Magdalena Grzebałkowska "Beksińscy. Portret podwójny"/ Wydawnictwo Znak |
Biografie i życiorysy zawsze mnie pociągały. Lubiłam
zagłębiać się w żywoty cezarów, świętych i nieświętych, naukowców, polityków. Czytałam
je chętnie. Tak było i tym razem, gdy sięgnęłam po „Beksińskich. Portret
podwójny” Magdaleny Grzebałkowskiej. Książka wprawdzie odleżała się nieco na
dysku, bo trafiła do mnie w wersji elektronicznej, a ja ostatnio staram się
ograniczać obcowanie z ekranami, bo po prostu moje oczyska tego nie
wytrzymują. Po godzinie gapienia się w monitor wyglądam jak zombie, a oczu mało
sobie nie wydrapię. Ale to taka dygresja. Tym razem też wyglądałam jak zombie,
zakraplałam sobie oczy, byle jeszcze trochę doczytać, byle się tylko nie
oderwać od lektury. Zwyczajnie mnie pochłonęła i przepadłam z kretesem. Ach,
jak ja lubię, tak zagubić się w historii i zapomnieć o Bożym świecie. A tym
razem spodobała mi się zarówno treść, jak i forma. W przypadku biografii zawsze
zastanawiało mnie, jak to w ogóle możliwe pokazać prawdziwą osobowość,
prawdziwą twarz drugiego człowieka. Przecież zdarzało się, że sama opisywana
osoba potrafiła się nie zgadzać z własną biografią, potrafiła kwestionować
fakty, podważać sposób ujęcia. Mam tu oczywiście na myśli osoby, których biografie
ukazały się jeszcze za ich życia. Czyli obraz danej osoby może być jednocześnie
prawdziwy i nieprawdziwy. Ale może to jest właśnie ten element, który mnie w
biografiach pociąga? Ot, taka moja przewrotność.
O
Beksińskich lub chociaż o Beksińskim-artyście chyba każdy słyszał. W książce
Grzebałkowska przedstawiła portret i ojca, i syna (stąd w tytule mowa o
portrecie podwójnym). To na nich się przede wszystkim skupiła, choć do najbliższej
rodziny należała też przecież Zofia – żona Zdzisława i matka Tomasza. Zdzisław
Beksiński to jeden z bardziej rozpoznawalnych współczesnych malarzy. Uważa się
go za kontrowersyjnego z uwagi na dominującą w jego twórczości tematykę. Pełno
w niej kościotrupów, zdeformowanych ciał, erotyczno-pornograficznych
podtekstów, wieje śmiercią i grozą. Artysta w wieku 76 lat został zamordowany w
swoim mieszkaniu. Natomiast Tomasz Beksiński, syn Zdzisława i Zofii, tłumacz,
prezenter radiowy, miłośnik i znawca muzyki oraz filmu, kilkakrotnie próbował
popełnić samobójstwo, raz o mało nie zginął w katastrofie samolotowej. Życie
odebrał sobie skutecznie mając 41 lat.
W
opisie zamieszczonym na okładce Wydawnictwo Znak podkreśla, że jest to książka
o miłości. Pewnie też, choć czytając ją, bardziej miałam wrażenie, że jest to
historia samotności. Odmian miłości jest wiele. Te przedstawione tutaj raczej
zakwalifikowałabym do relacji trudnych. Każda z przedstawianych osób, nawet
Zofia, której jest na kartach tak niewiele, to oryginał. Utalentowany ojciec,
inteligentny syn, wyrozumiała do granic kobieta i… ta ustawicznie utrzymująca
się poprawność. Między nimi jest tak wyczuwalny dystans, jakby w pewnych
zakresach fal nie wchodzili między sobą w interakcje. Przecież rozmawiali ze
sobą często, nierzadko dyskutowali, a jednak brak między nimi spoiwa
emocjonalnego, jakby nigdy nie rozgrzali emocji do granic możliwości, a pewne tematy
pozostawały poza skalą. Każdy z nich był dla siebie tak bardzo odrębny, że chyba
nigdy nie byli dla siebie naprawdę razem. Mimo że łączyło ich tak wiele, to jeszcze
więcej od siebie oddzielało. Żyjąc w swych fascynacjach, nie żyli ze sobą.
Grzebałkowska doskonale
wychwyciła tę osobność, jednostkową odrębność każdego z nich. Najpierw
wprowadza nas w świat Zdzisława, potem gdy pojawia się i dorasta Tomasz,
stopniowo on skupia na sobie uwagę, aż do kulminacyjnego efektu rozstania się z
życiem poprzedzonego okresem rozczarowań i miłosnych zawodów. Zarysowują się
podobieństwa i różnice osobowościowe między ojcem i synem, ich fascynacje,
manie, niemal fobie. W ostatnich latach daje się odczuć gorączkowość charakteru
Tomasza, duszące go lęki, szarpanie się z uczuciami. Rzadko jednak obszary ich współistnienia
się zazębiają, zadziwiają ich obawy o naruszenie sfery wolności drugiego.
Grzebałkowska niewiele zostawia sobie miejsca do
własnej interpretacji faktów. Tylko czasami pozwala sobie na pokazanie własnego
stosunku do tego, co działo się w życiu każdego z nich. Tak jest na przykład w
przypadku fragmentów dot. zasztyletowania Beksińskiego. W przeważającej jednak mierze
daje pole materiałom źródłowym o Beksińskich. Książka jest wręcz nimi naszpikowana.
Wypowiadają się osoby, które znały rodzinę, np. Maria Turlejska, Henryk Waniek,
Jerzy Lewczyński, Anja Orthodox. Dodatkowo autorka zamieściła mnóstwo urywków korespondencji,
zwłaszcza Zdzisława, który namiętnie wymieniał listy ze znajomymi. Są obszerne wyimki
z dziennika fonicznego artysty. Znajdziemy też sporo opatrzonych podpisem
fotografii zarówno z życia rodziny, jak i reprodukcje dzieł Zdzisława
Beksińskiego. Tak zebrany materiał pozwala czytelnikowi zestawić obraz i
dokonać własnej oceny faktów. Autorka mówi tym samym, masz tu, czytelniku, wsad
merytoryczny, a jakie wnioski z niego wyciągniesz, to już twoja indywidualna
sprawa. Twarze obu Beksińskich pokazuje odbite po obu stronach lustra, zestawia
kontrastujące fakty, przez co czasami może wprowadzić czytelnika w
skonfundowanie.
Grzebałkowską świetnie się
czyta. Ma wyrobiony warsztat, wie, co chce powiedzieć i świadomie zmierza do
celu. W „Beksińskich. Portrecie podwójnym” oscyluje na granicy biografii, reportażu
i powieści. Budzi zaciekawienie przedstawieniem nieprzeciętnych osobowości oraz
oddaje nabrzmiały ładunek emocjonalny, skrywany przy kolejnych kontaktach ojca
i syna, niemal podobnie jak warstwy na obrazach Beksińskiego, które żmudnie
zamalowywane przez artystę pokrywały poprzednie wersje dzieła. Ale Grzebałkowską
czyta się świetnie nie tylko ze względu na temat i obiekty zainteresowania,
jakie sobie obrała, lecz także ze względu na jej styl. Zatrzymuje uwagę czytelnika
na z pozoru nic nie znaczących drobiazgach, które pokazując Beksińskich w codziennych
sytuacjach, składają się bardziej na obraz zwykłych ludzi niż lewitujących w obłoczkach
natchnienia twórców. Niczym paparazzi, acz dość dyskretny (czy słowa „paparazzi”
i „dyskrecja” się aby wzajemnie nie wykluczają?), podpatruje ich przez obiektyw
kamery, przesuwa oko po biurku z rozłożonymi pędzlami, zagląda do szafek w
kuchni, wepchnie nos między półki z płytami. Wielki artysta, wybitna osobowość schodzą
wtedy z piedestału i ze swoimi słabościami czy obsesyjnymi rytuałami stają się nam
zwyczajnie bliżsi.
Zdzisław Beksiński
powiedział kiedyś, że dla niego „znaczenie jest (…) bez znaczenia”*)
a „sztuka jest maską”. Może więc czytając biografie, należałoby zastosować
podobny klucz? Dla Beksińskiego liczyła się jego twórczość jako taka, twórczość,
która sprawiała mu przyjemność, inspirowała do poszukiwań, bo (również cytując starszego
Beksińskiego) „(…) nie jest ważne, co się ukazuje, lecz co jest ukryte.”
Szukajmy więc ukrytego tak w jego sztuce, jak i w książce Magdaleny Grzebałkowskiej
pt. „Beksińscy. Portret podwójny”.
Książka pt. „Beksińscy.
Portret podwójny” Magdaleny Grzebałkowskiej ukazała się pod auspicjami
Wydawnictwa Znak.
*) cytat z książki „Beksińscy.
Portret podwójny” Magdaleny Grzebałkowskiej
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz