M. Rejmer "Bukareszt. Kurz i krew" |
Po „Bukareszt…”
sięgnęłam po uprzedniej lekturze „Błota słodszego niż miód. Głosów
komunistycznej Albanii”, która wywarła na mnie mocne wrażenie. Po pierwsze, odpowiadał
mi bardzo sposób prowadzenia narracji. Po drugie, przedstawione wydarzenia drążyły
mi emocje jak kornik i chrobotały pod korą mózgową długo jeszcze po odłożeniu książki
(a to znak, że jest dobrze), a gdy ukoronowaniem mojej opinii o lekturze stała
się jeszcze możliwość weryfikacji aktualnych opinii Albańczyków o współczesnej
Albanii z własnym spojrzeniem (bo tak się zdarzyło, że jestem częstą bywalczynią
na Bałkanach), to nie wahałam się i wybrałam się niezwłocznie do Rumunii, bo i
po co zwlekać? Jednak trzeba dodać, że chronologicznie „Bukareszt…” jest literacko
młodszy od „komunistycznej Albanii”.
Książka podzielona jest
na 3 części. W pierwszej znajdziemy historie gównie z okresu rządów Ceausescu.
Niektóre tak niewiarygodne, że aż mącą się słowa podczas czytania. Jak to w ogóle możliwe, pytasz. Litery skaczą,
rozmywają się, wyginają, potem słaniają, w głowie ci szumi… Czytasz jeszcze raz
i jeszcze… No, i nie chce być inaczej. Dobrze zrozumiałeś… Zaraz po bestialskim
i nieludzkim eksperymencie w Pitesti popadasz w paranoję harmonogramów
rozrodczych przewidzianych dla potomkiń dumnych Daków i dzielnych Rzymian.
Czytasz i znowu nie możesz uwierzyć. Gdyby nie czarny humor, którym Rumuni perfekcyjnie
władają niczym Zeus egidą w obronie przed niepoczytalnością rzeczywistości, niewątpliwie
dopadłoby ich szaleństwo z domieszką paranoi.
Część druga natomiast to
zestaw krótkich migawek nawiązujących głównie do wydarzeń z okresu
międzywojennego. Masz wrażenie, że to fotoplastykon. Przewijają się tu miejsca,
sceny, postaci… Proszę Państwa, a oto i kolejne przezrocze, kroczymy Calea
Victoriei, główną ulicą Bukaresztu, a wzdłuż rozsiadły się blichtr i blask. Na
kolejnej fotografii Karol II przemyka ze swą historią, która jest impulsem do
poznania skromnej żony i chutliwej kochanki, gdzie władza goni ambicje, a może odwrotnie?
Kolejny obraz to Nicolae Ionescu i już snuje się nić historii prostytucji. Po szokujących
opowieściach z pierwszej części wydaje się, że tu autorka daje nam nieco
wytchnienia. To tylko pozory, nie dajmy się zwieść, bo i ta część finalnie wybrzmiewa
tragicznie – masakrą Żydów w Jassach w 1941 r.
I część trzecia – Bukareszt
teraz, Bukareszt współcześnie, Bukareszt bieżący. Taki, jakim jest obecnie. Rozłożysty
w swej strukturze, mięsisty w tkance, miejscami włóknisty i szorstki, gdzieniegdzie
lekko czerstwy, rozwijający się wg własnych reguł nieco absurdalnie, nieco
chropawo, odrobinę kulejąco. Z pewnością niewielu powie o nim piękny, a jednak przykuwający
uwagę, kuszący swą siłą przetrwania i dostosowania. Małgorzata Rejmer nie
skupia się na architektonicznej atrakcyjności stolicy, odsłania przed nami kilka
prawdziwych miejsc z ich żyjącymi mieszkańcami, ich zwykłymi rozterkami.
Mkniemy więc kilkakrotnie taksówką (nie ma dwóch takich samych kursów), wchodzimy
w plątaninę komunistycznych blokowisk (oj, nie są to osiedla z naszych
wyobrażeń), stajemy „twarzą w pysk” ze sforą bezdomnych psów wyłaniających się
nie wiadomo skąd i wałęsających się złowieszczo, zawodowo odczyniamy uroki,
żyjemy w stałym zagrożeniu trzęsienia ziemi, obcujemy ze sztuką rodem ze
śmietniska. Poznajemy istotę Bukaresztu od środka, od gorącego podbrzusza, od samych
trzewi. W tej wędrówce po scenach z życia towarzyszą nam wisielczy humor, surrealizm,
groteska i paradoks, które pozwalają zrozumieć mentalność Rumunów oraz źródła ich
siły i fatalizmu. Od razu staje się też jasne, dlaczego teatr absurdu Eugene’a
Ionesco wywodzi swe korzenie z Rumunii. Myślę też, że Bareja, gdyby go
przenieść z polskiego poletka na rumuńskie podwórko, też miałby wiele do powiedzenia.
Konwencja stylistyczna „Bukaresztu…”
jest podobna do „Głosów…”, a więc lekko ironizujący styl, w pozornie błahe wątki
wplatane są propagandowe zwroty typu Ojciec Narodu, Słońce Nadziei czy Geniusz Karpat,
co daje zabawny efekt i rozładowuje ciężar tematu. Autorka wykorzystuje
dwuznaczności, stosuje przewrotne argumenty wczuwając się w ten sposób w agitacyjne
tezy ówczesnej władzy. Oscyluje na granicy pastiszu i persyflażu, niespodziewanie
zmienia wątki narracji, podkreślając tym samym ich znaczenie. W wielu
fragmentach spotykamy się ze swobodnym, zbliżonym do potocznego, stylem prowadzenia
linii opowiadania. Dzięki temu zabiegowi mamy wrażenie, że nie czytamy, a
słuchamy niejako na żywo relacji z toczących się zdarzeń.
Ani „Głosy
komunistycznej Albanii”, ani „Bukareszt…” mnie nie zawiodły. Powiem więcej, oba
tytuły wywarły na mnie duży wpływ, prowadząc w świat nowych rejonów, ukazując
je bez szczególnego literackiego make-upu, czyli bez koloryzowania i upiększania.
Mało tego, jest tu sporo rozczarowań, zawodów, porażek, ludzkich słabości.
Dzięki nim relacje nabierają kolorytu i zyskują na obiektywizmie. Zdecydowanie
polecam i tym, co znają Bukareszt, i tym, co zamierzają z nim nawiązać
znajomość. Każdy znajdzie w tej lekturze swój własny bodziec, by poznać
stolicę.
8 duszków na 10, kilka pasjonujących
wieczorów, a także sporo przemyśleń i wzruszeń😊
WYDAWNICTWO CZARNE
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz