Czytam duszkiem:
Gościem „Rozmów z Duszkiem” jest dziś Pani Krystyna Śmigielska. Pani Krystyno,
dziękuję, że zgodziła się Pani na rozmowę. Większość notek biograficznych o
Pani podaje, że jest Pani autorką książek dla dzieci, młodzieży i dorosłych,
wymieniając choćby takie tytuły jak „Zbieracz grzechów, „Skarb z leśnego
grobowca”, „Węszący Renifer, czyli tydzień z ciocią Julią”, „Wielka kumulacja”
czy najnowszy „Pokurcz”. Czy można więc zaryzykować stwierdzenie, że jest Pani
autorką uniwersalną?
Krystyna Śmigielska:
Nie, absolutnie – nie! Trafniejsze będzie określenie „niespokojny duch”. Nie
lubię monotonii. Zmiana grup wiekowych, do których kieruję moje książki,
pozwala mi na uniknięcie znudzenia i pewnie też powtarzania się w fabularnych
zawiłościach. Mam jaśniejsze spojrzenie na swoich bohaterów, ich losy, a że z
racji wieku doświadczyłam na własnej skórze, niekiedy nawet dogłębnie, problemów
związanych z określonymi fazami ludzkiego życia, mogę teraz o nich opowiadać.
C.D.:
Tworzy Pani prozę, w tym powieści, opowiadania, bajki. Tworzy Pani również poezję
– wiersze, wierszyki, rymowanki. A czy próbowała Pani sił w dramacie? Czy ten rodzaj
literacki mógłby być dla Pani interesujący?
K.Ś.: Wszystkie
twórcze działania związane z teatrem zawsze mnie fascynowały. Scena to mój
żywioł i niespełnione marzenie. Napisanie dramatu nie byłoby dla mnie wielkim
wyzwaniem. Nie robię tego jednak, bo szanse na dotarcie do odbiorcy są w tym
wypadku znikome. Szkoda mi czasu, którego mam już chyba niewiele, żeby pukać do
wrót świątyni Melpomeny. Jeżeli podejdziemy do problemu technicznie, ośmielę
się porównać dramat z powieścią, w której didaskalia zastępują opisy. Tworząc
fikcyjne postaci, staram się nie sugerować, nie opisywać ich cech charakteru. Moi
czytelnicy, tak jak widzowie w teatrze, poznają poszczególne osoby poprzez
podejmowane przez nich działania, zachowania czy wypowiedzi, dzięki czemu
dowiadujemy się kim są, o czym myślą, jak postrzegają świat. Próby tworzenia
dramatu z mojej strony oczywiście były. No, może powiedziałam to na wyrost.
Dramacików, to byłoby lepsze określenie. W ramach projektów ułożyłam wraz z
dziećmi i młodzieżą kilka tekstów, które potem były przedstawiane małym grupom
krewnych oraz znajomych. I mój monodram! Krótki spektakl, bo całość trwa około trzydzieści
minut, podczas których starałam się przekazać refleksje dotyczące samotności i
przemijania. To taki erzac, coś w rodzaju spełniania marzeń. Z wcześniejszych
utworów wyjęłam fragmenty, dopisałam
kilka nowych tekstów, połączyłam je, tym razem w dramatyczny twór. Sama praca
nad przygotowaniem „Jaskółek” była dla mnie już niepojętą frajdą, a co dopiero
mówić o możliwości konfrontacji moich poczynań z żywym odbiorcą? Monodram ten przeważnie
wystawiałam w bibliotekach jako jeden z elementów spotkań z czytelnikami, ale
nie tylko. Bywało i tak, że miałam do dyspozycji najprawdziwszą scenę! Ten
całkowicie autorski „wybryk teatralny” budził w widzach zamierzone emocje, co
bardzo mnie cieszyło.
C.D.:
Czym jest dla Pani pisanie? Jakie wartości niesie ze sobą dla Pani jako twórcy?
K.Ś.: Wiem, powinnam
powiedzieć, że pisanie to moje życie, że zawsze marzyłam itp., ale tak niestety
nie jest. Owszem, często myślałam o tym, aby spróbować swoich sił i zmierzyć
się z kartką papieru, przenosząc na nią myśli, marzenia, refleksje. Uważałam
jednak, że nie mam podstaw, żeby pretendować do miana twórcy. Obawiałam się
śmieszności, braku zrozumienia i w pewnym sensie miałam rację. Odważyłam się
rozpocząć swoją pisarską podróż dopiero w wieku czterdziestu ośmiu lat, po
zakończeniu pracy zawodowej, wychowaniu dzieci. Lubię spisywanie moich wizji,
układanie fabuł, snucie intryg. Uwielbiam również pracę nad tekstem, to
poszukiwanie najodpowiedniejszych słów, cyzelowanie zdań. Niedbałość językowa,
z jaką spotykamy się na każdym kroku, a co najgorsze również i we współczesnej
literaturze, doprowadza mnie do smutnych wniosków. Nie potrafimy posługiwać się
rodzimym językiem, chociaż tak ochoczo sami siebie mianujemy patriotami. Staram
się, żeby każde napisane przeze mnie zdanie było zgodne ze wszystkimi regułami i
w najwyższym stopniu przekazywało intencje jego autora, tak, aby odbiorca nie
musiał się zastanawiać, co naprawdę chciałam mu powiedzieć. Chcąc komunikować
się z czytelnikiem należy posiadać odrobinę talentu, polotu, wyobraźni. Nie
wystarczy znajomość alfabetu i umiejętność formułowania najprostszych zdań, by
uznać siebie za pisarza. Pisanie nie jest moim życiem. Jest przyjemnością, z
której w każdej chwili mogę zrezygnować, bo ono i tak nadal będzie odbywało się
w mojej głowie.
C.D.:
Pani Krystyno, a teraz zapraszam do wehikułu czasu i przenieśmy się w
przeszłość. Uwaga, odpalamy… Jak mała Krysia zaprzyjaźniała się z książką? Kto
czytał Krysi? Co i jak czytała sama nieco już starsza Krysia?
K.Ś.: Małej Krysi
czytała mama, babcia oraz tata i nie zawsze były to książki dla dzieci. Może
dlatego sama też szybko sięgałam po literaturę przeznaczoną dla dorosłych
czytelników. Czytałam wszystko i nadal tak jest, co nie znaczy, że każda
pozycja mnie zachwyca.
C.D.:
Bodajże Umberto Eco powiedział, że kto czyta, żyje podwójnie. Podpisuję się pod
tym twierdzeniem obiema rękami. Podobnie jak Pani czytam więc sporo, lecz nie
wszystko. Rynek wydawniczy jest chyba z roku na rok coraz bogatszy i coraz
bardziej kolorowy. Cóż ma więc robić biedny czytelnik przygnieciony tak obfitą ofertą?
Jakieś rady, złote zasady w tym zakresie mogłaby Pani sformułować?
K.Ś.: O rynku
wydawniczym nie będę się publicznie wypowiadała. Powiem krótko, parafrazując song
Jerzego Stuhra „Pisać każdy może, ale wydawać nie każdy już powinien.” Wiem, że
nie jestem statystycznym czytelnikiem, jednak moja wiedza o literaturze nie
jest też przeogromna. Sama, jeżeli tylko mam taką możliwość, bardzo starannie
dobieram lektury. Przed zakupem książek przeglądam je, czytam poszczególne
zdania, sprawdzam, czy będzie mi odpowiadał styl narracji. Przeważnie zwracam
uwagę na tytuły, o których już słyszałam, wiem, czego mogę się po nich
spodziewać lub czego powinnam w nich szukać. Ważny jest też autor i oficyna
wydająca dane dzieło. I jeszcze to, co niestety ma swój wpływ na zakup przeze
mnie książek, to wielkość liter, rozłożenie tekstu na stronie. Lubię, kiedy
książka jest przejrzysta. Bardzo rzadko kupuję w ciemno. Uważam, że z lekturą
zdecydowanie lepiej wypadają randki dobrze zaaranżowane niż spontaniczne.
Wybieram teksty uznane, cenione, interesujące, wartościowe, mogące pomóc mi poznać,
zrozumieć i docenić drugiego człowieka.
C.D.:
Pani Krystyno, znowu zapraszam do wehikułu czasu i tym razem przenosimy się w…
przyszłość. Krystyna Śmigielska jest poczytną pisarką, jej książki zajmują
czołowe miejsca na listach bestsellerów, kolejne tłumaczenie właśnie w druku,
wydawnictwa zabiegają o kontrakty z Panią. Ma Pani absolutną swobodę twórczą i
cieszy się Pani niezwykłym autorytetem. Pani książki mają niesamowitą siłę
oddziaływania. Jakie wartości, jakie cechy ludzkie próbowałaby Pani kształtować
swoimi powieściami i dlaczego, by zmienić społeczeństwa na lepsze?
K.Ś.: Nie jestem
moralistką. Nie czuję się powołana do naprawy ludzkości. W swoich utworach
przedstawiam fragmenty zaobserwowanej przeze mnie rzeczywistości. Pokazuję, jak
zobaczyłam ten świat, jak go zapamiętałam. Opisując zmagania ludzi czujących i
borykających się z losem podobnie jak ja, chciałabym jedynie skłonić czytelników
do krótkiej refleksji. Gdyby kiedykolwiek którykolwiek z nich, pod wpływem
mojej twórczości, zmienił postępowanie na mniej egoistyczne, bardziej
empatyczne, to wtedy będę mogła powiedzieć, że odniosłam ogromny sukces i lata
mojej pracy nie poszły na marne. Sęk w tym, że nawet gdyby takie zdarzenie
miało miejsce, nie dowiem się o nim. Ot, taki figiel losu. Póki nie szkodzimy
drugiemu człowiekowi, bądźmy sobą, bo w naszej różnorodności jest piękno i
siła.
C.D.:
Zwykle czytając książki, staram się sobie stworzyć portret autora. Wyłania mi
się obraz kobiety zdecydowanej, która z niejednego pieca chleb jadła, wbrew
przeciwnościom pozostała wrażliwą idealistką i nie kłania się konformistom.
Jaką siłę trzeba w sobie mieć, by iść przez życie wierną własnym wartościom i z
podniesioną głową?
K.Ś.: Często sama zadaję
sobie pytanie, czy jestem osobą z silnym charakterem, czy słabą, nieporadną
istotą, którą łatwo zniszczyć, unicestwić. Potrafię walczyć, ale z przekonania
jestem ortodoksyjną pacyfistką, o ile można tak powiedzieć. Dlatego często
odpuszczam bitwę, wycofuję się na z góry upatrzone pozycje i tam liżę
poniesione w boju rany. Coraz rzadziej mam ochotę na ścieranie się z ludźmi. Masz mnie za nic –
miej, twoja sprawa. Nie lubisz, nie rozumiesz moich tekstów – nie będę przez to
płakać. Wolisz lawendowe pole, morze krwi, trupa za trupem – nic mi do tego.
Niech walczą młodzi i oby zwyciężyli ci naprawdę najlepsi. Im kibicuję. Nawet
najtwardsze drzewo ugnie się kiedyś pod naporem wiatru.
C.D.:
Najnowsza Pani książka pt. „Pokurcz” ukazała się w 2019 r. Pokazuje w niej
Pani, jak przeszłość wpływa na osobowość. Dwóch bohaterów wywodzących się z
podobnego środowiska społecznego wybiera różne drogi na życie. Jeden to lokalny
cwaniaczek i bandzior, drugi podejmuje starania, by wyrwać się z
małomiasteczkowego klimatu, a w chwili zwątpienia wypowiada zdanie: „Z życiem
się siłuję, dlatego żyły mam na wierzchu, żeby łatwiej było je wypruwać.” Pani
bohaterowie mają mocno pod górkę, nie oszczędza ich Pani, chłoszcze
codziennością bez umiaru. Zresztą nie tylko w „Pokurczu” to zauważamy.
K.Ś.: Moi
bohaterowie nie są oderwanymi od rzeczywistości mydłkami. Spotkałam podobnych
im chłopców. Gdybym opowiedziała wprost historie jednego z nich, czytelnicy mieliby
do mnie pretensje, że na biednego człowieka wysłałam wszystkie możliwe klęski i
strapienia. Musiałam tę postać zmodyfikować, nadać jej jaśniejszych barw. Widzi
Pani, staram się przekazywać prawdę o opisywanych środowiskach, umieszczając w
nich ludzi „żywych” z ich kompleksami, ułomnościami, ale też z marzeniami i
ciężką pracą nad własnym losem. Bo to wcale nie jest prawda, że sami budujemy
swoją przyszłość. My tylko wprowadzamy w nią drobne korekty, dzięki którym
często w ogóle możemy przetrwać. Maciej Zamber nie skorygował własnych marzeń i
dlatego poniósł klęskę. Trochę mnie dziwi, że w dzisiejszych czasach tak mało
powstaje powieści stricte obyczajowych i tak trudno o ich pozytywną ocenę.
C.D.:
Mówią, że do odważnych świat należy. Współczesny „Pokurcz” wykazuje się odwagą
czy bohaterstwem?
K.Ś.: Nazywając
wrażliwość tchórzostwem, a butę czy brawurę – odwagą, można by powiedzieć, że w
tej chwili ta druga jest w cenie. Wrażliwość jednak broni się dzielnie. ”Pokurcz”, o którym opowiedziałam, jest jak
najbardziej współczesny. Uważam, że w życiu należy sobie radzić, co nie ma nic
wspólnego z tchórzostwem czy bohaterstwem. Obecnie młodzież jest coraz mniej przygotowywana
do samodzielnego, dorosłego życia. To jednak głębszy problem i z całą pewnością
nie uda mam się go teraz rozwiązać ani nawet dokładnie rozpoznać. Świat się
zmienia i nasze przystosowanie do panujących na nim warunków musi ulegać
ewolucji.
C.D.:
Mnie osobiście „Pokurcz” zwalił z nóg. Pamiętam, jak czytałam go do późnej
nocy, bo wprost ciekawość mnie paliła od środka, jak się zakończy. A gdy już
się tego dowiedziałam, to pierwszą myślą, jaka przyszła mi do głowy, była
pretensja do Pani jako autorki, że tak szybko powieść się zakończyła i na
dodatek w taki sposób. Prawdę powiedziawszy zdążyłam już przeczytać „Pokurcza”
jeszcze raz. Jaki patent ma Krystyna Śmigielska, by czytelnik przeżył
literackie katharsis?
K.Ś.: Odsłonię rąbek
tajemnicy mojego pisarskiego warsztatu. Cały sekret tkwi w języku, jego
zawiłości i różnorodności. Pracując nad „Pokurczem” zdawałam sobie sprawę, jaki
efekt pragnę osiągnąć i dlatego mogłam być przewodnikiem tych, których
zainteresowały perypetie moich bohaterów. Myślę, że czytając książkę pobieżnie,
bez jej głębszej analizy, nie zauważa się nawet zastawionych przeze mnie sideł.
Co chciałam w nie złapać? Jaki był cel mojego polowania? Pragnęłam wyłapać
emocje czytelnika. Akcja powieści rozgrywa się w dwóch płaszczyznach czasowych.
Różnią się one między sobą również rytmem, słownictwem, tempem akcji. W tekście
tym każdy wyraz był przeze mnie starannie przemyślany, tak, żeby jego znaczenie
precyzowało nie tylko co, ale i w jaki sposób się dzieje. Przeplatając
rozdziały z retrospekcjami z rozdziałami kołobrzeskimi zyskałam pewną lekkość,
której nie mogłabym czytelnikom zafundować opowiadając wyłącznie o dzieciństwie
bohaterów. Celowo też, prawie od pierwszych stron książki, umieszczałam
wskazówki dotyczące fabuły. Już na 14 stronie mamy dialog:
- Kacper Rawicz.
- Ładnie – pochwaliła.
- Nie widzę w tym niczego ładnego –
powiedział.
Ale to nie wszystkie moje poczynania,
które wpływały na klimat tekstu. Starannie rozpisałam sobie postaci, wiedząc o
nich dużo więcej niż czytelnikowi przekazałam. Zaprzyjaźniłam się z Włodkiem,
Olgą i Kacprem. Przez prawie dwa lata poświęcałam im każdą myśl, każdą wolną
chwilę. Inspiracji do napisania powieści miałam kilka. Pierwsza myśl o
tajemniczym kelnerze pojawiła się w mojej głowie jeszcze w czasach pisania
dylogii o Grawerskich. Pierwotnie taką podróż nad morze chciałam zafundować
Marcinowi Czyżewskiemu. Pomysł ten nie trafił jednak do książki. Żal mi go
było, bo uważałam, że ma potencjał. Tak to bywa, jedna historia wywodzi się z
drugiej.
C.D.:
I tym sposobem miękko przeszłyśmy do „Kochanka pani Grawerskiej”. Ludzkich
charakterów i charakterków mamy tu więcej niż w „Pokurczu”. Świat brudnej i
kumoterskiej polityki przenika się ze światem obłudnego życia prywatnego,
prowadzonego na dodatek na pokaz. Wyłania się tam dość przygnębiający obraz
czasów i współczesnego człowieka. Bez ideałów, bez wartości. No, jest tam coś
na miarę miłości, z tym że to uczucie na tle cynizmu i wyrachowania wydaje się kompletnie
nierealne.
K.Ś.: „Kochanka pani
Grawerskiej” uważam za powieść wielowątkową, o rozbudowanej, niejednoznacznej
fabule. Oczywiście, jak każda moja książka, powstał on dzięki moim długoletnim
obserwacjom. Nie przeprowadzam kwerendy, nie grzebię w aktach lub w cudzych
sprawach. Wnikliwie jednak analizuję życie we wszystkich jego aspektach. Mam w
głowie archiwum, z którego często czerpię całymi garściami te dawno zapomniane
wiadomości. Widzę też ludzkie zachowania, dzięki czemu potrafię z dużym
wyprzedzeniem określić, w jaki sposób dana osoba zareaguje na dziejące się wydarzenia.
„Kochanek…” powstał właśnie z takich obserwacji. Oj, mogłabym godzinami
opowiadać o samych inspiracjach, które przyczyniły się do napisania tej
powieści. Osobiście uważam go nadal za moje szczytowe osiągnięcie. To bardzo
poważna pozycja, pełna podtekstów, aluzji do rzeczywiście dziejących się spraw.
Powinnam umieścić w nim klauzulę, że podobieństwo postaci jest przypadkowe
itd. Uwielbiam Grawerskich i
Czyżewskich. Mam do tego prawo, sama ich wymyśliłam. A że są mi naprawdę
drodzy, świadczy o tym kontynuowanie przeze mnie ich losów w „Z twojej winy”.
Nie lubię pisać dalszych części. Przygoda z postaciami powinna mieć swój kres.
Jestem wrogiem sag, z wyjątkiem „Sagi rodu Forsyte`ów” J. Galsworthy. W
Grawerskich świat polityki jest przedstawiony wyłącznie na autentycznych
faktach czy publikacjach znanych z mediów. Tu niczego starałam się nie
ubarwiać. Pomysł z porwaniem wpadł mi do głowy, kiedy gościłam w agroturystyce
i w nocy nie zmrużyłam nawet oka, ale rano już wiedziałam, że będę musiała moje
chore wyobrażenia przenieść na papier. Powieść ta porusza całą gamę problemów i
uważam, że nie jest ona dla każdego czytelnika. Mylący tytuł miał jedynie
posłużyć jako wabik i troszeczkę wyprowadzić odbiorców w pole.
C.D.:
Pani Krystyno, to znowu zapraszam do wehikułu czasu… Tym razem będę Panią
próbowała namówić do podzielenia się swoimi wspomnieniami. Przeszłość kształtuje
przecież nie tylko bohaterów literackich. Chciałabym sięgnąć do pokolenia Pani rodziców
a może nawet babć i dziadków. Co Pani pamięta z czasów z nimi spędzonych. Jaki
wpływ mieli na Panią samą i Pani twórczość?
K.Ś.: Nie opowiadam
publicznie o swoim życiu prywatnym. Nie piszę też o nim w książkach, ale nie
dlatego, że było nudne i mało interesujące. Myślę, że tematów z mojego
dzieciństwa, młodości i dorosłego życia miałabym aż nadto, jednak uważam, że
nie należy sprzedawać samej siebie. Nie ze wszystkiego, co było moim udziałem,
jestem dumna, ale nie brakuje też jaśniejszych stron mojej egzystencji. Czy
miała ona wpływ na moją twórczość? Na pewno. Nic przecież nie dzieje się bez
przyczyny. Za rozbudzenie literackiej wrażliwości dziękuję mojej babci Stasi.
Do dzisiaj pamiętam czytane przez nią książki. To tyle i aż tyle.
C.D.:
Zespół Kombii śpiewa, że „każde pokolenie ma swój czas, każde pokolenie chce
zmienić świat”. Przygląda się Pani dzieciom i wnukom. Myślę, że to fascynujące łączyć
w sobie perspektywę tylu generacji. Co innego, co interesującego dostrzega Pani
w poglądach młodych na świat? Określiłaby je Pani jako skrajnie odmienne czy
raczej są to niuanse w podejściu do życia w stosunku do czasów Pani rodziców
czy dziadków?
K.Ś.: Martwi mnie
poziom ich wiedzy. Tej ogólnej i życiowej. Ograniczają swój świat i nie posiadają
obecnie ciekawości, która w nas, kiedy byliśmy młodzi, rozbudzała marzenia i
zmuszała do samokształcenia. Świat zmalał, jest bardziej dostępny, a przez to
mniej interesujący. Pod koniec zeszłego roku odwiedziłam z rodziną Budapeszt.
Zwiedzaliśmy zakątki miasta związane z opowieścią o chłopcach z placu Broni.
Kiedy kilka lat temu mój wnuk czytał tę lekturę, stwierdził, że jest dziwna.
„Oni tam chodzą wieczorem po parku i ogrodzie. Sami! To nienormalne. Gdzie byli
ich rodzice?” – pytał. I to jest odpowiedź na Pani pytanie. Wszystko się
zmienia.
C.D.:
Rzeczywiście symptomatycznie. To może zmieńmy temat. A co robi Krystyna
Śmigielska dla siebie? Poza pisaniem oczywiście. Co Panią bawi? Co sprawia
przyjemność?
K.Ś.: Pewien
rosyjski pływak odpowiadał na pytania dziennikarzy na konferencji prasowej zorganizowanej
po zdobyciu przez niego złotego olimpijskiego medalu. Rozmowa z mediami
wyglądała mniej więcej tak:
- Ile godzin dziennie pan trenuje?
- Rano mam osiem godzin pływania.
- A po południu, czym się pan zajmuje?
- Pływam.
- A co pan robi w czasie wolnym?
- Pływam.
- Pana hobby?
- Pływanie.
Mam bardziej urozmaicone od niego życie.
Czytam lub piszę. Czasem obejrzę dobry film. Ostatnio jeszcze huśtam się na
huśtawce, ale wtedy też myślę o pisaniu.
C.D.:
Za czym lub do kogo tęskni Krystyna Śmigielska?
K.Ś.: Tęsknię za
morzem. Tym naszym, zimnym Bałtykiem. To właściwie jest moja stała tęsknota,
chyba że akurat moczę w nim stopy.
C.D.:
Pani Krystyno, ciekawość przypieka moje duszkowe serce. Kiedy… kiedy następna
powieść? I co to będzie?
K.Ś.: Piszę historię
ojca, który poznaje swojego dwudziestoletniego syna. Wydarzenie to zmienia ich
życie diametralnie. Obaj muszą odnaleźć się w nowej rzeczywistości, ale nie
tylko oni. Kiedy skończę snuć tę opowieść? Nie wiem. Po „Pokurczu” jestem
trochę zniechęcona i wycofana, dlatego też praca nad nową powieścią posuwa się
bardzo wolno. Czytelnikom polecam audiobooki z moimi książkami. Właśnie się
ukazują. „Pokurcz” już jest dostępny w księgarniach i na stronie: storybox.pl. 21.07.2020
r. – będzie można już kupić „Kochanka pani Grawerskiej” i „Wielką kumulację”,
która w wydaniu książkowym nosiła tytuł „Gotowe na zmiany”, a 11.08.2020 r.
ukaże się „Z twojej winy”.
C.D.:
Pani Krystyno, życzę weny twórczej, trzymam kciuki za sukces i pięknie dziękuję
za rozmowę.
K.Ś.: To ja Pani
dziękuję. Miło mi było gościć w Duszkowym świecie. Gorąco pozdrawiam wszystkich
moich czytelników.