20/12/2021

Henning Mankell "Morderca bez twarzy"

Henning Mankell "Morderca bez twarzy"
Henning Mankell 
"Morderca bez twarzy"

Recenzując kryminały, zawsze podkreślam, że nie jestem ich entuzjastką, co nie znaczy, iż ich nie czytam. Owszem, czytuję. Stanowią swoistą przystawkę, urozmaicenie w skarbcu literackim, z którym się aktualnie bratam i wówczas, gdy potrzebna mi odskocznia czytelnicza.

        Podobnie było i tym razem, nieoczekiwanie naszła mnie potrzeba przeżycia kryminalnych wrażeń. Wybór padł na „Mordercę bez twarzy” Henninga Mankella. Niektórzy powiedzą klasyka, inni prychną, że staroć. I to, i to prawda. Staroć, ale jara staroć. Przyznam, że miałam szczęście, bo okazało się, że „Morderca bez twarzy” jest pierwszą książką serii o komisarzu Wallanderze. Bardzo dobrze się składa, bo niewątpliwie zamierzam sięgnąć po kolejne części w przyszłości. Może nie od razu i nie natychmiast, ale gdy za jakiś czas znowu najdzie mnie chrapka na mordercze emocje, to bez wątpienia będzie to znowu Mankell.

            W styczniu 1990 r. w jednym z wiejskich gospodarstw w szwedzkiej Skanii zostaje brutalnie zamordowane małżeństwo staruszków. Śledztwo podejmuje komisarz Wallander z Ystad. Sprawdza ślady, kilka tropów prowadzi donikąd. Pomimo małych sukcesów śledztwo utyka w martwym punkcie i dopiero po kilku miesiącach dochodzenie odżywa, ponieważ zostaje podjęty nowy wątek. Generalnie jak w każdym kryminale, zabili go, trzeba znaleźć mordercę. Co jednak odróżnia tę historię od innych, to sposób opowiadania. Mankell w dość suchy, a jednocześnie drobiazgowy sposób prowadzi czytelnika przez zawiłości sprawy. Przy określonych działaniach podaje dokładną godzinę i czasami mamy uczucie, jakbyśmy czytali policyjny raport. Gdy śledztwo zdaje się przygasać, zmienia się tok narracji, gdy natomiast pojawiają się kolejne interesujące przypuszczenia, sposób narracji również nabiera rzeczowego tempa. Właściwie z „Mordercy bez twarzy” możemy w szczegółach dowiedzieć się, jak wygląda praca grupy dochodzeniowej, jak rozdzielane są zadania, jak omawiane rezultaty, analizowane dowody, budowane hipotezy. Niewiele tu metafor, a mnóstwo konkretów.

       Mankell z powodzeniem skupia się nie tylko na aspektach kryminalistycznych, dzięki czemu opowieść mocno zyskuje, a główny bohater, komisarz Wallander, nabiera prawdziwego wymiaru. Nie bez znaczenia dla rozwoju postaci pozostaje tło rodzinne. Dowiadujemy się, że córka układa sobie życie niekoniecznie w sposób, który Wallander rozumie. Wieloletni związek małżeński chyli się ku upadkowi, a żona żąda rozwodu. U ojca pojawiają się początki sklerozy i zaczyna wymagać stałej opieki. Młodzieńcze przyjaźnie również nie wytrzymują próby czasu. A i sam Wallander nie jest człowiekiem bez skazy, zdarzają mu się głupstwa i wpadki. Oczywiście są i przyjemności, do których zalicza się zamiłowanie komisarza do opery, ale… ale wszystko to spotęgowane chłodnym skandynawskim klimatem nie napawa wielkimi nadziejami na pozytywną przyszłość. Zwłaszcza że nie wspomniałam jeszcze o aspekcie społecznym, który wywiera duży wpływ nie tylko na śledztwo, lecz także na poglądy mieszkańców, w tym samych policjantów. Mankell porusza w „Mordercy bez twarzy” problem uchodźców, którzy trafiają do Szwecji, by tu zaznać lepszego życia. Z obecnej perspektywy temat wciąż aktualny, a samej Szwecji przyszło się z nim mierzyć dużo wcześniej niż innym państwom europejskim. Być może dlatego, że zwykle jest postrzegana jako kraj o rozbudowanej pomocy socjalnej? Jednak i w tych obszarach Mankell trzyma się założonego schematu, czyli raczej krótko i zwięźle niż nudziawo i po próżnicy.

            Dzięki tak zbudowanej kanwie pojawiają się  dylematy nie tylko związane z samym wątkiem kryminalnym, lecz także rozterki emocjonalne oraz pytania o to, jaką pomoc oferować obcokrajowcom, by mogli w Szwecji poczuć się jak w domu, a i sami mieszkańcy czuli się w ich towarzystwie komfortowo. Wallander zastanawia się nad zasadami, czy muszą obowiązywać bezwzględnie i zawsze, nawet jeśli są błędne. Dzięki temu historia opowiadana przez Mankella staje się dużo bardziej interesująca niż zwykły kryminał, zwykły, czyli skupiający się głównie na wątku śledczym.

            Jeśli będziecie przy okazji w bibliotece i będziecie się zastanawiać, co spośród mnóstwa kuszących tomów wybrać, a kategorycznie nie odrzuca Was myśl o kryminale, to proponuję zdecydować się na „Mordercę bez twarzy” Mankella. Nie ma tu fajerwerków w stylu nadętego amerykańskiego show, a konkretne kulisy pracy detektywistycznej wraz z chłodną dedukcją faktów, przez co ma się wrażenie, że historia mocno kotwiczy tak w realiach profesjonalnych, jak i pozazawodowych. Intensywność odczuć dodatkowo potęguje surowość skandynawskich krajobrazów. 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz