09/07/2019

ZAPOWIEDŹ - Jan Melerski "Sprawcy i ofiary. Pokłosie "Fatalnego turnusu""/Psychoskok



jan melerski, sprawcy i ofiary, fatalny turnus, psychoskok
Jan Melerski "Sprawcy i ofiary. Pokłosie "Fatalnego turnusu""/Psychoskok
Kontynuacja powieści „Fatalny turnus”. Nieporozumienia rodzinne, działania przestępcze, fałszerstwa i przekupstwa, śmiertelne wypadki. Choć bohaterka powieści Jana Melerskiego jest prokuratorem i na co dzień to ona zajmuje się szukaniem i karaniem przestępców, tym razem sama staje się ofiarą napaści. To wydarzenie stało się dla niej paradoksalnie źródłem obsesyjnych rozważań, czy sama swoim zachowaniem nie sprowokowała sprawców do agresji. Obsesja ta staje się na tyle silna i obecna w jej codziennym życiu, że odchodzi od niej mąż, który nie może znieść uczestnictwa w codziennych rozmowach na temat tego, co by było, gdyby... Sprawców nie wykryto, a Katarzyna wciąż nie potrafi przestać myśleć o tym incydencie. Któregoś dnia w pokoju przesłuchań staje młody mężczyzna, w którym kobieta rozpoznaje sprawcę ataku sprzed lat. Jego twarz zapamiętała bardzo dobrze, bo to właśnie on złapał ją owej feralnej nocy na plaży w Stegnie... Od tej chwili wydarzenia przybierają całkowicie nieoczekiwany obrót.

Przewidywana data premiery: 14 sierpnia 2019 r.

Wydawca: PSYCHOSKOK
Kategoria: powieść obyczajowa z wątkami kryminalnymi
IBSN: 978-83-8119-528-7
EAN: 978-83-8119-528-7
Ilość stron: 230
Format: 148x210
Oprawa miękka
Prognozowana cena detaliczna: 25,90 zł

08/07/2019

Hanka V. Mody "Chciałbym, żebyś mnie napisała" z Wydawnictwa e-bookowo.pl

chciałbym, żebyś mnie napisała, hanka v. mody, opowiadania erotycne, e-bookowo
Hanka V. Mody "Chciałbym, żebyś mnie napisała"/Wydawnictwo e-bookowo.pl
Lektura, po którą ostatnio sięgnęłam, wywołała podwójny grymas na mojej twarzy. Eee… opowiadania… Łooo, matko, i do tego erotyczne??? Nie chciałam się od razu uprzedzać, jednak nie było mi spieszno do tej książki. Ale przecież nie będę jej przekładać w nieskończoność. No, dobrze… zaczynam czytać. Czytam… Czytam… I? Najpierw chciałam podejść do tego taktycznie, czyli przeczytać raz, dwa, jednym duszkiem, jednym ciągiem, by czasu nie tracić. Potem z zaciekawieniem odkryłam, że rozgoszczę się w tym zbiorze na dłużej. O czym mowa? O „Chciałbym, żebyś mnie napisała. Opowiadaniach nie tylko erotycznych” Hanki V. Mody.

„Chciałbym, żebyś mnie napisała. Opowiadania nie tylko erotyczne” Hanki V. Mody to pakiet 19 opowiadań. Najdłuższe z nich liczy sobie kilkadziesiąt stron, ale przeciętnie na formę nie przypada więcej niż kilka. Są też dwa utwory, które autorka sama opatrzyła dopiskiem miniatura. Każdy z nich to odpowiednio strona lub niewiele ponad stronę tekstu. Wielkość szkolnego wypracowania. Nie rozmiar ma w tym przypadku znaczenie (i nie dopatrywać mi się tu żadnych podtekstów).

Fakt nr 1. Nie przepadam za krótkim formami typu opowiadania i nowele. Mam wrażenie, że tak zwarta przestrzeń literacka nie wystarcza mi, by dostatecznie głęboko wejść w świat bohaterów.

Jak już wspomniałam, nie rozmiar ma w tym przypadku znaczenie. Co więc ma? Sposób, w jaki Hanka V. Mody pokazuje rzeczywistość. Styl jest lekko zbliżony do „casualowego”, a język ledwie dobarwiany metaforami, choć nie zawsze grzecznie gładki. Nie nazbyt rozbudowane zdania składają się na spójną i harmonijną całość, dodatkowo przejrzysta konstrukcja nie wymaga od czytelnika nadmiernej koncentracji. Pojawiające się równoważniki zdań zatrzymują i dopełniają scenę, trochę jak didaskalia w sztuce. Stoisz, patrzysz i czujesz, jakbyś tam był. Autorka, mimo że jak pisałam wcześniej, nie jestem miłośniczką opowiadań, sprawiła, że przystanęłam i zachciałam zostać z nimi dłużej. Dlatego po przeczytaniu kilku jednym ciągiem, stwierdziłam, że będę sobie lekturę dawkować i czytać w mniejszych porcjach i z przerwami. Tak, ten sposób był dla mnie zdecydowanie bardziej odpowiedni.

Każde z opowiadań ma inną tematykę, ale rodowodowo odnajdujemy w nich wspólne DNA. Drobinki łańcucha są rozproszone, poutykane w fabule, natrafiamy na nie niby przypadkiem, zastanawiając się, czy zgubiły się przez niedopatrzenie czy to zabieg zamierzony. W prozie wyraźnie zarysowuje się wątek poszukiwania wrażeń, nowych bodźców, niekoniecznie miłości jako duchowego i mentalnego porozumienia. Bohaterki Hanki V. Mody to zwykle kobiety pragnące bliskości drugiego człowieka. To ich oczami i z ich perspektywy widzimy świat. Jednak jak szybko czyta się opowiadania, tak prędko wygasa fascynacja w kontaktach między bohaterami. Z rozmysłem użyłam sformułowania „w kontaktach” a nie „w związku” (znajdziemy tu także zwroty zastępcze typu „układy”, „umowy”, „ustalenia”), bo i sama autorka posługuje się słowami „niezwiązek” lub „rozwiązek”, akcentując tym samym fakt, że między bohaterami więcej jest przelotnych odczuć niż uczuć oraz egoistycznego indywidualizmu niż empatycznej wrażliwości. Może chodzi o to, by szukać króliczka, a nie go znaleźć?

Słowo komentarza do dialogów. One również wkomponowują się w ogólną stylistykę. Postaci myślą syntetycznie, wypowiadają się w krótkich formach, jakby szkoda im było czasu na więcej, w efekcie mimo niedopowiedzeń lub dzięki nim nurt rozmów skutecznie zajmuje uwagę czytelnika.

Fakt nr 2. Rzadko sięgam po erotykę (zwłaszcza współczesną), bo wydaje mi się, że z tym zadaniem mogą się mierzyć tylko pisarze z najwyższej półki i wg mnie nie ma nic lepszego niż stara dobra klasyka. Czy to znaczy, że odrzucam to, co oferuje Hanka V. Mody? Bynajmniej. Autorka wprawdzie nie elektryzuje wzniosłym językiem, nie epatuje górnolotnością, raczej bliżej jej do słów pęczniejących pospolitością, miejscami ordynarnych, ale to właśnie prawdziwy język erotyki, jakim posługują się współcześni ludzie zamieszkujący domy z betonu. Ani piękny, ani brzydki, a dosadnie przyziemny. Ponadto odnosi się wrażenie, że zamierzeniem autorki było wyjście poza przyjęte schematy podejścia do postrzegania seksualności, która nie jest ani ze świata religijnego grzechu, ani ze świata moralnego brudu a zwyczajnie częścią ludzkiego ja. Nie tego ja książkowego, filmowego, wymyślonego, a realnie spragnionego fizycznych doznań. Cielesność, pożądanie, zaspokojenie (czasem nudne, czasem z domieszką siły, dostrojone kolorem fetyszyzującej koronki, upięte konopną liną zgodnie z zasadami japońskiej sztuki kinbaku) w wydaniu Hanki V. Mody odsłaniają różne oblicza intymności w postaci łagodnych i ostrzejszych zbliżeń, hetero- i homoseksualnych doświadczeń czy niemonogamicznych relacji. Uwalniając się z ram utartych społecznych konwenansów, kulturowych stereotypów i norm obyczajowych, Hanka V. Mody wchodzi w sceny seksu często bez retuszu, bez pruderii, nie przekracza jednak granicy, za którą zmysłowa erotyka staje się trywialnie kiepską pornografią.

W miarę upływu czasu początkowy grymas ustępował miejsca aprobacie. Hanka V. Mody ma niezły warsztat, wie dokładnie, dokąd prowadzi czytelnika i mierząc się z erotyką – materią z zasady niełatwą – wyszła z potyczki z podniesioną głową, pokazując seksualność (zwłaszcza kobiet) bez maski udawania i bez fałszywego wstydu oswajając nas z różnorodnością intymnych tęsknot, by uzmysłowić, że takie lub inne fizyczne pragnienia to nieodłączny element człowieczej natury.
Za możliwość zrecenzowania książki w wersji elektronicznej dziękuję autorce oraz Wydawnictwu E-bookowo.pl.
Za udostępnienie pliku do recenzji dziękuję Iwonie Niezgodzie organizatorce niezależnego plebiscytu na polską książkę roku „Brakująca Litera”.
"Brakująca Litera"


03/07/2019

Bianka Kunicka-Chudzikowska "Najprawdziwsza fikcja" z Wydawnictwa Oficynka


blanka kunicka-chudzikowska, najprawdziwsza fikcja, wydawnictwo oficynka
Blanka Kunicka-Chudzikowska "Najprawdziwsza fikcja"/Wydawnictwo Oficynka

Wg jednych na początku był chaos, wg innych słowo, a wg Bianki Kunickiej-Chudzikowskiej na początku była kobieta, która przedstawia się następująco: „Jestem postacią fikcyjną. W pewnym sensie powstałam tu i teraz (…), już dorosła, z bagażem doświadczeń moich, choć przeze mnie nieprzeżytych. (…) Moją osobowość, z góry narzuconą przeszłość i czekającą mnie przyszłość, dokładnie poznam wkrótce, chociaż muszę przyznać, iż już dostrzegam pewne symptomy mojego charakteru, bo bardzo denerwuje mnie fakt braku wpływu na to, kim w tej chwili jestem. Nie wiem jeszcze, czy, upraszczając, jestem dobra czy zła. W zasadzie jest mi wszystko jedno, gdyż najważniejsze, abym nie była nijaka, bo bycia nudną bym nie zniosła. (…) Zrobię wszystko, byleby nie być bezbarwna i przezroczysta jak foliowy worek.” W tej jakże krótkiej charakterystyce Zofii – jednej z głównych postaci „Najprawdziwszej fikcji” – już na samym entree daje się wyczuć, że będzie ona starała się maczać palce w procesie twórczym, jeśli tylko autorka nieopatrznie spróbuje poprowadzić fabułę nie po myśli bohaterki. Czy z pozytywnym efektem?

„Najprawdziwsza fikcja” to oksymoron wyrażający sprzeczność i mający na celu przyciągnięcie uwagi, dlatego przyzwyczajmy się, że z paradoksami i kontrastami (w emocjach czy działaniach) będziemy mieć podczas lektury do czynienia często. Szczególnie w odniesieniu do zachowania samej Zofii, która jest chodzącą sprzecznością i przykładem na to, że teoria zmienności – gdyby ktoś takową odważył się spreparować – byłaby jak najbardziej do obrony. Ale nie odbierajmy też zasług Senece, który wcześniej zauważył, że harmonia świata składa się z elementów sprzecznych, i wróćmy jednak do Zosinego ogródka, a raczej do osoby bohaterki. Uważam, że opis z liryki Tuwima pasuje do niej idealnie:

Od grzechu zaczął się mój świat,
a że Bóg mnie stworzył, a szatan opętał,
jestem więc odtąd po dzisiejszy dzień
raz grzeszna a raz święta,
zdradliwa i wierna,
dobra i zła,
daję rozkosz i rozpacz,
przez nią uśmiech i łza,
jestem jak gołąb i żmija,
jak piorun i miód,
jestem jak Anioł i Demon,
upiór i cud
i szczyt nad chmurami
i przepaść bez dna,
jestem początkiem i końcem –

kobieta: cała ja...

Najprawdopodobniej autorka czuje swego rodzaju słabość do Zofii, ponieważ na wiele jej przyzwala. Obie spierają się ze sobą, miejscami droczą, a nawet dochodzi między nimi do jędrniejszych utarczek słownych, bo przecież jedna mocno wygadana, a druga wcale nie mniej zaczepna. Sarkastycznie sapiąc i podszczypując się złośliwościami, żadna nie zamierza odpuścić, by ustąpić pola. Słyszał kto jednak, by autor rozmawiał ze swoimi bohaterami? Czy to normalne? Może ktoś tu cierpi na zdefiniowany medycznie syndrom, ale z grzeczności nie wspomnę nazwy jednostki chorobowej? Bez nacisków wyznaję, że właśnie te niemal kabaretowe dialogi stanowiły dla mnie jeden z atutów lektury, miałam z nimi sporo frajdy. Niech nam jednak wśród bałamutnych swawoli nie umknie sam czytelnik, który początkowo rozbawiony, a z czasem coraz bardziej zdezorientowany i zbity z tropu próbuje (mając niemal mętlik w głowie) dociec, kto tu naprawdę jest kim i wodzi prym w dyskusji. Ech, złapał Kozak Tatarzyna, a Tatarzyn za łeb trzyma…

„Najprawdziwsza fikcja” prowokuje, rzekłabym, że miejscami nawet sieje zamęt. Autorka pod płaszczykiem fikcji wypowiada bowiem głośno to, czego w rzeczywistości być może nigdy byśmy nie zrobili lub o czym nie ośmielili się pomyśleć. Dwa literacko równoległe wymiary: fikcja i rzeczywistość przenikają się i uzupełniają, są ze sobą do tego stopnia nierozerwalnie stopione, że jeden nie istnieje bez drugiego. A może to nie fikcja i rzeczywistość tylko świadomość i podświadomość? Co więcej, Kunicka-Chudzikowska wzmacnia jeszcze poczucie nadrealności kilkoma zaledwie pierwiastkami zaczerpniętymi z Freudowskiej teorii o tłumionych wewnętrznych pragnieniach, próbując nas uwieść lub zaszokować scenami seksualnych zbliżeń.

Mądra Zofia nie byłaby sobą (bo przecież etymologia imienia wywodzi się od greckiego słowa mądrość), gdyby nie podzieliła się z nami także filozoficznymi refleksjami na temat ludzkiej egzystencji, funkcjonowania w społeczeństwie czy podejścia do życia. Współcześnie powiedzielibyśmy, że uprawia coaching. Coachuje nas czasami wprost, a czasem „szamani” nieco dyskretniej. Łatwo te fragmenty wyłowić z całokształtu, ponieważ wyróżniają się swoistym mentorskim klimatem, nie brak im złotych myśli i celnych sformułowań.

I jeszcze jedno, co mnie zwykle ujmuje, to miejsce akcji. W tym przypadku trafiłam na mój ukochany Wrocław, który występuje tu w odsłonie współczesnej, ale parę razy zdarza mu się przybrać strój retro. Dla mnie trafione w punkt.

Zofii z „Najprawdziwszej fikcji” z pewnością nie można zarzucić nijakości. Jest tak barwna, że aż momentami wydaje się być irytująca w swojej dwoistości. Potrafi być zarówno życiowo mądra, jak i egoistycznie głupia, zabawna i nużąca, sympatyczna i odpychająco zadziorna. Gotowa popełnić każde głupstwo, z premedytacją ranić siebie i innych, byle zrealizować zaplanowane cele. Co ciekawe, każda z nas może w niej odnaleźć kawałek siebie, bo w każdej z nas drzemią dwa wilki, a zwycięży ten, którego będziemy karmić.

„Najprawdziwszą fikcję” Kunickiej-Chudzikowskiej nazwałabym akumulatorem endorfin, po który sięga się, by doładować własne wyczerpane zasoby energii. Transfer odbywa się w nad wyraz sprzyjających warunkach, bo na wyciągnięcie ręki mamy mieszankę dobrego humoru z domieszką kontrowersji, a tymczasowe zakłócenia w postaci nieprzewidzianych zdarzeń losowych rozpływają się w niebycie pod wpływem inspirującej autosugestii i entuzjastycznego nastawienia.

Za możliwość zrecenzowania książki w wersji elektronicznej dziękuję autorce oraz Wydawnictwu Oficynka.

Za udostępnienie pliku do recenzji dziękuję Iwonie Niezgodzie organizatorce niezależnego plebiscytu na polską książkę roku „Brakująca Litera”. Więcej informacji o plebiscycie "Brakującej Litery" tutaj: