07/10/2019

Jarosław Czechowicz "Toksyczność"/Prószyński i s-ka

toksyczność, czechowicz, prószyński i s-ka, alkoholizm
Jarosław Czechowicz "Toksyczność"/Prószyński i s-ka

„Toksyczność” Jarosława Czechowicza to książka, która nie zostawia czytelnika obojętnym na poruszany w niej temat. Jedni zatrzymają się z przerażeniem, inni przystaną ze współczuciem i zrozumieniem, a jeszcze inni z niesmakiem odwrócą głowę. Ale z pewnością nie będzie to obojętność. Co jest motywem przewodnim? Jeszcze kilkadziesiąt lat temu mówiło się na to pijaństwo, teraz jest to choroba alkoholowa. Zmieniła się nomenklatura, a jak zmieniło się nasze podejście?
Lata siedemdziesiąte, mała miejscowość, rodzina z trójką dzieci. Janka, najstarsza z rodzeństwa i jednocześnie główna bohaterka, znajduje matkę porażoną prądem przez sfatygowaną franię. Obraz martwej matki leżącej na mokrej podłodze dziewczyna zachowa w pamięci do końca życia. Dla niej mama była jedyną osobą, którą naprawdę kochała, bo ojciec pijak, tyran, bił matkę i dzieci, znęcał się nad nimi, niejednokrotnie musieli boso uciekać przed nim z domu. Całą czwórkę drążył ciągły strach i paraliżująca bezradność. Dlatego niedługo po ukończeniu 18 lat Janka postanawia wyrwać się z piekła, chce odnaleźć spokój i z myślą o mamie stworzyć lepsze życie. Wyjeżdża więc do pobliskiego miasteczka, zostawiając ojca i rodzeństwo. Znajduje pracę, wychodzi za mąż, pojawia się pierwsze dziecko. Pozornie wycisza się jej agresja i nienawiść wobec ojca. Nie zdaje sobie jednak jeszcze sprawy, że niewidoczny odcisk został już wytatuowany w jej psychice, ale my z opisu na okładce wiemy, że Janka sięgnie po alkohol. Sięgnie po niego, by się zrelaksować, by odetchnąć od marazmu, by stłumić pustkę, by wreszcie poczuć się spektakularnie wolną. A z jej zwierzeń dowiemy się szczegółów.
            Każdy alkoholik jest nieszczęśliwy na swój sposób. I nie ma dwóch takich samych historii, nawet jeśli spaja je ten sam problem. Po przeczytaniu „Toksyczności” miałam wrażenie, że konstrukcją przypomina reportaż studyjny, gdzie oko kamery zwrócone jest na Jankę. Czytając, wyobrażałam sobie, jak bohaterka stopniowo otwiera się przed reporterem siedzącym obok, może nawet czasami się nieco niepokoi, w przerwach odpala papierosa. Tak mogłoby to wyglądać i choć rzeczywistość okazuje się zgoła odmienna, to Janka sięga pamięcią wstecz i opowiada nam otwarcie o wydarzeniach, które miały miejsce. Ta opowieść ma swój chronologiczny początek i koniec, ale na jednych wydarzeniach Janka zatrzymuje się dłużej, o innych ledwie wspomina. Przedstawia je tak, jak utkwiły jej w pamięci czy też tak, jak bardzo sama chciała je uwypuklić, podkreślić ich doniosłość. Jednak każde wspomnienie wnosi swą wartość, będąc szczerym do granic intymności wyznaniem osoby, której przez większość jej życia towarzyszył alkohol. Jak szybko ją pochłonął, jak szybko ją zmienił, jej zapatrywania, zachowania, jej wartości, a także jak bardzo ona tego nie zauważyła i jak szybko ugrzęzła w chorobie.
Czechowicz oddaje głos głównej bohaterce – córce alkoholika, która ojca nie tylko nie potrafi szanować, lecz przede wszystkim nie potrafi mu wybaczyć wyrządzonych krzywd. (Rzadko nazywa go ojcem, nigdy tatą, ma dla niego własne określenie: jaśnie pan.) Czechowicz pozwala czytelnikowi mieć wrażenie, że Janka sama maluje swój portret, a on zachowuje pozycję neutralnego pośrednika, który ma jedynie zarejestrować jej wyznania. W tym celu obdarowuje Jankę doskonałą pamięcią do faktów i emocji, jej słowa niosą mnóstwo ekspresji, wyrażając stosunek do otoczenia, do rodzeństwa, do własnych dzieci, które potrafi bez najmniejszych skrupułów traktować przedmiotowo i tłamsić. Janka mierzy świat miarą własnych okaleczonych emocji, nie umiejąc ani sama dać ciepła i bliskości innym (które tak mocno zapamiętała w mamie), ani wyzwolić się z beznadziei, pustki, bezsensu i poczucia braku celu. Mimo podejmowanych prób nie umie odczuwać miłości, jest wypełniona po brzegi sprzecznymi potrzebami, których nie potrafi ze sobą pogodzić. Pragnie zainteresowania i jednocześnie odsuwa się od innych, raniąc ich i siebie. Ucieka na oślep od przewinień ojca, lecz wówczas wpada we własną pułapkę – powiela błędy ojca, nadając im własny charakter. Jest świadoma swojego problemu, ale jednocześnie tak mocno w nim tkwi, że jedyne, na co jest w stanie się zdobyć, to zaadaptowanie stylu picia do aktualnych warunków.
Portret Janki obserwowany wyłącznie z jej perspektywy byłby niepełny, a także nieprawdziwy. Dlatego Czechowicz wprowadza „Głosy z tła” (tak, do zalanej w trupa Janki czasami docierają tylko poszumy z oddali), gdzie wypowiadają się jej dzieci, jest także miejsce na spojrzenie rodzeństwa i znajomych. Teraz obraz nabiera nieco innego odcienia, bowiem relację Janki przenika optyka innych. Janka jak satelita krąży wokół alkoholu i koncentruje się na fakcie upajania się etanolem. Z punktu widzenia dzieci okazuje się, że problem ten wylewa się nie tylko na picie samo w sobie, lecz na szerzej rozumianą toksyczność i jej skutki. Mówią wprost, choć każde w inny sposób, o postrzeganiu relacji z matką. Odsłaniają własny punkt widzenia, własne emocje, tłumione poczucie krzywdy. Ten sam zabieg powtarza Czechowicz, pozwalając na zwierzenia siostry, która czuje się przez Jankę porzucona i odrzucona. Z kolei najmłodszy, z kryminalną kartą, Janek jak wolny elektron powraca jedynie przelotnie, by znów oderwać się i krążyć po własnej nikomu nieznanej trajektorii. Cała trójka jest rozbita i wybita z rodzinnej wspólnoty. Jeszcze inna twarz Janki wyłania się z opowiadań jej znajomej czy przyjaciół dzieci. To wszystko składa się na wielowymiarowy portret silnej kobiety, zagubionej żony, toksycznej matki, szalonej koleżanki, najlepszej na świecie teściowej i superbabci próbującej wyzwolić się spod opresji, wyjść z narzuconych wzorców, by móc żyć dla siebie, by znaleźć w nim miłość do bliskich, siebie samej a nie wyłącznie do wódki.
Dopiero dopełniony i uzupełniony obraz oddaje skalę masowego rażenia alkoholizmu, z którego Janka zdaje sobie sprawę jedynie w zawężonym zakresie, bowiem nałóg nie pasożytuje tylko na swym nosicielu, on wyniszcza całe jego otoczenie poprzez współuzależnienie. Zalęknione oczy dzieci, skulona niepewność, brak stabilizacji, dramat rozdzielenia, zerwane więzi, zupełnie sobie obce i oddalające się od siebie rodzeństwo, jakby wstydzące się bycia świadkiem wspólnej dziecięcej bezradności, do tego nieumiejętność odczuwania i nazywania uczuć.
Warto też podkreślić, że u Czechowicza nie ma miejsca na przypadkowość. Dobór scen, zdarzeń i metod jest przemyślany, by jak najlepiej uchwycić zamierzony cel. Tworząc Jankę, przydał jej nie tylko tło w postaci przeszłości w pijackiej rodzinie, lecz także nadał jej indywidualny język, potoczysty, barwny, momentami nieco nerwowy, z wyrywającymi się miejscami wulgaryzmami, z krótkimi zdaniami i przerwami jakby na szybkie zaciągnięcie się papierosem, zatrzymanie sceny w pamięci lub przemilczenie tego, co dla niej akurat trudne. W efekcie czytamy o kobiecie z krwi i kości prawdziwej. Jednak aspekt autentyczności opisanej przez Czechowicza historii wydaje się mieć dla samego autora znaczenie wręcz drugorzędne. Stara się skierować naszą uwagę na inne kwestie, mówiąc wprost „Pomyślcie, co ta historia może Wam dać”. Mnie przyniosła głębsze spojrzenie na problem choroby alkoholowej, pokazując jej niszczycielską siłę wśród członków rodziny i bliskich oraz pobrzmiewając wciąż niepokojącym echem w ich relacjach. Dzięki niej sama mogłam poczuć gorycz traumatycznych wspomnień, zaznać ciężaru porażek popadania w kolejne ciągi alkoholowe, odganiać nękające lęki, lecz także dała chwile nadziei na pozytywną odmianę, radość z choćby małych dokonań i pracy nad sobą oraz uświadomiła mi niewiarygodną wręcz moc przetrwania. A co przyniesie Wam?
PS.  „Toksyczność” Jarosława Czechowicza jest chyba jedyną książką czytaną przeze mnie ostatnimi czasy, z której nie spoglądały na mnie błędy redakcyjno-korektorskie w ilości zatrważającej. Możliwe jest nawet, że nie ma ich tam wcale. Bo przecież mogłam takowe zwyczajnie przeoczyć. Tak czy inaczej chylę czoła także przed starannością dochowaną w tym obszarze.

04/10/2019

ZAPOWIEDŹ - Marta Paszkiewicz "Chihuahua powrót do techichi"/Psychoskok

chihuahua powrót do techichi, marta paszkiewicz, poradnik, psychoskok
Marta Paszkiewicz "Chihuahua powrót do techichi"/Psychoskok
„Chihuahua powrót do techichi” to próba poszukiwania źródeł pochodzenia najmniejszych psów na świecie, które owiane są wieloma tajemnicami. Za protoplastów chihuahua uznaje się nieme psy techichi, które ściśle związane były z Majami, Toltekami oraz Aztekami. Książka ukazuje dowody istnienia techichi oraz przedstawia role, jakie te niewielkich rozmiarów psy pełniły w przeszłości, w szczególności jako ofiary rytuałów religijnych.

Autorka docieka genezy chihuahua, ukazując spektrum poglądów znawców i miłośników rasy na ten temat. W książce zawarto także informacje na temat powstania odmiany długowłosej oraz krótkowłosej.

Marta Paszkiewicz jest pedagogiem, psychologiem zwierząt oraz jedną z założycielek Polskiego Stowarzyszenia Psychologów Zwierząt. Jako specjalistka od rasy chihuahua przedstawia swoją teorię na temat tego, czy – biorąc pod uwagę podejście współczesnego społeczeństwa do małych psów jako zabawek – chihuahua należy porównywać do techichi.

Publikacja stanowi zarys historyczny rasy chihuahua oraz wpływ pochodzenia na wzorzec tej rasy. Ciekawostkę może stanowić także opis zwyczajów, które związane były z przodkami chihuahua.

Książka przeznaczona jest dla wszystkich właścicieli oraz miłośników rasy chihuahua.

Przewidywana data premiery: 18 października 2019 r.

Wydawca: PSYCHOSKOK
Kategoria: poradnik
IBSN: 978-83-8119-535-5
EAN: 978-83-8119-535-5
Ilość stron: 41
Format: 148x210
Oprawa miękka
Prognozowana cena detaliczna: 39,90 zł

03/10/2019

Krystyna Śmigielska "Pokurcz"/Bibliotekarium


pokurcz, krystyna śmigielska, bibliotekarium
Krystyna Śmigielska "Pokurcz"/Bibiliotekarium
„Pokurcz” Krystyny Śmigielskiej, który trafił pod mój nóż recenzencki w sposób niezaplanowany, dla mnie okazał się być, w całej swej literackiej urodzie, lekturą absolutnie nieprzypadkową, pozostawiając po sobie uczucie niedosytu, a nawet niezadowolenia, ale do tego wątku jeszcze się odniosę.

W literaturze, jak w życiu, chyba wszystko już było. Znamy miłość, znamy cierpienie, znamy śmierć i przeznaczenie... A skoro wyczerpały się możliwości tematyczne, to może warto postawić na inny sposób ich przedstawiania? Śmigielska w „Pokurczu”, zgodnie z łacińską maksymą carpe diem, łapie chwile, pokazując nam przez pryzmat ludzkich historii codzienne życie – z jego zwykłymi troskami i niezwykłymi wydarzeniami – skrzętnie jednak skrywa przed czytelnikiem emocje bohaterów. Te są bowiem zamaskowane w drobnym geście poprawiania włosów, w nieznacznym drgnieniu kącika ust czy w zmieniającej się poświacie tęczówki oka. Czyżby więc jej bohaterowie byli wyzuci z uczuć? Bynajmniej. To pomysł autorki, by czytelnik przenikając w świat postaci, mógł działać jak ona, mógł czuć to, co zalega w jej duszy, zachowując jednakże tożsamość własnych emocji. Bo Śmigielska ceni sobie wolność czytelnika i pozwala mu podpatrywać świat bohaterów, nie narzucając mu przy tym ich namiętności. Czytelnik mając swobodę, może odczuwać emocje na swój własny sposób. Dlatego to czytelnika przenika dotkliwy ziąb samotności, gdy tytułowy pokurcz, nie mając do kogo zapukać, w wieczór wigilijny wędruje opustoszałymi ulicami. To w odbiorcy rodzi się radość i duma z osiągnięć młodego człowieka, gdy ten zdobywa indeks na wymarzone studia. To wreszcie czytelnik doznaje pierwszych miłosnych lśnień, które młodzieńczo nieokiełznane figlują mu w  sercu radosnym mrowieniem. Śmigielska w nad wyraz zgrabny sposób potrafi przywołać właśnie tę, a nie inną emocję, nadać jej właściwą barwę, ton i odcień. Potrafi sprawić, że odbiorca wcale nie czytając o uczuciach, odczuwa je całym sobą. One go przepełniają, a w kulminacyjnych scenach wręcz szarpią nim do żywej tkanki, nierzadko pozostawiając po sobie szklące od łez oczy.

„Pokurcz” Krystyny Śmigielskiej to opowieść o życiu i na dodatek życiowo prawdziwa. W labiryncie codzienności jej bohater pokonuje przeszkody, trafia na ślepe zaułki, łamie nogi, powraca na uprzednio zarzuconą ścieżkę. Któż wie, która droga jest właściwa? Która prowadzi do celu? I wreszcie co tym celem jest? Autorka pokazuje dwie odmienne filozofie życiowe, wskazując że, to samo środowisko może być zalążkiem do przyjęcia zupełnie różnych postaw: jednej idealistycznej – z wiarą w wyższe wartości typu miłość i przyjaźń, z nadzieją na wypełnienie określonego zadania i drugiej pragmatycznej – z wiarą w moc argumentów siły i pieniądza, z nadzieją na bezwzględne trwanie w życiu dla egoistycznej wygody. Po jednej stronie stoi wrażliwy bohater dążący do wyrwania się z ciążącego mu środowiska, budujący latami świadomość własnej wartości, kierujący się nadzieją na lepsze jutro, rozwijający się duchowo i intelektualnie. Po drugiej zaś człowiek twardo stąpający po ziemi, doskonale odnajdujący się w realiach cynizmu, wykorzystujący innych i posiadający własne priorytety. Gdzie  zatem znaleźć takiego jednego jak ich dwóch? Pokurcz! Tak, tytułowy pokurcz nadaje się do tego doskonale. Łączy w sobie pogardliwe określenie kulfoniastej niezgraby oraz przynależy do dwóch różnych gatunków. Dla jednych czysty w swych intencjach idealista, ambitny w marzeniach i zasadniczy w wyznawanych wzorcach, z sercem spragnionym miłości a głową przepełnioną szlachetnymi wartościami. (Mnie swą postawą mimowolnie skojarzył się z „Martinem Edenem” Jacka Londona.) Dla innych tchórz, nijaki i bezpłciowy wymoczek, nieudolny życiowo mędrek tkwiący w dosłownie dupowatej siermiężności. Próbując zerwać z przeszłością, odnosząc raz sukcesy, raz porażki, pomału i mozolnie pokonuje przeszkody, jednak los okazuje się równie konsekwentne w swoich planach i z podobną determinacją podstawia mu nogi, zrzucając go ze schodów życia. Czyżby więc przeznaczenie miało okazać się silniejsze niż moc sprawcza aktywnych działań? Fatum, które nie wypuści go ze swojego feralnego kręgu? Wspomniane schody, podobnie jak dwoistość bohatera, dwoistość fabuły czy kierunków życiowych, mają wymiar dwukierunkowy. Możesz, idąc w górę, zdobyć szczyt. Może nie być łatwo, może nawet dla niektórych nie być warto, bo nikt nie wie, co znajduje się na końcu drogi. Możesz też, idąc schodami w dół, kroczyć przez życie łatwo, lekko i bez najmniejszego wysiłku. Wybór drogi pozostaje kwestią otwartą.

I jeszcze tylko krótko o stylu Śmigielskiej. Jej słowa zdają się być wprawnie uładzone piórem, nie krzyczą, nie ciążą i nie epatują trywialnością. Za to układają się bez egzaltowanej sztuczności w zwyczajny rytm życia, a mając trafnie dobrane znaczenie, doskonale przykuwają uwagę. Są takie książki, są takie historie, których przeczytanie przynosi niezapomniane wrażenia. „Pokurcz” Śmigielskiej tak właśnie zachodzi za skórę i na długo zalega w korze mózgowej, pozostawiając po sobie refleksje nie tylko o smaku melancholii.

Ach, obiecałam jeszcze odnieść się do uczucia niedosytu i niezadowolenia, które wywołała we mnie lektura. Z każdą kolejną stroną „Pokurcza”, z każdą kolejną sceną wiedziałam już, że będzie mi żal. Żal, że opowieść się zakończy. Zwykle w takich momentach staram się czytać wolniej, oszukując się, że uda mi się zatrzymać czas (chwilo trwaj!), że ten świat nie zniknie wraz z wyczytaniem ostatniego rozdziału, ostatniego zdania, ostatniej litery… Nazywam ten syndrom czytelniczym niedosytem. A niezadowolenie wzbudziła oczywiście sama autorka😊, bo przecież powszechnie wiadomo, że powieść mogłaby trwać dłużej… Choć w rzeczywistości nie rozwiązałoby to mojego problemu.

PS. Niezadowolenie mieści się w ww. syndromie😊

Za możliwość zrecenzowania książki dziękuję autorce.  


Dodatkowo zachęcam do wysłuchania audycji poświęconej "Pokurczowi" Krystyny Śmigielskiej. W audycji znajduje się także wywiad z autorką (od 1:14:40).