27/02/2020

Magdalena Jasny "Farmagia" z Wydawnictwa Zysk i S-ka

Okładka książki pt. Farmagia Magdaleny Masny, po lewej stronie zielony smok, po prawej biały duszek Czytam duszkiem
"Farmagia" M. Jasny z Wydawnictwa Zysk i S-ka
w otoczeniu zwierzaków-cudaków
Parafrazując słowa piosenki zespołu „Fasolki”, mogę powiedzieć, że fantazja jest od tego, żeby bawić się na całego! A Farmagia, czyli farma dla magicznych zwierząt, nadaje się do praktykowania pacholęcych swawoli idealnie.

Drodzy Czytelnicy, „Farmagia” Magdaleny Jasny została przeze mnie przetestowana na dzieciach, dorosłych i częściowo nawet na zwierzętach a test wyszedł wprost fantastycznie, dlatego z całym przekonaniem polecam Wam tę baśniową opowieść do czytania, a nawet rzekłabym, że do wspólnego czytania szczególnie.

Trochę obawiałam się sięgnąć po tę książkę. Łeee, bajka, łeeee dziecińska pomyślałam. I co ja, pełnoletnia już do potęgi, w niej odkryję??? Ale gdy już książkę otrzymałam, rozpakowałam, przesunęłam dłonią po okładce, coś jakby zaciekawienie przebiło się przez opary zblazowanej dorosłości. Hm, kombinowałam, tester z odpowiedniej grupy docelowej by mi się przydał. Dzieciaka… dzieciaka mi zwyczajnie potrzeba! Szybki przegląd… W sklepie nie kupię, wypożyczyć nie wypożyczę… Ot, i ambaras… Eureka! Koleżanka ma pięciolatka. Dobra, umawiamy się na wspólne ploteczki, przy okazji zgrabnie tłumaczę, do czego mi jej Młody potrzebny. No, i tak to się mniej więcej zaczęło, jednak tym razem ploteczki były kilkuetapowe, bo przecież całą książkę nie sposób od razu przeczytać. Czytałam ja, Młody słuchał. Potem czytała mama, słuchali Młody, ja i od czasu do czasu także kiciuch, z tym jednak zastrzeżeniem że kot swoimi ścieżkami chodzi i trudno było z jego zachowania jednoznacznie wywnioskować, co sądzi o książce. Myślę jednak, że w pewnym stopniu musiała go chyba zainteresować, skoro zaglądał do nas kilka razy. Tak więc wiecie już, jak test się odbywał.

Żywą reakcję Młodego wzbudził smok na okładce z niemal drzewiasto-kolczastym porożem, a już znacząco rangę opowieści podniosło pojawienie się „chłopczyńskiego” bohatera, ratujący życie uścisk ramion wywołała scena nad urwiskiem, z kolei przeciwko tropicielowi zwierząt Młody przyniósł specjalną pelerynę Harry’ego Pottera, by w razie potrzeby stać się niewidzialnym. Oglądaniu obrazków z magicznymi pegazami, gryfami czy feniksami oraz pytaniom nie było końca. Przez kilka wieczorów mieliśmy zorganizowane grupowe czytanie. Młody był zachwycony i rozemocjonowany, a to zaledwie niewielki wycinek wrażeń, jakie nam towarzyszyły.  

A cóż ja mam do powiedzenia o „Farmagii”? Myślę, że chyba coś jest nie tak z moim układem limbicznym. Nic bowiem nie robi na mnie tak ogromnego wrażenia jak dramat, tragedia, psychiczne ciężary i filozoficzne dylematy oraz… ciepłe i mądre historie, o których mówi się, że są dla dzieci, a faktycznie są też dla dorosłych, bo mnie akurat pozwalają przypomnieć sobie ten niepowtarzalnie słodki smak dzieciństwa. Pozostałe, owszem, mogą się podobać, nawet bardzo, ale rzadko kiedy zasługują na długofalową ekscytację. A „Farmagia” sprawiła, że mogłam odkleić się od realiów i polewitować wśród kolorowych łąk magicznej krainy, pobrodziłam boso w strumieniu, poczułam wartki nurt wody na skórze, stałam się znowu beztroską kilkulatką w magicznym świecie, po prostu się odmłodziłam. Żaden lifting, botoks czy inne kosmetyczne cudeńka, drogie Panie i Panowie, tego nie sprawią! Przy tej lekturze odpoczęłam, zrelaksowałam się, odetchnęłam. Przypomniałam sobie emocje i odczucia, które przysypane kurzem codzienności zmatowiały, skurczyły się, a w trakcie lektury nabierały opalizujących kolorów, jedno po drugim odzyskiwały cudowną moc wywoływania uśmiechu i odświeżania najprzyjemniejszych historii z dzieciństwa. Ech, pomyślałam, tego właśnie mi było trzeba. I postanowiłam też, że od czasu do czasu będę sobie czytać książki dla dzieci, by nie zwapnieć do końca, by nie zawieść samej siebie.

Czytając „Farmagię” przenosimy się do cudownego świata, pełnego magicznych zwierząt i baśniowych stworów, które przybywają tu po pomoc, gdy są chore lub ranne. Żyją tu też elfy, które nie znają się na leczeniu i dlatego od lat sprowadzają do Farmagii Opiekunki – dziewczynki, które potrafią leczyć chore zwierzaki. Teraz wybrały do pomocy Tereskę – rezolutną kilkulatkę, która kocha zwierzęta. Autorka do pary przyda jej jeszcze kolegę Jonatana. Na oboje czeka świat magii z jego niesamowitościami, ale i świat rzeczywisty też okaże się pełen zdarzeń.

Magdalena Jasny sprawiła mi tą lekturą niebywałą radość. Stworzyła piękną opowieść, odziała ją w literacką szatę i przystroiła jeszcze własnymi ilustracjami. Już sama okładka zwraca uwagę. Twarda oprawa z przemawiającą do wyobraźni ekspresyjną sceną, do tego kolory takie, jak lubię. Każdy rozdział ma swojego graficznego patrona – najczęściej stwora będącego bohaterem przygód Tereski i Jonatana. Nawet same ilustracje pobudzają fantazję. Dodatkowo duża czcionka i odstępy między wierszami ułatwiają lekturę młodszym odbiorcom, a i wzrok starszych z pewnością doceni ten zabieg drukarski. O kolorze ecru papieru wspominać nie muszę.

Na czytelnika czeka kilkadziesiąt rozdziałów, a w każdym inna przygoda, która sama w sobie może stanowić osobną historię-przypowieść, choć autorka akurat stroni od moralizatorstwa. Bohaterowie sami zbierają nowe doświadczenia, uczą się w działaniu i samodzielnie wyciągają wnioski. Jasny ma do dzieci pełne zaufanie i daje im sporo swobody, co nie oznacza, że zostawia ich samopas. Można tu znaleźć wiele przykładów, jak pielęgnować przyjaźń, jak troszczyć się o siebie i zwierzęta, pomagać i wspierać w trudnych chwilach, unikać niepotrzebnej rywalizacji i jakie znaczenie mają medale, jak chronić przed przemocą, rozpoznawać zagrożenia. Każdy z nich może stanowić – jak już wspomniałam wcześniej – temat na osobną pogadankę z dzieckiem, by wspólnie usiąść i wytłumaczyć, zatrzymać się na czułe przytulaski, by pokazać, jak bardzo druga osoba jest dla mnie ważna. „Dziewczyński” świat Tereski i „chłopczyński” Jonatana początkowo skrajne, wydawałoby się jak dwa końce patyka, okazują się światami, które potrafią być dla siebie interesujące, wspierać się i uzupełniać. Czego nie potrafi Tereska, umie Jonatan i na odwrót.

W tym wszystkim jest też miejsce na elfy-oryginały z drobnymi dziwactwami. Ich czasami osobliwe podejście bywa przyczyną wielu zaskakujących zdarzeń, bo elfy są po prostu elficko inne.  A różnorodność potrafi być taka fantastyczna!

Jasny nie pozwala się wymknąć opowieści ani na moment. Doskonale wie, co chce przekazać czytelnikowi i jaki chce osiągnąć efekt. Zaciekawia barwną narracją, plastycznie maluje magiczne zwierzęta, a kilka precyzyjnie dobranych szczegółów wystarcza, by dziecko wyobraziło sobie pracownię Tereski czy schronienie Jonatana, a i dorosłemu nie sposób wręcz pozostać nieczułym na wdzięki Farmagii. Jasny stworzyła opowieść, która zbliża pokolenia przy wspólnym czytaniu. A więc… czytajmy i bawmy się na całego, bo przecież „Farmagia” jest od tego!
Za egzemplarz książki pt. „Farmagia” dziękuję autorce i Wydawnictwu Zysk i S-k.

25/02/2020

Wybory do Wrocławskiej Rady Kultury - tym razem o haśle wyborczym

Wiecie już, kim jestem i dlaczego kandyduję do Wrocławskiej Rady Kultury. Tym razem posłuchajcie, dlaczego zdecydowałam się na takie a nie inne hasło wyborcze, czyli „MOJA i TWOJA kultura dla NASZEGO Wrocławia”.

Natomiast tu chciałabym się skupić na samym prawie do uczestnictwa w kulturze. Jest to jedno z podstawowych praw społecznych. Pamiętacie, jak mówiłam, że kultura powinna sprawiać, że czujemy, iż żyjemy pełną piersią. Jako jednostka i jako część wspólnoty. Każda mieszkanka, każdy mieszkaniec Wrocławia (ja i Ty, i on, i ona) żyjąc w tym wyjątkowym mieście, zostawia w nim kawałek siebie i każdy ten indywidualny kawalątek składa się na niepowtarzalną całość, na NASZ wspólny Wrocław. Dlatego tak ważne jest, abyśmy identyfikowali się z tematami, które nas absorbują jako społeczność, byśmy czuli się odpowiedzialni za siebie nawzajem i stali się bardziej uważni na wspólne potrzeby i problemy. Trochę ubiegam kolejny  materiał filmowy, ale zdradzę, że jednym z moich priorytetów będzie zabieganie o miejsca niezbędne dla lokalnych wspólnot, gdzie mogłyby się spotykać, rozwijać swoje zainteresowania, pasje. Nie każde osiedle może zorganizować atrakcje dla dzieci, zajęcia dla młodzieży, aktywności dla rodziców czy seniorów, gdzie mogliby przyjść niemal w przysłowiowych kapciach i gdzie czuliby się komfortowo. Nie zawsze jest też możliwa budowa nowych miejsc, a nawet jeśli, to inwestycja wymaga czasu. Dlatego będę starać się, by miasto przeglądnęło własne zasoby lokalowe i dostosowywało je do aktualnych potrzeb mieszkańców. Własny kąt scala i cementuje więzi, a my w ten sposób wspólnie możemy WROsnąć we WROcław.
Następnym razem powiem, dlaczego Wrocławska Rada Kultury jest ważna i powiem o kolejnych punktach programu. Wcześniejsze materiały znajdziecie też tu: 
Mam nadzieję, że pamiętacie, iż głosować można w dniu 20 marca 2020 r. podczas obrad Wrocławskiego Kongresu Rady Kultury w Centrum Sztuk Performatywnych Piekarnia we Wrocławiu. Na stronie Wrocławskiego Kongresu Kultury znajdziecie link rejestracyjny, a na głosowanie należy przyjść osobiście. Liczę na Waszą obecność.

21/02/2020

Dlaczego kandyduję do Wrocławskiej Rady Kultury?


Wiecie już, że zdecydowałam się wziąć udział w wyborach do Wrocławskiej Rady Kultury, która stanowi ciało doradcze przy Prezydencie Wrocławia i jej zadaniem jest co do zasady wspieranie Prezydenta w działaniach służących wszechstronnemu rozwojowi różnorodnej, wolnej, dostępnej, otwartej na dialog, społecznie aktywnej i przeciwdziałającej wykluczeniom działalności kulturalnej we Wrocławiu.
Po raz pierwszy w skład Wrocławskiej Rady Kultury ma wejść 8 przedstawicieli strony społecznej, których wybór nastąpi podczas Wrocławskiego Kongresu Kultury w dniu 20 marca 2020 r. Głosować może każdy wrocławianin i wrocławianka, którym bliskie są sprawy z obszaru kultury. Aby móc oddać głos na wybranego kandydata, wystarczy się zarejestrować (na stronach Wrocławskiego Kongresu Kultury), a w dniu 20 marca 2020 r. osobiście wypełnić kartę do głosowania i wrzucić ją do urny. Głosowanie odbędzie w Centrum Sztuk Performatywnych Piekarnia we Wrocławiu.
W bieżącym materiale dowiecie się, co mnie skłoniło, by kandydować do Wrocławskiej Rady Kultury, natomiast kolejny zostanie poświęcony hasłu wyborczemu „MOJA i TWOJA kultura dla NASZEGO Wrocławia”.
Informacje znajdziecie też tu: 


20/02/2020

Skoro kandyduję do Wrocławskiej Rady Kultury, to... poznajmy się!

Niedawno informowałam, że zdecydowałam się kandydować do Wrocławskiej Rady Kultury. Tak, marzy mi się większy wpływ na kształt wrocławskiej kultury. A teraz nadarzyła się ku temu okazja, ponieważ po raz pierwszy w historii część składu Rady może być obsadzona w wyniku wyborów.
Wrocławska Rada Kultury składa się z 15 członków, w tym:
  • 5 przedstawicieli Prezydenta, 
  • 2 przedstawicieli instytucji kultury, 
  • 8 przedstawicieli strony społecznej. 
8 przedstawicieli strony społecznej zostanie wyłonionych podczas Wrocławskiego Kongresu Kultury, który odbędzie się już 20 marca 2020 r. w Centrum Sztuk Performatywnych Piekarnia, przy ul ks. Witolda we Wrocławiu. A do tego czasu trwa kampania wyborcza. Kandydaci mogą przedstawiać swoje plany, program, tematy, którym chcieliby poświęcić szczególną uwagę. W tym materiale dowiecie się, czym się zajmuję, choć to akurat pewnie już wiecie, przeglądając tę stronę. Jednak mogą się pojawić też osoby nowe, dlatego poznajmy się😊
W kolejnych materiałach powiem:
  • dlaczego zdecydowałam się kandydować, 
  • dlaczego Wrocławska Rada Kultury jest ważna i jakie ma spełniać zadania, 
  • jak brzmi hasło wyborcze i co oznacza,
  • jakie mam plany wyborcze i jakie tematy są mi bliskie (tu wspomnę tylko o kwestiach aktywizacji grup społecznych, lokalnych punktach kultury, dostępności kultury we Wrocławiu), 
  • co ma mydło do kultury, 
  • o kilku innych tematach. 
Odwiedzajcie stronę "Czytam duszkiem", obserwujcie pozostałe social media. Tam także znajdziecie info o mnie.
FB Czytam duszkiem
IG Czytam duszkiem
Twitter Czytam duszkiem
LinkedIn Czytam duszkiem

19/02/2020

Wrocławska Rada Kultury - zdecydowałam się kandydować!

Hasło wyborcze Katarzyny Chmiel prowadzącej blog Czytam duszkiem i kandydatki do Wrocławskiej Rady Kultury brzmi MOJA i TWOJA kultura dla NASZEGO Wrocławia
MOJA i TWOJA kultura dla NASZEGO Wrocławia
Zdecydowałam… Zdecydowałam się kandydować do Wrocławskiej Rady Kultury. Jej celem jest wpierać Prezydenta Wrocławia w działaniach służących wszechstronnemu rozwojowi różnorodnej działalności kulturalnej we Wrocławiu. Wrocławska Rada Kultury składa się z 15 członków, w tym 8 przedstawicieli strony społecznej wybieranych przez Wrocławski Kongres Kultury. Wybory odbędą się 20 marca br. w Centrum Sztuk Performatywnych Piekarnia.
Dlatego oprócz typowych wpisów, które dotychczas się pojawiały, w okresie do 20 marca możecie się spodziewać także informacji związanych z moją kandydaturą, kim jestem, czym się zajmuję, dlaczego kandyduję i jakie stawiam sobie cele.
Więcej informacji na profilu FB Czytamduszkiem oraz stronie Wrocławskiego Kongresu www.kongres.kulturawroclaw.pl. Tam też niebawem zostaną zaprezentowane sylwetki wszystkich kandydatów. 

Przewiduję, że jeden z pierwszych materiałów w związku z kandydowaniem do Wrocławskiej Rady Kultury powinien się pojawić w przestrzeni internetowej już jutro na profilu FB Czytam duszkiem, a następnie kolejne także IG Czytam duszkiem, a także Twitter Czytam duszkiem.
Jeśli chcielibyście o coś zapytać, dowiedzieć się więcej, zapraszam do kontaktu.

Katarzyna Chmiel
#wrocławskaradakultury #wrocławskikongreskultury #wroclawskikongreskultury

18/02/2020

Maciej Siembieda "Gambit" z Wydawnictwa AGORA

Okładka książki Macieja Siembiedy pt. "Gambit" w tomacji czarno-białem z czerwonym tytułem
Maciej Siembieda "Gambit"
z Wydawnictwa AGORA

„Gambit” Macieja Siembiedy zagościł w moim czytniku na bardzo krótko. Dlaczego? Bo fabuła pochłonęła mnie od pierwszych stron i to było zaledwie mgnienie, gdy doczytałam końcowe zdanie. Na dłużej tylko oderwał mnie od książki nieplanowany wyjazd. Nawet przemknęła mi przez głowę wówczas chytra myśl, że może jednak wykoncypuję przekonywujące usprawiedliwienie i przesunę spotkanie, by najpierw rozprawić się z wojenną zawieruchą, jednak klops… nie było takiej możliwości, zatem po powrocie dobrałam się do lektury ze zdwojonym zacięciem.
Autor podzielił opowieść na dwie zasadnicze części, które zatytułował odpowiednio „Czarne” i „Białe”. „Czarne” obejmuje okres 1939-1946 i rozgrywa się przede wszystkim w Polce, zaś „Białe” to głównie Monachium po 1966 r. Może to nawiązanie do wydarzeń? A może do kolorów figur szachowych? Hm… a ty się czytelniku męcz…
Debiut. Listopad 1966. Polska. Po pracownika wrocławskiego Motozbytu, obywatela Jerzego Ostrowskiego, przychodzi dwóch smutnych panów, którzy pakują go w czarną wołgę i po całonocnej podróży przewożą do specjalnie strzeżonego ośrodka, gdzie tenże obywatel ma rozegrać kilka meczy szachowych z nieznanym mu Rosjaninem. Jerzy jest przekonany, że tajniacy przyszli wykonać na nim wyrok z zemsty za brata, żołnierza AK, który mocno naraził się powojennym władzom. Zaraz po podsyceniu emocji Siembieda bezceremonialnie dokonuje retrospekcji i przenosi nas w czasy II wojny światowej, nie zważając na stropionego niezaspokojoną ciekawością czytelnika. (Cóż więc począć? Zaczęłam uprawiać tzw. cwaniactwo czytelnicze, czyli doczytałam sobie parę stron tu, parę stron tam, by choć odrobinkę udobruchać chochlika niecierpliwości.) Teraz z kolei główne skrzypce gra młoda Wanda Kuryło, pracownica wywiadu AK, której przychodzi mieć za dowódcę – jak się później dowiemy – zdrajcę Ludwika Kalksteina, pseudonim „Hanka”. Po wojnie dziewczyna zostanie agentką wywiadu amerykańskiego i okaże się tylko kwestią czasu, kiedy, jak i gdzie autor powiąże ją z mistrzem szachowym. A, i Kalkstein, oczywiście, też jeszcze wypłynie. Zagadkowych przeszkód, niejasnych działań, splątanych uczuć będzie w tych niespokojnych czasach bez liku.
Siembieda wykorzystał fikcję do popularyzacji prawdy, bo inspiracją do napisania książki z elementami konspiracyjnej dramaturgii, wojennej miłości i  szpiegowskiej sensacji stała się historia braci Arłamowskich, a jej literacką kompozycję autor zręcznie sformatował do kształtu zbliżonego do partii szachów. W otwarciu rozgrywki zarysował tajemnicę minionych lat i aktualne położenie bohatera, który przesiąkł typowym dla epoki nerwowym strachem o swoją przyszłość. W grze środkowej czarne dominują, stopniowo spychając przeciwnika do skraju szachownicy. Pojawiają się nowe piony, zaskakujące ruchy, roszady, zasadzki, niejednoznaczne zachowania postaci. AK, miesza się z WiNem, Brygadą Świętokrzyską, gestapo i NKWD. W grze końcowej białe odzyskują po pierwotnych stratach prowadzenie, wkracza wywiad zagraniczny, a gambitowe zagrywki przynoszą efekty. Niejasności zostają rozwiane, zagrożenie mija, dochodzi do przełamania i rozpracowania działań przeciwnika.
Wypracowane dziennikarskie pióro Siembiedy znać w każdej scenie. Krótkie, syntetyczne opisy nie zwalniają tempa akcji i nie rozpraszają czytelnika, a są na tyle treściwe, by nadać albo kolorytu epoce, albo podbić emocje, albo też podtrzymać napięcie. Okres II wojny światowej ubarwia solidna doxa na nadgarstku, riksze turkoczą po warszawskim bruku, czerniakowscy galanci noszą bryczesy czy szpanują w apaszowskich cyklistówkach w kratę. Bawimy w Cafe Bodo, gdzie występowali Fogg i Ćwiklińska* (* w dużym uproszczeniu ówcześni celebryci), randkujemy w jasielskiej Glorietce, nie brak też miejsc bezpośrednio bliskich autorowi, jak starachowicka restauracja Spytkowskiego. Z kolei czas nowego ładu wypełniają towarzysze z bezpieki w charakterystycznie bezbarwnych strojach, aktywiści zaczytują się „Gazetą Robotniczą” czy nieco bardziej liberalnym „Słowem Polskim”, a wszystko po to, by w imię sprawiedliwości ludowej położyć kres kapitalistycznym wyzyskiwaczom.
Autor równie dobrze czuje się w dialogach. W zależności od potrzeb podszywa je inteligentną drwiną lub złośliwostką, od czasu do czasu dorzuca wojskowo-szpiegowski żargon, przykuwając uwagę czytelnika na tyle skutecznie, że ten z zainteresowaniem czeka na kolejne posunięcie. A Siembieda umiejętnie manewruje pionami i efektami ich działań. Niejednokrotnie niemal szachuje zaskoczeniem, by następnie ze stoickim, przepraszam, ze spokojem godnym mistrza szachowego przejść do sceny z niewinnymi lub mało znaczącymi szczegółami, usypiając naszą czujność przed kolejnym zabiegiem, jakim nas za moment uraczy.
Końcowe sceny wprawdzie nie są powiązane tak wyraźnymi zależnościami przyczynowo-skutkowymi, jak to było wcześniej, wydaje się raczej, że Siembieda wprowadza je dla uzyskania efektu urozmaicenia i odroczenia momentu scalenia wątków dla wykonania ostatecznego ruchu wieńczącego partię. Może nawet nie każdy odbiorca odczuje to rozluźnienie fabuły, bo faktem jest, że Siembieda wprawnie dobiera sytuacje powszechnie znane, jak atak terrorystyczny podczas letnich igrzysk olimpijskich w Monachium w 1972 lub finałowy mecz piłki nożnej tamże, kiedy Polacy zdobyli złoty medal (a futbol to przecież sport narodowy), by tylko zaoferować czytelnikowi poruszającą rozrywkę wpisaną w fikcję z domieszką dużej dawki wiarygodności.
Osobiście brakowało mi rozwinięcia dwóch motywów, które Siembieda dość zdecydowanie nakreślił, pobudzając na nie tym samym mój apetyt. Chodzi o postać Ludwika Kalksteina i umiejętności snajperskie Wandy Kuryło. Liczyłam, że Kalkstein stanie się antybohaterem z większą siłą sprawczą, niż tylko postacią spinającą powieść konstrukcyjną klamrą. Natomiast w przypadku Wandy spodziewałam się, że Siembieda wykorzysta jej zdolności strzelca wyborowego do budowania wokół nich dalszych odsłon. Niezależnie od moich niezaspokojonych oczekiwań i nadziei „Gambit” nie traci przez to na atrakcyjności. Ale może to też zamierzony manewr szachisty?
Maciej Siembieda dokonał przeszczepu prawdziwej historii do starannie skrojonej fikcji, wcześniej jednak musiał wykonać kawał rzetelnej pracy reporterskiej przy sprawdzaniu i weryfikowaniu materiałów historycznych. W efekcie „Gambit” oferuje rozgrywkę na poziomie pozwalającym skutecznie angażować czytelników w odkrywanie sekretów gorzkich czasów wojny wraz z okresem „smuty” po odzyskaniu niepodległości. 
 Materiał recenzencki dot. pozostałych książek Macieja Siembiedy znajdziecie w linku poniżej. Przed Wami "444" oraz "Miejsce i imię".