Bohumil Hrabal "Skarby świata całego"/ Państwowy Instytut Wydawniczy |
Wg Bohumila Hrabala skarby świata
całego można znaleźć nawet w domu starców, czyli tam, gdzie toczy się akcja jego
książki pod tytułem „Skarby świata całego”. Dodam, że to tylko częściowa
prawda, bo ja akurat „Skarby świata całego” znalazłam w… śmietniku. Nie
uwierzycie? Nie dziwię się.
Standardowa wycieczka
spacerkiem do pobliskiego parku. Potem ławking i podziwianie rosłych drzew,
wsłuchiwanie się w ptasie trele, wypatrywanie ciekawostek w przestrzeni. No tak,
samej by mi nie przyszło do głowy, że tą przestrzenią może się okazać… śmietnik
przy parkowej ławeczce. Omiotłam go wzrokiem bez większych ekscytacji, bo kto
by się spodziewał, że tam akurat spotka mnie coś, co będzie stanowiło zapowiedź
przygody dnia. Więc penetruję sobie błogo wzrokiem okolicę, łowię figlarne refleksy
słońca, zatrzymuję się na zielonych trawnikach, przemykam po szumiących
krzewach wokół, ale coś mi znowu ściąga wzrok na ten nieszczęsny śmietnik.
Lookam więc nań jeszcze raz. Wystające plastikowe butelki prężą dumnie niczym
żurawie opróżnione ze słodkiej zawartości szyje, z kolei foliowe opakowania łopoczą
jak szturmówki w Dzień Niepodległości. Chcę popatrzeć na coś bardziej przyjemnego,
choćby na wirujące na wietrze liście, ale nie, uparcie mnie ściąga bocznym
zezem w lewo na kosz. No, więc dokonuję wzrokowej obdukcji tym razem już
dokładniej, a tam wśród atrakcji wymienionych powyżej wylegują się… „Skarby
świata całego” Bohumila Hrabala. Wpatruję się dokładniej… Jeszcze raz… I
jeszcze… Nie chce być inaczej. Przez gąszcz pokonsumpcyjnych polimerów przebija
się… prawdziwa książka. NIE. DO. WIARY. No, i cały spokój i sielankę spaceru
diabli wzięli. Wyjąć? Czy nie wyjąć? Oto jest pytanie! Rozglądam się wokół. Może
ktoś zapomniał? Może ktoś zostawił przez nieuwagę? Oszalałaś? W śmietniku sobie
przechowalnię albo bibliotekę, albo może kryjówkę przed innymi molami książkowymi
urządził? Zwyczajnie wyrzucił i tyle. Korowód skłębionych myśli postępuje.
Wdech… Wydech… Oczywiście, że wyciągnęłam. Ale nie to mnie uderzyło. Zadziwiło
mnie, że po odgruzowaniu „Skarbów” gmerałam dalej, jakbym liczyła, że może
więcej literackich rarytasów tam znajdę. I jak tu teraz przejść obok śmietnika
obojętnie? Ech, bez wizyty u psychoanalityka się chyba nie obejdzie…
Przytaszczyłam literacką
sierotę do domu. Odkaziłam i „Skarby”, i łapska. I wzięłam się za czytanie. Książka
ukazała się w 1985 r. pod auspicjami Państwowego Instytutu Wydawniczego. Na okładce
widnieje cena 200 zł! Wyobrażacie sobie?! Takie wydania to wieeelka staroć.
Państwowy Instytut Wydawniczy chyba przestał istnieć. Jakieś próby ratowania go
były podejmowane, ale z tego, co wiem, nie skończyły się happy endem.
Cóż więc ten Hrabal w „Skarbach
świata całego” prezentuje, spytacie. Według opisu na okładce (świadomie nie używam
słowa „blurb”, bo to przecież wydanie z 1985 r.) jest to książka o „własnym
starzeniu się i obserwacji starości innych w pięknej scenerii dawnego hrabiowskiego
pałacu”. Tak, to też prawda. Jeśli znacie Hrabala choć odrobinkę, to wiecie, że
za każdym razem odkryjecie w jego prozie coś nowego, więc prawd i wersji, co Czech
chciał nam przekazać, będzie wiele. Niewątpliwie jest pałac z jego dwuznacznymi
wnętrzami i otoczeniem, jest starzejąca się główna bohaterka (dawniej
atrakcyjna kobieta, dziś na własne życzenie bezzębna staruszka), są jej
wspomnienia, jest miasteczko, w którym zatrzymał się czas. A przy tym swoista Hrabalowska
maniera opisywania rzeczywistości jakby przez nieostre szkiełko, które zniekształca
obraz, przez co czasami robi się zabawnie, czasami erotyzująco zalotnie, czasami
sentymentalnie. Jego zamiłowanie do szczegółu powoduje, że opowieść spowalnia
bieg, owija się ogonem jak kot w kłębek do snu, by po chwili leniwie znowu przyłasić
się do innego detalu, dającego asumpt do kolejnego narracyjnego postoju. Dlatego
ci, którzy lubią wartką akcję, dialogowe strzelanki czy pyskówki, będą musieli
obejść się z pyszna. Zwyczajnie nie ten literacki kaliber.
Pensjonariuszom domu
starości (tak, tak, domu starości a nie domu spokojnej starości, bo przypominam,
że to wydanie z 1985 r.) umila czas muzyka sącząca się z pałacowego radiowęzła.
Jest to stale ten sam utwór zatytułowany (a jakże) „Skarby świata całego”. One
to nadają smaku dniom, one nastrajają do wspomnień, one wprowadzają w inny
świat i niczym krople kolorowej farby rozpuszczonej w wodzie, rozlewając się bajecznymi
kręgami na życie staruszków, zabarwiają narrację. Na to wszystko nakłada się
czas. Ten bieżący i ten miniony, także ten z miasteczka, w którym czas się
zatrzymał. Może i ma on tu liniowy wymiar, ale i tak błądzi swoimi ścieżkami,
bo raz ślizga się po akordach refleksji, innym razem przycupnie przy najświeższych
nowinkach. Skąd? Nie skądinąd jak tylko z miasteczka, w którym zatrzymał się
czas. Hrabalowski czas figluje z każdym, ale nie przed każdym prezentuje wszystkie
swoje możliwości. I nie mam tu na myśli tylko upływu lat.
Wspomniałam
też o podtekstach. Jest ich tu sporo. Chyba te najbardziej widoczne to miłosne pragnienia
zestawione z erotyzującymi aluzjami. Dla niewinnego żartu, a może na serio,
skontrastowane z czerstwymi twarzami, przygarbionymi plecami i szurającymi
nogami staruszków. Hrabal ma swoiste poczucie humoru i dystans do ludzkich
spraw. A miłość i starość to stany przecież jak najbardziej ludzkie. Odrobina
teatralnego gestu, ociupinka drwiny i nostalgicznych westchnień a momentalnie
zostajemy pochłonięci przez atmosferę miasteczka, w którym czas się zatrzymał
oraz domu starców, w którym z kolei czas uskutecznia przejściowe harce.
Tak
oto „Skarby świata całego” rodem ze śmietnika uprzyjemniły mi ostatnie kilka
dni. Na tamten moment u mnie też się czas zatrzymał.
A tymczasem wybieram się na
spacer. Iść do parku? Przycupnąć na tej samej ławeczce? Zerknąć do tego samego
kosza? Ech, ciężkie jest i na dodatek naznaczone literackimi dylematami życie czytającej
duszkiem…
PS.
Nie żebym marudziła, ale wydanie ma dość drobny druk. Dla mnie niezbyt przyjazny
do czytania. Bynajmniej nie zmienia to faktu, że Hrabal znowu zaskarbił sobie
moje serce.
Co za czasy, że księgarskie wystawy pękają w szwach od "365 dni", a Hrabal leży w śmietniku! Niesamowita historia, choć biorąc pod uwagę poczucie humoru tego pisarza, liczę, że jednak dostrzegłby w tym ironię i się uśmiał.
OdpowiedzUsuńNa razie miałam styczność tyko z "Postrzyżynami" Hrabala, w których jestem zakochana. Na półce czekają na mnie jeszcze dwie książki tego autora, liczę, że z czasem zapoznam się z całą jego twórczością.
Super, że napisałaś o tej książce i o tej historii z jej znalezieniem! Swoją drogą, mam podobne wydanie "Wodnikowego wzgórza", też taki drobny druk i takie... brzydkie, ale piękne w tym wszystkim. ;)
Serdeczne pozdrowienia.
Taka historia przytrafiła mi się po raz pierwszy. Gdzieś kiedyś obiło mi się o uszy, że ktoś znalazł książki na śmietniku. Ale nigdy bym nie przypuszczała, że sama stanę się bohaterką podobnej sytuacji. Tak, trochę czasy mamy - eufemistycznie mówiąc - dziwne, ale to tylko oznacza, że tym bardziej trzeba pokazywać, zachęcać i promować dobrą literaturę. "365 dni" nigdy nie przeczytałam i nie zamierzam, ale przeczytałam, by mieć własne zdanie "Ileś tam twarzy Graya" (nawet już tytułu nie pamiętam dokładnie). Po kilkunastu stronach już wiedziałam, a jakim stylem mam do czynienia, ale przebrnęłam do końca. Po kolejną część już nie odważyłam się sięgnąć:) Z Hrabalowych klimatów polecam też "Zbyt głośną samotność". Serdecznie pozdrawiam i dziękuję za wkład do dyskusji:)
Usuń