03/07/2019

Bianka Kunicka-Chudzikowska "Najprawdziwsza fikcja" z Wydawnictwa Oficynka


blanka kunicka-chudzikowska, najprawdziwsza fikcja, wydawnictwo oficynka
Blanka Kunicka-Chudzikowska "Najprawdziwsza fikcja"/Wydawnictwo Oficynka

Wg jednych na początku był chaos, wg innych słowo, a wg Bianki Kunickiej-Chudzikowskiej na początku była kobieta, która przedstawia się następująco: „Jestem postacią fikcyjną. W pewnym sensie powstałam tu i teraz (…), już dorosła, z bagażem doświadczeń moich, choć przeze mnie nieprzeżytych. (…) Moją osobowość, z góry narzuconą przeszłość i czekającą mnie przyszłość, dokładnie poznam wkrótce, chociaż muszę przyznać, iż już dostrzegam pewne symptomy mojego charakteru, bo bardzo denerwuje mnie fakt braku wpływu na to, kim w tej chwili jestem. Nie wiem jeszcze, czy, upraszczając, jestem dobra czy zła. W zasadzie jest mi wszystko jedno, gdyż najważniejsze, abym nie była nijaka, bo bycia nudną bym nie zniosła. (…) Zrobię wszystko, byleby nie być bezbarwna i przezroczysta jak foliowy worek.” W tej jakże krótkiej charakterystyce Zofii – jednej z głównych postaci „Najprawdziwszej fikcji” – już na samym entree daje się wyczuć, że będzie ona starała się maczać palce w procesie twórczym, jeśli tylko autorka nieopatrznie spróbuje poprowadzić fabułę nie po myśli bohaterki. Czy z pozytywnym efektem?

„Najprawdziwsza fikcja” to oksymoron wyrażający sprzeczność i mający na celu przyciągnięcie uwagi, dlatego przyzwyczajmy się, że z paradoksami i kontrastami (w emocjach czy działaniach) będziemy mieć podczas lektury do czynienia często. Szczególnie w odniesieniu do zachowania samej Zofii, która jest chodzącą sprzecznością i przykładem na to, że teoria zmienności – gdyby ktoś takową odważył się spreparować – byłaby jak najbardziej do obrony. Ale nie odbierajmy też zasług Senece, który wcześniej zauważył, że harmonia świata składa się z elementów sprzecznych, i wróćmy jednak do Zosinego ogródka, a raczej do osoby bohaterki. Uważam, że opis z liryki Tuwima pasuje do niej idealnie:

Od grzechu zaczął się mój świat,
a że Bóg mnie stworzył, a szatan opętał,
jestem więc odtąd po dzisiejszy dzień
raz grzeszna a raz święta,
zdradliwa i wierna,
dobra i zła,
daję rozkosz i rozpacz,
przez nią uśmiech i łza,
jestem jak gołąb i żmija,
jak piorun i miód,
jestem jak Anioł i Demon,
upiór i cud
i szczyt nad chmurami
i przepaść bez dna,
jestem początkiem i końcem –

kobieta: cała ja...

Najprawdopodobniej autorka czuje swego rodzaju słabość do Zofii, ponieważ na wiele jej przyzwala. Obie spierają się ze sobą, miejscami droczą, a nawet dochodzi między nimi do jędrniejszych utarczek słownych, bo przecież jedna mocno wygadana, a druga wcale nie mniej zaczepna. Sarkastycznie sapiąc i podszczypując się złośliwościami, żadna nie zamierza odpuścić, by ustąpić pola. Słyszał kto jednak, by autor rozmawiał ze swoimi bohaterami? Czy to normalne? Może ktoś tu cierpi na zdefiniowany medycznie syndrom, ale z grzeczności nie wspomnę nazwy jednostki chorobowej? Bez nacisków wyznaję, że właśnie te niemal kabaretowe dialogi stanowiły dla mnie jeden z atutów lektury, miałam z nimi sporo frajdy. Niech nam jednak wśród bałamutnych swawoli nie umknie sam czytelnik, który początkowo rozbawiony, a z czasem coraz bardziej zdezorientowany i zbity z tropu próbuje (mając niemal mętlik w głowie) dociec, kto tu naprawdę jest kim i wodzi prym w dyskusji. Ech, złapał Kozak Tatarzyna, a Tatarzyn za łeb trzyma…

„Najprawdziwsza fikcja” prowokuje, rzekłabym, że miejscami nawet sieje zamęt. Autorka pod płaszczykiem fikcji wypowiada bowiem głośno to, czego w rzeczywistości być może nigdy byśmy nie zrobili lub o czym nie ośmielili się pomyśleć. Dwa literacko równoległe wymiary: fikcja i rzeczywistość przenikają się i uzupełniają, są ze sobą do tego stopnia nierozerwalnie stopione, że jeden nie istnieje bez drugiego. A może to nie fikcja i rzeczywistość tylko świadomość i podświadomość? Co więcej, Kunicka-Chudzikowska wzmacnia jeszcze poczucie nadrealności kilkoma zaledwie pierwiastkami zaczerpniętymi z Freudowskiej teorii o tłumionych wewnętrznych pragnieniach, próbując nas uwieść lub zaszokować scenami seksualnych zbliżeń.

Mądra Zofia nie byłaby sobą (bo przecież etymologia imienia wywodzi się od greckiego słowa mądrość), gdyby nie podzieliła się z nami także filozoficznymi refleksjami na temat ludzkiej egzystencji, funkcjonowania w społeczeństwie czy podejścia do życia. Współcześnie powiedzielibyśmy, że uprawia coaching. Coachuje nas czasami wprost, a czasem „szamani” nieco dyskretniej. Łatwo te fragmenty wyłowić z całokształtu, ponieważ wyróżniają się swoistym mentorskim klimatem, nie brak im złotych myśli i celnych sformułowań.

I jeszcze jedno, co mnie zwykle ujmuje, to miejsce akcji. W tym przypadku trafiłam na mój ukochany Wrocław, który występuje tu w odsłonie współczesnej, ale parę razy zdarza mu się przybrać strój retro. Dla mnie trafione w punkt.

Zofii z „Najprawdziwszej fikcji” z pewnością nie można zarzucić nijakości. Jest tak barwna, że aż momentami wydaje się być irytująca w swojej dwoistości. Potrafi być zarówno życiowo mądra, jak i egoistycznie głupia, zabawna i nużąca, sympatyczna i odpychająco zadziorna. Gotowa popełnić każde głupstwo, z premedytacją ranić siebie i innych, byle zrealizować zaplanowane cele. Co ciekawe, każda z nas może w niej odnaleźć kawałek siebie, bo w każdej z nas drzemią dwa wilki, a zwycięży ten, którego będziemy karmić.

„Najprawdziwszą fikcję” Kunickiej-Chudzikowskiej nazwałabym akumulatorem endorfin, po który sięga się, by doładować własne wyczerpane zasoby energii. Transfer odbywa się w nad wyraz sprzyjających warunkach, bo na wyciągnięcie ręki mamy mieszankę dobrego humoru z domieszką kontrowersji, a tymczasowe zakłócenia w postaci nieprzewidzianych zdarzeń losowych rozpływają się w niebycie pod wpływem inspirującej autosugestii i entuzjastycznego nastawienia.

Za możliwość zrecenzowania książki w wersji elektronicznej dziękuję autorce oraz Wydawnictwu Oficynka.

Za udostępnienie pliku do recenzji dziękuję Iwonie Niezgodzie organizatorce niezależnego plebiscytu na polską książkę roku „Brakująca Litera”. Więcej informacji o plebiscycie "Brakującej Litery" tutaj: 

27/06/2019

Monika Knapczyk "Wieża zapomnienia i inne opowiadania" z Wydawnictwa Inspiracje


monika knapczyk, wieża zapomnienia, opowiadania, wydawnictwo inspiracje
Monika Knapczyk "Wieża zapomnienia i inne opowiadania"/Wydawnictwo Inspiracje
Czytając „Wieżę zapomnienia i inne opowiadania” Moniki Knapczyk, gdzieś w tyle głowy przebłyskiwały mi słowa Czesława Niemena… „Dziwny jest ten świat, gdzie człowiek słowem złym zabija jak nożem…” Może to niedokładnie tak brzmi, ale sens zdecydowanie oddaje.

„Wieża zapomnienia i inne opowiadania” to zbiór siedmiu krótkich form epickich, z których każda stanowi odrębną całość kompozycyjną, jednak wszystkie poruszają podobne kwestie bliskie pisarce. Monika Knapczyk już w słowie wstępnym anonsuje, że natrafimy tu na liczne motywy autobiograficzne. To prawda, jest ich sporo i rzucają bardzo wyraźne refleksy na całokształt zaprezentowanej twórczości. Przemierzając opowiadania nie sposób nie zauważyć w nich życiowych kamieni milowych mających wpływ na drogę pisarki tak osobistą, jak i zawodową, gdzie rozgoryczenie z powodu niespełnionych marzeń ściera się z rozczarowaniem wywołanym zawiedzionymi nadziejami. 

W centrum prozy Moniki Knapczyk stoi młoda dziewczyna (z czasem dojrzała kobieta), która doznaje ze strony najbliższych bolesnego braku wsparcia w realizacji swoich pasji. Rani ją chłodna obojętność niezrozumienia przyjemności płynącej ze zgłębiania wiedzy i wewnętrznej potrzeby pracy twórczej, ciążą jej nieudane związki kaleczące serca i wreszcie wprawiają w ciągły stan frustrującej bezradności upokarzające zmagania o pracę mającą zapewnić choćby minimum stabilności finansowej. Nie bez znaczenia jest także środowisko (z którego bohaterki się wywodzą) reprezentujące patriarchalne spojrzenie na skostniały model rodziny, gdzie role kobiet i mężczyzn już dawno zostały ustalone. W większości przypadków postaci ukazane są w momentach zwrotnych, które decydują o kształcie ich dalszych losów, a jednocześnie stają się impulsem do odkrycia ich wcześniejszych historii i tym samym do odtworzenia pełniejszego obrazu.

Monika Knapczyk plastycznie, acz niewylewnie, maluje miejsca i krajobrazy, harmonijnie rozwija wątki i w sposób przemyślany tworzy nastrój oraz atmosferę chwili. W efekcie wprawnie opowiada historie, w które czytelnik płynnie wnika, z zainteresowaniem zatrzymując się na kreowanych przez autorkę zdarzeniach. Natomiast w wypowiedziach bohaterów dla odmiany dominuje konkret i czasami wręcz laserowa precyzja. Wydaje się, że zwarty, skondensowany język głównych postaci wyraża ich brak umiejętności komunikacji, zmierzającej do zrozumienia wzajemnych uczuć, wszak samo artykułowanie potrzeb nie stanowi jeszcze dyskusji. Podejmowane przez bohaterów próby prowadzenia szczątkowych dialogów (będących pewnego rodzaju przepychanką słowną), w których szybko utykają na początkowym etapie, ucinając rozmowę bez składnego wyrażenia własnych uczuć, pokazują, jak ważna dla budowania bliskich relacji jest rozmowa i jak łapczywie bohaterowie pragną uważności, akceptacji i zrozumienia.

„Wieża zapomnienia i inne opowiadania” to szczera próba rozliczenia się z przeszłością, która nie pozostaje bez wpływu na teraźniejszość Moniki Knapczyk. Z opowiadań wyłania się niezwykle osobisty obraz autorki, która mocno stara się wyjść poza strefę komfortu, przełamać schematy i stereotypy, by poczuć się spełnioną i docenioną. Symboliczne zapomnienie ma pomóc pokonać piekące duszę wspomnienia, dając zielone światło nadziei na realizację upragnionych marzeń. Swoją drogą tę przyczajoną w głębi serca wiarę w słuszność obranego kursu daje nam autorka odczuć w opowiadaniach na wiele sposobów, licząc, że uwolniona od zbędnego ciężaru negatywnych doświadczeń będzie mogła rozkwitnąć i w pełnym blasku sławy cieszyć się szacunkiem i bogactwem. A co jeśli to fantastyczne mrzonki możliwe tylko w krainie elfów?
Za egzemplarz książki dziękuję autorce i Wydawnictwu Inspiracje.

26/06/2019

Adam Molenda "Wietrzny wojownik" z Wydawnictwa Akronim

adam-molenda, wietrzny-wojownik, sukces, wydawnictwo-akronim, akronim
Adam Molenda "Wietrzny wojownik"/Akronim
Chyba zbliżam się do cienkiej granicy, po przekroczeniu której kobieta w pewnym wieku podświadomie pragnie odmładzać się wszelkimi dostępnymi sposobami. Skąd ten wniosek? To proste. Ostatnio czytałam baśń, a teraz za sprawą powieści Adama Molendy pt. „Wietrzny wojownik” pożeglowałam w świat nastolatków. Akcja tej ostatniej rozgrywa się podczas wakacyjnego obozu dla wodniaków nad jeziorem Żywieckim. Grupa młodych ludzi przygotowuje się do regat, w których udział wezmą też ekipy zagraniczne, więc zapowiada się silna konkurencja, a metody nowego trenera nie cieszą się aprobatą wszystkich członków zespołu. Faworytem jest Robert. Musi on jednak przeznaczyć czas wolny nie tylko na trening, lecz także na nadrobienie zaległości w matematyce oraz… dziewczyny. Konsekwencje jego działań szybko stają się zauważalne w drużynie.
Czytając „Wietrznego wojownika” poczułam się, jakbym przeniosła się w czasy własnej młodości. Obóz żeglarski, śpiewanie piosenek przy ognisku, spacery wzdłuż jeziora, pisanie listów, narodziny pierwszych uczuć… Odświeżyłam mnóstwo przyjemnych wspomnień… Kiedy to było? Hmm… dzieści lat temu… I chyba dlatego w książce nie znajdziemy wzmianki o sieci, komunikatorach internetowych, mediach społecznościowych czy choćby tak obecnie popularnych grach komputerowych. Bohaterowie komunikują się za pomocą listów ekspresowych i SMSów. Czy taki trochę retro świat może wydać się atrakcyjny dla teraźniejszych nastolatków? Czas pokaże siłę tej książki.
Bez wątpienia tematem jak najbardziej uniwersalnym jest kwestia podejścia do zwycięstwa i sukcesu, a tym samym wybór własnej drogi w życiu. Sukces nie przychodzi sam z siebie, trzeba się o niego mocno postarać, mówiąc wprost wywalczyć, a bohater „Wietrznego wojownika” angażuje się na wielu płaszczyznach. Najwyraźniej wyeksponowano rywalizację w sporcie, ale wysiłki o kiełkujące uczucie czy o uznanie uczestników obozu także mają cechy ubiegania się o prym pierwszeństwa. Jak bardzo cel uświęca środki? Czy jest wart tego, by w imię zwycięstwa zatracić się absolutnie? Co można poświęcić, by zwyciężać? Jaka jest cena sukcesu i czy samym sukcesem żyjemy? Nastoletniemu bohaterowi nie jest łatwo wybierać i dostrzegać przyczyny konsekwencji z nim związane. Przeżywa więc młodzieńcze rozterki i wątpliwości, dodatkowo potykając się o brak wiary w siebie, a coraz bardziej podsycana chęć zwycięstwa powoduje, że stopniowo zmienia się jego ocena sytuacji. Okazuje się, że poszukiwanie własnej drogi, by złapać wiatr w życiowe żagle, nie jest wolne od błędów, a natknięcie się na mieliznę wcale nie musi oznaczać niepowodzenia. Być może otwierają się nowe możliwości?
Sposób przedstawienia wewnętrznego świata bohaterów autorstwa Molendy oddaje postrzeganie realiów przez nastolatków. Ich uczucia są drżące, niepewne, nieśmiałe, czasami zdezorientowane i zadziwione tym, co dzieje się w ich sercach i umysłach. Zaledwie rysujące się na linii horyzontu w kształcie, który dla nich samych jest jeszcze niezrozumiały i zagadkowo deprymujący.
Nie jestem wilkiem morskim, wypady nad wodę traktuję raczej towarzysko, a zwroty przez sztag pozostają dla mnie w sferze czystej teorii, jednak fabuła „Wietrznego wojownika” pozwala unieść się na falach migoczących w letnim słońcu nawet takiemu szczurowi lądowemu jak ja. Autor nie zarzuca nas nadmiarem fachowego słownictwa, a wprowadza go akurat tyle, by nasza wyobraźnia poczuła istotę żeglarstwa – wolność i swobodę.
„Wietrzny wojownik” Adama Molendy to przyjemna lektura na wakacyjne leniuchowanie w sam raz dla młodzieży. Losy bohaterów możemy podglądać przebywając gdziekolwiek. Niekoniecznie muszą to być beskidzkie szczyty czy dryfująca łajba, choć tam prawdopodobieństwo, że lektura roztoczy swój czar, jest z pewnością dużo większe.
Za egzemplarz książki dziękuję Wydawnictwu Akronim.