18/05/2020

RECENZJA PRZEDPREMIEROWA - Magdalena Mosiężna "Maryla i Debora" z Wydawnictwa JanKa

Okładka książki Magdaleny Mosiężnej pt. "Maryla i Debora" z Wydawnictwa JanKa - dwie dziewczyny na tle kina

Kto wie, czy było tak? Że była Maryla i Debora. Dziewczęta z tamtych lat. Lat trzydziestych i czasu wojny w Warszawie. Czas zatarł ślad. Kto wie, czy było tak?*)

Historia Polski jest historią niepowtarzalną. Żadne inne państwo nie zniknęło z mapy nowożytnej  Europy na ponad sto lat. I podczas gdy uczeni periodyzują okresy historyczne na poszczególne epoki, co w przypadku Polski również ma miejsce i jest jak najbardziej adekwatną dystynkcją czasową, to jednak z punktu widzenia Polaków dużo istotniejsze znaczenie ma inny podział – na okres, gdy Polska działała jako państwo i gdy jako kraj przestała istnieć. Tak więc wyznaczane są następujące cezury: 1795 – ostatni rozbiór, w efekcie którego Polska rozpływa się w niebycie i 1918 – kiedy po latach niewoli, krwawych powstań, represji ekonomicznych i społecznych odradza się II Rzeczpospolita. Ponad stuletni okres politycznej próżni objął kilka pokoleń Polaków wychowanych pod rządami obcych państw. Nic dziwnego więc, że w tym czasie główny trzon zabiegów propaństwowców skupiał się na działaniach zmierzających do odzyskania niepodległości, w tym na podtrzymywaniu narodowych tradycji i pielęgnowaniu pamięci historycznej. Wybór ścieżki był względnie dowolny, od drogi skrajnie pokojowej po radykalnie rewolucyjną. Polakom nie trzeba powtarzać, że jesteśmy dumnym, butnym i bitnym narodem. Nie raz przelewaliśmy krew za wolność naszą i waszą. W walce o niepodległą ginął kwiat narodu, wystarczy wspomnieć belwederczyków, Orlęta Lwowskie, oficerów, inteligencję. W powstaniach, rewolucjach, wojnach Polacy bili się dzielnie i bohatersko umierali. Ten szeroko kultywowany wzór, że mężczyźnie dane było walczyć i ginąć jak bohater, dostrzega także Magdalena Mosiężna. Ale w swojej debiutanckiej książce pt. „Maryla i Debora” Mosiężna zauważa też coś jeszcze, a mianowicie fakt, iż wówczas gdy mężczyźni walczyli i ginęli, to życie poza bitewnym frontem nie zatrzymało się, a zegar odmierzał nieprzerwanie czas, choć przy tej ilości niewyobrażalnych tragedii, jaka dotknęła społeczeństwo, można by zapytać, jak to w ogóle możliwe, że serce świata nie pękło z rozpaczy. Jak wspomniałam, w literaturze dominującym wątkiem okresu wojennego jest motyw mężczyzn ginących z bronią w ręku. Co jednak z ludnością cywilną? Co z kobietami i dziećmi? Tu właśnie Mosiężna upatruje dla siebie pole do popisu, gdyż bohaterkami swojej debiutanckiej powieści, która toczy się przed II wojną światową i w czasie wojny, uczyniła kobiety.

Maryla pochodzi z dobrego domu, po odzyskaniu przez Polskę niepodległości jej rodzina wraca z Rosji, by osiedlić się w okolicach Bydgoszczy i odbudowywać ojczyznę. Marylę poznajemy tuż przed maturą w kwietniu 1937 r., kiedy w ogólnym harmidrze dziewczęcych przygotowań próbuje dobrać właściwe fatałaszki przed sobotnim wyjściem na miasto, czyli szaleństwa weekendu czas zacząć.

Z kolei Debora Leman to Żydówka z ubogiej warszawskiej rodziny, jeszcze jako dziecko pomaga ciotce prowadzić sklep, by wspomóc rodziców finansowo. Debora zawdzięcza swe imię dziejowej bohaterce, która w czasach walk Izraela była jedyną wśród mężczyzn kobietą piastującą zaszczytny urząd sędziego. Wówczas sędzia nie tylko wydawała wyroki, lecz także rządziła, a będąc postacią niezwykle charyzmatyczną, wytyczała swojemu ludowi właściwą drogę, bo zawsze wiedziała, co słuszne i dobre.

Już po tak krótkim przedstawieniu czujemy podskórnie, jak bardzo różnią się od siebie te postaci. Tak naprawdę łączy je płeć, czas i miejsce akcji – Warszawa okresu przed i po 1939 r., ale nawet i ten związek jest raczej dość luźny, gdyż autorka pozwoli bohaterkom spotkać się raptem jeden istotny raz. Zanim jednak do spotkania dojdzie, Mosiężna wprowadzi nas w ich indywidualne losy, marzenia, sprawy ważne i błahe, miłości, dzieci, rodziny, zapatrywania na sprawy wagi państwowej i te mniejszego kalibru, a także w plany na przyszłość. Doprowadzając do spotkania autorka sprawi, że choć obie faktycznie będą na wyciągnięcie ręki, to pod wpływem przeżytych doświadczeń nigdy chyba nie będą sobie bardziej odległe w kwestiach kardynalnych.

Nie zdradzę chyba tajemnicy, jeśli powiem, że autorka w jednym z wywiadów wspomniała, że „ma dość przedstawiania wojny z perspektywy mężczyzn”, dlatego w tej powieści baczne oko fabuły eksponuje kobiecy punkt widzenia na rzeczywistość. Lata międzywojenne to okres, który kształtuje postawy głównych bohaterek, ich poglądy i zapatrywania. To czas nauki, czas terminowania w społeczeństwie, pączkowania postaw, czas przygotowań do wyboru drogi. W tym świecie bohaterowie żyją wygodnie, korzystają z atrakcji młodości, świetnie się bawią. Tymczasem wojna stanowi okres próby, przychodzi konfrontacyjny egzamin z życia, podczas którego los mówi „Sprawdzam. Pokaż mi, na co cię stać, co wybrałeś?”

Jak wcześniej wspomniałam, wojna to zwyczajowo czas mężczyzn. Przeważnie to oni są na celowniku twórców. To oni walczą, przelewają krew i umierają, natomiast Mosiężna w centrum historii stawia kobiety, przy czym żadna z nich nie chwyta za broń, żadna nie ginie z rozdzierającym okrzykiem na ustach „Niech żyje Polska!” I kiedy nadejdzie czas, że wróg kolbami uderzy do drzwi, każda z nich będzie radzić sobie zupełnie inaczej. Każda z nich przyjmie inny model przetrwania i każda z nich odczuje inne konsekwencje swoich wyborów.

Czy w takim razie przez to, że autorka głównymi bohaterkami uczyniła kobiety, można powiedzieć, że to książka feministyczna? Mosiężna zdaje się być świadoma występowania ówczesnych prawidłowości i stereotypów odnoszących się do roli kobiety w życiu. Właśnie dlatego ukazuje kilka typologicznie zróżnicowanych kobiecych postaci. Mamy mocne, dobrze wykształcone reprezentantki wyższych sfer. Mamy kobiety, które choć bez gruntownej edukacji, to niejednego zaskoczyłyby siłą ducha i dojrzałym rozumieniem roli jednostki w społeczeństwie jako służby dla kraju. Jeszcze inne są płytkie i pretensjonalne o cechach drobnomieszczańskiej małostkowości i wreszcie kobiety wywodzące się z najniższych warstw społecznych, będące często bezwolną ofiarą wciąż pokutujących nierówności. Jednym bliżej moralnie do damskiej wersji doktora Judyma, bo żyją zgodnie z przyjętymi ideami, widząc w pracy i oddaniu społeczeństwu swój model szczęścia. Inne trwają przy mężczyznach niczym bluszcz, oczekując adoracji i uwielbienia. W mojej ocenie nieprzypadkowo Mosiężna pozwala sobie też na wzmiankę o Irenie Krzywickiej i Tadeuszu Boyu-Żeleńskim oraz ich klinice świadomego macierzyństwa. Dla niewtajemniczonych warto może dodać gwoli wyjaśnienia, że oboje w swoich działaniach upowszechniali edukację seksualną i wiedzę na temat kontroli urodzeń. To, co w oczach społeczeństwa Boyowi uchodziło – jako lekarzowi z wykształcenia i mężczyźnie z urodzenia – to już Krzywickiej – jako kobiecie-feministce i „zaledwie” pisarce – środowisko nieżyczliwie wytykało, uznając, iż jest to nadmierne epatowanie waginą. Tym sposobem Mosiężna zdaje się kierować uwagę czytelnika na fakt, że inny zakres aprobaty społecznej dla swych poczynań posiada mężczyzna, inny kobieta z wyższych sfer, inny miejska dziewczyna, a jeszcze inny zwykła chłopka z folwarku, choć formalnie legitymują się takimi samymi prawami. Wątek elastycznego podejścia do moralności w zależności od pochodzenia społecznego rodowodowo kojarzył mi się z tematyką poruszaną w „Granicy” Nałkowskiej czy „Kaśce Kariatydzie” Zapolskiej, choć nie wiem, czy nie posuwam się w doszukiwaniu proweniencji nazbyt daleko.

Okres międzywojnia był w historii Polski okresem chyba pod każdym względem intensywnym, trzeba było budować kraj od nowa, bo Polacy wreszcie odzyskali upragnioną wolność. Każdy mógł dołożyć swój wkład, a wersji na wizję młodej ojczyzny było chyba więcej niż samych jej obywateli. Spośród szeregu możliwości Mosiężna decyduje się postawić na dysonans pokoleniowy w kwestiach dotyczących rozumienia pojęcia patriotyzmu. Autorka kreśli inne spojrzenie tych, którzy na własnej skórze odczuli ciężar życia pod zaborami, rugowanie, zsyłki, konspirację, strach przed utratą majątku za kultywowanie polskich tradycji. Ale Mosiężna głównie pozwala wypowiedzieć się pokoleniu, które zabory kojarzy tylko z nazwy, a wolność traktuje jako przynależne i oczywiste prawo społeczne. W tym dwugłosie starsi ciągle pamiętają smak utraconej państwowości i przez pryzmat tej goryczy patrzą na teraźniejszość, podczas gdy młodzi, nigdy tej zgryzoty nie zaznawszy, próbują odciąć się od hańby niewoli i pozbyć się balastu przeszłości. Jednak i ta płaszczyzna nie jest u Mosiężnej czarno-biała, a zróżnicowana i przybierająca stopniowalne odcienie, co autorka wyraźnie eksponuje, angażując swych bohaterów w rozmaite formy działań podczas okupacji i pokazując w ten sposób różny sposób podejścia do miłości ojczyzny. Okazuje się bowiem, że nawet ci, którzy w chwilach nad wyraz surowej oceny własnej osoby sami byliby skłonni uznać siebie raczej za lekkoduchów i kolekcjonerów wrażeń niż za bohaterów, w momencie gdy zachodzi potrzeba, stają się patriotami, wyrażając swoimi postawami wszakże w zróżnicowany sposób, ale jednak stosunek i przywiązanie do Polski. Bitwy i wojenny kurz walki wprawdzie dają o sobie znać, zbierając śmiertelne żniwo, lecz dla Mosiężnej nie są to aspekty zasługujące na pierwszoplanową ekspozycję, dlatego rzadko plamią obrazy kolorem krwi. Owszem, Warszawa tonie w gruzach, mury getta duszą w sobie tysiące ofiar, odbywają się łapanki, zewsząd czają się zagrożenia, jednak autorka nie uwydatnia ich w nadmiernie jaskrawy sposób, celowo unikając drastycznych scen.

Skoro o patriotyzmie mowa, to nie sposób nie wspomnieć kwestii bohaterstwa. Mosiężna zdaje się wykraczać poza „klasyczny” kształt pojęcia, w którym bohater w wersji romantycznej toczy nieprzejednaną i dramatyczną walkę, przy czym konieczny jest rozlew krwi i tragiczny finał. Ta klasyfikacja podlega dalszemu rozdrobnieniu, by wyróżnić zasadniczo dwa wzorce a’la Kordian lub a’la Wallenrod. Tymczasem Mosiężna koncentruje naszą uwagę na innej odmianie bohaterstwa, na bohaterstwie rozumianym w sensie służby wobec potrzebujących, gdzie prawdziwym heroizmem staje się zwykłe, codzienne i żmudne ratowanie życia innych, czyli bohaterstwo odarte z brawury i glorii wielkiej chwały. Tej cichej i niemal pokornej postawy nie opiewają też wieszcze. A niewidoczne i wielkoduszne męstwo, choć pozbawione nadzwyczajności, w istocie odznacza się najwyższą formą ofiarnej cnoty. W oczach świata nieistotne i niespektakularne, lecz z punktu widzenia indywidualnego człowieka na miarę tego, co najcenniejsze – na miarę życia.

Warto choćby krótko nadmienić jeszcze jedną istotną kwestię, na którą zwraca uwagę Mosiężna, a mianowicie granicę zła i cierpienia. W „Maryli i Deborze” jest ona wyeksponowana na tle wojny, jednak zagadnienie to ma dużo bardziej uniwersalny charakter. Jedna z bohaterek przytłoczona ciężarem stałego widoku śmierci, powszedniością jej majestatu, zobojętnieniem na przemoc i okrucieństwo zastanawia się, „skoro nie ma granicy zła i cierpienia, musi istnieć granica odczuwania.”, zdając sobie jednocześnie sprawę, że tego typu przeżycia nie pozostaną bez wpływu ani na nią samą, ani na przyszłe życie innych. Kwestię natury zła, jego absolutnego charakteru i aspektów w wymiarze egzystencjalnym poruszano wiele razy, m.in. Hannah Arendt wypowiadała się o banalności zła, a Mosiężna pokazała w ekspresywny sposób jedynie wybrane pokłosie nikczemności w wymiarze ludzkim. W rozdzierającej modlitwie będącej dławiącym krzykiem rozpaczy jednej z bohaterek, oddała sedno następstw tragedii. Sprowadziła zło z poziomu bezimiennie ogólnego do prawdziwego człowieka żyjącego tu i teraz. Tym samym przestało być ono stricte filozoficzne, a stało się okrutnie autentyczne, namacalnie obecne. Autorka dokonała „przetłumaczenia” istoty zła z poziomu abstrakcyjnie odległego na poziom pełnowymiarowego konkretu.

Mosiężna reprezentuje kolejne pokolenie, które próbuje włączyć się w dyskurs o II wojnie światowej. Jednak w prozie Mosiężnej to nie tematyka – bo ta przecież poruszana jest od lat – lecz sposób ujęcia staje się atutem. Dzięki zmienionej perspektywie, dzięki przesunięciu punktu ciężkości powieść zyskuje na nowoczesności, przez co dla odbiorców z pokolenia autorki problematyka powieści może stać się bardziej zrozumiała i bliższa pod względem emocjonalnym. Także sposób odmierzania czasu, jaki Mosiężna obrała, może się wydawać dla młodszego czytelnika atrakcyjny. Zwykle nielubiane daty zostały w większości przypadków zastąpione milowymi krokami historycznymi. Wydarzenia jak, np. początek wojny, bitwa nad Bzurą, wątek oficerów straconych w Katyniu, budowa i zamknięcie getta, wybuch powstania ułatwiają odbiorcy orientację, na jakim etapie zaawansowania wojennej nawałnicy właśnie się znajduje.

Styl Mosiężnej nie jest może nazbyt ozdobny, ale jest starannie uładzony, pociągająco zwarty i logicznie przemyślany. Odnosi się wrażenie, że miejscami autorka celowo nie pogłębia pewnych zagadnień, by pozostawić czytelnikowi pole do wytchnienia, zastanowienia i własnych przemyśleń. Narracja prowadzona jest jakby z pewnego dystansu czasowego. Mamy poczucie, że słuchamy opowieści z ust kogoś, kto z bliska przyglądał się tej historii, lata temu brał w niej udział, pamięta jeszcze emocje towarzyszące poszczególnym wydarzeniom, choć ich intensywność została już przyprószona popiołem czasu, wciąż jednak została pamięć czynów, zdarzeń i osób. A teraz siedząc w fotelu i trzymając na kolanach album z wyblakłymi fotografiami, nieco marszcząc czoło w skupieniu dla lepszego przywołania wspomnień, wraca pamięcią do tamtych dni…

Maryla i Debora to duet pierwszoplanowy. Mosiężna osadziła kobiety wprawdzie w tych samych realiach, ale sprawiła, że formowały je odmienne środowiska i wartości, a do siatki rozbieżności dołożyła jeszcze zmienną czasu. W miarę rozwoju akcji obserwujemy, jak autorka operując wskazówką zegara, stopniowo modeluje sylwetki ukształtowanych w poglądach bohaterek, zmienia je same i ich zapatrywania. Kobiet i mężczyzn nie brakuje również w tle, jednak Mosiężna czas wojny uczyniła zdecydowanie czasem kobiet. Stawiając je na pierwszym planie, wydobyła je z cienia męskiej chwały i stworzyła ich żywe portrety. Tym samym potrzeba ludzkiego szczęścia (z marzeniami o beztrosko dorastających dzieciach, kochającej rodzinie i bezpiecznym domu) została skonfrontowana z wyzwaniami sytuacji kryzysowych, gdy w zagrożeniu przestaje się liczyć pochodzenie, zamożność czy wykształcenie, natomiast decydującym czynnikiem staje się wola przetrwania. Pozostaje więc pytanie, jakie pokłady ludzkiej natury wyzwoli w bohaterach strach i chęć życia? Te najlepsze czy może najmroczniejsze?

Gdybym miała przypisać „Marylę i Deborę” do określonej odmiany gatunkowej, pokusiłabym się o stwierdzenie, że jest to powieść społeczno-socjologiczna, która odsłania sposoby zachowania oraz zachodzące w bohaterach przemiany. Mosiężna kładzie nacisk na relacje, na proces powstawania więzi między stworzonymi postaciami i systematycznie dostarcza im bodźców sprawczych, by następnie przyglądać się wywołanym reakcjom i działaniom. Co ciekawe, wiele z prezentowanych postaw jest aktualnych także dziś.

Za patronat recenzencki nad książką „Maryla i Debora” dziękuję Wydawnictwu JanKa.

*   Nawiązanie do słów piosenki Pete’a Seegera pt. „Where Have All the Flowers Gone“ w polskim tłumaczeniu Wandy Sieradzkiej de Ruig pt. „Gdzie są kwiaty z tamtych lat”

AKTUALIZACJA 

W maju 2021 r. ukazała się kontynuacja "Maryli i Debory" autorstwa Magdaleny Mosiężnej pt. "Cień Debory"




11/05/2020

Marcin Kurcbuch "Science or fiction" - PATRONACKA RECENZJA PRZEDPREMIEROWA

Okładki tomiku wierszy Marcina Kurcbucha pt. "Science or fiction. Supernatural" predstawiajaca wybuch w kosmosie
Marcin Kurcbuch "Science or fiction"

Gdy zawitał u mnie tomik Marcina Kurcbucha pt. „Science or fiction”, był jeszcze w redakcyjnych powijakach. Co to znaczy? To znaczy, że podczas gdy ja już wniknęłam w przestrzenie międzygalaktyczne, unosząc się pomiędzy światami, wiersze jeszcze podlegały ziemskiej obróbce, a i końcowa zawartość zbiorku ewoluowała. Postaram się więc podzielić z Wami moimi ogólnymi wrażeniami, by uniknąć rozbieżności między tym, co czytałam w wersji elektronicznej, a tym, co faktycznie trafiło do rąk czytelników.

Początek… Przygotowania do startu… Odliczanie… 3… 2… 1… Zero… Bum… Opadł kurz… Koniec…

Tomik Kurcbucha pt. „Science or fiction” mógłby się równie dobrze nazywać „Początek czy koniec”. Oto jest filozoficzne pytanie! W każdym końcu kryje się początek, a i początek ma swój koniec. W pierwszej części tomiku możemy czuć się niemal jak uczestnicy wyprawy kosmicznej. Podekscytowani przygodą, na wszelki wypadek zaopatrzeni w plan wydarzeń niczym w manual book na promie kosmicznym, a nie jak czytelnik w prozaiczny spis treści, odliczamy kolejne sekundy i oczekujemy niezapomnianych wrażeń z podróży w przestrzeń międzyplanetarną. Szybko jednak orientujemy się, że ta ekspedycja może nie mieć szczęśliwego finału. Nie, nie tylko nawiązania do H.G. Wellsa i jego „Wehikułu czasu” nam o tym mówią. Wells to uznany prekursor fantastyki katastroficznej, tej z dreszczykiem emocji, emocji grozy. A my lubimy się bać, lubimy katastrofy, lecz przecież każde dziecko wie, że one nas nie dotyczą, bo… nam nic nie zagrozi, bo… my jesteśmy NIEPOKONANYMI WŁADCAMI KOSMOSU! Kurcbuch w swoim zbiorku pokazuje człowieka jako butnego pana wszechświata, który w swej pysze zapomina, że jest tylko jego niewielką częścią, elementem, który jak każdy inny nieuchronnie podlega prawom przyrody. U Kurcbucha ludzkość, jako gatunek, jest pozbawiona pokory, to gatunek, który został ukształtowany w przekonaniu, że only sky is the limit and catch me if you can oraz że dzięki nauce i technologiom można wszystko. Może można. Ale czy wolno? Ale czy warto? Tymczasem w rzeczywistym starciu z naturą okazujemy się nad wyraz krusi, patrz koronawirus, patrz smog, patrz susze itp. Kurcbuch jasno eksponuje, że w przestrzeni wszechświata człowiek jest tylko marnym pyłem i, choć przykro to przyznać, wciąż pretendującym do wygodnego życia konformistą. Autor w swoim tomiku przeciwstawia jednostkę nie tylko odległym galaktykom, lecz również ziemskiej zbiorowości, społeczeństwu i społecznościom, które egzystują bez refleksji.

Czytając Kurcbucha ma się wrażenie, że stworzył własny manifest, przestrogę – człowieku, nie idź tą drogą. Autor próbuje nas ustrzec przed nami samymi, przed tym, co bezmyślnie tworzymy, co bezpowrotnie niszczymy, czego nie szanujemy. Lecz głos rozsądku to niemal głos wołającego na puszczy. A my Kassandrom dziękujemy. Mamy swoje obliczenia, statystyki, zestawienia – z nich dobitnie wynika, że nic nam nie grozi. Bo przecież, jak niby cywilizacja miałaby się skończyć? Miałaby ulec zagładzie? To po pierwsze niemożliwe, bo przecież obliczenia i analizy… A po drugie spodziewalibyśmy się raczej spektakularnego i nagłego tąpnięcia, a Kurcbuch mówi, że koniec już się zaczął, że trwa odliczanie i że to właśnie początek końca. Przede wszystkim nie słucha się twierdzeń, które nie mają oparcia w twardych danych! Poetów-szaleńców się owszem czytuje, ale nie bierze się ich na poważnie, nawet gdy cytują stare indiańskie przysłowia, że kiedy wycięte zostanie ostatnie drzewo, ostatnia rzeka zostanie zatruta i zginie ostatnia ryba, odkryjemy, że nie można jeść pieniędzy. A swoją drogą jak ci Indianie do tego doszli, skoro nie mieli ani odpowiedniego wykształcenia, ani narzędzi, ani nawet środków finansowych z grantów?

Kurcbuch niemal z dokładnością atomowego zegara odlicza nie tylko czas pozostały do BIG BANG, lecz równie starannie odmierza stopnie galaktycznego ziąbu i bezkresne parseki szorstkiej astronomicznej przestrzeni. W jego stylu raczej nie znajdziemy kwiecistych metafor, a jednak przykuwa swą wizją, zapowiadającą nadejście finału. Tak, katastrofy nas fascynują, mają w sobie swoisty magnetyzm. Ten rozleniwiający stan braku grawitacji, lekkości i pozornie swobodnego dryfowania udziela się odbiorcy, przytępiając jego instynkt samozachowawczy.

3… 2… 1… Zero…

Po wielkim wybuchu wkraczamy w część zatytułowaną „Supernatural”, gdzie Kurcbuch wiedzie nas już zupełnie innymi ścieżkami w nowy początek. Zanika zagubienie w megaprzestrzeniach, nie ma śladu po galaktycznym chłodzie gwiazd, odległości znowu odmierza się w zrozumiałych jednostkach, bliskość jest tuż-tuż, ziemia pod nogami promieniuje pozytywną energią, słońce nie razi ostrzem laserowego blasku. Czujemy powrót łagodności… Oddech się uspokaja… Jesteśmy u siebie… Jesteśmy w domu… Kurcbuch mówi, że to tu, na planecie Ziemia, jest miejsce człowieka, na Ziemi, z którą człowiek powinien żyć w równowadze. To do niej przynależy i jest jej częścią. Przy okazji autor, sam będąc fascynatem joginicznej medytacji, serwuje nam krótki kurs oddychania, bo oddech koi, wycisza i równoważy. Od oddechu wszystko się zaczyna i na oddechu wszystko się kończy. Z każdym oddechem otwiera się dla nas skarbiec świata.

I choć w obrazie stworzonym przez Kurcbucha Ziemia nie jest idealną bukoliką, ale to jednak ona pozostaje źródłem wszelkich mocy sprawczych, to ona jest sercem potencjału, z którego może czerpać człowiek, by tu tworzyć swój własny mikroświat, własny dom. To tu, w świecie mikro, w przeciwieństwie do makroprzestrzeni, człowiek może się uważać za pana i władcę samego siebie. Jednak Kurcbuch nie jest idealistycznie naiwny w swym postrzeganiu świata i raczej określiłabym go świadomym optymistą, gdy twierdzi, że jeśli nie pokochasz w sobie siebie, nie zaznasz szczęścia. Jedynym słusznym drogowskazem dla Kurcbucha w poszukiwaniu drogi do harmonii, jest wgląd w samego siebie, wgląd do wnętrza poezji. Widać, że pisarz już kroczy swoją ścieżką, że już odnalazł sposób na spokój, jest w nim szczęście, nad którym cierpliwie pracował. Dla mnie to jasny przekaz: dopóki człowiek nie poskromi i nie zrozumie sam siebie, swojej roli na Ziemi, nie ma co myśleć o władaniu czymkolwiek lub kimkolwiek innym. Natura nie jest naszym wrogiem a sprzymierzeńcem i to ona jest aktywatorem naszych możliwości.

            Zaczynając przygodę z tomikiem Kurcbucha od części „Science or fiction” – tak jak ja ją podjęłam – zmierzamy po galaktycznej równi pochyłej do katastrofy, która, o ile nie wstrząśnie nami wystarczająco mocno, zakończy się zwyczajnym upadkiem. Jeśli jednak obraz przedstawiony przez autora otworzy nam oczy, dotychczas szeroko zamknięte, otrzymamy szansę na to, by być „dumnym i szczęśliwym człowiekiem”. I to będzie zapowiedź początku.

Z kolei jeśli rozpoczniemy od „Supernatural”, by następnie pogrążać się w pustce osamotnienia, grzęznąć w marazmie samotności, oraz założymy, że poetycka wizja wywoła w nas w porę refleksję nad dotkliwością straty, to jest nadzieja, że się otrząśniemy i podążymy do środka wiersza w poszukiwaniu odpowiedzi. I to też mógłby być dobry początek.

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję Iwonie Niezgodzie - sprawczyni wielu pozytywnych zdarzeń w duszkowym świecie.
 
PS. Jeśli Kurcbuch zdecydowałby się na następny tomik, a w mojej ocenie jest to wielce prawdopodobne, z zaciekawieniem poznam oblicze autora w wersji bardziej lirycznej.

04/05/2020

Jarosław Prusiński "Szary Mag" z Wydawnictwa Internetowego e-Bookowo.pl


 
Na szrym tle okładki widoczna czarna postać w długiej szacie z kapturem i kosturem w dloni.
Jarosław Prusiński "Szary Mag"

Potrzebowałam czegoś lekkiego do posłuchania podczas podróży samochodem. Czegoś interesującego, lecz nie na tyle wymagającego, by odwracało moją uwagę od tego, co się dzieje na drodze. I proszę, szczęście niepojęte, audiobook sam odwiedza mnie. Wpadł w me łapki „Szary Mag” Jarosława Prusińskiego. Włączyłam, jadę, słucham. Prawie jak veni, vidi, vici. A tu nagle słyszę, że koniec i że czytała Iwona Niezgoda. Ale jak to tak? Już? Ale przecież ja mam jeszcze kawał drogi do przejechania! Na nic zdały się moje krzyki, bo okazało się, a ja gapa wcześniej nie sprawdziłam, że „Szary Mag” to zaledwie minipowieść i w wersji „oralnej” trwa niewiele ponad 2 godziny. Na szczęście dobrodziejstwa technologiczne sprawiają, że jeśli tylko masz Internet, możesz wiele. Tak więc sięgnęłam do pozostałych przepastnych zasobów i coś tam zapasowego, przeznaczonego na czarną godzinę, wyszperałam. Nie zdradzę teraz, czego słuchałam. Powiem wkrótce.

„Szary Mag” to minipowieść fantasy, lecz nie nazbyt wydumana. Fabuła jest prosta, nieskomplikowany wątek. Nie ma dygresji, które by odwracały uwagę od szczegółów. Abstrahując, że to fantasy, za którym to gatunkiem raczej nie przepadam, powiem ku mojemu pozytywnemu zaskoczeniu, że całkiem przyjemnie mi się tego słuchało. Prusiński płynnie opowiada i przykuwa narracją uwagę. No, może w paru miejscach doczepiłabym się do dialogów, ale tylko trochę. Autor tworzy też ciekawą formę świata, w którym istnieją ludzie i magowie. Magowie są zhierarchizowani, czyli mag magowi nierówny, więc domyślacie się już, że będzie to element mający istotny wpływ na losy historii. Są – jak na fantasy przystało – również oryginalni reprezentanci fauni. Na szczęście nie za dużo, tak w sam raz, żeby się nie pogubić. Jest ona i jest on. Ona – za uprawianie czarów zostaje skazana przez zakon i wystawiona na sprzedaż. On – mag, umiejący czytać w myślach, kupuje ją na targu jako niewolnicę i tak się zaczyna ich historia. Ona dumna i harda, pragnie wolności. On traktuje ją jak na niewolnicę dość osobliwie. No, i oczywiście piętrzą się trudności, czyli wojna między poszczególnymi siłami i sferami wpływów. Prusiński nie przedłuża scen, więc akcja szybko posuwa się do przodu. Wyraźnie też zarysowuje intencje i motywację bohaterów. Jak to w bajce zwykle bywa, charaktery są czarno-białe, więc od razu wiemy, kto jest po właściwej stronie mocy. To, co zwykłemu śmiertelnikowi nie uszłoby na sucho, tu w świecie czarów jest prozaicznie banalne, czyli nadzwyczajne umiejętności bohaterów (magów i czarownic) ratują im skórę niejednokrotnie. Jest to chyba jedno z udogodnień tego gatunku dla pisarzy. Jak nie wiadomo, jak zgrabnie wyplątać się z danej sceny, to bach… posłużymy się magicznym abrakadabra. W realistycznym świecie absolutnie nie do pomyślenia.

Skoro – jak już wspomniałam – mamy do czynienia z minipowieścią, to wszystko jest skondensowane. Krótkie sceny, krótkie opisy, zwarte przedstawienia postaci. Nie znajdziecie tu filozofii czy głębokich przemyśleń. To nie ten gatunek i nie ta idea. „Szary Mag” to nieco rozbudowana bajka dla dorosłych, czyli źli muszą zostać pokonani a dobro zwyciężyć. Do samochodu, na leżak na plaży, do poduchy przed snem idealna. 
 
Zapraszam Was również do zapoznania się z recenzją zbioru opowiadań Jarosława Prusińskiego pt. "Niedopowiedziane" .