04/05/2020

Jarosław Prusiński "Szary Mag" z Wydawnictwa Internetowego e-Bookowo.pl


 
Na szrym tle okładki widoczna czarna postać w długiej szacie z kapturem i kosturem w dloni.
Jarosław Prusiński "Szary Mag"

Potrzebowałam czegoś lekkiego do posłuchania podczas podróży samochodem. Czegoś interesującego, lecz nie na tyle wymagającego, by odwracało moją uwagę od tego, co się dzieje na drodze. I proszę, szczęście niepojęte, audiobook sam odwiedza mnie. Wpadł w me łapki „Szary Mag” Jarosława Prusińskiego. Włączyłam, jadę, słucham. Prawie jak veni, vidi, vici. A tu nagle słyszę, że koniec i że czytała Iwona Niezgoda. Ale jak to tak? Już? Ale przecież ja mam jeszcze kawał drogi do przejechania! Na nic zdały się moje krzyki, bo okazało się, a ja gapa wcześniej nie sprawdziłam, że „Szary Mag” to zaledwie minipowieść i w wersji „oralnej” trwa niewiele ponad 2 godziny. Na szczęście dobrodziejstwa technologiczne sprawiają, że jeśli tylko masz Internet, możesz wiele. Tak więc sięgnęłam do pozostałych przepastnych zasobów i coś tam zapasowego, przeznaczonego na czarną godzinę, wyszperałam. Nie zdradzę teraz, czego słuchałam. Powiem wkrótce.

„Szary Mag” to minipowieść fantasy, lecz nie nazbyt wydumana. Fabuła jest prosta, nieskomplikowany wątek. Nie ma dygresji, które by odwracały uwagę od szczegółów. Abstrahując, że to fantasy, za którym to gatunkiem raczej nie przepadam, powiem ku mojemu pozytywnemu zaskoczeniu, że całkiem przyjemnie mi się tego słuchało. Prusiński płynnie opowiada i przykuwa narracją uwagę. No, może w paru miejscach doczepiłabym się do dialogów, ale tylko trochę. Autor tworzy też ciekawą formę świata, w którym istnieją ludzie i magowie. Magowie są zhierarchizowani, czyli mag magowi nierówny, więc domyślacie się już, że będzie to element mający istotny wpływ na losy historii. Są – jak na fantasy przystało – również oryginalni reprezentanci fauni. Na szczęście nie za dużo, tak w sam raz, żeby się nie pogubić. Jest ona i jest on. Ona – za uprawianie czarów zostaje skazana przez zakon i wystawiona na sprzedaż. On – mag, umiejący czytać w myślach, kupuje ją na targu jako niewolnicę i tak się zaczyna ich historia. Ona dumna i harda, pragnie wolności. On traktuje ją jak na niewolnicę dość osobliwie. No, i oczywiście piętrzą się trudności, czyli wojna między poszczególnymi siłami i sferami wpływów. Prusiński nie przedłuża scen, więc akcja szybko posuwa się do przodu. Wyraźnie też zarysowuje intencje i motywację bohaterów. Jak to w bajce zwykle bywa, charaktery są czarno-białe, więc od razu wiemy, kto jest po właściwej stronie mocy. To, co zwykłemu śmiertelnikowi nie uszłoby na sucho, tu w świecie czarów jest prozaicznie banalne, czyli nadzwyczajne umiejętności bohaterów (magów i czarownic) ratują im skórę niejednokrotnie. Jest to chyba jedno z udogodnień tego gatunku dla pisarzy. Jak nie wiadomo, jak zgrabnie wyplątać się z danej sceny, to bach… posłużymy się magicznym abrakadabra. W realistycznym świecie absolutnie nie do pomyślenia.

Skoro – jak już wspomniałam – mamy do czynienia z minipowieścią, to wszystko jest skondensowane. Krótkie sceny, krótkie opisy, zwarte przedstawienia postaci. Nie znajdziecie tu filozofii czy głębokich przemyśleń. To nie ten gatunek i nie ta idea. „Szary Mag” to nieco rozbudowana bajka dla dorosłych, czyli źli muszą zostać pokonani a dobro zwyciężyć. Do samochodu, na leżak na plaży, do poduchy przed snem idealna. 
 
Zapraszam Was również do zapoznania się z recenzją zbioru opowiadań Jarosława Prusińskiego pt. "Niedopowiedziane" .

28/04/2020

Jan Jakub Kolski "Dwanaście słów" z Wydawnictwa Wielka Litera


Idę prawem serii. Niedawno przeczytałam „Egzamin z oddychania” Kolskiego, teraz „Dwanaście słów”. Symbolicznej dwunastki chyba nie osiągnę. Nie dlatego, że nie dałabym rady, bo dałabym, przecież tylko ja czytam duszkiem, ale zwyczajnie dlatego, że Kolski aż tyle książek chyba nie napisał. No, właśnie ta symbolika jest widoczna już w samym tytule. Dwunastka uosabia harmonię i doskonałość, a Kolski ma niemal obsesję na punkcie kompozycji, która musi być idealna. 
Okładka książki Kolskiego pt. Dwanaście słów
Jan Jakub Kolski "Dwanaście słów"
z Wydawnictwa WIELKA LITERA

„Dwanaście słów” to Kolski w najczystszej postaci. Bo jest o życiu i śmierci, o przechodzeniu, a raczej o przeprowadzaniu na drugą stronę, o Bogu, a właściwie o religii lub może trafniej religijności, jest o miłości do matki, jest jego faworyt wśród świętych, czyli św. Roch, no i układ on starszy, ona młodsza. W kompozycji przeplatają się analogie, zestawienia, klamry, nawiązania i odniesienia. W stylu scenariuszowe opisy, niemal kojarzące się z didaskaliami, dialogi żywe i zindywidualizowane, klimat z pogranicza rzeczywistości i nierealności czy to sennej, czy baśniowej, słowem gdyby nawet nazwisko Kolskiego dziwnym trafem zniknęło z okładki, to nie da się, zwyczajnie nie da się go nie rozpoznać po zawartości.
„Dwanaście słów” to powieść o naturze człowieka. Jego mrocznych zakamarkach, kleistych meandrach i nieoczywistych impulsach. Bo w rzeczywistości człowiek nie jest takim, jakim się wydaje. Rok 1969, Polska, dwójka bohaterów – on, Fryderyk, ok. 60-letni nauczyciel muzyki, mieszkający w starej kolejarskiej resztówce gdzieś w lesie. Oszczędny w słowach – dwanaście na dzień w zupełności mu wystarczy, by prowadzić dialog z otoczeniem – inteligentny, surowy w obejściu. Ona – Marianna, ok. 31 lat, boromeuszka, więcej w niej religijności niż wiary w Boga, pewnego dnia ucieka z klasztoru, zabierając ze sobą obraz z wizerunkiem Jezusa, który budzi w niej zawstydzające podniecenie. Trafia do Fryderyka, tam mieszka w służbówce, pierze, sprząta, gotuje.
Bohaterowie Kolskiego nie mają łatwej przeszłości, nie mają banalnych charakterów, mają za to nieoczekiwane motywacje i plany na życie, które niejednego przyprawiłyby o zaskoczenie. Fryderyk i Marianna współistniejąc na kartach powieści, tworzą dwa skrajnie odmienne światy, jednak wraz z następującymi wydarzeniami zmienia się między nimi układ zależności. Fryderyk trwający w swych rytuałach, postanowieniach, powtarzalności, pierwotnie nadaje rytm relacji, dominuje i wyznacza ton. W jego poukładaną egzystencję wkracza jednak nowe, wg niego głupie, i to głupie rozpraszając go, zaprósza sobą jego świat. Chłód i oschłość, okrucieństwo i brutalność przekształcają się stopniowo w tęsknotę, tkliwość, miłość, poddanie. Ona – ta głupia – nadgorliwie religijna, nieopierzona adeptka świeckiego życia, pokornie służąca innym i podpatrująca ich losy, pokutująca za bezwstydne myśli, tka plan na przyszłość z czasem wyznaczając zasady, określając reguły, stając się panią domu. Ale Fryderyk i Marianna to nie jedyny osobliwy duet występujący na kartach powieści. Kolski stworzył ich więcej, co interesujące elementy tych duetów nie wykluczają się, a oddziałują i promieniują na siebie wzajemnie. Dodatkowo Kolski – sam będąc kreatorem jako pisarz i reżyser – pozwala swoim bohaterom odgrywać role, kształtować fabułę, wcielać się w innych, przybierać postawy, tworzyć pozory. Jego bohaterowie są – jak wspominałam wcześniej – również mocno naznaczeni piętnem przeszłości, a autor odsłania ją stopniowo i powoli. Bohaterowie Kolskiego są wreszcie odmienni, bo nie pasują do utartych wzorów, nie pasują do funkcjonujących norm społecznych, wymykają się ocenie szufladkującej większości. Błądzą po peryferiach, po manowcach, po pobrzeżach światów. Stoją na skraju modelowych i akceptowanych schematów, są pomiędzy białym i czarnym. Nie można im przypiąć karteczki z jednoznacznym opisem „bohater pozytywny” czy „czarny charakter”. Kolski perfekcyjnie pokazuje człowieka z jego słabościami. Człowieka, który błądzi, a błądzi właśnie dlatego, że jest człowiekiem, bo „Errare humanum est”. Czytelnik sam ma czasami problemy z jednoznacznym podejściem do zachowań postaci. Zaskakiwany pyta sam siebie, jak rozumieć to, co się wydarzyło. Jak to zinterpretować? Jaką miarę do tego przyłożyć? Na szczęście w sukurs przychodzi sam narrator, który służy podpowiedzią, w razie gdyby czytelnik czuł się zdezorientowany.
W „Dwunastu słowach” zgodnie kooperują ze sobą Kolski-pisarz i Kolski-reżyser. Jeden dzierży pióro, drugi kamerę i zręcznie kieruje ją na poszczególne rekwizyty. W powieści ich rolę odgrywają słowa. Autor słowem podkreśla zapowiedź wydarzeń, słowem wydobywa nadchodzące, słowem wwierca się w umysł. Jego kunszt budowania nastroju – operowanie światłem, półświatłem, minicieniem i mrokiem, ledwie okruchem lśnienia, czymś pomiędzy – choć pozornie jedno przysłania, to paradoksalnie niczego przed czytelnikiem nie ukrywa, przeciwnie – przykuwa jego uwagę, odciska ślad w naszej pamięci (drąży podświadomość jak chrząszcz Anobium nogę bechsteina), by potem w kolejnej scenie wydobyć ten podkorowo ukryty impuls i rozsypać komplet odczuć w pełnej świetlistości sceny. Dlatego Kolskiego się nie czyta, Kolskiego się ogląda z zapartym tchem.
Na aurę osobliwie tajemniczego świata stworzonego przez Kolskiego składa się jeszcze las (a w nim koniecznie stara chata) – świat niczym z baśni. W lesie zwyczajowo wg ludowych podań mieszkało licho, w lesie czaiło się zło, z lasu wypełzały demony. Ten las w „Dwunastu słowach” ma swoją moc, siłę i znaczenie. Niczym otuliną otacza jądro wydarzeń, w niego zatapia się Fryderyk, z niego wyłania się Marianna. On oddziela ten świat od tamtego. Kolski prowadzi słowa po korze drzew, oplata zdania wokół koron, pozwala frazom zawisnąć w poświacie między listowiem. Tak niewiele potrzebuje, by wykreować las… las pomiędzy światami. Las wprowadza w nieoczekiwane, w niesamowite. Las stanowi śródświecie.
„Dwanaście słów” Jana Jakuba Kolskiego to płynna proza kreująca lepkie i gęste obrazy, z historią, która przenika nas w równym stopniu swoją niezwykłą migotliwością, jak i perwersyjnym wyrafinowaniem. Gdy zdejmiemy magię, magnetyzm, nadrealizm z „Dwunastu słów”, gdy oczyścimy fabułę z formy i zostawimy najczystszą treść, to wyłoni się przed nami psychologiczne studium przypadków, ale to już rzecz na osobny materiał.