Dziś spotkała mnie
prawdziwa uczta… Częstowano nas bowiem wyśmienitym słowem… Słowem o Zofii
Urbanowskiej. Ale po kolei.
Spotkanie zorganizowała
Miejska Biblioteka Publiczna w Koninie, na wiadomość trafiłam (nomen omen) na
profilu Biblioteki, jednak informacja widniała tam w formie zwykłego posta, a
nie wydarzenia. Z punktu widzenia organizacyjnego warto tego typu eventy
ogłaszać w formie wydarzeń na FB, ponieważ wówczas istnieje możliwość
przetransferowania ich do własnego kalendarza, co z kolei jest wygodne, bo nawet
jeśli nam umkną z ulotnej pamięci, to kalendarz nam o tym przypomni. Zwykły
post nie daje takiej możliwości, ale to dygresja stricte organizacyjna.
Otóż, z dużym
zainteresowaniem wybrałam się na spotkanie z Panią Barbarą Kosmowską, która miała
przedstawić audytorium Zofię Urbanowską od strony „podwórka, wielkiego świata i
zmierzchu nad Koninem”, bo tak brzmiał temat wykładu. Przyznam się, że postać
Zofii Urbanowskiej nie była mi znana, aż do czasu przyjazdu do Konina. Dopiero
na terenach Wielkopolski usłyszałam o niej jako autorce książek dla dzieci. Dlatego
wpisałam przypomnienie do kalendarza i gdy nadszedł termin, mimo niezbyt
zachęcającej aury za oknem, podreptałam do Biblioteki.
I nie zawiodłam się,
ponieważ spotkanie z obiema pisarkami – faktyczne z Barbarą Kosmowską i
metaforyczne z Zofią Urbanowską – sprawiło mi dużą przyjemność. A była to
biesiada słowna w podwójnym znaczeniu, bo czymże jak nie słowem operuje autor,
a tu jeszcze autor o autorze. Właściwie trudno powiedzieć, co wywołało większą radość,
słuchanie tego, co mówi prelegentka, czy słuchanie, jak mówi. Jakkolwiek by do
tego nie podchodzić, i jedno, i drugie warte było spotkania.
Czy story of Zofia
Urbanowska mogłaby być interesująca dla współczesnego odbiorcy? Czy jest to
historia na miarę serialu na Netflixie czy choćby relacji w mediach społecznościowych?
No, bo urodzona w zubożałej rodzinie, wychowuje się na wsi, rodziców nie stać
na dobre szkoły, więc przenoszą jedynaczkę do szkółki prowadzonej przez siostry
zakonne, potem wyjazd do Warszawy – pamiętajmy, że to naonczas nie stolica,
lecz ledwo większe miasto w zaborze rosyjskim – i praca na pensji jako
nauczycielka. Pierwsza publikacja – klops, bo krytyka wieeeelce niełaskawa
jest. No, dobrze, ładna była (Urbanowska, nie krytyka), ale to w sumie wszystko,
bo nawet nieszczególnie wykształcona – jej edukacja zakończyła się na egzaminie
maturalnym. Ok, ok, wiem, powiecie, żebym nie była drobiazgowa, bo to przecież
inne czasy były. No, to może choć jakaś maleńka tragedia? Jakaś nieszczęśliwa
miłość? Może tajemnica w stylu z wierzchu słodka, w środku potwór? Szukam,
szukam i nie znajduję. Jestem już na etapie, gdzie uroda się wyczerpuje i nadal
żadnej sensacji mogącej wstrząsnąć współczesnymi. Taaak, obecnie jesteśmy
przyzwyczajeni do nadzwyczajnych zdarzeń, heroicznych czynów, przesadnych
wzlotów i wyolbrzymionych upadków. A zwyczajne życie, zwykła praca nie cieszy
się atrakcyjnością. Skrajności, wstrząsy i wszelakie hiper są natomiast na
fali. A ta szara mycha (może nawet czarna, bo ubierała się często w tenże kolor),
skromna, nieśmiała, stroniąca od świecznika czym nas może zainteresować?
Przecież w obecnej dobie nie mamy czasu na zastanawianie się, nie wspominając o
chwili samodzielnej refleksji, wolimy wygodnie przyjmować cudze opinie za
własne, bo przecież tak łatwiej. My chcemy odkrywać, a i to najlepiej szybko,
bo im więcej, tym lepiej. Liczy się ilość lajków, ilość followersów, ilość
wyświetleń, ilość challenge’ów (i tylko na marginesie nadmienię, że przecież
mamy polski odpowiednik w postaci „wyzwania”). Ufff… Aż się sama tym tempem
zasapałam… Otóż, może się okazać – ku nieoczekiwanemu zdumieniu poniektórych –
że zwyczajne życie może być losem c a ł k o w i c i e s p e ł n i o n y m. Bum… A to ci heca… Ale
jak to? Tak bez wielkiego halo? Bez głośnego łał?
Uważam, że większość z obecnych
na sali nie poświęci Urbanowskiej nawet chwili przemyślenia, bo przecież też nie
każdy musi być amatorem biografii, zwłaszcza osób tak mało wyrazistych w swym
charakterze i na dodatek ledwo rozpoznawalnych. Ale jeśli tylko choć niektórzy sięgną
po dodatkowe materiały na jej temat, to znaczy, że zaintrygowała ich ta postać
na tyle, by samemu wyrobić sobie zdanie o tej autorce. Ja z pewnością po takowe
sięgnę. Bo kto powiedział, że tylko historie znanych mogą być inspirujące?
Należy jednak wyraźnie podkreślić,
że do inspiracji Zofią Urbanowską w dużej mierze przyczyniła się sama
prelegentka, a dokładniej styl, w jakim prowadziła spotkanie. Jak już wcześniej
wspomniałam, niezmierną przyjemność sprawiło mi zagłębianie się w słowa, które nad
wyraz zgrabnie zarysowywały sylwetkę Urbanowskiej. Mogę powiedzieć, że kultura i
jakość słowa ujęły mnie na tyle głęboko, że z pewnością to wydarzenie utkwi mi
w pamięci i stanie się tematem dalszych rozmów. Oby więcej takich spotkań. Z doświadczenia
powiem tylko (bo przetestowałam to na własnej skórze), że dawka dobrej elokwencji
zwykle skutecznie zaspokaja mój apetyt na strawę duchową i koi potrzeby finezji
języka. Oczywiście, do czasu... do czasu aż znów kolejna porcja zostanie
zaaplikowana.
Materiały zdjęciowe: Marek Kowalski
więcej materiałów zdjęciowych na stronie:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz