08/04/2021

RECENZJA PATRONACKA - Joanna Bartoń "Niskorosła" z Wydawnictwa JanKa

Książka Jonna Bartoń "Niskorosła" stoi na półce wśró innych książek.
Joanna Bartoń "Niskorosła" z Wydawnictwa JanKa/
fot. archiwum JanKa

 

Niewymiarowa? A może pozastandardowa? Nie. Zwyczajnie niskorosła. Czyli jaka? Joanna Bartoń definiuje bohaterkę swojej książki po pierwsze jako morderczynię, po drugie – karlicę, po trzecie – kobietę i wreszcie po czwarte – człowieka, zaznaczając jednocześnie, że kolejność jest zamierzona.

W życiu zwykle chcemy więcej, sięgamy po więcej, jednak Małgosia – wbrew oczekiwaniom rodziców i własnym pragnieniom – została zaprojektowana przez stwórcę w rozmiarze XXS, docelowo osiągnęła ledwie 137 cm wzrostu. Czy ten fakt ma znaczenie? Fundamentalne! W świecie tak zwanych „normalsów” niedomiar wzrostu rzuca się w oczy bardziej niż choćby niedostatek szarych komórek, przy czym ich deficyt w niektórych okolicznościach potrafi pozostać niezauważony, natomiast achondroplazja stygmatyzuje szybciej niż głupota. Tę ostatnią skutecznie rozwiewa otwarcie ust, w przypadku tej pierwszej wystarczy jedno spojrzenie, by cię wycenić i otaksować twą wartość. Wartość mierzoną centymetrami.

Główna bohaterka, nie dość, że pozbawiona godnej postury, to jeszcze zostaje skazana za morderstwo i właśnie jest przewożona do zakładu karnego w Kluczborku, gdzie będzie odbywać wyrok. Kilkugodzinna podróż więźniarką staje się okazją do przemyśleń, w których główny akcent położony jest na bycie ciekawostką przyrodniczą, czyli karlicą wśród wysokich… swoistym brzydkim kaczątkiem, któremu – inaczej niż w bajce – nie dane jest stać się pięknym (w powszechnym modelu estetyki).

„Niskorosła” pokazuje, jak różna potrafi być życiowa teoria i praktyka. Jak trudno przełamać stereotypy, szablonowe sposoby oceny i wyjść poza utarte schematy. Teoretycznie wszyscy są równi. W praktyce jednak niektórzy są niżsi, jak Małgosia. Jednak nie koniec na tym, bo bycie niższą determinuje rolę, jaką wyznaczy jej zdecydowana większość społeczeństwa, czyli z ograniczonym dostępem do dziecięcych zabaw, limitowanym zakresem możliwości realizacji zawodowych planów, a nawet reglamentowanym prawem do osobistego szczęścia. Niższa znaczy gorsza, czyli ta, od której odwraca się dyskretnie wzrok (choć co poniektórzy z ukrycia łakomie podpatrują dla zaspokojenia własnej ciekawości tę cudaczną osobliwość). To także ta, którą się pomija i omija bez słowa odpowiedzi choćby po rozmowie w sprawie pracy, co w efekcie powoduje, że zawód wyuczony (psycholog) zostaje wyparty poza krąg marzeń, natomiast zawód wykonywany (trywialnego stacza kolejkowego) staje się życiową specjalizacją. Niskorosła to wreszcie ta, która absolutnie nie może się nadawać na wybrankę hołubionego jedynaka, bo taki wybór oznacza wstyd i sromotę dla rodziny. (Oczywiście szczęście beniaminka z perspektywy kochających rodziców niejako schodzi na plan dalszy.)

Aspekt nierówności, bez najdrobniejszego pierwiastka użalania się nad sobą, choć niewątpliwie obecny w książce Bartoń, jak wiele innych kwestii pozostaje zaledwie napomknięty bez szczegółowego pogłębienia, stając się zalążkiem aktywizującym czytelnika do późniejszych osobistych refleksji. Autorka zdaje się unikać sedna problemu, odwraca wzrok, zatrzymuje się i zmienia kierunek, jakby sama nie była pewna, jak głęboko wolno lub wypada jej rozwinąć temat. To zabieg zamierzony, mający na celu pobudzić odbiorcę do zastanowienia, do zatrzymania się nad kwestią choćby erotyki czy moralnych wyborów związanych z posiadaniem dzieci, które mogą przyjść na świat z wadą genetyczną. W wielu miejscach Bartoń pozwala wygadać się głównej bohaterce, oddając jej głos w narracji pierwszoosobowej, z czego ta chętnie korzysta, ochoczo trajkocząc o tym i owym. Swoboda i potoczność stylu Bartoń to jednak tylko rzucony woal na drzemiące problemy. Zresztą autorka skrzętnie przypomina nam, kim jest bohaterka. Wykorzystuje do tego tytuły rozdziałów, np. „Więźniarka”, „Niska ja”, „Wysocy oni”, zestawiając je ze sobą i potęgującym tym samym różnicę perspektyw. Lekkość narracji stale podbijana jest przypominajkami, które mają utrwalić w nas obraz bohaterki, będącej przede wszystkim morderczynią i karlicą, a kobietą i człowiekiem niejako przy okazji. Taki sposób przedstawiania prowadzi do konfrontacji odmiennych punktów odniesienia i przesunięcia ciężaru jakościowego. Pojawia się pytanie, czy pragnienie miłości i szczęścia morderczyni może równać się pragnieniu miłości i szczęścia kobiety? Na dodatek kobiety odpowiedniego wzrostu i dodajmy jeszcze, by było trudniej, kobiety o zmysłowej urodzie? Przyznajmy, że nawet klasycy czynili bohaterkami tragicznych i namiętnych uniesień kobiety pełnowymiarowe, a nie o mini kształtach. Wystarczy, że zbrodniarka ma fiołkowe oczęta i smukłe uda, a już gotowi jesteśmy ruszać jej z odsieczą, szukając usprawiedliwienia dla niecnych czynów. A kto stanie w obronie karlicy? Cóż w niej pięknego? Jednakże, jak pokazuje „Niskorosła”, skromniejsza rozmiarowo forma w żadnym razie nie oznacza rezygnacji z emocjonalnych czy intelektualnych pragnień. Bohaterka chce być kochana, chce mieć u boku wyśnionego mężczyznę, pragnie jego dotyku, cielesnej rozkoszy, sypialnianych igraszek, chce zostać matką, dając miłość i opiekę swoim dzieciom. Głos natury odzywa się w Małgosi tak samo wyraźnie jak w innych, a może wybrzmiewa nawet mocniej, bo to przecież on zwodzi ją na manowce seksualnej gorączki i w efekcie skazuje na kryminalną odsiadkę. Czy więc kanon estetyki oparty na niskim wzroście, szpotawych kolanach oraz spłaszczonym czole i nosie ma szansę utorować sobie drogę do szczęścia w wymiarze współczesnym? Czy w ogóle estetyka ma prawo wyznaczać sposób i styl życia? Bartoń takich pytań nie zadaje, lecz sprawia, że czytelnik samoczynnie zaczyna rozpatrywać taką opcję.

Wspomniałam już, że droga do zakładu karnego staje się okazją do wyznań czynionych przez osobę skazaną. Skazaną za pragnienie bycia kobietą, za pragnienie bycia kobietą szczęśliwą. Do szczęścia zabrakło zaledwie kilka centymetrów. Pozorna beztroska, z jaką prowadzone jest życiowe resume, ma jedynie wyłagodzić tematyczny ciężar gatunkowy podejmowanych wyborów moralnych. O ryzykownej decyzji urodzenia dziecka z wadą genetyczną już pisałam, nadmienię więc jeszcze wątek dochowania tajemnicy o śmiertelnej chorobie czy kwestię granic między miłością a namiętnością. Czyżby bohaterka świadomie skrywała się za zasłoną bagateli i autoironii, by w ten sposób odwrócić uwagę od poczucia niesprawiedliwości z powodu achondroplazji, która pozbawiła ją równych szans na bycie kobietą z krwi i kości? Jakby obawiała się, że przy dłuższej rozmowie jej zewnętrzna otoczka może się okazać niewystarczającą ochroną przed kroplą piekącego żalu drzemiącego obok nadziei i pragnień w głębi jej wrażliwej duszy.

Joanna Bartoń w „Niskorosłej” pokazuje, że rzucając ledwie garść drobnych, lecz pozytywnych, iskier w kolczaste zakamarki codzienności osoby z achondroplazją, potrafi z dużą wprawą poprowadzić czytelnika przez mocno nasyconą wydarzeniami fabułę, unikając przy tym ryzyka moralizatorskiego patosu czy płaczliwej dramaturgii. Tym samym Bartoń otwiera nam oczy na niemałe wyzwania stojące nie tylko przed niskorosłą bohaterką, lecz także przed każdym, komu przewrotny los w połączeniu ze współczesnymi standardami społecznymi zdają się wszelkimi sztuczkami utrudniać drogę do wymarzonego celu.

Za egzemplarz „Niskorosłej” autorstwa Joanny Bartoń oraz za możliwość objęcia książki patronatem medialnym „Czytam duszkiem” dziękuję Wydawnictwu JanKa.

 

13/02/2021

Patronacka recenzja przedpremierowa - "Turnus" Barbary Tomaszewskiej z Wydawnictwa Novae Res

 

Graficzny projekt okładki "Turnusu" Barbary Tomaszewskiej z Wydawnictwa Novae Res. Jednym z patronów jest "Czytam duszkiem".

Czy wiesz, jak to jest kochać mimo wszystko? Czy wiesz, jak to jest kochać do dna duszy, a czasami nawet i do dna butelki? Ilona P., bohaterka „Turnusu” Barbary Tomaszewskiej, wyspecjalizowała się w obu tych dziedzinach, jednak po latach związku będąc równie upojoną, co udręczoną, miłością do partnera, postanawia definitywnie postawić tamę destrukcyjnym uczuciom, które napędzane zjadliwą zazdrością niczym nowoczesna maszyna energią odnawialną wygenerowały nadmiar trudnozbywalnych dóbr i niechcianych braków w jej relacjach rodzinnych. Zrozpaczona kobieta zdobywa się więc na desperacki ruch i zleca ekspolicjantowi – Markowi Konieczce – dyskretne śledztwo, którego wynik ma pomóc jej w podjęciu ostatecznej decyzji co do przyszłości. Nie bez podstaw Ilona P. podejrzewa partnera o serię romansów, dlatego Marek Konieczko udaje się tropem cudzołożnego amanta do sanatorium w Lądku Zdroju i jako jeden z kuracjuszy (rzekomo zatroskany swoim stanem zdrowia) uważnie obserwuje sanatoryjne rozgrywki (nie tylko męsko-damskie), wieczorami zaś składa skrupulatne meldunki chlebodawczyni o codziennych poczynaniach jej ukochanego. Jednakoż główny wątek śledztwa szybko wpada na tor kolizyjny ze sprawą pod kryptonimem „Pociąg”, którą lata temu kapitan Konieczko starał się rozwikłać, acz bez wymiernego skutku. Teraz natomiast nie zamierza przepuścić okazji, by dowiedzieć się szczegółów tajemniczej sprawy sprzed lat. Zapewne nie trzeba nikomu wyjaśniać, że najtrudniej zoczyć prawdy o nas samych, które choć oczywiste dla innych, dla nas pozostają niedostrzegalne. Podobnie jest i tym razem, bo Marek Konieczko będąc alter ego Ilony P. stanie przed zadaniem bodaj niewykonalnym. Na szczęście autorka – Barbara Tomaszewska – jest doświadczonym psychologiem, więc nie zostawi naszych bohaterów bez mentalnego wsparcia, choć momentami bagaż doświadczeń może wydawać się nazbyt ciężki jak na nadwątlone zdrowotnymi niedyspozycjami barki kuracjuszy. Jednak (znowu na szczęście!) w sukurs rozterkom przyjdzie poczucie humoru, groteska, parodia, aż po szczery śmiech z komicznych sytuacji.

„Turnus” Barbary Tomaszewskiej bawi i śmieszy, bo też i cudacznych scen jest w nim bez liku, podobnie jak oryginalnych bywalców uzdrowiska. Każdy z nich ma swoją tajemnicę, ma – mniej lub bardziej oczywiste – pragnienia, a nawet nadzieje związane z pobytem w sanatorium. Pod dostojnie koronkowym strojem wdowy skrywa się nie tylko żal, lecz i sekrety zupełnie innej natury. Absolutnie nie dziwi też polityk łowiący głosy wyborców… między jednym borowinowym zabiegiem a drugim, bo przecież z wyborczego punktu widzenia żadnej okazji przegapić nie można. A niespełniona poetka marząca o sławie i łaknąca natchnienia wśród górskich turni to zaledwie kilka przykładów osobliwości pojawiających się na lądeckiej scenie. Nałóżcie teraz na to ogień krzyżowych interakcji między nimi, a otrzymacie siatkę naprawdę przedziwnych zdarzeń, nieporozumień i fałszywych domysłów.

Lecz nie koniec na tym, ponieważ by wzmocnić efekt groteski, autorka manewruje po krawędzi splątanych wspomnień, a nierzadko nawet metafizycznych przeżyć. W efekcie równie szybko gonimy za zdrajcą pożycia małżeńskiego – niewiernym Romanem – co za pociągiem widmo stanowiącym szalony zestaw zadawnionych animozji, łapiąc się w pełnym biegu na myśli, że za chwilę nieuchronnie dojdzie do wykolejenia składu, w którym „wagonów jest ze czterdzieści, sam nie wiem, co się w nich jeszcze mieści.”*) I chyba tylko zwyczajna ludzka ciekawość powstrzymuje czytelnika przed przedwczesnym  sięgnięciem po hamulec awaryjny, by zatrzymać wariacki ekspres, zanim kompletnie wymknie się spod kontroli.

Tomaszewska poprowadziła w „Turnusie” narrację z ironicznym przymrużeniem oka, a przy okazji doposażyła ją w barwne drobiazgi. Dodatkowo nie tracąc z oczu wytyczonego kierunku opowieści, potrafi kapryśnie zwolnić tok, by od czasu do czasu pozahaczać o bocznice pikantnych historii jak choćby wycieczki odnośnie do nocnego dessous bohaterów. Bo niby dlaczego nie? Takich stacji przesiadkowych, gdzie Tomaszewska przerzuca się z tematu na temat, znajdzie czytelnik w „Turnusie” więcej.

Wbrew pozorom „Turnus” to nie tylko rozrywkowa lektura, ponieważ pod przykrywką nieco przerysowanych charakterów, żartobliwych i śmiesznych wydarzeń autorka przemyciła jak najbardziej palące problemy ludzkiej natury. Dokonując przyspieszonego kursu analizy psychologicznej w wydaniu pop, Tomaszewska pokazuje także, że nawet w ferworze najbardziej kipiących uczuć, które podstępem potrafią zaburzyć trzeźwą ocenę sytuacji, to nadal my jesteśmy maszynistą życia i tylko my wybieramy tor, jakim pomkniemy. Nudne przystanki codzienności, skomplikowane stacje węzłowe rozterek, niewygodne przesiadki zmian, szerokie estakady sukcesów, ciemne tunele porażek czekają na każdego bez wyjątku. Ważne tylko, by nie tracić samokontroli.

Jestem przekonana, że Tomaszewska jest w stanie zaskarbić sobie sympatię czytelników, gdyż mogą oni dostrzec w bohaterach odbicie żywych ludzi szamoczących się z emocjonalnymi potknięciami. „Turnus” stanowi również dowód na to, że poskramianie rozstrojonego alter ego, choć niełatwe z punktu widzenia pogmatwanych charakterologicznie bohaterów, to z perspektywy czytelnika może okazać się źródłem wielu przyjemnie spędzonych chwil.

Za egzemplarz książki Barbary Tomaszewskiej pt. „Turnus” dziękuję Wydawnictwu Novae Res.