02/06/2020

ZAPOWIEDŹ - Eliza Segiet "Zmyślenia" z Wydawnictwa Psychoskok

„Zmyślenia” to zbiór opowiadań, w których Eliza Segiet przygląda się ludziom i współczesnemu światu. W krótkich formach przedstawione zostały rozmaite formy wykluczenia – od samoodrzucenia poprzez społeczną alienację.

Obraz do góry nogami przedstawia dmuchawce na tle łąki.
Eliza Segiet "Zmyślenia" -
Wydawnictwo Psychoskok


Autorka portretuje współczesnych ludzi, którzy muszą nieustannie zmagać się ze sobą. Każdy z bohaterów opowiadań jest na swój sposób nieszczęśliwy, niespełniony. Wszyscy odczuwają potrzeby i pragnienia, które nawet ich samych zaskakują. Nie mogą poradzić sobie z zaakceptowaniem własnej tożsamości, z modelem życia, jaki wiodą czy z relacji, w jakie zostali uwikłani. Tu nikt nie czuje się dobrze, nikt nie jest do końca sobą. Segiet w dość swobodnym stylu zwraca uwagę na palące problemy dzisiejszego świata – przede wszystkim na kwestię nietolerancji, wzajemnego niezrozumienia i powielania krzywdzących stereotypów.

Przewidywana data premiery: 15 czerwca 2020 r.

Wydawca: PSYCHOSKOK

Kategoria: zbiór opowiadań

IBSN: 978-83-8119-680-2

EAN: 978-83-8119-680-2

Ilość stron: 110

Format: 148 x 210

Oprawa miękka

Prognozowana cena detaliczna: 19,90 zł

01/06/2020

Jerzy Pilch "Inne rozkosze" z Wydawnictwa Wielka Litera

Na czanrym tle postać kobiety ubrana w białą sukienkę stoi bokiem do patrzącego i
Jerzy Pilch "Inne rozkosze"
z Wydawnictwa Wielka Litera

Nie, to nie będzie recenzja. Tym razem tylko kilka refleksji. Onegdaj zmarł Jerzy Pilch. Tyle lat już chodzę po tym świecie, ale śmierci zawsze się dziwię. Że za wcześnie. Że nie teraz. Że po co? Że jak? Nie inaczej było i tym razem. Dlatego piątkowy wieczór przesiedziałam przed telewizorem – co coraz rzadziej mi się zdarza – i słuchałam… i oglądałam… Potem sama wspominałam, robiłam przegląd wrażeń, jakie ten autor mi zafundował, głównie w poruszającej powieści „Pod Mocnym Aniołem”. A dzień później, by wzmocnić i przedłużyć siłę przeżyć, dosłownie połknęłam „Inne rozkosze”. Te akurat podrzucił mi Duch Gór, pochodzący może niekoniecznie z okolic Wisły, ale blisko.

Pilch w „Innych rozkoszach” czarował mnie historią Pawła Kohoutka. I jak to w Pilcha zwyczaju bywa, nie tylko o głównego bohatera tu chodziło. Ale rzekłam już, że to nie będzie recenzja, więc powiem tylko, że w „Innych rozkoszach” stylistyka autora wyziera z każdego akapitu, z każdego zdania, z każdej przerwy między wierszami. My, starzy pilchożercy, będziemy się tym zjawiskiem delektować, przerzucać stronice i kiwając głowami, myśleć: „Tak, tak, ależ doskonale to powiedział.” albo „Ach, ten Pilch!”, co będzie oznaczało absolutny wyraz uznania dla jego kunsztu pisarskiego. Jeszcze tylko w związku z książką dodam, że nazwisko bohatera Pawła Kohoutka nieodmiennie przywodziło mi na myśl czeskiego autora Pavla Kohouta, który w „Kacicy” czaruje humorem, czarnym wprawdzie, ale gorąco polecam Wam tę książkę. Jestem przekonana, że nie przejdziecie wobec niej obojętnie.

No, tak, obojętność. Dla twórcy obojętność jest gorsza niż krytyka zoila. Bo krytyka – nawet niepochlebna – zapewnia istnienie w obiegu marketingowym. A obojętność to śmierć literacka. Są tacy pisarze, wobec twórczości których nie sposób przejść obojętnie. Ze współczesnych wymienię choćby Wiesława Myśliwskiego, Olgę Tokarczuk czy Wojciecha Kuczoka i… bezapelacyjnie Jerzego Pilcha. Można ich lubić, można ich nie lubić, ale własnego stylu, osobowości i indywidualizmu nie można im zarzucić. Nie można im zarzucić także i tego, że ich proza nie inspiruje do refleksji, nie pokazuje innego świata. Zwyczajnie mając coś do powiedzenia, wyrażają swój pogląd w sposób, który zastanawia, w sposób, który angażuje czytelnika intelektualnie, drąży jego umysł. Czasami wątki powracają niczym niezapowiedziane w sytuacjach co najmniej nieoczekiwanych. Otwierasz nagle ze zdumienia oczy i mówisz „Eureka!” – właśnie o tym czytam lub czytałem. W ich twórczości znajdujesz kawałek siebie i to dodaje Ci otuchy, że nie jesteś sam w tym, co myślisz lub czujesz, lub nawet czego potrzebujesz. Oni też odkrywają przed tobą to, co zupełnie nowe, co pierwsze rodzi się w fantazji, albo też to, co inne i przez to absorbuje ciekawość, dlatego podglądasz całkiem nawet chciwie z czytelniczej perspektywy, ciesząc się, że nikt nie złapie cię na gorącym uczynku. A jeśli już, to co najwyżej będzie to uczynek czytelniczy, z którego możesz być dumny, lecz nie podglądacza, z którego musiałbyś się, płoniąc przy tym jak róża, tłumaczyć.

Powiecie, że Pilch odszedł, bo przecież taka kolej rzeczy i cieszmy się, że zostawił po sobie tyle materiału. Być może teraz krótkotrwale nawet wzrośnie zainteresowanie jego twórczością. Ot, takie czasy, taka moda. Sama przecież sięgnęłam po Pilcha. To prawda. Sporo po sobie zostawił. Ale ile jeszcze mógłby nam powiedzieć, gdyby żył? Myślę sobie, że w jednej kwestii natura nie jest idealna. Odbierając nam życie (mam tu na myśli ciało, bo Pilch jako protestant zapewne wierzył, iż duch nie umiera), nie powinna pozbawiać możliwości twórczych na tamtym świecie. Takie życie twórcze mogłoby się odbywać z zaświatów. Siedziałby sobie Jerzy przy stoliku, obserwował, nasłuchiwał, wypatrywał ziemskich wydarzeń, a potem siadałby i tworzył dla nas kolejny felieton, który następnie pocztą anielską docierałby na ziemski padół. Oj, czy wiara protestancka dopuszcza aby istnienie aniołów? W religijnych potyczkach nie jestem mocna. Niech więc byłby to popularny Messenger, bo faks to już mocno przeżyty środek komunikacji. O, albo aktualna kobieta Pilcha (my, starzy pilchofani, wiemy, o co chodzi) mogłaby pełnić rolę posłanniczki-pośredniczki. Zresztą to są już technikalia. Czyż taka wizja nie byłaby piękna? I z korzyścią dla wielu, bo talent by się nie marnował, a zgodnie z protestanckim podejściem marnotrawienie zasobów nie cieszy się akceptacją Najwyższego.

Pilch należy wg mnie do tego typu autorów, których się czyta niezależnie od tego, co mają do powiedzenia. Po prostu chce się wiedzieć, jak Pilch ma do powiedzenia. Po prostu czyta się go dla samej jego stylistyki.

29/05/2020

ZAPOWIEDŹ - Krzysztof P. Łabenda "Origami dwojga istnień i psa" z Wydawnictwa Psychoskok

Autor „Blizn” powraca w „Origami dwojga istnień i psa”.

Zarys pary ludzi , między którymi widnieje postać psa. Są na łace na tle zachodzącego słońca.
Krzysztof P. Łabenda
"Origami dwojga istnień i psa -
Wydawnictwo Psychoskok

Duże pieniądze, nielegalne interesy i polityczne machinacje to tło, na którym rozgrywa się historia miłości dwojga ludzi po przejściach – byłej policjantki i byłego bankowca.

Ona boi się zaangażować, bo już raz uciekła sprzed ołtarza mężczyźnie, który traktował ją jak swoją własność. On odchodząc z firmy zabiera dokumenty kompromitujące partię i zarząd banku. Ci, którym publikacja tych materiałów mogłaby zagrozić, dążą do ich odzyskania. W efekcie ich przestępczych działań Maciej dwukrotnie ociera się o śmierć. Bożenę prześladuje natomiast wspomnienie gangstera, którego zastrzeliła. Wprawdzie dla wszystkich wokół, włącznie z prokuraturą, jest jasne, że nie mogła postąpić inaczej, by uratować życie partnera, to kobieta nie umie pogodzić się z tym, że odebrała komuś życie.

„Origami dwojga istnień i psa” to opowieść o życiu dwojga dojrzałych ludzi, o zbrodni, traumach i koszmarach. I o psie, który nieświadomie połączył bohaterów.

Przewidywana data premiery: 12 czerwca 2020 r.

Wydawca: PSYCHOSKOK

Kategoria: literatura obyczajowa

IBSN: 978-83-8119-648-2

EAN: 978-83-8119-648-2

Ilość stron: 304

Format: 140 x 200

Oprawa miękka

Prognozowana cena detaliczna: 37,90 zł

28/05/2020

Z wizytą w Wydawnictwie MARTEL z Kalisza

Kaliskie Wydawnictwo MARTEL przywraca modę na czytanie książek.

Duszki- Poczytuszki

Dziś wpis w nieco innym stylu - nie zapowiedź książkowa, nie recenzja ani nie wywiad z autorem, a krótka wzmianka o wizycie w Wydawnictwie MARTEL z Kalisza.


Wydawnictwo MARTEL istnieje na rynku od 2001 r. i ma swoją siedzibę w Kaliszu. Specjalizuje się głównie w książkach dla dzieci i młodszej młodzieży, ale ma w swojej ofercie interesujące tytuły także dla dorosłych, np. serie kulinarne. Podczas wizyty miałam okazję podpatrzeć, jak przebiega proces wydawniczy od A do Z. Przyglądnęłam się także niektórym pozycjom bliżej. Szczególnie Waszej uwadze polecam "Gaję w opałach" czy "Orkę w wannie". Pierwsza z nich w sympatycznych rymowankach przybliża problemy natury, natomiast "Orka w wannie", nie mogąc żyć w zanieczyszczonych wodach morskich, szuka pomocy w wannie rodzinie Nowaków.
Znajdziecie tu także mini bajeczki, bajki, baśnie, historie i opowieści dla przedszkolaków, bajki- pomagajki i czytanki-usypianki.
Niezmiennie atrakcyjne dla maluchów są wyklejanki i kolorowanki, te ostatnie można dostać nawet w rozmiarze XXL.
Rodzice przychylnym okiem z pewnością zerkną na książeczki edukacyjne, rozwijające poszczególne umiejętności, np. książki logopedyczne.
Książki z Wydawnictwa MARTEL cechuje także wysoka jakość - solidny papier, twarda oprawa i fantastyczna oprawa graficzna oraz duża i wyraźna czcionka - docenią to z pewnością okularnicy.



26/05/2020

Paula Gotszlich "Bezdech" z Fundacji Duży Format

Biała okładka tomiku "Bezdech" Pauli Gotszlich z miedziowym tytułem
Paula Gotszlich "Bezdech" z
Fundacji Duży Format

            „Bezdech” Pauli Gotszlich skusił mnie minimalistycznie piękną okładką – nieskazitelna biel i tytuł wraz z nazwiskiem autorki jarzący się nieco zetlałą miedzią prostej czcionki. Podświadomie liczyłam, że i zawartość będzie delikatna, eteryczno-liryczna, choć tytuł trochę dawał mi do zastanowienia. No, i nie trafiłam... Zbiorek zaoferował mi pandemię, choroby, wirusy, bomby, klęski, przepaście. Brnęłam przez kamienie, tonęłam w lodowych taflach, dusiłam się w przeludnionym świecie. Czy jestem więc rozczarowana? Skądże, przecież to nie wina autorki, że zrobiłam sobie błędne założenia. A przecież stara czytelnicza prawda mówi: nie oceniaj książki po okładce. Nastawiłam się na nastrojową poezję, a dostałam kompletnie inną niż spodziewana tematykę. Ot, i wszystko. A tomik? A tomik wywołał u mnie zaciekawienie.

            Z treści utworów Gotszlich silnie wyziera generacyjny niepokój, dlatego czytając jej wiersze odnosi się wrażenie, że autorka najchętniej by się ewakuowała, ale… nowhere to run. Zbiór otwiera „Pandemia” (czyżby autorka dysponowała tajemną mocą przewidywania wydarzeń?), a zamyka go „Nieszczęśliwe zakończenie” – nader wymowna klamra. Zanim jednak przyjdzie nam pokonać kluczowe przystanki wyznaczane przez poszczególne utwory, będziemy tkwić w zadżumionym mieście, w środku przytłaczającej masy, we wnętrzu mieszkania, otoczeni ulicami, okrążeni trzaskami dźwięków i – choć wokół trzęsienia, wybuchy wulkanów, pożary i inne katastrofy – będziemy marzyć o rzeczach wielkich. Gotszlich zdaje się dostrzegać współczesne problemy cywilizacyjne, stąd tyle tu „niezłaknionego tłumu”, szarości i ciemności, pleśniejącego rozkładu. Sama autorka zachowuje jednak bierną postawę, mimo że relacjonuje rzeczywistość w sposób zdradzający obawy nie tylko o przyszłość, a zwyczajnie nawet już o teraźniejszość. Zatopiona w zbiorowisku, w natłoku wrażeń, w nadmiarze wszelkich dóbr, w inflacji zjawisk i emocji, których wszędzie pełno, próbuje „być chociaż dobrej myśli”, skoro… na pierwszym miejscu stawia miłość. Tymczasem poczucie odosobnienia, wyobcowania, braku bliskości, nadające ton tomikowi, wyraźnie daje o sobie znać w prostym stwierdzeniu, że obecnie „ludzie chętniej głaszczą obcego psa niż obcego człowieka”. U Gotszlich zauważalne są również klasyczne nawiązania do Kochanowskiego czy Horacego, nie brak też regionalnych (śląskich) akcentów.

Jednak w „Bezdechu” nie tyle tematyka przykuła moją uwagę, co peregrynacje autorki w obszarze lingwistycznym. Chyba najwyraźniejsze są jej eksperymenty w obu „Bezdechach” (w tomiku znajdują się dwa wiersze o tym tytule), gdzie przenosząc słowa między wersami, wplata je jednocześnie w inny wątek myślowy, co więcej Gotszlich łamiąc słowa na sylaby, wyławia z fonetycznych cząstek tę treść, która jest jej akurat niezbędna. W pierwszej chwili nieuważny czytelnik może nie zorientować się w zastosowanym chwycie stylistycznym, ale zabawa słowami „na zakładkę” pozwala odkryć bogactwo materiału językowego i potencjał twórczy, a Gotszlich zdaje się czuć w tym obszarze co najmniej dobrze.

Autorka ugniata słowa, tworząc z semantycznego zaczynu wyrób o przeobrażonej treści. Czasami stawia na samo brzmienie słów, ich podobieństwa dźwiękowe, co widać – a może powinnam się precyzyjniej wyrazić – i słychać we „Wnętrzu pokoju”. Podobne brzmienia, a jednak odmienne znaczenia. Dla urozmaicenia sięga także do zasobów języka angielskiego. Warto wspomnieć jeszcze o logopedycznym łamańcu językowym pt. „Brzdęk w obrzęk”, który, czytany na głos, wprost fantastycznie ćwiczy dykcję i masuje podniebienie.

Rzekomo Pitagoras twierdził, że wszystko jest liczbą. Olga Tokarczuk z kolei skłania się do stwierdzenia, że świat składa się ze słów. Gdybym, po przeczytaniu „Bezdechu”, miała obstawiać, do której z tych teorii zdecydowanie bliżej Pauli Gotszlich, powiedziałabym, że teoria noblistki wydaje się być bardziej nęcąca. Gotszlich bowiem nie tylko traktuje słowa jako środki wyrazu i budulec konstrukcyjny, lecz także penetruje ich strukturę i treść pod względem możliwości wydobycia z nich dodatkowej mocy znaczeniowej.

Za egzemplarz tomiku wierszy Pauli Gotszlich pt. „Bezdech” dziękuję Fundacji Duży Format.