14/01/2019

RECENZJA PRZEDPREMIEROWA - Danuta Sadownik "Muszki owocówki" z Wydawnictwa Psychoskok


Danuta Sadownik Muszki owocówki Psychoskok nałóg uzależnienie
Danuta Sadownik "Muszki owocówki"
„Muszki owocówki” Danuty Sadownik to przede wszystkim opowieść o chęci dokonania zmian w życiu. A pragnienie to – czasami świadome, czasami nie – wywodzi się z nałogu. Bo bohaterami są osoby uzależnione. Uzależnione od pracy, zakupów, seksu, hazardu czy seriali. Każda z nich żyje w innym środowisku, ma swoją historię, własny dom, prowadzi własne życie. Nie znają się. Nigdy wcześniej się nie widziały, łączy ich jedna wspólna cecha – każda z nich jest profesjonalistą, czytaj: każda jest nałogowym specem w swojej obsesyjnej dziedzinie. Bo uprawianie nałogu to nie byle amatorszczyzna. Najpierw nałóg łasi się do nas, odkrywa swe zalety, byśmy mogli zasmakować przyjemności z nim związanych. Później wydaje się nam, że się dąsa, gdy nie poświęcamy mu wystarczająco dużo czasu, potem (nawet już się nam nie wydaje) męczy nas, terroryzuje, apodyktycznie domaga się uwagi, odgradza od świata. Z wolna wysysa z nas jak wampir chęci do życia. A my poddańczo uczymy się z nim żyć, wiemy, jak go ugłaskać i obłaskawić, kiedy potrzebuje kolejnej porcji naszej energii. Znamy prawie wszystkie ewentualne wymówki i jeśli potrzeba, stale poszerzamy ich wachlarz, by tylko nikt i nic nie zakłócił nam obcowania z nałogiem. Nasza kreatywność w tym względzie staje się godna podziwu.
Właśnie ci wyspecjalizowani w wykrętach eksperci trafiają na siebie i zaczynają poznawać swe historie na spotkaniach grupy terapeutycznej przeznaczonej dla osób uzależnionych od zachowań destrukcyjnych. Co o nich wiemy? Początkowo niewiele. Autorka w przemyślany sposób prezentuje bohaterów w zwykłych codziennych sytuacjach. A to podczas zajęć na uczelni, gdy zamiast skupiać się na kolokwium, błądzą rozedrganymi myślami po kolejnym levelu w grze. A to w trakcie farbowania włosów klientce w zakładzie fryzjerskim podekscytowani wymykają się na chwilę, by zdążyć do pobliskiej drogerii na przecenę markowych kosmetyków. A to znowu, tracąc kontakt ze światem, oglądają dwa seriale! Nie, nie jeden po drugim (to jest dla dyletantów), lecz jednocześnie!!! W ten sposób poznajemy maturzystkę, studenta, stażystkę w redakcji, managerkę w korporacji, właścicielkę zakładu fryzjerskiego, wziętego adwokata. Są w wieku od nastolatki po dojrzałą czterdziestolatkę. Sadownik dyskretnie wprowadza nas w rytm ich dnia, sposób życia, w ich nastawienie do świata. Najpierw ledwie napomyka o nałogu, by powoli dokładać kolejne elementy puzzli. Wszak nie ma dymu bez ognia, a uzależnienie nie leży jak towar na półce i nie czeka biernie na klienta. Nałóg jest jak wirus (do tego inteligentny), który w sposób przemyślany wybiera sobie żywiciela. Bo nieprawdą jest, że bohaterów oprócz nałogów nic nie łączy. Łączy ich bowiem samotność. Każdy z nich czuje się sam i osamotniony. Co więcej, każdy z nich cierpi na bolesny niedosyt rozmowy. Wprawdzie wypowiada słowa a nawet konstruuje zdania, lecz one nie stanowią rozmowy. Para dotkliwych ran (w postaci osamotnienia i opuszczenia) też nie bierze się znikąd. To ślady po przekonaniu, że jesteśmy niekompletni i przez to  mało wartościowi, dlatego na niezaspokojoną potrzebę uwagi i akceptacji ze strony drugiego człowieka reagujemy rozwiązaniami zastępczymi, a stąd już tylko krok, by wpaść w pułapkę nałogu.
            Danuta Sadownik wprowadza nas w świat problemów bohaterów stopniowo, niejako dając nam czas na oswojenie się z nałogiem. Z czasem pozwala nam odkryć jego przyczynę i poniekąd podjąć próbę zrozumienia bohatera. Sadownik nie napisała klasycznego podręcznika, jak stawiać czoło uzależnieniu. Po pierwsze, takowych znajdziemy mnóstwo, a po drugie, a może właśnie po pierwsze, żaden podręcznik nie buduje więzi między czytelnikiem a bohaterami, jak uczyniła to Sadownik. W „Muszkach owocówkach” nie ma nikogo, do kogo nie czulibyśmy choć odrobiny zrozumienia, nawet do tych, którzy wydają się może mniej sympatyczni czy bardziej cyniczni. Nie rzucamy w nich kamieniem, gdy w chwilach słabości załamują się, aby bodaj na „drobną chwilkę” wrócić do nałogu. Nie. My trzymamy za nich kciuki. Przeżywamy razem z nimi rozterki. W duchu szepczemy „Nie poddawaj się, dasz radę”. Dlaczego? Bo znamy ich historie, wiemy, co czują i dlaczego. Bo są zwyczajnie prawdziwi. Nie są ideałami. Mają rysy, odnoszą porażki, ale stają na nogi i idą dalej. Przecież oni to równie dobrze możemy być my.
Ta książka to doskonała lektura dla każdego, kto pragnie odmiany w swoim życiu. I niekoniecznie musi to być potrzeba zerwania z nałogiem. Historie bohaterów pokazują, że zmiana mimo przeciwności jest możliwa. Pokazują też, jak trudno czasami uzmysłowić im sobie potrzebę zmian, jak potrafią udawać, oszukiwać, wypierać się, że „Ja nie mam problemu. Mnie to nie dotyczy. W każdej chwili mogę przestać”. Proces zachodzenia zmian w bohaterach świetnie oddaje praca w grupie terapeutycznej. Na początku każdy z uczestników jest wycofany, ascetyczny w słowach, ogląda się na innych, wstydzi. Z czasem nabiera śmiałości i wobec innych, i wobec siebie. Poznając problemy pozostałych łatwiej mu spojrzeć na własne. Zaczyna zadawać pytania, zastanawiać się nad sobą, nad tu i teraz. W miejscu wyparcia coraz częściej wybrzmiewają zrównoważone emocje wraz z próbą ich zrozumienia aż do konstruktywnej pracy nad sobą. Postępy nikomu nie przychodzą łatwo. Każdy z uczestników jest inny i inaczej odnajduje zarówno siebie, jak i własną drogę. Niektórzy na początek odnajdują tylko siebie. Niektórym nie udaje się to wcale. Każdy z nich to swego rodzaju dziwak, odszczepieniec, świr, więc w grupie, gdzie każdy jest inny i niepasujący, odmienność powszednieje. Trzymają się zatem kurczowo razem, bo to jedyne, co ich w tej chwili łączy.
Danuta Sadownik ma umiejętność pisania prostym i zrozumiałym językiem o sprawach trudnych. Nie nuży odbiorcy filozoficznymi dywagacjami, nie moralizuje, nie poucza, a uniwersalne prawdy o życiu przekazuje nadzwyczaj obrazowo. Życie porównuje do zwykłej sałatki, którą potrafi zrobić właściwie każdy, a skoro tak, to przecież nie ma nic prostszego niż poradzić sobie z dniem codziennym. To zwyczajna bułka z masłem. O, przepraszam, sałatka.
By narracja nie brzmiała nazbyt gorzko (w życiu i tak mamy wystarczająco pod górkę), autorka wplata w nią zabawne wstawki i  miejscami humorystyczne dialogi. Od czasu do czasu pobudza też wyobraźnię czytelnika barwnym erotycznym epizodem, acz niekoniecznie sypialnianym. Dodatkowo migoczą na horyzoncie optymistyczne akcenty w postaci metamorfozy, jaką przechodzą bohaterowie, którzy bardziej świadomi swych wad, potrafią teraz coraz skuteczniej brać się z nimi za bary i szukać innej formy rozładowywania destrukcyjnych emocji. Nabierając do siebie dystansu, patrzą z innej perspektywy, dostrzegają to, co do tej pory pozostawało w ukryciu, ale dojmująco uwierało. Zamieniają w swoim repertuarze wyniszczające „muszę” na motywujące „chcę”. Z uczestnictwa w grupie czerpią wsparcie i wzajemną siłę, która pozwala im zrzucić przybrane maski i wyzwolić się z ról, jakie wcześniej sztucznie kreowali. (Zastanawiam się, czy jeśli napiszę, że mam w tym momencie skojarzenia z Gombrowiczowską gębą, to czy czytelnicy nie będą na mnie patrzeć krzywo? Ech, co tam, piszę. Bo kto mi zabroni?) Nie bez obaw i wątpliwości rezygnują z bezpiecznych schematów, które sobie stworzyli dla rzekomej ochrony, odzyskując w ten sposób autentyczność.
Polecam „Muszki owocówki” Danuty Sadownik każdemu, kto boryka się z poczuciem bycia niewystarczającym, kto pragnie odzyskać poczucie własnej wartości i bliskości drugiego człowieka. Książka nie obiecuje cudów. Uczestnikom terapii nic nie przychodzi łatwo, a bohaterów często paraliżuje strach przed jakąkolwiek zmianą, bo ta niesie ze sobą ból i rozczarowanie. Jednak podejmują próby gojenia ran, pracują nad sobą, upadają i podnoszą się. Wielokrotnie. Nie są bohaterami. Są zwykli, a jednak nieprzeciętni. Nieprzeciętni swoją odmiennością, którą z wolna przekuwają w siłę. Wiedzą już, że nie muszą być w pełni sprawni, by radzić sobie z życiem. Twoja odmienność (to, co uważasz za swoją ułomność) wyróżnia cię i może stać się twoją przewagą – ona ubogaca cię o emocje, których nie potrafi odczuć ten, kto nigdy nie wszedł na kurs kolizyjny z życiem.
Wydawnictwo Psychoskok

Aleksandra Pezda „Zdrowaś mario”, czyli jak zostać kryminalistą.

Aleksandra Pezda Zdrowaś mario medyczna marihuana dowody na istnienie
Aleksandra Pezda "Zdrowaś mario"

„Najgorsze były napady padaczkowe. Wszelkiego rodzaju: od delikatnego drżenia rąk, kilkusekundowych, niemal nieustających wyrzutów kończyn, oczopląsu, przez gwałtowne skurcze mięśni, aż po ciężkie ataki połączone z zatrzymaniem oddychania. (…) U Emilki zarejestrowali nawet trzysta ataków na dobę, różnego rodzaju i o różnym natężeniu, a zapisy EEG kazały przypuszczać, że je fale mózgowe w ogóle się nie uspokajają. Filip miał około stu napadów w ciągu doby. Układ nerwowy dzieci jest osłabiony, wiadomo, że potężniejszy atak może zakończyć ich życie.”*)

            Nikt, kto nie widział, jak jego dziecko udręczone ciągłym bólem walczy o każdy moment życia, nie doceni efektów medycznej marihuany. Aleksandra Pezda w „Zdrowaś mario” wprowadza nas w świat, w którym po jednej stronie mamy bezduszne, legalne i nieskuteczne procedury medyczne, a po drugiej prawdziwego człowieka, który pragnąc żyć wolny od cierpienia lub w ogóle żyć, musi sam stać się przestępcą lub wspierać świat dealerów narkotyków. Historie cierpiących dzieci zwykle najbardziej rozdzierają serce, ale w „Zdrowaś mario” znajdziemy też wcale nie mniej poruszające historie dorosłych, którym tradycyjna medycyna nie potrafi już nic zaoferować, a którzy pragnąc żyć (bo tu niewielu myśli o wyzdrowieniu), odnaleźli nadzieję w RSO, czyli w oleju uzyskiwanym z kwiatów konopi. Poznajemy tu osoby dotknięte chorobą Leśniowskiego-Crohna, nowotworami, epilepsją (a dokładnie lekooporną padaczką), stwardnieniem rozsianym czy zespołem Downa. Bohaterowie reportaży opowiadają o przebiegu choroby, o podejmowanych próbach leczenia, o bezsilności służby zdrowia. W tym miejscu kończy się dla nich praworządność a zaczyna bezprawie, bo jeśli chcą żyć, jeśli chcą uwolnić się od bólu, to jedyne, co im pozostaje, to wejść w kolizję z prawem, by zdobyć medyczną marihuanę – środek dający nadzieję, ale nielegalny. Dla jednych co najmniej wątpliwy, dla innych szkodliwy i siejący spustoszenie w organizmie, a dla jeszcze innych stanowiący jedyną szansę na przeżycie dla niego samego lub chorujących bliskich.
Pezda dla uwypuklenia bezduszności i hipokryzji polskiego prawodawcy przedstawia, jak w kraju przebiegała batalia o zalegalizowanie medycznej marihuany, opisując zaangażowanie, m.in. Tomasza Kality czy Liroy’a (Piotra Marca). Dzięki ich staraniom medyczna marihuana została zalegalizowana. Szkoda tylko, że w rzeczywistości skończyło się na formalnej legalizacji, ponieważ w polskich aptekach do tej pory nie ma dostępnych farmaceutyków RSO. Chorzy nadal cierpią i wciąż muszą albo kupować od dealera materiał o nie do końca sprawdzonym składzie, albo samemu hodować, albo sprowadzać go z zagranicy. Każde tego typu działanie jest w Polsce nielegalne. Polski lekarz może wprawdzie wypisać receptę na lek, ale pacjent nie zrealizuje jej w żadnej polskiej aptece, bo ta leków w swojej ofercie zwyczajnie nie posiada. Można więc jechać z receptą do Holandii i tam ją wykupić, ale należy pamiętać, że przywóz leków do Polski będzie już nielegalny i stanowi przestępstwo, a polskie sądy niejednokrotnie skazywały za posiadanie narkotyków. Brały wprawdzie pod uwagę okoliczności łagodzące, ale wyrok jednakowoż zapadał skazujący.
W „Zdrowaś mario” Aleksandry Pezdy znajdziemy historie prawdziwych ludzi, borykających się z przygniatającymi problemami i paraliżującym bólem. Chcąc żyć szukali i znajdowali pomoc na wariackich papierach, najczęściej w internecie, od obcych ludzi, często za granicą. Nie mogli się jej natomiast doprosić od polskich lekarzy. Żeby jednak nie uogólniać i nie zniekształcać obrazu, należy podkreślić, że choć generalnie większość lekarzy jest przeciwna medycznej marihuanie, to jednak migocze światełko w tunelu i trafiają się też tacy, którzy są jej zwolennikami, np. doktor Marek Bachański, który jako jeden z pierwszych w Polsce próbował pomóc dzieciom z lekooporną padaczką. Szkoda też, że nasz stosunek do medycznej marihuany zmienia się dopiero wtedy, gdy sami zachorujemy lub jesteśmy świadkiem codziennych zmagań z chorobą, z jej wyniszczającymi postępami, a wcześniej nie potrafimy wydobyć z siebie odrobiny zrozumienia i empatii.
Książkę Pezdy powinien przeczytać obowiązkowo każdy. Może otworzy ona oczy sceptykom, którzy potrafią żarliwie walczyć o życie poczęte, a nie potrafią docenić życia już narodzonego, pełnego i wartościowego. Nie potrafią lub nie chcą zrozumieć człowieka, który zwyczajnie chce żyć, pragnie cieszyć się rodziną, dziećmi, pracą. Wolą go stracić, wolą poświęcić jego życie, a wcześniej go umęczyć i udręczyć, niż zwyczajnie ulżyć mu w bólu.
Czytając opisane w „Zdrowaś mario” historie chciałam krzyczeć z wściekłości, że osoby, które muszą mieć motywację, by walczyć z chorobą, muszą jeszcze znaleźć siły na to, by stawiać czoło  bezdusznemu systemowi i uciekać się do działań w podziemiu, ryzykować, przepłacać krocie za być może wątpliwej proweniencji preparaty. Żadne z nich nie pyta, dlaczego akurat mnie wybrała choroba. Nie warto. I tak nie otrzymają odpowiedzi. Oni zastąpili je innym pytaniem, j a k zdobyć ekstrakt, by żyć po ludzku, by zwyczajnie nie bolało. Na to pytanie znaleźli odpowiedź. Stali się ekspertami w dziedzinie RSO, THC, CBD, procedury wytwarzania ekstraktu, ilości dawek itp. Kolejna rzecz, która mną dodatkowo wstrząsnęła, to obojętność lekarzy i brak z ich strony zainteresowania tematem, który często kwitowali stwierdzeniem, iż marihuana to szamanizm. Ta lektura porządnie mnie poruszyła, a skoro tak, to wierzcie mi, że jest warta przeczytania.

*) Aleksandra Pezda „Zdrowaś mario”

Wydawnictwo Dowody na Istnienie

12/01/2019

Film Agnieszki Holland „Mr. Jones“ w konkursie głównym Berlinale 2019

Agnieszka Holland Berlinale 2019
Agnieszka Holland/źródło wikimedia

Najnowszy film Agnieszki Holland „Mr. Jones” zakwalifikował się do konkursu głównego Festiwalu Filmowego w Berlinie.


Najnowszy film Agnieszki Holland „Mr. Jones” opowiada opartą na prawdziwych wydarzeniach historię dziennikarza z Walii, Garetha Jonesa, który jako jeden z pierwszych podjął temat Wielkiego Głodu na Ukrainie w latach trzydziestych XX w. W rolach głównych zobaczymy, m.in. Jamesa Nortona, Vanessę Kirby, Petera Saarsgarda, Krzysztofa Pieczyńskiego czy Michalinę Olszańską. „Mr. Jones” to kolejny film Agnieszki Holland (po „Gorączce” w 1981 r. i „Pokocie” w 2017 r.), który powalczy o laury na Festiwalu Filmowym w Berlinie.
Do konkursu głównego zakwalifikowały się także, m.in. filmy Isabel Coixet, Hansa Molanda czy Yuvala Adlera. O nagrodę główną – Złotego Niedźwiedzia – powalczy 18 produkcji, a w międzynarodowym jury zasiądzie, m. in. Juliette Binoche. 69. Berlinale rozpocznie się 7 lutego 2019 r. a zakończy 17 lutego 2019 r.