22/06/2020

Adrian Tujek "Niebieskie nie schnie"

Obok tomiku "Niebieskie nie schnie", na okładce któreggo widnieje kos  na niebieskim tle zza czarnych patyków, ustawiona szklanka wody, papierowy model żaglówki i jabłko.
Adrian Tujek "Niebieskie nie schnie"

Pierwsze spotkanie z tomikiem pt. „Niebieskie nie schnie” Adriana Tujka, scena pierwsza – rozumiesz coś?

Pierwsze spotkanie z tomikiem pt. „Niebieskie nie schnie” Adriana Tujka, scena druga – odłóż tę książkę!

Drugie spotkanie z tomikiem pt. „Niebieskie nie schnie” Adriana Tujka, scena pierwsza – chcesz to dalej czytać?

Drugie spotkanie z tomikiem pt. „Niebieskie nie schnie” Adriana Tujka, scena druga – hm… chyba zaczynam chwytać…

Tak w dużym skrócie zaczynała się moja znajomość z twórczością Adriana Tujka. Nie było łatwo. Miejscami czułam się, jakbym rozwiązywała kalambury. Gdy rozumiałam początek, zgrzytała końcówka lub odwrotnie albo nie pasowały do siebie fragmenty. Niemal wszystkie wiersze wymagały ode mnie dużego skupienia. Momentami nawet wątpiłam w siebie, myśląc „Do stu fakirów! Ależ z ciebie pożałowania godna blogerka!” A gdy przed oczami stanął mi wspomniany przez Tujka w „Portrecie” brytyjski deser „Eton mess”, co w pewnym uproszczeniu miało oddać rodzaj odczuć literackich towarzyszących mi podczas lektury, czyli percepcyjne poczucie bałaganu zmieszane z galimatiasem i przełożone chaosem, zrozumiałam, że TO NIE PRZELEWKI! Pora, by ten poetycki sparing rozstrzygnąć definitywnie i bezapelacyjnie. Tak więc rzucona rękawica została podjęta. Każde ponowne podejście przynosiło może nie objawienie, lecz dokładało kolejny kawałek puzzla do układanki, która pomału i stopniowo zaczynała nabierać kształtu, a z pojedynczych fragmentów wyłaniał się obraz…

Wśród motywów, które dominują w książce poetyckiej Tujka (jak sam autor nazywa swą publikację), można niewątpliwie wskazać kolorystykę oscylującą wokół odcieni niebieskiego. Sporo tu zimnych klimatów przypisanych barwie i przywodzących na myśl skojarzenia z wodą, choć akurat błękit symbolizuje nie tylko ją, lecz także zmienność i labilną niestałość relacji międzyludzkich, co z kolei wskazuje na poczucie osamotnienia, wyobcowania oraz lęku przed opuszczeniem lub po rozstaniu. Odnajdziemy tu także metaforyczną żywiołowość, jaka przypisywana jest wodzie i jej właściwościom związanym z życiodajną rolą w przyrodzie. Bowiem natura u Tujka pozostaje pełna życia. Głównie z drzewami (nie bez kozery w „Stylu skandynawskim” wymieniony zostaje jesion, o czym dalej) oraz z ludźmi wiążą się określone skojarzenia, emocje, przeżycia, wspomnienia, także łzy – one nie wysychają, nie blakną, nie rozmywają się w niebycie – pozostają żywe i świeże. Tylko czy w tym zestawieniu ludzie aby na pewno żyją, czy jedynie sprawiają takie wrażenie? Choć zachowują pozory, to oddalają się od siebie. Wyglądają wprawdzie jak istoty ludzkie, ale nie rozmawiają ze sobą, ale nie słyszą, są nieuczciwi, są nieetyczni i niedoskonali. Czy taki powinien być człowiek? Problematyka relacji międzyludzkich jest w tomiku niezwykle wyraźna. W utworze „Dusza może być fluorescencyjna” autor zadaje retoryczne pytanie „(…) czy poznajesz jeszcze kogoś, kiedy się w nim przyglądasz?” Z kolei w „Potwornej” wkraczamy w sam środek ogniska domowego i dostrzegamy bolesną próbę uporania się z emocjami towarzyszącymi relacjom rodzinnym. Nie można także nie wspomnieć o NIEJ – kobiecie, która choć jest „nadzwyczajnie śliczną dziewczyną” ze „Szkatułki” czy „Przedostatniego plenerowego wiersza”, to jednak „pozostaje bez twarzy”. Ponadto postaci kobiety zwykle towarzyszy atmosfera pożegnania, rozstania lub zakończenia związku („Historia”, „Styl skandynawski”).

Swój ślad w twórczości Tujka odciskają także jego jurydyczne korzenie. „Poszlaki” to niemal wystąpienie obrońcy przedstawiającego w procesie karnym dowody na miłość. Z kolei w „Środkach probacyjnych” mowa wprost o przedterminowym zwolnieniu z odbycia reszty kary, a alternatywa rozłączna migocze jako metafora końca związku.

W utworach Tujka uwagę zwracają porównania, w których autor stara się stawiać często na zaskoczenie lub dezorientację odbiorcy. Niejednokrotnie łamie utarte związki znaczeniowe, nadając im nową treść, co powoduje, że odbiorca potrzebuje dłuższej chwili zastanowienia, by rozkodować tę tak dziwnie, by nie powiedzieć nielogicznie, zaszyfrowaną wiadomość.

Warto również przyjrzeć się symbolice. Wspomniany już wcześniej jesion to drzewo mocy, rosnące podług legend na ciekach wodnych. Jesion ma pomóc poznać i zrozumieć własne uczucia. A kto by nie chciał mieć kontroli nad emocjami, które zmieniają się jak woda, jak woda są niestałe, chaotyczne i trudno się w nich rozeznać? Drzewa to też siedziby dla ptaków. Od wyniosłego jesionu już tylko krok do kosa, który beztrosko ćwierka w czubkach drzew („Usta pełne i ciężkie jak stado jaskółek”). Akcenty te są jednak luźno porozrzucane i czytelnik powinien je nie tylko uważnie wyławiać z treści, lecz także dopasowywać znaczeniowo.

Tomik Tujka prowadzi przez labirynt spostrzeżeń autora. To twórczość emanująca surowym i niespokojnym (jak woda) strumieniem myśli, z wewnętrznym rozedrganiem oraz  natrętnie pomrukującym napięciem ocierającym się o cechy depresji. Autor utrzymuje atmosferę nieprzyjemnego chłodu, ascetyczności przeżyć i zwiędłych uczuć lub uczuć bez szans przyszłości, zasypując czytelnika różnorodnością kreowanych obrazów. Kamienie, głazy, tafle jeziora, zwęglone domy, lodowce, beznamiętne twarze, niebieskie światła, mroczne ulice składają się na panoramę ozięble suchej rzeczywistości o ostrych krawędziach i zabrużdżonych, pokrytych rysami, powierzchniach. Sam Tujek zdaje się być zakładnikiem współczesnego świata, w którym przeważające wrażenia wzrokowe przybierają formę wizualnych migawek. Być może obrazy świata zewnętrznego dlatego stanowią u autora erzac przeżyć wewnętrznych, gdyż próbuje on w ten sposób odzwierciedlić uczucia i emocje. Niczym fotograf zatrzymuje w myślach chwilę, przy czym zdjęcia w jego wydaniu mają albo czarno-biały filtr, albo „dominuje [w nich] czarny w dwóch odcieniach” jak w „Poszlakach”.

Poezja Tujka jest twarda i drapie szorstkością czystej wełny. Mocne sformułowania przesiąkają przez strofy wierszy niczym woda, potęgując tym samym poczucie osamotnienia, niedoskonałości, niestabilności i co najmniej niesatysfakcjonujących relacji międzyludzkich. Do tego jeszcze świat Tujka jest przepołowiony, ponieważ oscyluje między pragnieniem a faktem, między tym, jak powinno być a tym, jak jest, między złudzeniem a prawdziwymi wartościami. Ten dualizm postrzegania wzmacnia jeszcze występująca antynomia pojęć, jakimi autor operuje. Zestawiając ogień i wodę, wodę i ląd czy czerń z bielą, podkreśla wzajemne ścieranie się przeciwieństw jako jeden z elementów napędzających mechanizm świata. Tujek skupia się w swojej twórczości na tym, co w świecie nieidealne, na ludzkich mankamentach i słabościach oraz na inwazyjnych relacjach wpływających na kształtowanie ułomnych więzi i uwierających uczuć, których – jako nie w pełni sprawni emocjonalnie – nie potrafimy wyrażać słowem. „Niebieskie nie schnie” Adriana Tujka faluje, rozlewa się, czasami nawet wrze swą zawartością, co więc z tomiku w takich zmiennych realiach wychwyci czytelnik, zależy tylko od niego.

Ostatnie spotkanie z tomikiem pt. „Niebieskie nie schnie” Adriana Tujka, scena pierwsza – przeczytałam, zrozumiałam, zrecenzowałam…

Za egzemplarz książki pt. „Niebieskie nie schnie” dziękuję autorowi.

19/06/2020

Sławek Michorzewski "Wspulnicy" z Wydawnictwa Poligraf

    

Czytnik ze stroną tytułową "Wspulników" oparty o ścinę obok maska wykonana z metalu i świecznik z agatu
Sławek Michorzewski "Wspulnicy"/
Wydawnictwo Poligraf
        „Wspulników” otrzymałam z polecenia Dobrego Ducha z zapowiedzią, że ubawię się i uchacham po same pachy albo i wyżej. Z takim też oto nastawieniem usiadłam do lektury, bo wskaźnik mojego dobrego humoru tymczasowo wahał się na poziomie raczej niskim, potrzebowałam więc odskoczni. Pominę krótki zarys fabuły, bo ten łatwo znajdziecie. Moje oczekiwania zweryfikowała już druga scena, bo okazało się, że prześwietne żarty są rodem z głupiego i głupszego, a to nie jest ten typ humoru, który Tygryski, w tym przypadku Czytająca duszkiem, lubi najbardziej. Nie odłożyłam jednak „Wspulników”, bo muszę oddać autorowi, że jego styl pisarski jednak mnie zaintrygował. Z pominięciem rozwinięcia akcja raczej wartko kroczy do przodu. Tak, to rozwinięcie, gdzie w domu napadniętego dzieją się jednak dość niestworzone rzeczy, pozostawia w mojej ocenie sporo do życzenia. Gdyby nie to, że przed oczami miałam komedię, pomyślałabym, że konstrukcyjnie za wzór Michorzewski postawił sobie antyczną tragedię grecką z klasyczną jednością czasu, miejsca i akcji. Przez mniej więcej 50 pierwszych stron z niewielkimi wyjątkami akcja dzieje się w jednym miejscu. W trakcie lektury nieco mi to przeszkadzało i budziło pewne zirytowanie, choć może gdyby tak się nad tym głębiej zastanowić, zyskałam czas, aby przesiąknąć stylistyką konwencji? Bo stopniowo czytało mi się Michorzewskiego coraz lepiej. Kilkanaście a może nawet kilkadziesiąt lat temu w polskich domach zagościł amerykański serial telewizyjny pt. „Świat według Bundych”. Początkowo zupełnie nie potrafiłam pojąć jego fenomenu, gdy jednak przyjrzałam się mu bliżej i obejrzałam kilka odcinków, stałam się jego zwolenniczką. Mam wrażenie, że podobnie stało się ze „Wspulnikami” Michorzewskiego. Im dłużej z nimi prozatorsko obcowałam, tym łatwiej było mi zaakceptować charakter dzieła, coraz naturalniej przyjmowałam sposób podejścia bohaterów i prawdopodobieństwo wydarzeń, bo – jak w większości komedii – momentami trzeba było sięgnąć po przerysowanie, otrzeć się o granicę groteski czy absurdu, by wybrnąć z sytuacji. Może jeszcze miejscami niekoniecznie mi odpowiadała ilość wulgaryzmów, ale z punktu widzenia kreacji bohaterów zakładam, że było to niezbędne w celu zobrazowania ich sposobu myślenia, mówienia i postrzegania świata.

Jak wspominałam, może z wyjątkiem początku, gdzie wprawdzie sporo się dzieje, jednak akcja nie posuwa się istotnie do przodu, Michorzewski dostarcza czytelnikowi komediowych atrakcji bez liku. Przygody, przypadki i różniste wydarzenia mnożą się i plenią z szybkością wartkiego wartburga. Ponadto, jak to w komediach, bohaterowie są wyraziści, a wiodąca para opryszków dodatkowo dobrana została na zasadzie kontrastu – jeden gruby i rzekomo mądrzejszy, drugi chudy i głupszy (współczesny duet Flipa i Flapa). Tytułowi wspólnicy mogą kojarzyć się z ferajną z gangu Olsena, nieudacznikami czy wszelkimi fajtłapami, którzy raczej w bezobjawowy sposób zwykli korzystać z szarych komórek. Miłośnicy tego typu humoru mogą się czuć usatysfakcjonowani.

Michorzewski jako baczny obserwator potrafi wychwycić z otaczającej go rzeczywistości fakty warte upamiętnienia w jego twórczości, a skalując natężenie tych życiowych dziwolągów, wpasowuje je w ciąg zdarzeń przybierający kształt cudacznej historii, w której gamoń próbuje oszukać cwaniaka. W efekcie podpatrywań rzeczywistości znajdujemy we „Wspulnikach” niemało odniesień do zjawisk społecznych.

„Wspulnicy” Michorzewskiego nie ubawili mnie do łez, nie bolał mnie brzuch od śmiechu, gdy jednak poddałam się przyjętej przez autora konwencji komedii kryminalnej o zrębach absurdu, to momentami chichotałam i z zaciekawieniem wypatrywałam finału, żeby móc się przekonać, w jaki sposób autor poprowadzi narrację, by na zakończenie wilk był syty i owca cała.

18/06/2020

Elisa Puricelli Guerra "Orzechowa czarownica" z Wydawnictwa Akapit Press

Pod konarem rozległego, ale uschniętego drzewa siedzi rudowłosa dziewczyna i chłopak z kapturem nasuniętym na glowę. Książka sfotografowana na tle kwitnącego krzewu.
Elisa Puricelli Guerra "Orzechowa czarownica"/
Wydawnictwo Akapit Press

Czasami sięgam po… literaturę młodzieżową. Po co? Bo w ten sposób odpoczywam i przypominam sobie dawne, coraz odleglejsze, czasy. Elisa Puricelli Guerra główną bohaterką „Orzechowej czarownicy” uczyniła 13-letnią Hazel, sierotę, która przechodząc jak rzecz z jednej rodziny zastępczej do drugiej, czuje się samotna i niekochana. Jej ostatni opiekun to zamożny architekt z Londynu, który wciąż przebywa poza domem i dziewczyna nawet nie zdążyła go poznać, a pod jego nieobecność pieczę nad nią sprawuje oschła sekretarka. Ogromny dom sprawia wrażenie zimnego i odpychającego gmachu z pozamykanymi pokojami. Społeczność szkolna też nie reaguje nazbyt przyjaźnie na pojawienie się Hazel. W sumie gorzej być nie może. W szkole jest jeszcze jeden swoisty dziwak, chłopak w wiecznie naciągniętym na głowę kapturze i z nosem w książkach. Początkowo zdaje się nie reagować na obecność dziewczyny, z czasem Colin i Hazel będą rozwiązywać zagadkę tajemniczego, zamkniętego na cztery spusty, ogrodu.

Nie pierwszy i nie ostatni to raz, gdy konstrukcja książki opiera się na tandemie „dziewczyna i chłopak”. Na dodatek tandemie o osobliwie odmiennych cechach. Ona spontaniczna, otwarta i bezpośrednia, z emocjami i sercem na dłoni. On raczej skryty, pasjonat matematyki, przekonany, że nauka na wszystko może znaleźć rozwiązanie, jednak okazuje się, że uczuć nie da się sprowadzić do równania matematycznego, choćby nawet najbardziej skomplikowanego. Ona szuka odpowiedzi na pytanie, co kryje w sobie tajemniczy ogród, on próbuje się dowiedzieć, co było przed Wielkim Wybuchem. I – o dziwo – mimo że to dość różne dziedziny zainteresowań, okazuje się, że można połączyć siły i wspólnie odkrywać nieznane. W „Orzechowej czarownicy” pojawia się całe mnóstwo pytań, wątpliwości i dylematów, autorka prowadzi bohaterów przez nowe dla nich obszary, odkrywają siebie samych, siebie nawzajem i innych, po prostu poznają świat. Poszukiwanie, poznawanie i odkrywanie jest motywem przewodnim powieści. Znajdziemy tu nie tylko wątek szukania klucza do ogrodu, lecz także kwestię poszukiwania przyjaciół, doznawania nowych, nieznanych dotychczas uczuć i emocji, zaufania, odwagi, poczucia przynależności, troski o bliskich i wyzbycia się egoizmu, radzenia sobie z zagrożeniem i wrogiem, przełamywania słabości. To zaledwie przykładowe tematy, które pojawią się w „Orzechowej czarownicy”. Dzięki temu, że mamy dwójkę bohaterów, autorka pokazuje, zróżnicowane podejścia do tej samej sprawy, bo przecież choć oboje outsiderzy, choć oboje wyjątkowi, choć oboje z głębokim poczuciem odmienności, to jednak różni w swych zapatrywaniach i odczuciach. Autorka nie moralizuje, a stawiając pytania (i umiejętnie podsuwając wskazówki), pozwala Hazel i Colinowi samodzielnie szukać na nie odpowiedzi, pozwala im popełniać błędy, pozwala się wspierać i przekraczać granice. To chyba lepszy sposób na poznawanie świata przez nastolatków niż system nakazów i zakazów? Jak widzisz, drogi rodzicu, gdy Twoje dziecko sięgnie po „Orzechową czarownicę”, i Ty, i ono możecie się czuć bezpiecznie, bo znajdzie tu ono wartościową historię inspirującą do własnych przemyśleń i wartości godne naśladowania.

Dla urozmaicenia autorka zastosowała też znany i sprawdzony sposób przenoszenia się w czasie. Czytelnicy kojarzą go choćby z „Wehikułu czasu” H. G. Wellsa (o czym mowa wprost w „Orzechowej czarownicy") czy serii filmów przygodowych pt. „Powrót do przyszłości” w reżyserii Roberta Zemeckisa. Tu podobnie Elisa Puricelli Guerra połączyła na potrzeby opowieści elementy fantastyczne, naukowe i przygodowe, czyli składniki, które zmiksowane w odpowiednich proporcjach, przynoszą profity w postaci ekscytującej fabuły.

Hazel i Colin to przeciwieństwa, każde z nich ma inną naturę, każde z nich ma odmienny charakter, inną przeszłość i inaczej patrzy na świat. Ona ma odwagę być inna, on nieśmiało chowa się za fasadą nauki. Ona jemu pomaga wydostać się z kokonu i przełamać tłamszone w sobie inwazyjne emocje, on jej pomaga przybliżyć racjonalną postać zjawisk. Choć nie mogą zmienić przeszłości, mogą się starać kształtować teraźniejszość. Odkrywając stopniowo tajemnice świata i tajemnice człowieka dowiadują się, że nie wszystko jest fantazją, ale też nie wszystko da się wyjaśnić nauką. Taką wciąż niezbadaną sferą pozostaje człowiek ze swoimi pragnieniami, marzeniami i uczuciami. W „Orzechowej czarownicy” nie ma odpowiedzi na wszystkie pytania i właśnie dlatego jej treść może się okazać tak atrakcyjna dla młodzieży.

Za egzemplarz książki pt. „Orzechowa czarownica” dziękuję Wydawnictwu Akapit Press.