14/01/2021

Gość "Rozmów z Duszkiem" - Anna Korzeniowska-Bihun

 


Zapraszam do obejrzenia kolejnego materiału z cyklu "Rozmowy z Duszkiem". Tym razem gościem jest Pani Anna Korzeniowska-Bihun - doktor nauk humanistycznych, specjalistka z zakresu wiedzy o teatrze, tłumaczka z języków wschodniosłowiańskich (białoruskiego, ukraińskiego, rosyjskiego) oraz angielskiego. 
 
Rozmawiamy o roli tłumacza, o teatrze, filmach, książkach oraz... szczepieniach. Anna Korzeniowska-Bihun tłumaczyła powieść Natałki Babiny pt. "Bodaj Budka" z Domu Wydawniczego REBIS. (Blog "Czytam duszkiem" również miał okazję recenzować ten tytuł.) Dowiemy się, ile języków źródłowych występuje w książce i czemu służy to zróżnicowanie. Usłyszymy, w jakie pułapki może wpaść tłumacz wielu języków i jak sobie musi z nimi radzić. Poruszamy interesującą i ważną kwestię wielkości Europy w kontekście wojny w Donbasie oraz dyskutujemy o ukraińskim filmie dokumentalnym "Kakofonia Donbasu", który przedstawia sytuację w tej części Europy.

Nie zapominamy też o zapowiadanym wątku związanym ze szczepieniami przeciwko COVID-19 i akcji informacyjnej #SzczepimySięDuszkiem. Będziemy mieli okazję posłuchać argumentów kolejnej osoby na temat zasadności szczepień przeciwko COVID-19.

A teraz zapraszam już do obejrzenia niezwykle intrygującej rozmowy z doktor Anną Korzeniowską-Bihun. 
 
Pozostałe materiały prowadzone w ramach akcji #SzczepimySięDuszkiem można obejrzeć tutaj: 
 

13/01/2021

Piotr Jastrzębski, Vladan Stamenkovic "Humanitarna wojna" z Instytutu Wydawniczego Książka i Prasa

 

Na elektronicznym czytniku wyswietlono stronę tytułową książki "Humanitarna wojna" obok figurka smukłego anioła.
Piotr Jastrzębski, Vladan Stamenkovic "Humanitarna wojna"/
Instytut Wydawniczy Książka i Prasa

Nie chce być inaczej. W nowym roku ciągnie mnie do starych książek. Najpierw „Historia Albanii” Jerzego Hauzińskiego i Jana Leśnego wydana w 1992 r., niedługo potem „Międzyrzecz” Piotra Ibrahima Kalwasa. Wyborna, ale z perspektywy, jaką rynek wydawniczy odmierza czas, wręcz antyk, bo z 2013 r. I teraz na dodatek „Humanitarna wojna” Piotra Jastrzębskiego i Vladana Stamenkovica z 2001 r. Istny zabytek. Co łączy te tytuły? Śródziemnomorskie tematy.

Z twórczością Piotra Jastrzębskiego zetknęłam się już wcześniej, czytając „Z dna” (z 2017 r. więc ledwie drobny przeżytek), która to książka zrobiła na mnie piorunujące wrażenie. Pamiętam ją do dziś i polecam każdemu, kto chce poznać prawdziwe życie bezdomnego, alkoholika i narkomana w jednej osobie. Z zaciekawieniem sięgnęłam więc po „Humanitarną wojnę”, której jest współautorem. I… I już po przeczytaniu kilku pierwszych zdań zorientowałam się, po której stronie mają serce autorzy i nie chodzi tu ani o anatomię, ani o poglądy polityczne.

„Humanitarna wojna” to krótki reportaż z pobytu autorów w Kosowie w 1999 r., a więc w okresie trwającej wojny domowej zakończonej bombardowaniami NATO, w efekcie których Slobodan Milosevic, ówczesny prezydent Federalnej Republiki Jugosławii, w skład której wchodziła Serbia i tym samym jeden z jej regionów Kosowo, zdecydował się na wejście KFOR w celu pokojowej stabilizacji sytuacji w kraju. Nie będę się tu skupiać na naświetleniu tła historycznego sytuacji w Kosowie, bo po pierwsze nie jest to moim celem, a po drugie jest to tak obszerny temat, że mógłby wystarczyć na osobny materiał. A powiem, że historia Bałkanów jest z wielu powodów wyjątkowa i mnie z równie wielu powodów intryguje.

Autorzy „Humanitarnej wojny” takie tło historyczne naświetlili, jednak warto zauważyć, że w białym świetle reflektorów stoją tu Serbowie, natomiast cień kładzie się na Albańczyków, którzy są zarówno bezpośrednim sąsiadem Serbii, jak i zamieszkują Kosowo. Podział na czarno-białe charaktery jest też widoczny w dalszych częściach materiału. Autorzy kilkakrotnie podkreślają, że chcieliby odczarować krzywdzący wizerunek Serbów, którzy są powszechnie uznawani za inicjatorów wielu konfliktów na Bałkanach, przypisuje się im także podsycanie nacjonalistycznych idei. Obawiam się jednak, że próba podjęta przez autorów skończy się fiaskiem, choćby dlatego, że wybielanie historii poprzez pokazywanie tylko niektórych faktów lub pokazywanie ich w określonym kontekście zawsze kończy się tak samo. Obaj autorzy to dziennikarze, obaj doskonale operują tak słowem, jak i piórem, więc raczej nie posługują się czystym fałszem, bo to byłoby za proste, ale chętnie sięgają po fragmenty informacji czy przedstawiają wybiórczo wydarzenia, a najbliższa wydaje się im być jednostronna interpretacja faktów, zwykle na korzyść Serbii. By nie być gołosłowną, podam przykłady. Znalezione na terenie Serbii resztki po bombach ze zubożonym uranem zostały jednoznacznie przypisane NATO. Faktem jest, że NATO dociskane przez opinię międzynarodową przyznało, że takiej broni używało. Faktem jednak jest również i to, że podobnymi bombami dysponowały także strona serbska i albańska lub jednostki paramilitarne z związane z daną stroną. A autorzy w żaden sposób nie udowodnili pochodzenia znalezionych fragmentów, jednak podają, że są to resztki bomb NATOwskich. Kolejny przykład: Armia Wyzwolenia Kosowa jest pokazana jako albańska organizacja terrorystyczna, bo taką przez długi czas swojego istnienia rzeczywiście była, organizując zamachy na ludność cywilną. Jednak autorzy zapomnieli wspomnieć, że i strona serbska sięgała po te same metody, wykorzystując do tego specjalne oddziały wojskowe i pozawojskowe. Przytoczone przykłady w żadnym wypadku nie oznaczają mojej akceptacji dla tego typu działań, a jedynie stanowią dowód na to, jak nieobiektywnie opisują sytuację autorzy. Takie przykłady można mnożyć.

Wspomniałam, że „Z dna” Jastrzębskiego wwierciło mi się w serce i w duszę. Może właśnie dlatego, że siła przekazu była mocno sugestywna. Bo Jastrzębski niewątpliwie ma dar pisania, nawet zaryzykowałabym stwierdzenie, że to jego prywatne remedium na życie, które każdemu potrafi dopiec. Jednak metoda, która sprawdziła się w przedstawieniu osobistych przeżyć z własnego życia, razi w przypadku stronniczego przedstawiania konfliktu w tej części Bałkanów. Tu nikt nie miał i nie ma czystego sumienia. Ani Serbowie, ani Albańczycy. Próba przedstawienia konfliktu na zasadzie, że my jesteśmy ci dobrzy, a wy jesteście ci źli, wypacza obraz. W Kosowie mordowali i jedni, i drudzy. W Kosowie gwałcili i jedni, i drudzy. W Kosowie manipulowali i jedni, i drudzy. Przypisywanie szczytnych zachowań Serbom, a podłych Albańczykom służy jedynie pogłębianiu wzajemnych animozji, które szczególnie narastały przez ostatnie dziesięciolecia, a korzeniami sięgają aż do poprzednich stuleci.

Warto natomiast podkreślić, jak wyraźnie i wprost została nakreślona rola Sojuszu Północnoatlantyckiego, który doprowadził do interwencji zbrojnej NATO w Kosowie „dla obrony praw człowieka”. Wprawdzie w jej wyniku Slobodan Milosevic zgodził się na wycofanie wojsk z Kosowa i wprowadzenie tam sił pokojowych KFOR, jednak bombardowania pogłębiły tylko katastrofę humanitarną, ponieważ setki tysięcy ludności cywilnej, szukając ucieczki przed zagrożeniem, opuściło z dnia na dzień swoje domy. Rzadko natomiast podnosi się jeszcze jeden istotny fakt, a mianowicie Sojusz po raz pierwszy dokonał operacji zbrojnej bez wymaganej zgody ONZ. Co to oznacza? Między innymi to, że działał niezgodnie z procedurami oraz iż z obrońcy stał się agresorem. Co smutne i znamienne zarazem, opinia międzynarodowa jest w ocenie działań Sojuszu podzielona. Tak pod względem zasadności dokonywania samej interwencji, jak i jej skutków.

Jeśli chcecie wyrobić sobie choć względnie obiektywne zdanie na temat wojny w Kosowie, ten  materiał Wam w tym nie pomoże, bo jest zwyczajnie stronniczy i jednostronny. Jedynym, ale bardzo ważnym i wartym zapamiętania przekazem płynącym z „Humanitarnej  wojny” jest przesłanie, że każda wojna to zło. W każdej wojnie każda zaangażowana w nią strona jest przegrana. Wojna nie wyłania zwycięzców, a budzi demony.

Za elektroniczny egzemplarz „Humanitarnej wojny” Piotra Jastrzębskiego i Vladana Stamenkovica dziękuję Iwonie Niezgodzie – organizatorce konkursu literackiego „Brakująca Litera”.

PS. Książkę czytałam w wersji elektronicznej. Wydawca niestety nie przyłożył się zbytnio ani do pracy korektorskiej, ani redakcyjnej. Chyba najbardziej w trakcie czytania irytowało mnie, że nagle numery stron pojawiały się tekście, zdarzało się nawet, że w środku wyrazów. Mam nadzieję, że kolejne wydanie będzie już dopracowane.

 

 

12/01/2021

Piotr Ibrahim Kalwas "Międzyrzecz" z Wydawnictwa JanKa

Przy otwartej książce siedzi biały pluszowy Duszek z bloga "Czytam duszkiem".
Piotr Ibrahim Kalwas "Międzyrzecz"
Wydawnictwo JanKa

Niektórzy może zauważą, że rok 2021 zaczęłam sentymentalnie, bo najpierw sięgnęłam po książkę historyczną, a teraz po „Międzyrzecz” Piotra Ibrahima Kalwasa – rzecz starą jak świat, bo (sic!) aż z 2013 r. Leciwa (jak na rynek wydawniczo-czytelniczy, bo obchodząca już ósme, cukrowe, urodziny) lektura okazała się wystarczająco słodka, by spędzić w jej towarzystwie zimowe wieczory.

Kalwas krążył wokół mnie od dawna. Albo może to ja krążyłam wokół niego? Jednak nasze ścieżki nie miały okazji się przeciąć, mijaliśmy się, wyczuwali z oddali, wciąż w zasięgu, lecz nigdy na tyle blisko, by wzajemnie sobie powiedzieć, że nadszedł czas. Swoisty znak czasu? Czy znak „Międzyrzeczy”?

            „Międzyrzecz” Kalwasa to dla mnie współczesny grymuar, czyli księga wiedzy tajemnej. Jednak w odróżnieniu od klasyki, która zawiera zbiory magicznych zaklęć i objaśnia znaczenia symboli, „Międzyrzecz” skupia się na efektach końcowych, czyli metafizycznych przeżyciach w drodze do odnalezienia źródeł… źródeł tworzenia i tym samym źródeł istnienia.

            Kalwas lewituje wśród wartości uniwersalizmu i synkretyzmu, jednak – jak zapowiada wydawca na okładce – to nie jest nudny traktat, brak tu pseudonaukowych dywagacji odstręczających wagą hermetycznego języka, wręcz przeciwnie, gdy tylko oswoicie się ze stylem, jaki autor wprowadza, zatracicie się w morzu fluidów emocji, wielorakości, wieloznaczności i odmian, które bez najmniejszych ograniczeń pączkują na kartach „Międzyrzeczy”.

Zawsze fascynowały mnie książki, które potrafią przykuć uwagę nie tyle samą akcją, co pomysłem na opowieść. I taki właśnie przypadek reprezentuje dzieło Kalwasa. Do autora siedzącego w warszawskiej kawiarni (a będącego jednocześnie bohaterem opowieści) przypadkowo podchodzi obcy mężczyzna. Starszy pan przedstawia się jako profesor literatury i prosi o przewiezienie starego greckiego manuskryptu do właściciela cennego dokumentu, który czeka na niego na Wyspach Owczych. Tak zaczyna się podróż ta prawdziwa – o ile tak można powiedzieć, bo u Kalwasa wszystko i nic może okazać się zarówno prawdziwe, jak i zmyślone – jak i ta rozgrywająca się na odległej wyspie Eysturoy, na którą autor, jakiś czas po dziwnym spotkaniu w stolicy, dociera późnym wieczorem. Zapada zmrok, w oddali migocą światła, a w mgle szklącej się na szybach auta pejzaż coraz bardziej się załamuje i rozpierzcha, wreszcie jednak zza strug tnącego niemal poziomo deszczu wyłania się dom, który opisał profesor. Tam wyczekuje adresat przesyłki. Okazuje się, że autor wprawdzie dotarł do celu, ale to nie koniec drogi, którą przyjdzie mu iść. Ogromny dom mieści mnóstwo drzwi, a za każdymi z nich skrywa się historia, odmieniana przez czas, ludzi, nastrój, emocje. A jednocześnie przez miejsce i ludzi również podobna. Jak to możliwe, że choć czas się cofa, powtarza i zatrzymuje, to te same chwile nie są jednak takie same? Spytajcie Kalwasa. On Wam powie, ale nie liczcie na prawdę. Bo tę każdy z nas musi odczytać ze znaków, które towarzyszą szkatułkowym opowieściom. Z ich arabeskowej helisy wykluwa się znaczenie symboli, cytatów, powracających snów, przebłysków myśli, kulturowych szyfrów prowadzących w zakamarki nie tylko arabskich czy judaistycznych wartości.

            U Kalwasa każdy, z pozoru bardzo rzeczowy, szczegół może być wykorzystany do stworzenia nierealistycznego nastroju. Każdy zostaje podszyty wielokropkiem wyobraźni odbiorcy. Tylko bowiem od fantazji i bystrości czytelnika zależy, dokąd picatrixowe formuły go doprowadzą i czy w ogóle ulegnie ich metafizycznym klimatom. Pozazmysłowe doznania mnożą się bowiem wprost proporcjonalne do wielości odmian zagadkowych scen z pogranicza świata snów, mitów i hagad. Kruche, spowite niedopowiedzeniem intrygują wielością subtelnych wariantów i – co zadziwiające – za każdym razem pozwalają odkryć kolejną wersję obrazu, jakby z ziaren czasu wyłaniały się warstwy oszlifowane sekretną zapowiedzią następnych i następnych wrażeń zapętlonych w nieskończoność.

            Powiedzieć, że Kalwas snuje opowieść rodem z „tysiąca drzwi” (niczym Szeherezada opowieści z „Tysiąca i jednej nocy”) byłoby niezgrabnym faux pas, bo Allahem a prawdą to wciąż ta sama nić, tylko opleciona innym wspomnieniem i niosąca różny ładunek ekspresji. Kalwas bowiem wciąż śni ten sam sen, lecz w innym wydaniu. Jakim? To zależy, które drzwi otworzycie i w jakim lustrze odbije się dzieło. Jednak niezależnie od wersji, w której się zatrzymacie na dłużej, czy to w śródziemnomorskich odcieniach słońca, czy raczej w spowitej niepokojącą wonią sił piekielnych, w każdej czeka na Was tak bogactwo szczegółów, jak i zadziwiająca giętkość języka, jakimi Kalwas (z pełną tego świadomością) nas urzeka.

            Jeszcze słowo o oprawie. Wydawca opatrzył „Międzyrzecz” Piotra Ibrahima Kalwasa monochromatycznymi ilustracjami i akcentami graficznymi. Ponieważ moje oczęta już nie te, co kiedyś, więc gdy grafiki zachodziły na wersy, miałam niejakie problemy z odczytaniem tekstu, ale takich przypadków było na szczęście niewiele. Wszędzie tam, gdzie stanowiły wyodrębniony i niezależny od tekstu materiał, prezentują się doskonale i zdecydowanie uatrakcyjniają opowieść.

            „Międzyrzecz” Piotra Ibrahima Kalwasa ukazała się nakładem Wydawnictwa JanKa.

PS. „Międzyrzecz” to jeden z najsłodszych i najbardziej nieoczekiwanych prezentów, jaki ostatnio mi się przytrafił😊

11/01/2021

ZAPOWIEDŹ - Stach Szulist "Coś przeminęło" z Wydawnictwa Psychoskok

 

Po suchej trawie idzie kobieta. Widzimy ją z tyłu. Ma nas sobie niebeską bluzkę i długą do ziemi spódnicę. Po obu stronach wiszą sznury z zawieszonymi słuchawkami telefonicznymi.
Stach Szulist "Coś przeminęło"/
Wydawnictwo Psychoskok

Szkoła jako pole bitwy? Oczywiście! Jeśli oglądasz szkołę z zewnątrz z przekonaniem, że równie pięknie jest wewnątrz, to najwyższa pora wyjść z tej „bańki” wyobraźni i przyjrzeć się strona po stronie panoszącemu się w środku upadkowi wszelkich zasad. Gorszącym układom z tronem i ołtarzem, zanikowi resztek przyzwoitości, a nade wszystko temu, co w efekcie czyni ucznia niewidzialnym pod zwałem procedur i absurdu.

Fabułę powieści stanowią epizody z życia wiejskiej nauczycielki – Miry – związanej uczuciowo z dyrektorem szkoły, zaangażowanej społecznie i towarzysko, zarazem mającej skomplikowane relacje z rodziną i przeszłość naszpikowaną błędami młodości. Poznajemy ją w momencie kolejnego wirażu życiowego, gdy po serii rozczarowań co do etycznych postaw najbliższych postanawia diametralnie – mimo pięćdziesiątki w metryce – przewartościować swoje życie. To również koszmarny obraz wnętrza prowincjonalnej szkoły, skąd fala zaniku kręgosłupów moralnych wywiała resztki przyzwoitości.

Przewidywana data premiery: 16 stycznia 2021 r.

Wydawca: PSYCHOSKOK

Kategoria: powieść obyczajowa

ISBN: 978-83-8119-730-4

EAN: 978-83-8119-730-4

Ilość stron: 361

Format: 148 x 210

Oprawa miękka

Prognozowana cena detaliczna: 37,90 zł