykorzystał fikcję do popularyzacji prawdy, bo inspiracją do
napisania książki z elementami konspiracyjnej dramaturgii, wojennej miłości i szpiegowskiej sensacji stała się historia
braci Arłamowskich, a jej literacką kompozycję autor zręcznie sformatował do kształtu
zbliżonego do partii szachów. W otwarciu rozgrywki zarysował tajemnicę minionych
lat i aktualne położenie bohatera, który przesiąkł typowym dla epoki nerwowym
strachem o swoją przyszłość. W grze środkowej czarne dominują, stopniowo
spychając przeciwnika do skraju szachownicy. Pojawiają się nowe piony,
zaskakujące ruchy, roszady, zasadzki, niejednoznaczne zachowania postaci. AK,
miesza się z WiNem, Brygadą Świętokrzyską, gestapo i NKWD. W grze końcowej
białe odzyskują po pierwotnych stratach prowadzenie, wkracza wywiad
zagraniczny, a gambitowe zagrywki przynoszą efekty. Niejasności zostają
rozwiane, zagrożenie mija, dochodzi do przełamania i rozpracowania działań przeciwnika.
Wypracowane dziennikarskie pióro Siembiedy znać w każdej scenie. Krótkie,
syntetyczne opisy nie zwalniają tempa akcji i nie rozpraszają czytelnika, a są na
tyle treściwe, by nadać albo kolorytu epoce, albo podbić emocje, albo też
podtrzymać napięcie. Okres II wojny światowej ubarwia solidna doxa na
nadgarstku, riksze turkoczą po warszawskim bruku, czerniakowscy galanci noszą
bryczesy czy szpanują w apaszowskich cyklistówkach w kratę. Bawimy w Cafe Bodo,
gdzie występowali Fogg i Ćwiklińska* (* w dużym uproszczeniu ówcześni
celebryci), randkujemy w jasielskiej Glorietce, nie brak też miejsc
bezpośrednio bliskich autorowi, jak starachowicka restauracja Spytkowskiego. Z
kolei czas nowego ładu wypełniają towarzysze z bezpieki w charakterystycznie
bezbarwnych strojach, aktywiści zaczytują się „Gazetą Robotniczą” czy nieco
bardziej liberalnym „Słowem Polskim”, a wszystko po to, by w imię
sprawiedliwości ludowej położyć kres kapitalistycznym wyzyskiwaczom.
Autor równie dobrze czuje się w dialogach. W zależności od potrzeb podszywa
je inteligentną drwiną lub złośliwostką, od czasu do czasu dorzuca
wojskowo-szpiegowski żargon, przykuwając uwagę czytelnika na tyle skutecznie, że
ten z zainteresowaniem czeka na kolejne posunięcie. A Siembieda umiejętnie
manewruje pionami i efektami ich działań. Niejednokrotnie niemal szachuje
zaskoczeniem, by następnie ze stoickim, przepraszam, ze spokojem godnym mistrza
szachowego przejść do sceny z niewinnymi lub mało znaczącymi szczegółami, usypiając
naszą czujność przed kolejnym zabiegiem, jakim nas za moment uraczy.
Końcowe sceny wprawdzie nie są powiązane tak wyraźnymi zależnościami przyczynowo-skutkowymi,
jak to było wcześniej, wydaje się raczej, że Siembieda wprowadza je dla
uzyskania efektu urozmaicenia i odroczenia momentu scalenia wątków dla wykonania
ostatecznego ruchu wieńczącego partię. Może nawet nie każdy odbiorca odczuje to
rozluźnienie fabuły, bo faktem jest, że Siembieda wprawnie dobiera sytuacje powszechnie
znane, jak atak terrorystyczny podczas letnich igrzysk olimpijskich w Monachium
w 1972 lub finałowy mecz piłki nożnej tamże, kiedy Polacy zdobyli złoty medal
(a futbol to przecież sport narodowy), by tylko zaoferować czytelnikowi poruszającą
rozrywkę wpisaną w fikcję z domieszką dużej dawki wiarygodności.
Osobiście brakowało mi rozwinięcia dwóch motywów, które Siembieda dość zdecydowanie
nakreślił, pobudzając na nie tym samym mój apetyt. Chodzi o postać Ludwika
Kalksteina i umiejętności snajperskie Wandy Kuryło. Liczyłam, że Kalkstein stanie
się antybohaterem z większą siłą sprawczą, niż tylko postacią spinającą powieść
konstrukcyjną klamrą. Natomiast w przypadku Wandy spodziewałam się, że
Siembieda wykorzysta jej zdolności strzelca wyborowego do budowania wokół nich dalszych
odsłon. Niezależnie od moich niezaspokojonych oczekiwań i nadziei „Gambit” nie
traci przez to na atrakcyjności. Ale może to też zamierzony manewr szachisty?
Maciej Siembieda dokonał przeszczepu prawdziwej historii do starannie
skrojonej fikcji, wcześniej jednak musiał wykonać kawał rzetelnej pracy
reporterskiej przy sprawdzaniu i weryfikowaniu materiałów historycznych. W
efekcie „Gambit” oferuje rozgrywkę na poziomie pozwalającym skutecznie angażować
czytelników w odkrywanie sekretów gorzkich czasów wojny wraz z okresem „smuty”
po odzyskaniu niepodległości.
Materiał recenzencki dot. pozostałych książek Macieja Siembiedy znajdziecie w linku poniżej. Przed Wami "444" oraz "Miejsce i imię".