24/09/2021

Swietłana Aleksijewicz "Wojna nie ma w sobie nic z kobiety" i Kate Brown "Czarnobyl. Instrukcje przetrwania" z Wydawnictwa Czarne

 

Maskotka bloga Czytam duszkiem między książkami Aleksijewicz i Brown
Swietłana Aleksijewicz
"Wojna nie ma w sobie nic z kobiety" 
i Kate Brown "Czarnobyl. Instrukcje przetrwania"
z Wydawnictwa Czarne

Niezmiernie rzadko przedstawiam Wam książki w pakiecie. Taka sytuacja miała miejsce w przypadku książek Macieja Siembiedy pt. „444” oraz „Miejsce i imię”, a także Kena Folletta „Filary ziemi”, „Świat bez końca” i „Słup ognia”. Zestawy łączyła nić przewodnia – główni bohaterowie lub potomkowie głównych bohaterów. Co jest nicią przewodnią w przypadku tytułów „Wojna nie ma w sobie nic z kobiety” Swietłany Aleksijewicz czy „Czarnobyl. Instrukcje przetrwania” Kate Brown? Poszukajmy. Pierwsza zbieżność: autorki są kobietami. Owszem. Druga zbieżność: oba tytuły to reportaże. Zgadza się. Trzecie powiązanie: oba ukazały się z wydawnictwa Czarne. Tak. I kolejne: historie przedstawione w obu książkach dzieją się w Związku Sowieckim. To wszystko racja, lecz tak naprawdę zdecydowałam się przedstawić Wam te tytuły razem ze względu na jeden – dla mnie niezwykle istotny – powód, a mianowicie obie te książki pokazują, jak niewiele warte jest życie jednostki żyjącej w systemie, w którym w imię szczytnego „dobra ojczyzny” nieludzka władza jest w stanie poświęcić bez wyjątku każdego ze swoich obywateli, natomiast zindoktrynowani obywatele są w stanie oddać państwu to, co mają najcenniejsze, życie własne i swoich bliskich.

O drugiej wojnie światowej powstało wiele książek, mnóstwo filmów, a wojna ojczyźniana, czyli obronna przeciwko agresji Niemiec w 1941 r. na ZSRR, wciąż jest tematem budzącym w Rosji skojarzenia z nadludzkim bohaterstwem niezłomnych żołnierzy. Swietłana Aleksijewicz w reportażu „Wojna nie ma w sobie nic z kobiety” zmieniła perspektywę i przeniosła ciężar z męskiego heroizmu na wojnę ukazaną oczami kobiet, które również służyły w armii. Były lekarzami, sanitariuszkami, telefonistkami, zaopatrzeniowcami, szyfrantkami, lecz także strzelcami wyborowymi, mechanikami, lotniczkami, fizylierkami… długo by można wymieniać. Co ważne, w relacjach rozmówczyń, do których dotarła Aleksijewicz, i które przytacza w szerokich fragmentach, nie dominuje obraz męstwa czy odważnych czynów, choć te również tam się pojawiają, a wyłania się obraz krzywd, bólu, cierpienia, codziennego znoju, brudu, niedożywienia, zmęczenia i bezradności, obraz końca życia i jego odmian od szybkiej śmierci do powolnego konania. Aleksijewicz przytacza na tyle obszerne wypowiedzi, że czytelnik samodzielnie i bez zbędnej narracji może odtworzyć rozgrywające się sceny wojenne. Jest z nimi pozostawiony sam, by je przeżył wewnętrznie, odczuł intuicyjnie. W niemal każdej relacji wciąż czuć ogromne emocje, a przecież Aleksijewicz prowadziła te rozmowy grubo po 40 latach od zakończenia wojny. Rozmówczynie wspominają nastroje, w jakich zaciągały się w szeregi czerwonoarmistów, a z czasów walk niemal wszystkie zapamiętały głównie wstrząsający zapach krwi, pożogi i zwęglonych ciał. Niektóre do tej pory nie ubierają nic czerwonego. Nauczyły się żyć z wojennymi widmami, pochowały je w głębokich zakamarkach świadomości, dopóki po nie znowu nie sięgną. Mówiąc o niektórych chwilach, nawet po dziesiątkach lat nadal łamie im się głos, bezradnie milkną, bo gdy raz zetknąłeś się z wojną, ona już cię nigdy nie opuści. Zawsze będzie tkwić zadrą w sercu.

Aleksijewicz poruszyła także aspekt kobiecej fizyczności aż po zmagania się z fizjologią, dla której wojna nie zawsze okazywała się być barierą, myć się trzeba było mimo wybuchów, a wypróżniać pod ostrzałem. Nie było ani czasu, ani miejsca na intymność. Większość kobiet wspomina, że najczęściej albo z wycieńczenia, albo z powodu traumatycznych przeżyć zatrzymywał się im cykl miesiączkowy, wcześniej też musiały sobie jakoś radzić. Zero taryfy ulgowej.

 Niezwykle poruszające okazały się wypowiedzi żołnierek, jak były postrzegane po wojnie zarówno przez mężczyzn, jak i przez inne kobiety, które nie walczyły. Frontowe dziewczyny skażone okrucieństwem walk i wszechobecnej śmierci nadawały się na pocieszycielki, na wojowniczki, lecz już nie na żony, kochanki czy matki.

Zaskakujące z mojego punktu widzenia okazały się motywacje kobiet, dziewcząt, które mimo młodego wieku (poniżej 18 lat) próbowały zaciągnąć się do armii w obronie ojczyzny. Często musiały uciekać się do kłamstw, by ominąć procedury wstąpienia w wojskowe szeregi, a wszystko dla rodzinnej ziemi. Tego wymagał przecież od nich komsomolski honor, wychowanie oraz okoliczności polityczne, poza tym oczekiwał tego od nich sam dobrotliwy batiuszka Stalin. Czas szybko zweryfikował zarówno ich motywacje, jak i oczekiwania. Nie tylko powojenne powroty radzieckich jeńców z niemieckiej niewoli pokazały, jak ojczyzna traktuje swoich obrońców. Lepiej zginąć lub samemu się zabić, niż trafić do niewoli. Jeniec w ówczesnej perspektywie rządzących to zaprzaniec i zdrajca.

Jak wspomniałam wcześniej, Aleksijewicz rzadko wkracza w relacje swoich rozmówczyń. Właściwie głównie na początku wprowadza czytelnika w tło zbierania materiałów, a potem zostawia go sam na sam z kobietami, z ich emocjami, przeżyciami, wspomnieniami. Surowość tych faktów, opisy zdarzeń, choć przytaczane dziesiątki lat po wojnie, wciąż zatrważają autentycznością i piorunują mocą.

„Czarnobyl. Instrukcje przetrwania” Kate Brown to również reportaż, to również historie, które wydarzyły się na terenach dawnego ZSRR. Chyba większość z nas pamięta, że 26 kwietnia 1986 r. wybuchł reaktor elektrowni jądrowej, w efekcie doszło do skażenia ogromnych terenów nie tylko wokół samej elektrowni. Blisko pół wieku od zakończenia wojennej tragedii dochodzi do kolejnej, wprawdzie nie wojennej, lecz znowu takiej, w której życie ludzkie dla państwa nie jest warte funta kłaków.

Reportaż Kate Brown jest zupełnie inny w formie od tego, który stworzyła Swietłana Aleksijewa. Brown wprawdzie również przez lata przedzierała się przez ogrom materiałów dot. Czarnobyla, jednak czytelnikowi przedstawia fakty już w otoczce komentarza. Obszernych cytatów nie macie tu co szukać, ledwie krótkie wypowiedzi wplecione w narrację. Autorka prowadzi czytelnika za rękę obranymi przez siebie ścieżkami, podsuwa fakty, interpretuje je, analizuje. Robi to w sposób fachowy, konsekwentny. Rozprawia się z argumentami przeciwników, ani na chwilę nie tracąc celu. Brown skupiła się nie tyle na samym fakcie awarii w elektrowni, co na jej skutkach, próbach nieratowania mieszkańców – pozornych wysiłkach podejmowanych bezpośrednio po wybuchu, jak i później, po tygodniach, miesiącach i latach (zresztą aż do dziś).

Czy jeśli oczy nie widzą krwi, nie widzą rozczłonkowanych ciał, a uszy nie słyszą jęków konających, to czy rozmiar tragedii jest mniejszy? Najwidoczniej. W przypadku katastrofy, jaka miała miejsce w Czarnobylu, nie było krwi, nie było pokiereszowanych zwłok. W ogóle niewiele było wiadomo, bo świat o zdarzeniu dowiedział się post factum a i to ze źródeł pośrednich. Może więc i wybuchu też nie było? Wg oficjalnych danych w następstwie katastrofy w Czarnobylu zginęły 54 osoby. W dwudziestym wieku wiedziano o skutkach reakcji atomowych, po zbombardowaniu Hiroszimy i Nagasaki badano osoby zwane hibakusha, czyli te, które przeżyły wybuch atomowy, poza tym mocarstwa przez lata prowadziły próby nuklearne, mierząc ich następstwa. Lekarze i naukowcy znali skutki choroby popromiennej, jednak tu przez lata większość medyków, fizyków i innych specjalistów twierdziła, że dawka promieniowania była zbyt mała, żeby móc mówić o negatywnych konsekwencjach. Brown przekopuje mnóstwo raportów, sprzecznych danych, fragmentarycznych zbiorów analiz, niekompletnych opisów, próbując pokazać, jak starano się bagatelizować skutki katastrofy. Z mojej perspektywy niezwykle interesujące są intencje nie tylko samego ZSRR i republik związkowych, lecz także państw i instytucji ościennych, zainteresowanych wykazaniem, że technologia atomowa to samo złoto. Oczywiście można dyskutować nad jej wadami i zaletami, czy w ogóle jesteśmy w stanie zabezpieczyć się przed sytuacjami nieprzewidzianymi, co pokazuje choćby przypadek Fukushimy, ale mnie absolutnie pochłonęły działania służb przerzucających się odpowiedzialnością za tragedię, umniejszających skutki promieniowania, zastraszających tych, którzy ośmielili się zauważać związek przyczynowo-skutkowy między wybuchem a późniejszymi zachorowaniami.

Reportaż Brown to nie są suche fakty i liczby, to pokazanie sytuacji milionów osób z obszarów pogranicza, głównie między Ukrainą i Białorusią, które nadal żyją w skażonych domach, uprawiają radioaktywną ziemię, a ich dzieci chodzą do lasu na jagody i grzyby, które nierzadko przekraczają limit dawek bekereli przewidziany dla żywności.

Ludzie z okolic Czarnobyla nie noszą broni i nie strzelają, ale toczą walkę, walkę o życie, walkę o przetrwanie, a pośrednio też o dostęp do informacji i prawdy. Do nich też nikt nie strzela, nie podkłada bomb. Nie musi. Mieszkańcy są podtruwani regularnie, a efekty przychodzą może później niż w przypadku stosowania broni konwencjonalnej, ale są niemal równie nieuchronne.

Brown obnażyła obłudę ZSRR, który znowu w imię wyimaginowanego bezpieczeństwa, w imię dobra ojczyzny, w imię wzniosłych ideałów skazuje swoich obywateli na cichą śmierć i pełzające choroby. Znowu zwykły człowiek poległ w zderzeniu z ideą narodową, gdzie KGB mistrzowsko posługuje się kłamstwem i judaszową propagandą, byle nie przyznać się do odpowiedzialności. Związek Sowiecki w istocie od lat nie zmienił swych metod. Jeden człowiek więcej, jeden mniej nie robi różnicy, czego nie można powiedzieć o słupkach notowań politycznych.

Brown nie oszczędza też niektórych instytucji, naukowców czy lekarzy, którzy z kolei w imię własnych interesów potrafią sprzeniewierzyć życie i zdrowie innych. Jej książka, nawet jeśli nie jest wolna od wad, w świetny sposób ukazuje funkcjonowanie powiązań, grup interesów, jak można rozmywać argumenty, pływać w mętnej wodzie i zmieniać front w zależności od okresowych trendów.

W „Czarnobylu. Instrukcjach przetrwania” autorka zwraca też uwagę na szerszy, globalny kontekst wykorzystania energii z atomu. Stawia pytania dotyczące bezpieczeństwa i korzyści nie tylko dla samego społeczeństwa, lecz również dla środowiska.

Jak widzicie, obie przedstawione przeze mnie książki są wprawdzie różne tematycznie i bardzo odmienne stylistycznie, jednak łączy je podejście do wartości, jaką jest życie ludzkie. Twór państwowy, który wykorzystuje intencjonalnie obywateli dla swoich celów, nie waha się poświęcić ich życie dla doraźnych zadań, w mojej ocenie nie jest godny nazywać się państwem.

Książki pt. „Wojna nie ma w sobie nic z kobiety” Swietłany Aleksijewicz oraz „Czarnobyl. Instrukcje przetrwania” Kate Brown ukazały się pod auspicjami Wydawnictwa Czarne i obie te pozycje gorąco Wam polecam.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz