Aleksandra Pezda "Zdrowaś mario" |
„Najgorsze były napady padaczkowe. Wszelkiego rodzaju: od delikatnego drżenia rąk, kilkusekundowych, niemal nieustających wyrzutów kończyn, oczopląsu, przez gwałtowne skurcze mięśni, aż po ciężkie ataki połączone z zatrzymaniem oddychania. (…) U Emilki zarejestrowali nawet trzysta ataków na dobę, różnego rodzaju i o różnym natężeniu, a zapisy EEG kazały przypuszczać, że je fale mózgowe w ogóle się nie uspokajają. Filip miał około stu napadów w ciągu doby. Układ nerwowy dzieci jest osłabiony, wiadomo, że potężniejszy atak może zakończyć ich życie.”*)
Nikt, kto nie widział, jak jego dziecko
udręczone ciągłym bólem walczy o każdy moment życia, nie doceni efektów
medycznej marihuany. Aleksandra Pezda w „Zdrowaś mario” wprowadza nas w świat,
w którym po jednej stronie mamy bezduszne, legalne i nieskuteczne procedury
medyczne, a po drugiej prawdziwego człowieka, który pragnąc żyć wolny od cierpienia
lub w ogóle żyć, musi sam stać się przestępcą lub wspierać świat dealerów
narkotyków. Historie cierpiących dzieci zwykle najbardziej rozdzierają serce, ale
w „Zdrowaś mario” znajdziemy też wcale nie mniej poruszające historie dorosłych,
którym tradycyjna medycyna nie potrafi już nic zaoferować, a którzy pragnąc żyć
(bo tu niewielu myśli o wyzdrowieniu), odnaleźli nadzieję w RSO, czyli w oleju
uzyskiwanym z kwiatów konopi. Poznajemy tu osoby dotknięte chorobą
Leśniowskiego-Crohna, nowotworami, epilepsją (a dokładnie lekooporną padaczką),
stwardnieniem rozsianym czy zespołem Downa. Bohaterowie reportaży opowiadają o
przebiegu choroby, o podejmowanych próbach leczenia, o bezsilności służby
zdrowia. W tym miejscu kończy się dla nich praworządność a zaczyna bezprawie, bo
jeśli chcą żyć, jeśli chcą uwolnić się od bólu, to jedyne, co im pozostaje, to wejść
w kolizję z prawem, by zdobyć medyczną marihuanę – środek dający nadzieję, ale
nielegalny. Dla jednych co najmniej wątpliwy, dla innych szkodliwy i siejący
spustoszenie w organizmie, a dla jeszcze innych stanowiący jedyną szansę na
przeżycie dla niego samego lub chorujących bliskich.
Pezda dla uwypuklenia bezduszności i hipokryzji polskiego prawodawcy przedstawia,
jak w kraju przebiegała batalia o zalegalizowanie medycznej marihuany, opisując
zaangażowanie, m.in. Tomasza Kality czy Liroy’a (Piotra Marca). Dzięki ich
staraniom medyczna marihuana została zalegalizowana. Szkoda tylko, że w rzeczywistości
skończyło się na formalnej legalizacji, ponieważ w polskich aptekach do tej
pory nie ma dostępnych farmaceutyków RSO. Chorzy nadal cierpią i wciąż muszą
albo kupować od dealera materiał o nie do końca sprawdzonym składzie, albo
samemu hodować, albo sprowadzać go z zagranicy. Każde tego typu działanie jest
w Polsce nielegalne. Polski lekarz może wprawdzie wypisać receptę na lek, ale pacjent
nie zrealizuje jej w żadnej polskiej aptece, bo ta leków w swojej ofercie
zwyczajnie nie posiada. Można więc jechać z receptą do Holandii i tam ją
wykupić, ale należy pamiętać, że przywóz leków do Polski będzie już nielegalny
i stanowi przestępstwo, a polskie sądy niejednokrotnie skazywały za posiadanie
narkotyków. Brały wprawdzie pod uwagę okoliczności łagodzące, ale wyrok jednakowoż
zapadał skazujący.
W „Zdrowaś mario” Aleksandry Pezdy znajdziemy historie prawdziwych
ludzi, borykających się z przygniatającymi problemami i paraliżującym bólem. Chcąc
żyć szukali i znajdowali pomoc na wariackich papierach, najczęściej w internecie,
od obcych ludzi, często za granicą. Nie mogli się jej natomiast doprosić od
polskich lekarzy. Żeby jednak nie uogólniać i nie zniekształcać obrazu, należy
podkreślić, że choć generalnie większość lekarzy jest przeciwna medycznej marihuanie,
to jednak migocze światełko w tunelu i trafiają się też tacy, którzy są jej
zwolennikami, np. doktor Marek Bachański, który jako jeden z pierwszych w
Polsce próbował pomóc dzieciom z lekooporną padaczką. Szkoda też, że nasz stosunek
do medycznej marihuany zmienia się dopiero wtedy, gdy sami zachorujemy lub
jesteśmy świadkiem codziennych zmagań z chorobą, z jej wyniszczającymi postępami,
a wcześniej nie potrafimy wydobyć z siebie odrobiny zrozumienia i empatii.
Książkę Pezdy powinien przeczytać obowiązkowo każdy. Może otworzy ona
oczy sceptykom, którzy potrafią żarliwie walczyć o życie poczęte, a nie potrafią
docenić życia już narodzonego, pełnego i wartościowego. Nie potrafią lub nie
chcą zrozumieć człowieka, który zwyczajnie chce żyć, pragnie cieszyć się rodziną,
dziećmi, pracą. Wolą go stracić, wolą poświęcić jego życie, a wcześniej go
umęczyć i udręczyć, niż zwyczajnie ulżyć mu w bólu.
Czytając opisane w „Zdrowaś mario” historie chciałam krzyczeć z wściekłości,
że osoby, które muszą mieć motywację, by walczyć z chorobą, muszą jeszcze
znaleźć siły na to, by stawiać czoło bezdusznemu systemowi i uciekać się do działań
w podziemiu, ryzykować, przepłacać krocie za być może wątpliwej proweniencji preparaty.
Żadne z nich nie pyta, dlaczego akurat mnie wybrała choroba. Nie warto. I tak
nie otrzymają odpowiedzi. Oni zastąpili je innym pytaniem, j a k zdobyć ekstrakt,
by żyć po ludzku, by zwyczajnie nie bolało. Na to pytanie znaleźli odpowiedź. Stali
się ekspertami w dziedzinie RSO, THC, CBD, procedury wytwarzania ekstraktu,
ilości dawek itp. Kolejna rzecz, która mną dodatkowo wstrząsnęła, to obojętność
lekarzy i brak z ich strony zainteresowania tematem, który często kwitowali
stwierdzeniem, iż marihuana to szamanizm. Ta lektura porządnie mnie poruszyła,
a skoro tak, to wierzcie mi, że jest warta przeczytania.
*)
Aleksandra Pezda „Zdrowaś mario”
Wydawnictwo Dowody na Istnienie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz