04/01/2021

Jerzy Hauziński, Jan Leśny "Historia Albanii" z Zakładu Narodowego imienia Ossolińskich

 

Na jednej ze stron otwartej książki widnieje mapa Albanii. Obok siedzi biały pluszowy duszek - maskotka bloga "Czytam duszkiem" z lupką
Jerzy Hauziński, Jan Leśny "Historia Albania"/
Zakład Narodowy imienia Ossolińskich

Za „Historię Albanii” autorstwa Jerzego Hauzińskiego i Jana Leśnego sięgnęłam już jakiś czas temu, jednak odłożyłam ją, bo nieco odstręczył mnie jej mocno skoncentrowany styl i podręcznikowy sposób pisania. Teraz jednak – ponieważ już wiedziałam, czego się spodziewać – wróciłam do tego tytułu i przeczytałam go z zaciekawieniem.

„Historia Albanii” Hauzińskiego i Leśnego pisana jest raczej dla czytelnika, który ma już pewną wiedzę na temat Bałkanów, bo jeśli nie, może mu być trudno przebić się dużą porcję konkretów. Książka to tzw. przekrojówka, bo sięga od pierwszych śladów człowieka w tym regionie aż po przejęcie władzy przez Envera Hodżę. Żałuję, że nie udało mi się dotrzeć do wydania z 2009 r., bo wznowienie obejmuje także lata totalitarnego reżimu oraz okres po 1985 r., czyli próby dokonania zmian politycznych, społecznych i ekonomicznych. Ale nic straconego.

Jeśli macie ochotę zdobyć wiedzę na temat Kraju Orłów, bo tak nazywają swoją ojczyznę Albańczycy, ta pozycja może się Wam przydać. Może nie jest idealna, ale na rynku nie ma zbyt wiele tytułów dla amatorów-historyków, więc lepszy rydz niż nic. Ze względu na znaczny ciężar gatunkowy, bo właściwie każdy akapit to kolejny fakt, lepiej czytać w skupieniu, by nic nie umknęło. Sama wielokrotnie cofałam się, wertowałam strony, by dobrze zrozumieć tło albo przyczyny zachodzących zjawisk. Ale dzięki tej lekturze zdobędziecie szeroką wiedzę o tym, jak kształtowały się losy tego kraju, jak rodziła się idea narodowej tożsamości pod zróżnicowanymi rządami i dlaczego pewne zjawiska, np. klanowość, wpłynęły na podwaliny państwowości. By zaprezentować pełniejszy obraz, autorzy pokazują Albanię przez pryzmat ścierających się na Bałkanach stosunków etnicznych i religijnych. Jednak ze względu na mocne zróżnicowanie półwyspu – co zresztą jest zauważalne również dziś – warto sięgnąć może po jeszcze pełniejsze spojrzenie, jak np. historię Bałkanów. Ale to już kwestia indywidualnych preferencji.

Wskażę może jeszcze tylko kilka kwestii, które mnie osobiście nieco utrudniały czytanie. W „Historii Albanii” autorzy dość oszczędnie zamieszczają mapki. Jest ich w całej książce niewiele, a o ileż łatwiej byłoby się czytelnikowi orientować geograficznie, gdyby było ich więcej. Albania to akurat mój drugi dom, więc nieźle rozeznaję się w topografii tego kraju, ale ktoś, kto pierwszy raz czyta o Albanii, może czuć się niewielką ilością mapek nieco zniechęcony. Mapy przydają się także i z tego powodu, że autorzy niejednokrotnie posługują się także różnorodnymi określeniami na to samo miejsce. Raz piszą Dyrrachium, raz Epidamnos, innym razem Durres, a to przecież cały czas ta sama miejscowość. Szybki rzut oka na mapę ułatwiłby sprawę. Oczywiście na końcu książki znajduje się indeks nazw geograficznych i etnicznych, więc sięgając do niego, wszystko staje się jasne, ale… ale częste wertowanie wybija z rytmu czytania. Tak więc, drodzy autorzy, mapek przydałoby się więcej. Może w nowym wydaniu już ten mankament zniwelowano?

Co jeszcze? O stosowaniu różnorodnego nazewnictwa też już napomknęłam. No, może jeszcze przydałby się, jeśli nie spis nazw, to choć wyraźniej wytłumaczone tytuły stanowisk lub piastowanych przez określone postaci historyczne funkcji. Autorzy umieścili wyjaśnienia w tekście tylko przy pierwszym wzmiankowaniu danego pojęcia, a gdyby je zebrano w formie odnośników na dole strony lub w formie jednolitego skorowidza, też łatwiej by się czytało. Ponieważ Albania przez klika wieków pozostawała pod panowaniem Osmanów, sporo nazw, zwłaszcza odnoszących się do stanowisk administracyjnych, ma naleciałości tureckie. O sandżakach pewnie większość z nas słyszała, ale kim byli i jakie zadania mieli bajraktarzy, to już może być nieco bardziej tajemnicze.

Podczas obcowania z „Historią Albanii” Jerzego Hauzińskiego i Jana Leśnego znajdźcie dla siebie spokojny kącik, gdzie nikt Wam podczas lektury nie będzie przeszkadzał i nie zakładajcie, że przeczytacie ją w kilka godzin, bo – to nie jest beletrystyka i jak wspominałam – zawiera sporo wiedzy, która zwyczajnie musi się w głowach uleżeć, zanim przejdziecie do kolejnego etapu dziejów Kraju Orłów, a tam losy narodowego bohatera – Skanderbega – to niewątpliwie przełomowy moment w świadomości Albańczyków.

03/01/2021

#SzczepimySięDuszkiem


 
#SzczepimySięDuszkiem
Od pewnego czasu uważnie śledzę wydarzenia w związku ze szczepieniami przeciwko COVID-19. W przestrzeni publicznej można znaleźć na temat szczepień i szczepionek mnóstwo materiałów, choć chyba dominują fake newsy, próbujące wytworzyć w nas raczej poczucie zagrożenia, niż rzetelne informacje. Powiem to od razu, żeby nie było niedomówień. Sama jestem zwolenniczką szczepień, ale staram się też rozumieć osoby, które mając wątpliwości i obawy, zadają racjonalne pytania oraz uważnie przysłuchują się dyskusjom profesjonalistów z dziedziny medycyny. To dobrze, bo im więcej mitów zostanie obalonych, im więcej plotek zdementowanych, tym krócej wahać będą się osoby niezdecydowane. Seneka mówił, że wątpić jest rzeczą ludzką, ale też późniejszy Kartezjusz twierdził, myślę, więc jestem. A każdy z nas ma prawo samodzielnie podjąć decyzję.

Skoro zaufanie społeczne do szczepień jest niskie – wg sondażu*) tylko 40% ankietowanych chce się zaszczepić – to uważam, że warto, by jak najwięcej osób z różnych obszarów działalności (np. ludzie kultury, nauki, pracownicy fizyczni), o różnych poglądach społecznych (liberałowie czy konserwatyści) zachęcało do tej formy zapobiegania chorobom, pokazywało jej zalety i dobre strony, nie bało się rozmawiać o własnych obiekcjach. Dlatego postanowiłam działać nie tylko jako Katarzyna Chmiel, lecz także jako Katarzyna Chmiel – prowadząca blog „Czytam duszkiem”.

Jako prowadząca blog „Czytam duszkiem” docieram do grupy osób zainteresowanych głównie tematyką literacko-kulturalną, jednak wirus nie zakaża wg określonych kryteriów, wirus dotyka nas wszystkich solidarnie, dlatego odpowiedzią na niego są szczepienia jak największej ilości osób. Myślę, że jeśli do dotychczasowej tematyki dołączę zagadnienia związane z propagowaniem informacji dot. szczepień przeciwko COVID-19, to może to przynieść więcej zalet niż szkody, mimo że krótko po opublikowaniu mojej decyzji kilka osób zrezygnowała z obserwowania moich profili czy kanałów społecznościowych. Było mi miło Was gościć, cieszę się, że spędziliście czas w moim świecie i mam nadzieję, że jeszcze do niego wrócicie, bo nadal będę ciężko pracować na renomę i wiarygodność bloga „Czytam duszkiem”. Cóż, liczę się z tego typu konsekwencjami i mam nadzieję, że będą krótkofalowe.

Jestem przekonana, że idea szczepień to właściwa droga w zwalczaniu chorób zakaźnych, dlatego jeśli moimi działaniami mogę przyczynić się do kształtowana postaw społecznych, to z chęcią dołączę do rozwiewania wątpliwości, dementowania mitów i przełamywania bariery strachu.

Zapraszam też inne osoby, które chciałby się włączyć do akcji #SzczepimySięDuszkiem. Zachęcam wszystkich (blogerki, blogerów, autorki, autorów, wydawnictwa, przedstawicieli kultury, medycyny, kierowców, firmy, osoby fizyczne), którym bliska jest idea popularyzowanie zalet szczepień przeciwko COVID-19.

Podzielcie się swoim zdaniem, powiedzcie, jaki jest Wasz stosunek do szczepień, kiedy i jak podjęliście decyzję o szczepieniu, kto lub co Was przekonał. Im nas więcej, im bardziej otwarcie opowiemy o własnych przemyśleniach, doświadczeniach, tym większe prawdopodobieństwo, że więcej osób przemyśli temat i – być może dzięki Wam – zdecyduje się zaszczepić. Jeśli macie ochotę włączyć się w akcję #SzczepimySięDuszkiem, mającą na celu propagowanie zalet szczepień przeciwko COVID19, zapraszam do kontaktu ze mną.  Możemy zadziałać wspólnie.

*) dane z badania, które zostało zrealizowane w dniach 9-16 grudnia 2020 r. przez ARC Rynek i Opinia metodą CAWI – ankiety online zrealizowane na epanel.pl (N=1001). Próba reprezentatywna pod względem płci, wieku, wielkości miejscowości zamieszkania, wykształcenia oraz regionu GUS próba populacji Polaków w wieku 18-65 lat.

 


29/12/2020

Guido Sgardoli "Siódmy element" z Wydawnictwa Akapit Press

Obok książki, na okładce której widać na tle czerwieniejacego nieba ciemne zarysy skał z 4 postaciami, siedzi biały pluszowy duszek, będący maskotką bloga "Czytam duszkiem".
Guido Sgardoli "Siódmy element"/
Wydawnictwo Akapit Press

Fiu, fiu ta młodzieżowka okazała się być warta więcej, niż się po niej spodziewałam. Właściwie, to widzę w niej same zalety. No, dobrze, może niekoniecznie podoba mi się mało dydaktyczne podejście do palenia fajek i picia alkoholu przez nastolatków. Ale chyba każdy z nas próbował? A ta książka jest na tyle dojrzała, że wybaczam jej takie potknięcia. Przecież nie ma idealnych ludzi, więc dlaczego mieliby być idealni bohaterowie?

„Siódmy element” autorstwa Guido Sgardoliego z Wydawnictwa Akapit Press pochłonęłam duszkiem, a jestem nastolatką z mocno zaawansowanym wskaźnikiem dojrzałości.

Pierwsze fiu, fiu. Objętość! Ależ lubię takie cegły. Oj, tam, lubię, uwielbiam wręcz. A tu aż 693 strony żywego tekstu. Kto w obecnych czasach pisze dla nastolatków takie tłuste lektury? Jak to kto? Sgardoli! I robi to świetnie.

Drugie fiu, fiu. Świetna historia. 13-letni Liam mieszka wraz z rodzicami na niewielkiej irlandzkiej wysepce – Levermoir, zamieszkiwanej raptem przez ok. 460 osób, istny grajdoł łamany przez wygwizdów. Któregoś majowego dnia w dość niejasnych okolicznościach umiera matka Liama. Ojciec, rybak, większość czasu spędza na morzu, wieczorem zalewa żale w pubie, do domu wtacza się na noc, więc z synem zaczyna go więcej dzielić niż łączyć. A Liam przez letnie dni błąka się po wysepce, tęskni za matką i brakuje mu uwagi ojca. Powiernikiem jego trosk staje się latarnik, Pan Corry, może niezbyt rozmowny, ale oddany słuchacz. Jednak pewnego dnia okazuje się, że Pan Corry również nie żyje. Z sąsiedniej wyspy zostaje oddelegowany do wyjaśnienia sprawy detektyw O’Hara. Równolegle Liam ze swoimi przyjaciółmi także próbuje dociec prawdy, bo w samobójstwo latarnika zupełnie nie wierzą. Dodatkowo zauważają, że na wyspie dochodzi do coraz większej ilości dziwnych zachowań, nieszczęść, wypadków. I jeszcze te kamienie, które nie dość, że mają charakterystyczny wygląd i wyryte tajemnicze znaki (a Liam znajduje je wszędzie tam, gdzie ktoś umarł), to jeszcze potrafią się ze sobą scalać, a łączeniu elementów towarzyszy osobliwa niebieska poświata. Cała czwórka stawia więc sobie za zadanie dowiedzieć się, co się dzieje na wyspie, skąd się biorą kamienie i czemu służą.

Sgardoli wykorzystując celtyckie baśnie i legendy, zbudował historię, która (mówiąc językiem młodzieżowym) na stówę zaintryguje większość czytelników. Autor skoncentrował się nie tylko na samym sekrecie, lecz przydał mu jeszcze niezwykle kuszącą otoczkę, na którą składają się choćby spowita jesiennymi mgłami wyspa, smagane deszczem zielone wzgórza, chylące się pod naporem sztormowego wiatru konary drzew, wystające z klifowego wybrzeża ruiny zamku, ukryte wśród skał zwodnicze bagniska, wzburzone morze rozświetlane rozproszonymi smugami światła latarni. To poruszające piękno irlandzkich krajobrazów podkreśla dodatkowo niesamowitą atmosferę wydarzeń z pogranicza rzeczywistości i magii. Doskonale przedstawieni są także mieszkańcy wysepki, z ich indywidualnymi cechami. Poznamy nadętego burmistrza i jego wypacykowaną żonę, zaglądniemy do sklepu starej zielarki, która jest chodzącą księgą wiedzy szczególnie o dawnych mieszkańcach wyspy, dowiemy się, jakim zwodniczym namiętnościom oddaje się szef pubu dla rybaków, a o wyprawach kutrem i morskich połowach nie wspomnę. Relacje mieszkańców idealnie się zazębiają, stanowiąc obraz raz lepszych, raz chłodniejszych stosunków między nimi. Przy czym Sgardoli kolejno pozwala nam poznać historię każdego z nich – tę oficjalną i tę znaną tylko wybranym. Obie warstwy funkcjonują obok siebie i oddają tajemniczość osobowości, a także odsłaniają drugą twarz mieszkańców, bo zło przecież może czaić się wszędzie, a z każdym dniem jest też coraz bliżej. Sgardoli zręcznie pozapinał na literackie haftki drobne detale, pokazując, jak ogromny mogą mieć wpływ na dalszy bieg wydarzeń, nawet gdy sobie nie zdajemy z tego sprawy. W taki oto sposób stworzył panoramę wyspiarskiej, małej, lecz nader intrygującej, społeczności, w której nic nie jest oczywiste.

Nasze serca w lot podbijają również główni bohaterowie – Liam, który nie jest ideałem nastolatka, niespecjalnie przykłada się do nauki, zdarza mu się wałkonić, ale jest bacznym obserwatorem, a jego wnikliwy umysł sprawnie składa nie tylko kamienne puzzle. Towarzyszy mu Dotty – zadziorna i niepokorna dziewczyna, nieprzebierająca w słowach i opiniach, ale niezawodna wojowniczka. Jest też Midrius – okularnik o włosach niemal białych jak u elfa, który chłodno analizuje fakty i jest nieocenionym wsparciem dla towarzyszy. Paczkę uzupełnia Fionnula – wyrozumiała i empatyczna piękność, w której podkochuje się Liam. Tak, dobrze przeczytaliście „wyrozumiała i empatyczna”, bo ta piękność nie wpisuje się w schematy głupiutkiej trzpiotki-pięknotki. Rozważna Fionnula świetnie wywiąże się ze swoich zadań, a gdy ma ochotę, to i bez ceregieli z butelki spory łyk poteena, czyli irlandzkiej wody ognistej, pociągnąć potrafi. Po prostu mocno różnorodna i zgrana paczka przyjaciół.

Trzecie fiu, fiu. Historia świetnie opowiedziana. Już pokrótce wcześniej wspomniałam, jak szeroki i ciekawy obraz społeczności irlandzkiej stworzył Sgardoli. W jego wydaniu po prostu stajemy się Irlandczykiem z krwi i kości, a Levermoir znamy lepiej niż własną kieszeń. Sgardoli udowodnił, że nie trzeba przenosić się aż w kosmos, nie trzeba wymyślać skomplikowanych światów czy zaświatów, by z zwyczajnym otoczeniu działy się niezwykłe rzeczy.

Narracja wręcz iskrzy, a opowieść lekko toczy się uliczkami miasteczka, radośnie zawija do portu, nerwowo penetruje skalne urwiska, a dygresje głównego bohatera dodają historii głębszego brzmienia. W efekcie dostajemy barwny i plastyczny obraz wyspy. Sgardoli potrafi też podkręcić akcję, a gdzie trzeba trochę ją przeciągnąć, by umiejętnie wydłużyć moment wyczekiwania na to, co za chwilę się stanie. Nie brakuje nocnych eskapad, mgliste otoczenie samo z siebie zieje chłodem, a gdy wyczerpani pokonujemy w ostatniej chwili groblę między Levermoir i Tech Duinn, gdy przyjdzie nam zmagać się z lodowatą wodą, to sami zziębnięci sięgamy odruchowo po ciepły, włochaty koc, by móc się rozgrzać.

Plusem „Siódmego elementu” jest też zróżnicowany język, jakim posługują się nastolatkowie. Szorstkie i buńczuczne burknięcia Dotty jaskrawie kontrastują z rzeczowymi wywodami Midriusa, co czasami prowadzi do zabawnych sprzeczek. Jak widzicie, dialogi także nie pozwolą Wam się nudzić.

Zastosowany przez autora trik ze zmianą perspektywy w różnych częściach opowieści również oceniam pozytywnie, bo wraz z nim zmienia się diametralnie nastrój, a nasza uwaga przestawia się na inny rytm. Czujemy narastające napięcie, chwilami nawet zasycha nam w gardle, ale ciekawość jednak bierze górę, więc nieustannie podążamy tropami zła.

Drodzy Rodzice, to, co teraz napiszę, może Was szczególnie ująć, bo choć rzecz dzieje się współcześnie, to niewiele tu wirtualno-internetowych gadżetów. Raczej stanowią drobny dodatek, swego rodzaju wspomagacz do rozwikłania zagadek i w żadnym razie nie pochłaniają dzieciaków. Okazuje się, że na Levermoir sensacyjne informacje potrafią się rozprzestrzeniać szybciej niż virale na Twitterze.  

Czwarte i piąte fiu, fiu. Mapka i spis postaci. Mówiłam już, że szybko stajemy się członkiem społeczności z Levermoir. Dzieje się tak dzięki swobodnemu stylowi opowieści, która wciąga nas po czubki uszu, stopniowo odsłaniając kolejne ciekawostki, a dodatkowo dostajemy mapę całej wyspy z naniesionymi newralgicznymi punktami oraz mapkę miasteczka, gdzie dzieje się akcja. Łatwo się więc zorientujemy, co kto i gdzie akurat się znajduje. Czyli logistyka i topografia z głowy.

O obfitości postaci i o związanych z nimi wątkach też już wspominałam, dlatego teraz tylko dodam, że Sgardoli prezentuje kolejnych mieszkańców wyspy w odpowiednich odstępach, abyśmy mieli czas na bliższe poznanie. Jednak w razie gdyby jakiś szczegół dotyczący postaci nam przypadkiem umknął, to zawsze możemy sięgnąć do ściągawki, w której mamy podpowiedź who is who.

„Siódmy element” to powieść z przygodami, z dreszczykiem oraz z kryminalnym akcentem. Doskonale dobrane proporcje składników między rzeczywistością a magią powodują, że powstaje bardzo realny obraz, przez co czytelnik może mieć wrażenie, że ta historia wydarzyła się naprawdę. Ponadto Sgardoli zadbał też o szczegóły, które mocno przemawiają do wyobraźni i zapadają w pamięć, pozostawiając w niej swój indywidualny ślad. Prastare podania, niewyjaśnione zjawiska, fragmenty kamiennych napisów z menhirów to doskonała baza do snucia hipotez i wzbudzenia zainteresowania, a stąd już tylko krok, by uruchomić czujną fantazję. Włoch zarysowuje granicę między tym, co realne, a tym, co magiczne, tak delikatnie, że w trakcie lektury sami ulegamy sile sugestii i przekazowi znaków, wierząc, iż stanowią one moc, której żadne zło nie jest w stanie pokonać. W „Siódmym elemencie” wprost zaczytałam się duszkiem, bo to kawał nie tylko świetnej historii, lecz także świetnie opowiedzianej. No, dobrze, momentami też cierpła mi skóra, ale to znaczy, że wczułam się w klimat, a autor osiągnął cel.

PS. Wiem, wiem. Nadużywam słowa „świetnie”. Wiem też, że teraz mówi się „mega” zamiast „świetnie”. Ale czy nie mówiłam, że mój młodzieżowy wiek jest dość zaawansowany? No, może nie sięga aż czasów MEGAlitycznych… ups… No, skoro tak, to nie będę się już dłużej ociągać „Siódmy element” nie jest świetny. „Siódmy element” jest mega!

Za egzemplarz książki Guido Sgardoliego pt. „Siódmy element” dziękuję Wydawnictwu Akapit Press.

 

 

 

28/12/2020

29. Finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy - eSkarbonka dla WOŚP

29. Finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy planowany jest na 31 stycznia 2021 r. To będzie Finał z Głową! Dlaczego? Bo zbiórka będzie się odbywać dla:

  • laryngologii, 
  • otolaryngologii, 
  • diagnostyki głowy. 

W 2021 Fundacja Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy ma zamiar zebrać środki na zakup, m.in. takich sprzętów jak: 

  • endoskopy, 
  • egzoskopy,
  • lasery diodowe,
  • sprzęt USG, 
  • aparaty RTG, 
  • polisomnografie, 
  • kardiomonitory, 
  • lampy operacyjne.

Ze względu na pandemię może być trudniej kwestować, dlatego większość działań WOŚP skupia się na aktywowaniu darczyńców i wolontariuszy w przestrzeni internetowej. W tym roku zdecydowałam się na eSkarbonkę dla WOŚP. Jeśli chcecie, jeśli możecie, zapraszam Was do wpłat. Link znajdziecie poniżej. Każdy gest ma znaczenie i za każdą przekazaną złotówkę dziękuję😀

Link do eSkarbonki WOSP👇

eSkarbonka WOSP - zbiera Katarzyna Chmiel 

#eSkarbonkaWOSP #wosp2021