Ken Follett "Filary ziemi", "Świat bez końca", "Słup ognia"/Wydawnictwo Albatros |
Zestaw „Filary ziemi”, „Świat
bez końca” i „Słup ognia” dostałam parę lat temu w prezencie od najbliższej mi
osoby. Pochłonęłam duszkiem, bo to książki – razem lub każda z nich z osobna –
dla tych, co lubią bez końca lub co najmniej bardzo dłuuuugo obcować… z
literackimi bohaterami, czyli w sam raz dla mnie.
Dlaczego do nich wróciłam?
Bo po pierwsze dawno nie miałam w łapkach czegoś mocno historycznego (akcja
pierwszej części dzieje się w XII wieku, a ostatniej w XVI, czyli już w elżbietańskiej
Anglii). A po drugie, bo naszła mnie ochota na odrobinę tajemnicy i sensacji
wplecionej w codzienne życie bohaterów.
Nie ma co opisywać fabuły,
bo tę większość z Was pewnie zna lub choć kojarzy historię. Przypomnę, że
nakręcono nawet serial. Gdy pojawia się tło historyczne, zaraz przebieram nóżkami
jak kapryśny dzieciak, łapki mi się wydłużają, by już, zaraz poczuć okładkę, a na
twarzy mam wypisane wielkim literami „CHCĘ TO MIEĆ!” Nie inaczej było i tym
razem.
Follett, choć nie jest
historykiem (może to i lepiej, bo wówczas może zamiast beletrystyki pisałby nudnawe
podręczniki akademickie, np. o średniowiecznych zwyczajach benedyktynów), w
mojej ocenie tworzy klimat epoki całkiem składnie i na tyle intrygująco, że
czytelnik już od pierwszych stron niemal wnika w wykreowany świat i potem już trudno
mu się rozstać z bohaterami, nawet szwarccharakterami, bo niezmiernie ciekawi
go, co też te dranie wymyślą, by tylko tym dobrym popsuć szyki. A udaje im się
to nader często, bo trzeba Wam wiedzieć, że Follett swoich bohaterów obdarza niemałym
intelektem. Tak, także przedstawicieli ciemnej strony mocy, przez co rozgrywki
dobra ze złem nabierają rumieńców i prawdziwego realizmu. Przecież nie od
wczoraj wiadomo, że psychika ludzka jest zawsze taka sama. Czy współcześnie, czy
w średniowieczu, to, co bohaterów podnieca, to kasa, seks i władza. Na te
elementy u Folletta możecie liczyć i nie zawiedziecie się. Jego postaci są z
krwi i kości, ich emocje również.
Ciekawie przedstawione są
kobiety w trylogii. Każda z nich to na swój sposób silna niewiasta, która musi stawić
czoła jak nie konkretnemu przeciwnikowi, to społecznym skostniałym konwenansom,
utartym przesądom czy własnym słabościom. Różnie z tego wychodzą, ale
przyjemnie obserwować, jak biorą się z życiem za bary. Żadna z nich nie
odpuszcza, by osiągnąć wymarzony cel, ale każda wybiera też inną drogę – pracę,
konsekwencję lub podstęp, czasami bunt, a nawet i diabelskie sztuczki się
przytrafią.
Sprawia mi również
literacką frajdę, gdy akcja jest wielowątkowa. A u Folletta zawsze jest. Że też
nie pomyli się, nie poplącze w scenariuszu. Jaki ma przepis? Nie wiem, grunt,
że działa. W jednej scenie jesteśmy w klasztornych celach i odważamy
ingrediencje na lecznicze mikstury, za chwilę w karczmie toczymy antałek piwa,
a w następnej niemal pazurami orzemy pole, by zebrać plon i nie zginąć zimą z
głodu. Oczywiście, w la grande finale, wszystko spaja się w jedną gładką
konsystencję i wyjaśniają elementy intrygi.
Follett funduje nie tylko szeroki
przegląd charakterów, od silnych okrutników po bystrych przywódców, lecz także bogatą rewię warstw społecznych. Począwszy od żebraków,
złodziei i wolnych chłopów bez ziemi, poprzez mieszczaństwo, kupiectwo, rzemieślników,
a na arystokracji i samych koronowanych głowach kończąc. O! Zapomniałabym, a to
przecież istotna siła napędowa w powieści – mnisi, księża i biskupi! Jak też
mogłam o nich nie wspomnieć? Braciaszkowie, wybaczcie mnie, białogłowie niepraktykującej
zbyt gorliwie cnót niewieścich. W piekle smażyć się za ten afront będę😊
Podsumowując, jeśli lubicie
dłuższe spotkania z bohaterami, jeśli intrygują Was kręte ścieżki inteligentnych
spisków, walka o władzę świecką i nad rządem baranków bożych, to ta trylogia może
się okazać w sam raz dla Was.
PS. Nie polecam uczyć się
historii z książek Folletta, ale jego literatura niewątpliwie może się przyczynić
do rozwijania pasji czytelniczo-kronikarskich.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz