Była zapowiedź premiery, była rozmowa z wydawcą – Iwoną Krynicką z Oficyny Wydawniczej Silver , a już teraz przed Wami (również zapowiadana) recenzja „Siedmiu ślubów mojej siostry” Edyty Kochlewskiej. Książka ukaże się na rynku 8 września 2021 r., a to oznacza, że będzie ją też można zdobyć podczas Warszawskich Targów Książki w dniach 9-12 września. Nie chcę Was zarzucić dobrymi nowinami, ale powiem, że „Siedem ślubów mojej siostry” to po pierwsze – dobra beletrystyka, a po drugie – udany debiut literacki Edyty Kochlewskiej. I jeszcze po trzecie, ale to już gwoli uchylenia rąbka tajemnicy, może niebawem porozmawiam z samą autorką, więc będzie kolejny rarytas. Miłego dnia Wam życzę, Duszki-Poczytuszki👻
"Siedem ślubów mojej siostry" Edyty Kochlewskiej/ Oficyna Wydawnicza SILVER |
„O czym marzy dziewczyna,
gdy dorastać zaczyna?” – zastanawiała się swego czasu Irena Santor. A ja
zapytam, czego pragnie kobieta, gdy dojrzewać zaczyna? Pokoju na świecie?
Dajcie spokój, to nie konkurs piękności. Dziewczyna czy kobieta – każda z nich
marzy o odrobinie szczęścia w miłości.
Mnie również ostatnio
dopisuje szczęście, tym razem nawet wielokrotnie, bo przytrafiła mi się
przygoda z nowym wydawnictwem i na dodatek z nową autorką. Przypadek? Nie
sądzę. Do niedawna jeszcze nazwa SILVER Oficyna Wydawnicza nic mi nie mówiła.
Podobnie obco brzmiało nazwisko Edyty Kochlewskiej, która zmajstrowała książkę
pod tytułem „Siedem ślubów mojej siostry”. Ach, autorka to na dodatek debiutantka.
Po co więc sięgałam aż po tyle niewiadomych? To proste. Bo kto nie ryzykuje,
ten się nie dowie, co skrywają liczne znaki zapytania. Tak oto rozpoczęłam,
nazwijmy to, wielobój nowości.
Najpierw research
wydawnictwa, czyli szperanie, co w przestrzeni internetowej piszczy. A tam
SILVER zapowiada, że w swojej ofercie ma, m.in. „powieści, które poruszają tematy
istotne dla dojrzałych kobiet”*). Hmm, myślę sobie, zerkając na
„Siedem ślubów mojej siostry”, ile cukru w cukrze, czyli na ile ta zapowiedź
się sprawdzi po konfrontacji z lekturą.
Dalej wzmianka o
„standardzie druku przyjaznym nie tylko Srebrnym Czytelnikom”*). I
znowu myślę sobie… hmm… choć akurat w tym przypadku od razu widzę, że prawda. Zaraz
przed oczami stanęły mi cooltowe „Dzieci z Bullerbyn” (Wy też zapewne je
pamiętacie), wydanie z powiększoną czcionką i szerszymi odstępami między
wierszami. Och… moje wielce sobie ceniące wygodę oczyska wręcz uwielbiają takie
wersje!
Jeszcze raz łypię niezmęczonym wciąż okiem na samą
książkę, na jej okładkę i wnętrze. Co Wam powiem, to Wam powiem, ale Wam
powiem… ładna. Na wierzchu kwietna łąka tak kipi różanymi akcentami, że aż sama
się przyłapuję na tym, jak chłonę głębiej jej zapach. W środku natomiast na
tytułowych stronicach rozdziałów przebijają się pola koniczyny. Nie próbowałam
wypatrywać czterolistnej, ale kto tam zna intencje wydawcy? Może i co schował w
tych kobiercach? Ale Wy odważnie próbujcie szczęścia.
Inwigilacja autorki pod
kątem literackim przebiegła bez akcji specjalnych, wszak to debiutantka. Skoro
przygotowania poczynione, to teraz mogę przystąpić do dania głównego, czyli
zagłębić się w lekturze.
Do „Siedmiu ślubów mojej
siostry” podeszłam… właściwie bez podejścia. Niczego nie oczekiwałam, na nic
się nie nastawiałam, bo – jak wspominałam – i wydawnictwo nowe, i autorka
nieznana. Przygotowałam pozaliterackie czasoumilacze (zielona herbata oraz
sporych rozmiarów nieziemski placek w wykonaniu mojej kulinarnie zdolniejszej
połowy) i… bujam się niespiesznie w starym fotelu z epoki babciowej z książką w
ręku. Wokół uwijają się bzyki z kwietnej łączki (może nie aż tak różanej jak w
„Ślubach”, ale jednak urodziwej), powiewa wiaterek, rozleniwia żar słońca, a
mnie już sam prolog, powiedzmy, że… zaintrygował. Z każdą kolejną stroną do
tego stopnia przesiąkałam poznawaną historią, że zniknął mój świat, a
kompletnie pochłonął mnie przypadek Zośki – głównej bohaterki.
Zośka od maleńkości zostaje
obdarzona nadmiarem hipnotyzującego uroku. Jako dziecko najpierw czaruje nim
dziadka, wymuszając na nim obietnicę, że nigdy nie pokocha nikogo tak jak jej, bez
trudu zmiękcza duszę i tak dobrotliwej babki. Potem, już będąc podlotkiem, wespół
z innym rezolutnym siedmiolatkiem potajemnie dokonuje pierwszych ślubów. Jej kobieca
żywiołowość zniewala kolejne męskie serca, a w miłosnych szrankach stają (z
różnymi efektami) rozmaite nacje. Ponieważ świat zachwyca Zośkę w każdym
szczególe i z nudą absolutnie jej nie do twarzy, dziewczyna śmiało czerpie z życia
mozaikę emocji, nie roniąc przy tym ani kropli. Tylko na apodyktyczną matkę, hołdującą
drobnomieszczańskiej maksymie „co ludzie powiedzą”, urok Zośki oddziałuje jakby
z mniejszą siłą rażenia. Skoro tyle wokół niej miłości, to czego jeszcze w
takim razie pragnie, czego szuka?
Jeśli o miłości już tyle
powiedziano, jeśli odkryto już wszystko, to czy zostało jeszcze coś do dodania
w tym temacie? Kochlewska chyba też zadała sobie to pytanie i uznała, że
najlepiej będzie pisać o miłości… inaczej, pisać po swojemu. I właśnie styl autorki
uznaję za największy atut „Siedmiu ślubów mojej siostry”. Naśladując branżę
perfumiarską powiem, że w nucie głowy Kochlewska
ujmuje kreacją zielonookiej bohaterki z zadziorną grzywką, w nucie serca
zniewala korowodem kipiących emocji, a w nucie głębi magnetyzuje stylem
opowieści, kształtując ekspresyjny obraz estetyki literackiej. Dlatego nie
zdziw się czytelniku, gdy podczas lektury „Siedmiu ślubów” odczujesz aurę
zapachów niczym z „Jasminum” Kolskiego czy „Pachnidła” Süskinda. A wszystko to dzięki sile
sprawczej głównej postaci, której towarzyszy oszałamiająca i zmienna feeria wonności
rozsiewanych przez nią samą. Dla mężczyzn ta zjawiskowa kobieta pachnie jak
marzenie, a smakuje jak ideał.
Tworząc nastrój autorka, wzorem własnej bohaterki, owiała
mnie zwiewną narracją, przeniknęła ulotnością, pozostawiając przy tym niezapomniane
wrażenia. Spod jej pióra opowieść płynie niczym historia snuta po latach w dobrym
towarzystwie. Tu czas łagodzi ból nabitych dawniej guzów, poczucie humoru zaciera
ostre kontury przykrych wspomnień, z tła wyłaniają się chwile składające się na
pogodny i optymistyczny obraz niezwykłych perypetii Zośki. Szczególnie przypadł
mi do gustu oryginalny sposób autorki na niby en passant rozrzucone
sceny, które do laurkowej rzeczywistości wnosiły zapowiedź nadciągającej
zmiany. Jedne z nich zapowiadały się całkiem niewinnie, inne niczym burza z
piorunami były bardziej brzemienne w skutkach. Krótko mówiąc, narracja po
prostu unosi się w powietrzu jak zapach, spowijając czytelnika nie tylko pachnidłami.
Wspominałam już, że
Kochlewska stawia na wrażenia? Aby były pełniejsze, przydaje im muzykę. Ta
również nie trafia tu przypadkowo. Pobrzmiewa Stare Dobre Małżeństwo, Osiecka
czy choćby Fleetwood Mac. I nie muszę chyba dodawać, że fragmenty utworów mają
swoje znaczenie. Elektryzują, zaklinają, zdradzają, splatając się z nastrojem
lub akcentując podteksty.
Biorąc pod uwagę tytuł, przyjęłam
(acz niesłusznie), że poznam siedem historii miłosnych. Siódemka symbolizuje
wszak pełnię i doskonałość, więc jedna miłość nie ma szans usatysfakcjonować
ani gorącokrwistej bohaterki, ani mnie jako, a co się będę krygować,
doświadczonej czytelniczki. Jednak nie doceniłam autorki, gdyż ta idzie o niebo
dalej. Wyobraźcie sobie, że w „Siedmiu ślubach” naliczyłam miłosnych wątków dużo
więcej. (Ponieważ doskonała siódemka utożsamia też zapomnienie, więc może i
samej autorce też uleciało z wiatrem, że rozpędziwszy się z bogactwem pomysłów,
przekroczyła tytułową cyfrę.) Nie zmienia to faktu, że czoło romantycznego maratonu
bezapelacyjnie otwiera osoba Zośki, z jej malinowo-jaśminowo-truskawkowo-migdałowo…
i Bóg raczy wiedzieć jakimi jeszcze tonacjami. (A propos mistycznych klimatów,
szepnę tylko, że co najmniej w jednej z przygód także Jezus bezpośrednio swe
paluchy macza.) Ale wcale nie mniej rozczulające są kulisy pachnącej jałowcem mocno
kłującej miłości rodziców Zośki czy kolczasta relacja matka-córka. Każda z nich
zasługuje na miano osobnego opowiadania, jest jak pąk czekający na pełne
rozkwitnięcie.
Niewątpliwie wątki miłosne
dominują w „Siedmiu ślubach mojej siostry”, lecz nie brak tu także plastycznego
obrazu prowincji (Jezusicku Nazareński, czy Nowy Sącz mi to wybaczy?) przedstawionej
w okresie kolejnych 35 lat, bo taki przedział czasowy, zaczynając od lat
siedemdziesiątych, obejmuje powieść. Obecnie Zośka dobiegałaby właśnie
pięćdziesiątki, jak sądzę. Czytając jej perypetie, przypominałam sobie
Pewexowskie klimaty i PRLowską przaśność. Kontrast epoki jawi się tym większy,
że zestawiony został ze zgniłym Zachodem, tfu… zamożnym Wschodem, bo Zośka
wyfrunie na początku lat dziewięćdziesiątych za mamoną do Izraela. Dopiero potem
pogna do gorącej Hiszpanii, zacumuje też w skąpanej w słońcu Italii. Ale za
każdym razem wraca do siebie, do domu. A tu zachodzi ryzyko konfrontacji z
matką, dla której ślub córki jest rodzinnym celem strategicznym numer jeden, a wyszykowanie
go specjalnie dla ciekawskich oczu sąsiedzkiej gawiedzi celem strategicznym
numer dwa. Więcej punktów program rodzicielki nie zawiera. No, może jeszcze
kilka pomniejszych rodzinnych fiksacji by się znalazło, ale to już o zupełnie
drugorzędnym znaczeniu. Natomiast Zośka, w wersji małoletniej i dorosłej, marzy
tylko o szczęściu w miłości…
Jejku, chyba czas kończyć.
„Siedem ślubów mojej siostry” Edyty Kochlewskiej zrobiło na mnie naprawdę
pozytywne wrażenie. Przyczepiłabym się do drobnostek w stylu, że może zbyt
niecierpliwie niektóre sceny zarysowane, jakby konstruowane na chybcika, ale
przypominam, że to przecież debiut autorki. Konkludując, lektura „Siedmiu
ślubów mojej siostry” otuliła mnie wielce aromatyczną opowieścią, przyjemnie
nastroiła i pozwoliła przeżyć niebanalne chwile w Zośki towarzystwie. Nieraz
kręciłam głową z niedowierzaniem, czasami miałam wątpliwości, czy aby wszystko
z Zośką w porządku, gdy trzeba było, podtrzymywałam ją na duchu (na szczęście
dla mnie i dla niej sporadycznie, bo dziewczyna doskonale sobie radzi), a potem
znowu żyłam w pełni, kochałam, szalałam, śmiałam się, cieszyłam i chwytałam z
nią kolejny dzień… bo historia Zośki łączy pragnienia. Wam też życzę podobnych
wrażeń.
Za patronat recenzencki nad książką pt. „Siedem ślubów mojej siostry”
autorstwa Edyty Kochlewskiej dziękuję SILVER Oficyna Wydawnicza.
*) cytaty zaczerpnięto ze strony www.silverow.pl
Dodatkowo wywiad z autorką "Siedmiu ślubów mojej siostry", Edytą Kochlewską, można przeczytać, klikając w link poniżej:
Edyta Kochlewska, autorka "Siedmiu ślubów mojej siostry", w "Rozmowach z Duszkiem"