Gdy wzięłam w dłonie książkę
Sławomira Wernikowskiego, przez myśl przebiegł mi cień rozczarowania. Takie
maleństwo? Takie niby nic, dywagowałam na temat formatu. Ale za to ładna
okładka. No, i tytuł! Ba! Kto teraz takie tytuły nadaje? Kto w ogóle wie, co to
jest passacaglia?! Przyznam się, że sama bym nie wiedziała, gdyby nie pasjonat
profesor-meloman ze szkoły podstawowej, który dosłownie zadręczał moje uszy melodiami
różnych maści (a trzeba Wam wiedzieć, że generalnie muzyka mi w życiu nie
przeszkadza), ale dzięki niemu ostało się w mojej pamięci nieco utworów, nieco
taktów i nieco wiedzy.
Passacaglia to muzyczna idee fixe zbioru opowiadań Sławomira
Wernikowskiego nomen omen pod tym samym tytułem. Najwyraźniejsza jest w
pierwszym opowiadaniu, gdzie mowa wprost o jednym z najsłynniejszych utworów
organowych Bacha. Słychać jej basowe pomrukiwania, czuć jej ciężar znaczeniowy
i widać jej plecionkową konstrukcję. W pozostałych wibruje śladem a to
wiolonczeli, a to wspomnieniem dłoni pianisty lub niewidoczna, acz wyczuwalna,
tańczy tremolo w dialogach.
Opowiadania Wernikowskiego są jak passacaglia skoncentrowane i
skondensowane. Koncentrują się na chwili, na krótkich (z pozoru przelotnych) momentach
w binarnych relacjach (to pokłosie matematycznych korzeni autora), bo w
większości przypadków konstrukcja opiera się na duetach, choć wyjątkowo mamy też
solówkę w opowiadaniu „Ciotka” i trio w „Krzyku”. Kondensują się na wymianie
zdań, czyli na współczesnym dialogu, tak zwanej nowoczesnej rozmowie. Myśli i
słowa bohaterów niejednokrotnie mijają się, przechodzą obok, chybiają, a gdy
trafiają, to ranią i szarpią. Ostre niczym skalpel, nabierają szybkości
rozpędzonej piłki tenisowej, uderzając, zostawiają ślad w postaci
niedopowiedzenia. Teraz kolej na odwet i już druga strona bierze zamach słowem.
Ripostując krótkim sztychem, naznacza przestrzeń zadrą niezrozumienia. I znowu błyskawiczna
replika wyprowadzana z przekąsem. Rozmówcy energicznie fechtują słowem, bo to, w
ich ocenie, być może jedyny sposób na rozładowanie i odreagowanie piętrzących
się w nich emocji. Niemal skrótowe, niepełne, jakby niedokończone zdania mają
utożsamiać współczesny trend, by wyrazić coś szybciej, a skoro szybciej, to
także krócej. Lecz jak się okazuje, nie zawsze krócej znaczy lepiej. Stąd postaci
z opowiadań zdają się gubić takt w sferze komunikacji. Wniosek? Tylko prawdziwy
mistrz precyzji może pozwolić sobie na skróty myślowe. Dlatego podobnie jak Bachowska
passacaglia, choć zwarta, zachwyca maestrią i bogactwem wariacji, tak opowiadania
Wernikowskiego wyróżniają się wysoką formą kompozycyjną i świetną modulacją przekazu
prowadzącego do zamierzonego efektu.
Bohaterami opowiadań Wernikowskiego są osoby na swój sposób ułomne,
kalekie wewnętrznie i emocjonalnie niedostrojone. Inteligentna call girl
trafiająca na utalentowanego inżyniera samouka z alkoholową kartoteką czy
próbujący zmierzyć się w swych wspomnieniach ze społecznym wizerunkiem zmarłej
ciotki członek rodziny naznaczony piętnem agorafobii bądź opętany niemal
nerwicą natręctw muzyk podejmujący się wyjaśnienia tajemniczego zaginięcia kobiety
(niemal jak bohater w „Obietnicy” Duerrenmatta). Każdego z nich uwiera
współczesny świat. Jeden zmaga się z obojętnością, inny sam borykając się z
brakiem stabilności i niedocenienia, musi stawić czoła życiowemu konformizmowi.
W każdym spiętrzone frustracje skutkują retorsjami w postaci napiętych do
granic emocji. A gdzie jak nie w dialogach dać upust uczuciom? Dlatego w
dialogach u Wernikowskiego wybrzmiewa basowe warczenie braku nadziei, głębokimi
tonami pomrukuje wrażenie osamotnienia, a poczucie krzywdy schodzi do
najniższych rejestrów. I znów jak w passacaglii autor wprowadza do dyskusji delikatne
akordy uśmiechów, nikłe nutki wskazujące na zalążek zastanowienia nad sytuacją,
aż po tonację z lekko drżącym światełkiem będącym być może początkiem
zrozumienia i zaspokojeniem skrytych pragnień. Te dwie równoległe (choć znaczeniowo
nie równoważne) linie melodyczne nieustannie zbliżając się, przeplatając,
narastając, tylko czasami zwalniają, by po chwili jeszcze intensywniej przybrać
na sile, i doprowadzić do finałowej kulminacji.
„Passacaglia” Sławomira Wernikowskiego nad wyraz pozytywnie zaskoczyła
mnie szczególną wprawą operowania słowem i budowania odcieni przemijającej
chwili. Ten zbiór jest także wręcz matematycznie precyzyjny w kompozycji. Z
pełnym przekonaniem polecam go każdemu, kto lubi minorowo wzruszające, a
zarazem melodyjne uderzenia pióra i zapewniam, że czas poświęcony „Passacaglii”
przyniesie czytelnikowi cenne literackie wrażenia.
Za możliwość zrecenzowania książki dziękuję autorowi.
Sławomir Wernikowski "Passacaglia"/Wydawnictwo Forma |
Okładka oszczędna ale przykuwa wzrok. Tytuł faktycznie mało sugestywny ale recenzja zachecająca.
OdpowiedzUsuńZdecydowanie warto poczytać i posłuchać dźwięków passacaglii. Pozdrawiam.
Usuń