Czytam
duszkiem: Gościem „Rozmów z
Duszkiem” jest dziś Pani Katarzyna Janus. Pani Katarzyno, dziękuję za przyjęcie
zaproszenia. W notkach biograficznych o Pani w Internecie czytamy, że jest Pani
autorką książek obyczajowych, m.in. „Nigdy nie jest za późno”, „Sacrum et
profanum” i najnowszej, która ukazała się w lipcu 2020 r., pt. „Wszystko jest
możliwe”, a także lekarzem. Dość ascetyczne te informacje, a jak Pani sama by
się przedstawiła?
Katarzyna
Janus: Witam wszystkich
serdecznie. Jestem mieszkanką Leszna, gdzie od wielu lat pracuję jako lekarz. Jestem
poza tym matką, babcią, podobnie jak spora część kobiet na tym świecie. Książki
zaczęłam pisać dość późno, bo dopiero przed czterema laty, czyli można
powiedzieć w wieku „późno średnim”J. Stało się to zupełnie przypadkowo. Podczas któregoś ze
spotkań z moimi serdecznymi przyjaciółkami jedna z nich zadała pytanie: „Wyobraźcie
sobie, że zaczynacie życie od nowa i pomyślcie, co chciałybyście w tym nowym życiu
robić, ale to musi być pierwsza myśl, jaka wam przyjdzie do głowy.” Ja
pomyślałam, że chciałabym napisać książkę i bardzo mnie to zdziwiło, bo nigdy
nie miałam takiego zamiaru, nigdy nie pisałam wierszy ani opowiadań, nawet jako
nastolatka. Wkrótce po tym spotkaniu pojechałam na magiczną wyspę Föhr na Morzu
Północnym, w odwiedziny właśnie do jednej z tych przyjaciółek. Wyspa mnie
urzekła, z jej przypływami i odpływami, cudownym krajobrazem, fascynującymi
zwyczajami ich mieszkańców. I to chyba było dla mnie inspiracją. Pomyślałam
„dlaczego nie?”. Dlaczego nie spróbować napisać książki? I tak to się zaczęło.
Najpierw powstało „Nigdy nie jest za późno”, potem „Życie za życie”, „Mam na imię
Walentyna”, Światło kryje się w mroku”, „Piękni ludzie”, „Sacrum et profanum” i
ostatnia z wydanych „Wszystko jest możliwe”. Trochę się tego nazbierało.
C.D.: Co
wspólnego ma Katarzyna Janus – lekarz z Katarzyną Janus – pisarką? Między jedną
a drugą przebiega ścisła linia demarkacyjna, są to osobowości rozłączne? Czy
może coś je jednak łączy?
K.J.: Raczej te dwie osobowości nie stanowią
jedności. Jako lekarz muszę twardo stąpać po ziemi, jako kobieta również. Był
taki okres w moim życiu, że z konieczności musiałam zostać „samcem alfa”, a
może raczej „samicą alfa”, jeżeli takie określenie w ogóle istnieje. Życie mnie
zmusiło do tego, aby być samodzielną, zaradną, konkretną osobą, dowodzić moją
rodziną i starać się ze wszystkim sobie jakoś poradzić. W pracy jest podobnie.
Natomiast jako pisarz… O! Tu mogę pobujać sobie w obłokach, puścić wodze
fantazji. Mogę stać się słabą piękną kobietką, wdać się w cudowny romans, ale
także w kryminalną intrygę. Mogę też podróżować do woli po całym świecie i nie
ogranicza mnie wtedy fobia przed lataniem. Jako autor mogę wszystko. I to jest
fantastyczne uczucie.
C.D.: Co w procesie twórczym jest dla Pani
najbardziej fascynujące? Sam moment powstania, zrodzenia się pomysłu? Etap
przelewania go na papier? Proces wydawniczy? Czy może premiera dzieła i chwila
oddania go do rąk czytelników?
K.J.: Wszystkie, a każdy etap na swój sposób.
Kiedy zaczynam pisać, nigdy nie mam pomysłu na całą fabułę. Czasami mam tytuł,
czasem imię (tak było w przypadku książki „Mam na imię Walentyna”, gdzie na
okładce jest moja córcia), innym razem kilka pierwszych zdań. Potem książka
żyje własnym życiem, nigdy nie wiem, jaki będzie jej koniec. Gdy jestem w
trakcie pisania, często wplatam w treść różne zdarzenia z mojego życia,
zaobserwowane lub usłyszane historie, jakieś fajne zwroty, powiedzonka,
wszystko, co zwróci na siebie moją uwagę. Lubię moment, kiedy pierwszy raz widzę projekt
okładki i uwielbiam tę chwilę, kiedy biorę do ręki pierwszy egzemplarz wydanej
powieści, taki świeżutki, pachnący drukarnią. Wtedy rzucam wszystko i czytam…
C.D.: Jest
takie popularne przysłowie „Obyś cudze dzieci uczył”, które sparafrazuję w
następujący sposób „Obyś książki dla obcych pisał.” Autor pisze, ma swoją
wizję, jest emocjonalnie związany ze swoim dziełem, a potem książka trafia do
czytelników albo co gorsza w łapska wścibskich recenzentów😊, którzy wywracają tekst na nice, pastwią się nad nim w prawo i w lewo, odkrywają,
czego nie ma, zwracają uwagę na inne kwestie, niż autor by sobie życzył. Co czuje
wówczas autor? Co robić? Jak żyć? Jak pisać? 😊
K.J.: Muszę przyznać, że jak do tej pory
widocznie trafiałam na samych łagodnych recenzentów. Oczywiście, każdy ma
jakieś uwagi, ale to dlatego, że każdy inaczej powieść odbiera. Zawsze
zaskakujące jest dla mnie, kiedy ktoś zwraca uwagę na drobne fragmenty w tekście,
które dla niego są istotne, zaciekawią, zaintrygują czy też się nie spodobają,
a dla mnie nie były one tak ważne. Różne treści podobają się różnym osobom. Na
początku mojego pisania myślałam, że każda osoba czytająca moją książkę będzie
ją odbierała tak samo, a to nieprawda. Można powiedzieć, że ilu czytelników,
tyle różnych opinii. Jeden lubi tego bohatera, ktoś inny go krytykuje, za to
sympatią obdarza inną postać. Jednego śmieszy dana sytuacja, a inna osoba
dostrzeże w niej tragizm. Jak to w życiu. Nigdy się nie obrażam za słowa
krytyki, ale biorę je sobie głęboko do serca.
C.D.: Ostatnie
Pani dziecko literackie jest już dostępne. Nosi tytuł „Wszystko jest możliwe” i
ukazało się nakładem Wydawnictwa FILIA. Miałam okazję je zrecenzować,
postrzępić sobie na nim język jako prowadząca blog „Czytam duszkiem”😊 Widzę w nim pewne punkty wspólne z innymi Pani książkami, np. typową
dla Pani stylistykę dotyczącą sposobu podejścia do życia, powiedzmy wprost dodającą
otuchy, odkrywającą wewnętrzną siłę człowieka. Mam wrażenie, że pisze Pani ku
pokrzepieniu ludzkich serc. Myśli Pani, że w obecnych czasach, gdy właściwie
wszystko jest możliwe, gdy generalnie only sky is the limit, potrzebujemy
literatury podtrzymującej nas na duchu?
K.J.: Tak, myślę że zawsze będzie istniało grono osób,
którym będzie potrzebny taki rodzaj literatury. Zawsze lubiłam dużo czytać. Teraz
mam na to trochę mniej czasu, ale staram się przynajmniej słuchać audiobooków.
I bardzo często było tak, że kiedy wracałam po pracy zmęczona do domu, nie
miałam już siły na czytanie czegoś poważnego czy też przygnębiającego. Problemy
starałam się zostawić za sobą, a kiedy miałam wolną chwilę lub też nadszedł
wreszcie upragniony spokojny wieczór, potrzebowałam chwili odprężenia. Podobnie
ma się z filmami, zazwyczaj nie oglądam filmów, w których akcja dzieje się
wśród medyków (medycyny mam wystarczająco na co dzień J ), w których jest dużo przemocy, tragizmu.
Wolę wtedy sięgnąć po coś lekkiego, co pozwoli mi choć na chwilę oderwać się od
moich trosk. Już pisząc pierwszą powieść, postanowiłam sobie, że będę pisała
„ku pokrzepieniu serc”, czyli dam przede wszystkim tym zagonionym kobietom
chwilę wytchnienia i nadziei, że przecież… wszystko jest możliwe. Jednak z dumą
muszę powiedzieć, że nie tylko kobiety czytają moje książki, co jest dla mnie
szczególnym zaszczytem. Na spotkaniach autorskich (których teraz mi bardzo
brakuje, bo uwielbiam poznawać nowych ludzi) powtarzam panom, którzy na nie raz
po raz przychodzą, że gdyby częściej sięgali po taki rodzaj literatury
(obyczajowej, kobiecej…), mogliby się wiele o nas, kobietach, dowiedzieć,
nauczyć się z nami postępować, a poza tym mieliby gotowe recepty na rozwiązanie
wielu problemów damsko- męskichJ
C.D.: Skoro o
kobietach mowa, to jakie są Pani bohaterki, bo w centrum historii stawia Pani
zwykle kobietę. Jakie mają cechy charakteru? Kim są? I dlaczego?
K.J.: Myślę, że w każdej bohaterce z moich
powieści jest coś ze mnie. Osoby, które mnie dobrze znają i czytają moje
książki, często wskazują moje cechy, którymi obdarzyłam postaci przeze mnie
wykreowane. Kobiety z moich powieści często mają coś wspólnego z medycyną, a
jeżeli już nie mają z racji zawodu, to albo lądują szpitalu, albo dopada je
jakieś choróbsko. Ta medycyna stale ze mnie „wypływa”, mimo że pisząc kolejną
książkę, obiecuję sobie solennie, że to już ostatni raz. Główne bohaterki są
zawsze pozytywnymi postaciami, często nie do końca wierzącymi w siebie, czasami
pogubionymi w życiu, podejmującymi złe decyzje. Zawsze staram się dać im szansę
i pozytywnie zakończyć ich historię. Wyjątkiem jest może Agata z „Sacrum et
profanum”, opowieści o niej nie dałam do końca dobrego zakończenia, ale z
drugiej strony zostawiłam sobie furtkę. Może ciąg dalszy nastąpi?
C.D.: A co z mężczyznami? Oni przecież też
występują na kartach powieści. Choć wydaje mi się, że w tym obszarze panuje
większa różnorodność. Popatrzmy na „Wszystko jest możliwe” – tutaj chyba nawet
mężczyzn więcej niż kobiet… 😊
K.J.: Mężczyźni rzeczywiście są różni, ale zawsze
jest jeden piękny, przystojny, idealny do kochania, który często takim ideałem
w gruncie rzeczy okazuje się nie być, zupełnie jak w życiu. Czasami tym jedynym
staje się ten, który zawsze stał gdzieś z boku, niezauważony, mniej piękny, ale
bezustannie nas wspierający, pomagający w każdej potrzebie. Być może moi
bohaterowie mają tyle pozytywnych cech, bo kumulują się w nich wszystkie
atrybuty mężczyzny idealnego, o jakim my, kobiety, w skrytości ducha marzymy:
dobry, uczciwy, mądry, silny, przystojny, bogaty, zaradny, wykształcony,
pięknie pachnący, dobrze ubrany, doskonały kochanek… etc. , etc. Można by tak
wymieniać do rana albo i dłużej. Ja takiego mężczyzny w życiu nie spotkałam,
ale być może gdzieś taki istnieje? Z drugiej strony, dla kontrastu na kartach
powieści obok nich są też te „czarne charaktery” zarówno mężczyźni, jak i
kobiety, bo przecież nie może być nudno! Czasami tym niegodziwcom daję drugą
szansę, ponieważ w życiu nic nie jest tak do końca czarne i białe, pomiędzy są
przecież różne odcienie szarości, podobnie jak w ludzkim charakterze często
można się dopatrzeć jakichś pozytywnych cech i czasami przypadek albo ktoś
wyjątkowy sprawia, że to dobro wypłynie na wierzch.
C.D.: Podpytam Panią jeszcze o muzykę, którą
słychać w Pani książkach. Przygotowując oprawę muzyczną, kieruje się Pani
własnymi gustami muzycznymi czy może inną zasadą?
K.J.: Najczęściej piszę z muzyką w tle. Bardzo
rzadko, kiedy dopada mnie ból głowy i przeszkadzają wówczas wszelkie dźwięki,
piszę w ciszy. Utwory, którymi przeplatam akcję w książkach zazwyczaj są tymi,
których właśnie w danej chwili słuchałam, z tym że lubię bardziej oldskulową muzykę,
takie też są i te kawałki. Często przypadkiem natrafiam na jakiś utwór, który
mnie zainspiruje. Podam taki przykład: pisząc „Pięknych ludzi” słuchałam muzyki
na YouTube i kątem oka dostrzegłam na wyświetlanym filmiku taką scenkę – oto w
dużej i nowoczesnej galerii handlowej nagle ni stąd ni zowąd pozornie
przypadkowi klienci zaczynali grać Bolero
Ravela. Zaczęło się od jednej osoby, która wyjęła z torby flet i zagrała
pierwsze nuty tego utworu, stopniowo dołączali do niego kolejni ludzie z różnymi
instrumentami, schodzili po schodach do głównego holu, wchodzili różnymi
drzwiami, wychodzili z windy, gromadzili się w jednym miejscu. Przybywało ich z
minuty na minutę, a wraz z nimi i dźwięków Bolera,
narastała też głośność. Punkt kulminacyjny był taki (oczywiście wraz z bębnami i
kotłami), że ja miałam gęsią skórkę na ciele i nie mogłam oderwać wzroku od
ekranu, z fascynacją wysłuchując wspaniałego utworu. Jak mogłam tego nie
uwiecznić?
C.D.: Niesamowita
historia! Zwykle w każdej Pani książce pojawia się określony zakątek
geograficzny. We „Wszystko jest możliwe” i „Sacrum et profanum” były to regiony
Francji. Skąd pomysł na „podróże po świecie z Katarzyną Janus”?
K.J.: Pisząc pierwszą książkę „Nigdy nie jest za
późno” , jak już wcześniej wspomniałam, byłam pełna wrażeń po podróży na wyspę Föhr,
dlatego umieściłam właśnie na niej część akcji. I wtedy pomyślałam sobie, że
warto byłoby kontynuować ten pomysł. Uwielbiam podróże, wprawdzie teraz nie
latam samolotami, ponieważ po wyprawie do Stanów Zjednoczonych nabawiłam się
fobii przed lataniem, ale jest tyle pięknych miejsc na świecie, do których mogę
dojechać samochodem, że i tak mi życia zabraknie, aby je wszystkie zobaczyć, a
co dopiero opisać. I dotychczas byłam wierna temu pomysłowi z jednym wyjątkiem –
w „Pięknych ludziach” nie przenoszę akcji za granicę, ale dla odmiany w
przeszłość do czasów przedwojennych. Kocham Toskanię, mogłabym tam zamieszkać na
stałe. Drugim takim miejscem jest Normandia. Marzy mi się, aby kiedyś wynająć w
którymś z tych regionów dom, mieć psa, z którym mogłabym chodzić na długie
spacery. Poza tym oczywiście pisać, przyjmować gości i… po prostu być
szczęśliwą.
C.D.: A nie myślała Pani, by może zmienić gatunek
pisarstwa? Z beletrystyki wejść w przewodnik albo przewodnik z domieszką
reportażu?
K.J.: Szczerze mówiąc, nigdy nie przyszedł mi
taki pomysł do głowy. Może kiedy będę na emeryturze, a koronawirus nie zamknie
nas w domach, będę miała więcej czasu i na podróże, i na pisanie (oczywiście,
jeżeli zdrowie dopisze)? Kto wie?
C.D.: Zanim przejdę do następnej grupy pytań,
chciałabym się jeszcze dowiedzieć, co myśli Katarzyna Janus na temat problemów
współczesnego świata? Gdyby miała Pani możliwość i mogła inaczej ukształtować
pewne kwestie, to co by Pani zmieniła?
K.J.: Martwi mnie bardzo fakt, jak potwornie
niszczymy i zanieczyszczamy naszą planetę. Kiedy byłam dzieckiem, potem
nastolatką, mówiło się o zmianach klimatu, zanieczyszczaniu środowiska, suszach,
wymieraniu niektórych gatunków zwierząt, ale to zawsze wydawało mi się tak bardzo odległe, myślałam że to będzie dotyczyło kolejnych pokoleń,
wiele, wiele lat po moim istnieniu. Pomyliłam się. Pocieszającym jest fakt, że
mamy jako ludzkość coraz większą świadomość tego faktu. Sortujemy śmieci,
oszczędzamy wodę, staramy się nie marnować jedzenia. Ja jestem bardzo proekologiczną
osobą i mam nadzieję, że stanowię takie ziarenko piasku wśród tych wszystkich
osób, które usiłują ratować naszą planetę. Kolejna sprawa to epidemia wywołana
przez koronawirusa. Nieraz oglądałam filmy katastroficzne o podobnej tematyce,
bezpiecznie siedząc w wygodnym fotelu i popijając ciepłą herbatę. Nie przyszłoby
mi nigdy do głowy, że sama stanę się świadkiem czegoś podobnego. Muszę szczerze
przyznać, że przeraziła mnie ta cała sytuacja już na samym początku, kiedy
dotyczyła tylko Chin, czułam moim szóstym zmysłem, że za chwilę dotknie i nas,
dokładnie przewidziałam obecny scenariusz. Jak wiedźma J. I z przykrością muszę stwierdzić, że często
załamuję ręce nad niefrasobliwością i beztroską wielu osób, brakiem wyobraźni i
empatii. Bo to, że im, szczególnie tym młodym, nic się nie stanie (co nie jest
tak do końca powiedziane), nie znaczy, że nie powinni pomyśleć o innych osobach:
starszych, schorowanych, które mogą nie mieć tyle szczęścia w starciu z tym
podstępnym i niewidzialnym wrogiem. I na koniec ostatnia sprawa – polityka.
Nienawidzę jej, załamuję się, kiedy słyszę, jak różni politycy opluwają się
nawzajem, jak udają, że przyświecają im wyższe idee, a tak w rzeczywistości
większość z nich ma tylko jeden cel – swój dobrobyt. Staram się trzymać od
polityki jak najdalej, co nie znaczy, że
nie śledzę codziennych wydarzeń.
C.D.: Pani motto życiowe to…
K.J.: Ciesz się każdym dniem, jakby miał być
twoim ostatnim.
C.D.: A jaką osobą jest Katarzyna Janus w
domowych pieleszach?
K.J.: Domatorką uwielbiającą piec i gotować, do
białego rana biesiadować z rodziną lub znajomymi przy suto zastawionym stole.
Kocham nad życie moje dzieci i wnuki, nieba bym im przychyliła. Ale przez
większość czasu jestem typem samotnika, nie muszę mieć towarzystwa, żeby być
szczęśliwą. Lubię zamknąć się w pokoju czy usiąść w ogrodzie na fotelu pod
rozłożystym sumakiem i czytać, pisać, przeglądać Internet czy też po prostu
rozmyślać.
C.D.: Na podstawie Pani książek mogłam
tylko przypuszczać, że Katarzyna Janus lubi sobie w domu coś pysznego ugotować
i dobrze jej z tym. Teraz mam już pewność😊 Kuchnia to miejsce, w którym dobrze się Pani
czuje?
K.J.: O, tak. Kuchnia to moje królestwo. Jak już
wspomniałam wcześniej, pieczenie, gotowanie, ale też i niestety jedzenie, to
moje specjalności. Ostatnio namiętnie piekę chleby i to te na drożdżach, jak i
bez. Albo kruche ciasta z budyniem i owocami, którymi zajada się moja rodzinka
(i ja sama niestety także).Lubię improwizować, zazwyczaj ta improwizacja wiąże
się z brakiem jakiegoś składnika a wtedy dodaję coś w zamian i często okazuje
się, że z tej improwizacji wychodzi coś jeszcze lepszego. Ale uwierzy mi Pani,
iż mam kilka potraw, które bardzo lubię, ale nigdy ich nie przygotowywałam?
Należą do nich pierogi i gołąbki. Myślę, że potrafiłabym je zrobić, ale jakoś
dziwnie mnie do siebie zniechęcają. Nie potrafię tego wytłumaczyć.
C.D.: Hm, to rzeczywiście zastanawiające.
Psychologia z pewnością ma wytłumaczenie tego zjawiska😊 Niedawno
ukazało się „Wszystko jest możliwe”. Gdzie więc w związku z promocją tytułu
można spotkać Katarzynę Janus? Planuje Pani spotkania autorskie z czytelnikami?
K.J.: Nie wiem, jak to będzie w przyszłości ze
spotkaniami autorskimi. Muszę powiedzieć, że kalendarz spotkań już pod koniec
lutego miałam wypełniony prawie do początku października, ale oczywiście w
związku z epidemią wszystkie one zostały odwołane. Jak na razie biblioteki nie
zgłaszają się do mnie w sprawie tych spotkań, a i ja, z racji mojej pracy,
unikam kontaktów z większą liczbą osób. Nie chciałabym kiedykolwiek zawlec
koronawirusa do szpitala rehabilitacyjnego, w którym pracuję. Jest tam wielu
pacjentów obciążonych licznymi chorobami, nie chciałabym mieć ich na sumieniu.
Staram się jak najmniej ryzykować w tej kwestii. Z drugiej strony bardzo
tęsknię za tymi spotkaniami z Czytelnikami. Zawsze w czasie takiego spotkania w
tle wyświetlałam pokaz slajdów mojego autorstwa z miejsc, do których
podróżowałam, a które opisywałam w moich książkach. Opowiadałam o tych
miejscach, o moich powieściach, rozmawiałam z osobami, które zaszczycały mnie
swoją obecnością. To naprawdę były fantastyczne chwile. Nie tracę nadziei, że
jeszcze kiedyś wrócą.
C.D.: Pani Katarzyno, życzę więc, by ponownie
mogła Pani poczuć czar tych spotkań, oraz zadowolonych czytelników i dobrej passy w
życiu. Dziękuję za rozmowę.
K.J.: Ja
również bardzo dziękuję, pozdrawiam wszystkie Czytelniczki i Czytelników, a
Pani życzę wielu sukcesów, ciekawych
recenzji na blogu i wielu osób go odwiedzających.