Idę prawem serii.
Niedawno przeczytałam „Egzamin z oddychania” Kolskiego, teraz „Dwanaście słów”.
Symbolicznej dwunastki chyba nie osiągnę. Nie dlatego, że nie dałabym rady, bo
dałabym, przecież tylko ja czytam duszkiem, ale zwyczajnie dlatego, że Kolski
aż tyle książek chyba nie napisał. No, właśnie ta symbolika jest widoczna już w
samym tytule. Dwunastka uosabia harmonię i doskonałość, a Kolski ma niemal
obsesję na punkcie kompozycji, która musi być idealna.
Jan Jakub Kolski "Dwanaście słów" z Wydawnictwa WIELKA LITERA |
„Dwanaście słów” to
Kolski w najczystszej postaci. Bo jest o życiu i śmierci, o przechodzeniu, a
raczej o przeprowadzaniu na drugą stronę, o Bogu, a właściwie o religii lub
może trafniej religijności, jest o miłości do matki, jest jego faworyt wśród świętych,
czyli św. Roch, no i układ on starszy, ona młodsza. W kompozycji przeplatają
się analogie, zestawienia, klamry, nawiązania i odniesienia. W stylu scenariuszowe
opisy, niemal kojarzące się z didaskaliami, dialogi żywe i zindywidualizowane,
klimat z pogranicza rzeczywistości i nierealności czy to sennej, czy baśniowej,
słowem gdyby nawet nazwisko Kolskiego dziwnym trafem zniknęło z okładki, to nie
da się, zwyczajnie nie da się go nie rozpoznać po zawartości.
„Dwanaście słów” to
powieść o naturze człowieka. Jego mrocznych zakamarkach, kleistych meandrach i
nieoczywistych impulsach. Bo w rzeczywistości człowiek nie jest takim, jakim
się wydaje. Rok 1969, Polska, dwójka bohaterów – on, Fryderyk, ok. 60-letni nauczyciel
muzyki, mieszkający w starej kolejarskiej resztówce gdzieś w lesie. Oszczędny w
słowach – dwanaście na dzień w zupełności mu wystarczy, by prowadzić dialog z
otoczeniem – inteligentny, surowy w obejściu. Ona – Marianna, ok. 31 lat,
boromeuszka, więcej w niej religijności niż wiary w Boga, pewnego dnia ucieka z
klasztoru, zabierając ze sobą obraz z wizerunkiem Jezusa, który budzi w niej zawstydzające
podniecenie. Trafia do Fryderyka, tam mieszka w służbówce, pierze, sprząta,
gotuje.
Bohaterowie Kolskiego
nie mają łatwej przeszłości, nie mają banalnych charakterów, mają za to
nieoczekiwane motywacje i plany na życie, które niejednego przyprawiłyby o
zaskoczenie. Fryderyk i Marianna współistniejąc na kartach powieści, tworzą dwa
skrajnie odmienne światy, jednak wraz z następującymi wydarzeniami zmienia się
między nimi układ zależności. Fryderyk trwający w swych rytuałach,
postanowieniach, powtarzalności, pierwotnie nadaje rytm relacji, dominuje i wyznacza
ton. W jego poukładaną egzystencję wkracza jednak nowe, wg niego głupie, i to
głupie rozpraszając go, zaprósza sobą jego świat. Chłód i oschłość, okrucieństwo
i brutalność przekształcają się stopniowo w tęsknotę, tkliwość, miłość,
poddanie. Ona – ta głupia – nadgorliwie religijna, nieopierzona adeptka
świeckiego życia, pokornie służąca innym i podpatrująca ich losy, pokutująca za
bezwstydne myśli, tka plan na przyszłość z czasem wyznaczając zasady,
określając reguły, stając się panią domu. Ale Fryderyk i Marianna to nie jedyny
osobliwy duet występujący na kartach powieści. Kolski stworzył ich więcej, co
interesujące elementy tych duetów nie wykluczają się, a oddziałują i
promieniują na siebie wzajemnie. Dodatkowo Kolski – sam będąc kreatorem jako
pisarz i reżyser – pozwala swoim bohaterom odgrywać role, kształtować fabułę,
wcielać się w innych, przybierać postawy, tworzyć pozory. Jego bohaterowie są –
jak wspominałam wcześniej – również mocno naznaczeni piętnem przeszłości, a autor
odsłania ją stopniowo i powoli. Bohaterowie Kolskiego są wreszcie odmienni, bo
nie pasują do utartych wzorów, nie pasują do funkcjonujących norm społecznych,
wymykają się ocenie szufladkującej większości. Błądzą po peryferiach, po
manowcach, po pobrzeżach światów. Stoją na skraju modelowych i akceptowanych schematów,
są pomiędzy białym i czarnym. Nie można im przypiąć karteczki z jednoznacznym
opisem „bohater pozytywny” czy „czarny charakter”. Kolski perfekcyjnie pokazuje
człowieka z jego słabościami. Człowieka, który błądzi, a błądzi właśnie
dlatego, że jest człowiekiem, bo „Errare humanum est”. Czytelnik sam ma czasami
problemy z jednoznacznym podejściem do zachowań postaci. Zaskakiwany pyta sam
siebie, jak rozumieć to, co się wydarzyło. Jak to zinterpretować? Jaką miarę do
tego przyłożyć? Na szczęście w sukurs przychodzi sam narrator, który służy
podpowiedzią, w razie gdyby czytelnik czuł się zdezorientowany.
W „Dwunastu słowach”
zgodnie kooperują ze sobą Kolski-pisarz i Kolski-reżyser. Jeden dzierży pióro,
drugi kamerę i zręcznie kieruje ją na poszczególne rekwizyty. W powieści ich
rolę odgrywają słowa. Autor słowem podkreśla zapowiedź wydarzeń, słowem
wydobywa nadchodzące, słowem wwierca się w umysł. Jego kunszt budowania
nastroju – operowanie światłem, półświatłem, minicieniem i mrokiem, ledwie
okruchem lśnienia, czymś pomiędzy – choć pozornie jedno przysłania, to
paradoksalnie niczego przed czytelnikiem nie ukrywa, przeciwnie – przykuwa jego
uwagę, odciska ślad w naszej pamięci (drąży podświadomość jak chrząszcz Anobium
nogę bechsteina), by potem w kolejnej scenie wydobyć ten podkorowo ukryty
impuls i rozsypać komplet odczuć w pełnej świetlistości sceny. Dlatego
Kolskiego się nie czyta, Kolskiego się ogląda z zapartym tchem.
Na aurę osobliwie
tajemniczego świata stworzonego przez Kolskiego składa się jeszcze las (a w nim
koniecznie stara chata) – świat niczym z baśni. W lesie zwyczajowo wg ludowych
podań mieszkało licho, w lesie czaiło się zło, z lasu wypełzały demony. Ten las
w „Dwunastu słowach” ma swoją moc, siłę i znaczenie. Niczym otuliną otacza
jądro wydarzeń, w niego zatapia się Fryderyk, z niego wyłania się Marianna. On
oddziela ten świat od tamtego. Kolski prowadzi słowa po korze drzew, oplata
zdania wokół koron, pozwala frazom zawisnąć w poświacie między listowiem. Tak
niewiele potrzebuje, by wykreować las… las pomiędzy światami. Las wprowadza w
nieoczekiwane, w niesamowite. Las stanowi śródświecie.
„Dwanaście słów” Jana
Jakuba Kolskiego to płynna proza kreująca lepkie i gęste obrazy, z historią, która
przenika nas w równym stopniu swoją niezwykłą migotliwością, jak i perwersyjnym
wyrafinowaniem. Gdy zdejmiemy magię, magnetyzm, nadrealizm z „Dwunastu słów”,
gdy oczyścimy fabułę z formy i zostawimy najczystszą treść, to wyłoni się przed
nami psychologiczne studium przypadków, ale to już rzecz na osobny materiał.