Adam Barcikowski "Piekielna Palestra" z Wydawnictwa Novae Res |
Na początku był Orzech.
Jedni twierdzą, że zgubił go niefrasobliwy astronauta podczas spaceru w
przestrzeni kosmicznej. Inni z kolei stoją na stanowisku, że to astralna
wiewiórka zakopała go w międzyplanetarnej otchłani, a potem… a potem
zapomniała. Czy to Wam czegoś nie przypomina?
Stworzone przez Adama
Barcikowskiego światy, a jest ich w „Piekielnej Palestrze” kilka, składają się
z okruchów inspirowanych rozmaitymi artefaktami, przenikają i mieszają. Właśnie
w jednym z wymiarów czasowych Maurycy Wielowiejski, należący do gatunku
Zmoraków, otrzymuje zadanie wytropienia saivy Aleksandra Bartenjewa, który
zabił swoją ukochaną – Marię Wisnowską. Maria była w latach 80-tych XIX w.
wziętą warszawską aktorką. W wykonaniu zlecenia pomaga mu inna Zmoraczka, Anne
Olson. I choć oboje zwykle różnią się podejściem do swoich obowiązków, to okaże
się, że wspólnie przyjdzie im się zmierzyć z przeciwnościami pochodzącymi nie
tylko z ich świata.
Adam Barcikowski
osadził w fantastycznej fabule autentyczne wydarzenie. Tragicznym końcem
związku młodej aktorki i jeszcze młodszego carskiego oficera żyła w ówczesnych
czasach cała stolica. Ten zaledwie okruch realności stał się dla autora przyczynkiem
do stworzenia kilku innych wymiarów, w których oprócz hominidów spotkamy istoty
o zadziwiającej proweniencji, przy czym krasnoludy czy gnomy stanowią dość
powszechne – jak dla obytych z fantastyką odbiorców – stwory. Dlatego
Barcikowski powołał do istnienia także inne osobliwe osobistości, np. cienników,
tunelowców, laskowików, piekielników, z charakterystycznymi cechami
zewnętrznymi i osobliwymi umiejętnościami. Dodam, że ich prawdziwą rolę,
intencje i motywacje autor odsłania oszczędnie, a w utrzymaniu tajemniczości
sprzyja mu także dostatek wymiarów, w jakich przyszło postaciom się poruszać. Skoro
każda ze sfer rządzi się swoistymi prawami i w każdej z nich żyją istoty
kierujące się własnymi pragnieniami, interesami czy animozjami, to Barcikowski
wręcz nie mógł nie skorzystać ze sposobności, by ulokować także kilka trafnych
spostrzeżeń na temat funkcjonowania mechanizmów świata, cech społeczeństw lub
zachodzących współcześnie zjawisk społecznych
Fantastyczność świata
stworzonego przez Barcikowskiego opiera się w głównej mierze na
psychologicznych właściwościach umysłu i bazuje na fascynacji wielowymiarową
czasoprzestrzenią. Każda z płaszczyzn czasowych istnieje alternatywnie, jednak nie
każdy i nie zawsze ma do niej dostęp, dlatego niepowołane ingerencje między
przestrzenie świadomości obfitują w skutki, nad którymi nie zawsze bohaterom
udaje się zapanować, a wówczas w sukurs przychodzą im oczywiście nadzwyczajne
zdolności.
U Barcikowskiego da się
niewątpliwie odczuć mnogość inspiracji: od pastiszu lektur szkolnych począwszy (np.
Wesele, Mistrz i Małgorzata), zahaczając o źródła filmowe poprzez odniesienia
do popularnych bajek telewizyjnych (np. Wojownicze żółwie Ninja), a na
legendach miejskich kończąc. Autor nie stroni też od nawiązań religijnych z ich
koneksjami biblijnymi, a nawet liczbową symboliką. Nasyca treść także odpowiednio
przetransformowanymi podtekstami historycznymi, głównie z zakresu historii
Polski. Robi to nie wprost i raczej od bystrości umysłu odbiorcy zależy, co
odkryje i z czym skojarzy.
Czytelnik nie może więc
narzekać na ilość atrakcji. Podobnie ma się kwestia zapotrzebowania na dynamikę
akcji. Pościgi, ucieczki, pogonie, którym nieodłącznie towarzyszą wybuchy,
trzaski, błyski i inne ekscesy, mogą
sprawiać wrażenie, że akcja sprawnie porusza się naprzód. I akurat z tą
wielością sensacji miałam niejaki problem. Odnosiłam bowiem wrażenie, że
kreatywność autora nie zawsze idzie w parze z umiejętnością scalania scen i ich
finalizowania. Odczuwałam pewien brak płynności narracyjnej, niektóre fragmenty
były dla mnie zbyt luźno osadzone w całości. Podobnie wydawało mi się, że
ulubionym sposobem autora na wybrnięcie z danego wirażu fabuły jest
wprowadzenie nagłego wybuchu lub pozbawienie bohatera przytomności bądź inne
nieoczekiwane zdarzenie. Ale może to typowe dla gatunku fantasy?
Te – w mojej ocenie – niedociągnięcia
niewątpliwie rekompensuje nam Barcikowski zręcznością pióra i erudycją. Z
pozoru zdystansowany narrator opowiadający o powstaniu uniwersum umiejętnie przemyca
drobne wstawki naśladujące styl wprawnego gawędziarza zabawiającego opowieściami
swoich kompanów. Innym razem wybiera sobie na towarzysza jednego z bohaterów,
by zza jego pleców przedstawiać wydarzenia, nie przepuści też okazji, by
spojrzeć na świat okiem kota, ba… nawet przemówić kocim głosem! Jak zmyślnie żongluje
rolami, tak równie gładko buduje dialogi. Potrafi być szarmanckim dżentelmenem,
a zaraz później przyjdzie mu z równą swobodą plwać trywialnym żołdackim słowem.
Ma też cenną cechę wprawiania mnie w konsternację, bowiem momentami zaczynałam
się zastanawiać, gdzie przebiega cienka granica między tym, co jeszcze mogę
uznać za poważne, a tym co zaklasyfikowałabym już do przerysowania nawet w
świecie fantastyki. Tarantino czy cóś?
Nie jest tajemnicą, że fantasy
to raczej nie moja bajka. Ta książka właściwie tego faktu nie zmieni, jednak z
zaciekawieniem będę się przyglądać, jak rozwija się ścieżka pisarska autora
(Barcikowski już zapowiada kolejną część serii). Na starcie ma tę przewagę, że z
dużym wyczuciem operuje słowem, elastycznie kształtuje obrazy dobarwiając je w
zależności od potrzeb odpowiednio wykreowanym klimatem ze szczyptą niepewności,
a nawet odrobiną nonsensu, a jego sposób prowadzenia opowieści potrafi zaciekawić
konkretną teorią lub zaintrygować niedopowiedzeniem, otwierającym pole do
spekulacji.
Za egzemplarz książki
pt. „Piekielna Palestra” dziękuję autorowi i Wydawnictwu Novae Res.