16/09/2019

Sławomir Wernikowski "Passacaglia"/Wydawnictwo Forma


            Gdy wzięłam w dłonie książkę Sławomira Wernikowskiego, przez myśl przebiegł mi cień rozczarowania. Takie maleństwo? Takie niby nic, dywagowałam na temat formatu. Ale za to ładna okładka. No, i tytuł! Ba! Kto teraz takie tytuły nadaje? Kto w ogóle wie, co to jest passacaglia?! Przyznam się, że sama bym nie wiedziała, gdyby nie pasjonat profesor-meloman ze szkoły podstawowej, który dosłownie zadręczał moje uszy melodiami różnych maści (a trzeba Wam wiedzieć, że generalnie muzyka mi w życiu nie przeszkadza), ale dzięki niemu ostało się w mojej pamięci nieco utworów, nieco taktów i nieco wiedzy.
Passacaglia to muzyczna idee fixe zbioru opowiadań Sławomira Wernikowskiego nomen omen pod tym samym tytułem. Najwyraźniejsza jest w pierwszym opowiadaniu, gdzie mowa wprost o jednym z najsłynniejszych utworów organowych Bacha. Słychać jej basowe pomrukiwania, czuć jej ciężar znaczeniowy i widać jej plecionkową konstrukcję. W pozostałych wibruje śladem a to wiolonczeli, a to wspomnieniem dłoni pianisty lub niewidoczna, acz wyczuwalna, tańczy tremolo w dialogach.
Opowiadania Wernikowskiego są jak passacaglia skoncentrowane i skondensowane. Koncentrują się na chwili, na krótkich (z pozoru przelotnych) momentach w binarnych relacjach (to pokłosie matematycznych korzeni autora), bo w większości przypadków konstrukcja opiera się na duetach, choć wyjątkowo mamy też solówkę w opowiadaniu „Ciotka” i trio w „Krzyku”. Kondensują się na wymianie zdań, czyli na współczesnym dialogu, tak zwanej nowoczesnej rozmowie. Myśli i słowa bohaterów niejednokrotnie mijają się, przechodzą obok, chybiają, a gdy trafiają, to ranią i szarpią. Ostre niczym skalpel, nabierają szybkości rozpędzonej piłki tenisowej, uderzając, zostawiają ślad w postaci niedopowiedzenia. Teraz kolej na odwet i już druga strona bierze zamach słowem. Ripostując krótkim sztychem, naznacza przestrzeń zadrą niezrozumienia. I znowu błyskawiczna replika wyprowadzana z przekąsem. Rozmówcy energicznie fechtują słowem, bo to, w ich ocenie, być może jedyny sposób na rozładowanie i odreagowanie piętrzących się w nich emocji. Niemal skrótowe, niepełne, jakby niedokończone zdania mają utożsamiać współczesny trend, by wyrazić coś szybciej, a skoro szybciej, to także krócej. Lecz jak się okazuje, nie zawsze krócej znaczy lepiej. Stąd postaci z opowiadań zdają się gubić takt w sferze komunikacji. Wniosek? Tylko prawdziwy mistrz precyzji może pozwolić sobie na skróty myślowe. Dlatego podobnie jak Bachowska passacaglia, choć zwarta, zachwyca maestrią i bogactwem wariacji, tak opowiadania Wernikowskiego wyróżniają się wysoką formą kompozycyjną i świetną modulacją przekazu prowadzącego do zamierzonego efektu.
Bohaterami opowiadań Wernikowskiego są osoby na swój sposób ułomne, kalekie wewnętrznie i emocjonalnie niedostrojone. Inteligentna call girl trafiająca na utalentowanego inżyniera samouka z alkoholową kartoteką czy próbujący zmierzyć się w swych wspomnieniach ze społecznym wizerunkiem zmarłej ciotki członek rodziny naznaczony piętnem agorafobii bądź opętany niemal nerwicą natręctw muzyk podejmujący się wyjaśnienia tajemniczego zaginięcia kobiety (niemal jak bohater w „Obietnicy” Duerrenmatta). Każdego z nich uwiera współczesny świat. Jeden zmaga się z obojętnością, inny sam borykając się z brakiem stabilności i niedocenienia, musi stawić czoła życiowemu konformizmowi. W każdym spiętrzone frustracje skutkują retorsjami w postaci napiętych do granic emocji. A gdzie jak nie w dialogach dać upust uczuciom? Dlatego w dialogach u Wernikowskiego wybrzmiewa basowe warczenie braku nadziei, głębokimi tonami pomrukuje wrażenie osamotnienia, a poczucie krzywdy schodzi do najniższych rejestrów. I znów jak w passacaglii autor wprowadza do dyskusji delikatne akordy uśmiechów, nikłe nutki wskazujące na zalążek zastanowienia nad sytuacją, aż po tonację z lekko drżącym światełkiem będącym być może początkiem zrozumienia i zaspokojeniem skrytych pragnień. Te dwie równoległe (choć znaczeniowo nie równoważne) linie melodyczne nieustannie zbliżając się, przeplatając, narastając, tylko czasami zwalniają, by po chwili jeszcze intensywniej przybrać na sile, i doprowadzić do finałowej kulminacji.
„Passacaglia” Sławomira Wernikowskiego nad wyraz pozytywnie zaskoczyła mnie szczególną wprawą operowania słowem i budowania odcieni przemijającej chwili. Ten zbiór jest także wręcz matematycznie precyzyjny w kompozycji. Z pełnym przekonaniem polecam go każdemu, kto lubi minorowo wzruszające, a zarazem melodyjne uderzenia pióra i zapewniam, że czas poświęcony „Passacaglii” przyniesie czytelnikowi cenne literackie wrażenia.       
Za możliwość zrecenzowania książki dziękuję autorowi. 
sławomir wernikowski passacaglia, wydawnictwo forma opowiadania
Sławomir Wernikowski "Passacaglia"/Wydawnictwo Forma

12/09/2019

ZAPOWIEDŹ - Barbara Wrzesińska "Żywe cienie"/Psychoskok

żywe cienie, barbara wrzesińska, poezja, psychoskok
Barbara Wrzesińska "Żywe cienie"/Psychoskok

Jak wygląda współczesny świat?

Pogoń za dobrami materialnymi, człowiek krzywdzi lub jest krzywdzony. Kontakty sąsiedzkie często ograniczają się do uprzykrzania sobie życia lub próby zaakceptowania otaczającej nas rzeczywistości kosztem własnego świętego spokoju.
Barbara Wrzesińska  w swojej poezji porusza trudne tematy. Jej twórczość przepełniona jest smutkiem, bezsilnością i czasem wręcz rezygnacją, z przebłyskami nadziei, która mobilizuje do podjęcia walki o lepsze jutro. Pisze o przemijającej młodości, uciekającym życiu i zbliżającej się śmierci. Każdy z jej wierszy ma w sobie cząstkę tego smutku, który nosi się w sercu. Rozczarowanie życiem, światem,  otaczającymi nas ludźmi. Degradacja środowiska, nieczułość na krzywdę zwierząt, konsumpcjonizm, a nawet niespełniona miłość.
Niejedna strofa niesie ze sobą wiarę w lepsze jutro. Smutek przeplata się często z drobnymi radościami, a wiara w przyjaźniejszy świat i szczęśliwszy czas, wciąż jeszcze tli się w sercu autorki.

Przewidywana data premiery: 23 września 2019 r.

Wydawca: PSYCHOSKOK
Kategoria: poezja
IBSN: 978-83-8119-545-4
EAN: 978-83-8119-545-4
Ilość stron: 201
Format: 148x210
Oprawa miękka
Prognozowana cena detaliczna: 19,90 zł

10/09/2019

Katarzyna Janus "Nigdy nie jest za późno" z Novae Res

nigdy nie jest za późno, katarzyna janus, novae res
Katarzyna Janus "Nigdy nie jest za późno"/Novae Res

Nieco pokiereszowała mnie mentalnie ostatnia lektura, dlatego pragnęłam odmiany, by odzyskać równowagę. A „Nigdy nie jest za późno” Katarzyny Janus uśmiechało się do mnie z sąsiedniej półki już od dawien dawna.
            Główna bohaterka, 45-letnia doktor Zuzanna, po raz pierwszy spędza nad morzem urlop we własnym towarzystwie. Mąż – w wyniku przeprowadzonego rozwodu na tyle skutecznie zniknął z jej życia, że nie pojawia się na kartach powieści, a dorosłe dzieci pozostają w domu. Tym sposobem Zuzanna może spacerować, biegać, jeździć rowerem wzdłuż plaż, nabierać sił, odpoczywać, delektować się wolnością i słodką beztroską, nawet gdy przyjdzie jej w kraksie rowerowej mocno cieleśnie zbliżyć się do mężczyzny, który odegra istotną rolę w późniejszych perypetiach. By jednakowoż uczuciowe losy bohaterów nie zmierzały nazbyt szeroką drogą do romantycznego celu, pojawi się jeszcze jeden epuzer. Zuzanna przeżyje więc kilka wątpliwości.
            „Nigdy nie jest za późno” niesie ze sobą pakiet niezwykle pozytywnych wibracji. Bohaterka wprawdzie nieco stereotypowo uważa się za zwykłą szarą myszkę, która najlepsze (a może właściwiej byłoby powiedzieć najmłodsze albo najmniej dojrzałe?) lata ma już za sobą, jednak duszy i podskórnych pragnień nie da się tak łatwo oszukać rozumem, dlatego Zuzannie przyjdzie nie raz próbować poskramiać przebłyski serca, któremu na szczęście obce okazują się być limity wiekowe. Niby tak od niechcenia sobie puknie-stuknie, niby nie domaga się niczego głośno, przecież nie wali jak oszalałe, a potem nagle elektrokardiogram wykazuje miłosne wskazania.
            Katarzyna Janus kocha nadmorskie krajobrazy. To absolutnie widać w tej powieści. Najpierw sycimy się Bałtykiem, a niebawem przenosimy się na jedną z fryzyjskich wysp na Morzu Północnym – Foehr. I tam wspólnie z Zuzą możemy sobie dosłownie pohasać po przeogromnych piaszczystych plażach, cieszyć oczy lokalną architekturą, gdzie jasne domki mrugają do nas kolorowymi okiennicami, zaznać siły przypływów i odpływów, odgarniać z twarzy stargane wiatrem kosmyki włosów, chłonąć świeżość i ostrość morskiego powietrza. Także życie bohaterów kołysze się w rytmie morskich fal. Szszsz… i wraz z przypływem zostajemy uszczęśliwieni przyjemnym zdarzeniem. Szszsz… i już odpływ zawłaszcza sobie bez pardonu kawałek naszej, dotychczas niczym niezmąconej, radości. Szszsz… i tak w kółko. Życie daje i odbiera. Szszsz… morze zbliża do siebie bohaterów. Szszsz… by znowu przewrotnie oddalić ich od siebie…
            Katarzyna Janus ma też wyrobione poczucie estetyki. Prowadzi nas po miejscach, w których sama dobrze się czuje. Plaże, morze, promenady z urokliwą zabudową, ścieżki wiodące po pagórkach wzgórz z miękko kłaniającą się roślinnością… To wszystko stwarza aurę, jakbyśmy tam byli, mieszkali, widzieli i znali od zawsze. W przemyślany sposób autorka dobrała również wnętrza. Są gustowne, doświetlone blaskiem świec, otulone miękkim włochaczem, dopełnione kominkowym ciepłem i drobiazgami podkreślającymi indywidualny styl. Hm, aż chce się tu przebywać.
„Nigdy nie jest za późno” Katarzyny Janus czytałam akurat w chłodniejszej końcówce lata, z podkulonymi nogami na ulubionej sofie, przede mną imbryk pełen parującej herbaty gotowy do akcji. I tego właśnie było mi trzeba, by wczuć się w pogodny klimat, odprężające opisy, chochlikowe żarty. Oj, bo też zapomniałam powiedzieć, że dywagacje Zuzanny z drwiąco-kpiącym chochlikiem wieńczące wiele jej wewnętrznych rozterek rozweselały mnie i stanowiły jeden z moich ulubionych elementów lektury. Przyłapałam się nawet na tym, że zastanawiałam się „No, to teraz pora na chochlika, gdzie jest ten drań i jak zareaguje?”. Do tego w tle swingujące melodie oraz ujmujący i bezpośredni charakter Zuzy. (Choć wiemy doskonale, że Zuza to tylko przykrywka dla samej autorki, prawda?)
Czasami miałam jednak wrażenie, że z niektórych fragmentów powieści przeziera swego rodzaju niepewność czy może raczej wahanie autorki, coś jakby kropla dysonansu, powodując, że tok opowieści zdawał się tracić swoje gładkie tempo. Być może wynika to z faktu, że „Nigdy nie jest za późno” stanowi debiut literacki Katarzyny Janus? Z pełną odpowiedzialnością puszczam jednak oko do autorki, stwierdzając, że chętnie sięgnę po jej kolejne tytuły, by przekonać się, jak rozwija swój styl i warsztat pisarski.

Za możliwość zrecenzowania książki dziękuję autorce.