Urszula Stokłosa "Cichoborek"/Wydawnictwo JanKa |
Cichoborski międzyświat Urszuli Stokłosy przytrafił mi się w możliwie
najlepszym momencie, bo akurat wówczas, gdy potrzebowałam odetchnąć nieco od dusznej
rzeczywistości bez popadania w skrajne opary absurdu. A październikowy park okazał
się miejscem idealnym na lekturę, podczas czytania łaskotał oczy powłóczyście mglistym
złotem scenerii i nęcił nozdrza zapachem przemijającej chwili ukrytej pod
łupiną tyle co wyłuskanego rudego kasztana, sprawiając tym samym, że poblask
cichoborskich klimatów roztaczał swe wdzięki bez jakiejkolwiek miary, nie
oglądając się na żadne prawa ludzkie ani nawet boskie. Cóż było robić? Tkwiłam
na parkowej ławce nie wiedząc, czy to Wrocław jeszcze, czy już może tytułowy Cichoborek
wrzyna mi się sękatym drewnem w ciasny splot (mimo wielu lat cielesnego
obcowania) wciąż jednak nieznoszonych dżinsów. Klasyczna doskonałość antycznej jedności
czasu, miejsca i akcji przeistoczyła się we współczesną (acz równie doskonałą) harmonijność
miejsca i czasu dla odpowiedniej lektury. Taki układ, jak większości Wam zapewne
wiadomo, może być zwieńczony tylko triumfalnym „Alleluja”.
Tak, znowu spodobał mi się debiut pisarski. I tak, znowu spodobała mi
się książka z Wydawnictwa JanKa. Myślcie sobie, co chcecie, ale „Cichoborek”
Urszuli Stokłosy stał się dla mnie literacką smakowitością z cicha pęk. Tak
sobie z boczku półki niewinnie spozierał, niespecjalnie nawet kokietował
tytułem, od czasu do czasu ledwie brzegiem okładki zanęcał, aż tu nagle jak nie
rozbłyśnie narracją, jak nie rozbawi figlarną dygresją…
Ponoć Cichoborek de facto nie istnieje, trudno szukać go na mapie
Polski. Lecz czy na pewno? Niewielka wioska gdzieś w Polsce, życie toczy się
niespiesznie przerywane rytualnymi ceremoniami ślubów, chrzcin czy pogrzebów.
Są ploteczki, wzajemne animozje, czyli rzec można jak wszędzie. Nie pierwszy to
i nie ostatni raz „wsi spokojna, wsi wesoła” zostaje obrana na miejsce chwały
książkowych perypetii. W przypadku Stokłosy nie tyle miejsce mnie ujęło, co
sposób jego przedstawienia.
Stokłosa znalazła własny patent na widzenie świata i jego zilustrowanie.
W jej cichoborskim zwierciadle życie się nie rozprasza, nie załamuje swego
biegu, nie gubi rytmu, jej sferyczne lustro skupia i uwypukla to, czego zwykle
nie dostrzegamy, co z bagatelizującym wzruszeniem ramion pomijamy lub do czego
w ogóle nie przywiązujemy wagi. A Stokłosa z pozornych imponderabiliów potrafi
wywieść impuls sprawczy dla późniejszych wydarzeń o wiekopomnym dla bohaterów
znaczeniu, dzięki czemu w jej historiach nic się nie kończy, a wszystko się wręcz
zaczyna. Bo czyż tak prozaicznie przyziemny fakt, jak organiczny zapach
dochodzący z niczym nie wyróżniającej się ani kształtem, ani nawet celebrycką
marką prowincjonalnie obciachowej muszli klozetowej mógłby być zapowiedzią
naprawdę istotnych zmian w życiu dla nowocześnie wymuskanego obywatela świata
kultywującego najświeższe trendy proweniencją z big city life? Tak, Stokłosa celuje
w takich zestawieniach. A ja lubię tego typu narrację. Z lekka drwiącą, zręcznie
kpiącą, niejako niepoważną, nieprzystającą do powagi chwili. Bo w prawdziwym
życiu podniosły moment nie zawsze jest opakowany w filmowo nienaganną scenerię.
Najczęściej właśnie wyziera z zakamarków mało przystających do wagi ponad
wszelką miarę wartych odnotowania wydarzeń, jeśli nie w urzędowych annałach, to
choćby we własnej pamięci.
W co jeszcze trafiła Stokłosa? Lubię składać bohaterów stopniowo i
rozstawiać na planszy narracji wg wyznaczanych przez autora reguł. Kompletować z
wolna ich charaktery z fragmentów informacji. (Niemal jak w logicznej
łamigłówce, gdzie jeden ma 20 lat, a drugi nie ma siostry, czyli który jest
żonaty, skoro we wtorek nie padało. Nie obawiajcie się, klasyczna logika w Cichoborku
raczej nie gości.) Stokłosa wprowadza nas w świat każdego z bohaterów z osobna.
Prezentuje go jak czołowego solistę na scenie, skupia się na nim, odsłania jego
osobiste zacisze, pozwala nawet zajrzeć tu i ówdzie głębiej (ale nigdy nie
wszędzie i nie zawsze od razu), a następnie niespodziewanie i bez ceregieli pozostawia
go, by z równym zaangażowaniem skupić się na kolejnej postaci w następnej jednoaktówce.
Zbieramy te budzące nasze zadziwienie okruchy, ostrożnie dopasowujemy i już
wiemy, że może niby błahe, może i marginalne, ale jednak zostaną przez autorkę przemyślnie
wplecione w, z pozoru osobną, kolejną historię. (Bo jak wspominałam, u Stokłosy
nic się nie kończy). Osobne staje się z każdą wniesioną cegiełką
ponadjednostkowe, kumulatywnie nierozłączne i na dodatek często absolutnie bezkarnie
rozplenia się poza znaną nam zwyczajną rzeczywistość. Zawieszone w
międzyświecie bytuje swobodnie gdzieś na pograniczu nierealności, snu czy, bo
ja wiem, unikatowej nadświadomości bohaterów.
Świat widziany oczami Stokłosy jest pełniejszy o spostrzeżenia, o
wyobraźnię złudnie nieistotnego szczegółu. Ten świat jest bardziej kompletny,
wypełniony niespodziewanie oczywistymi odkryciami. I powiem Wam na ucho, że taki
świat jest wszędzie, nie tylko w Cichoborku. Nie każdy jednak potrafi dostrzec
w nim urok. Nie każdy potrafi dostrzec w nim sens. Nie każdy nawet o nim wie. Ale
o tym sza…
Za egzemplarz książki Urszuli Stokłosy pt. „Cichoborek” dziękuję
Wydawnictwu JanKa.
Zapraszam także do obejrzenia wywiadu z autorką "Cichoborka", który ukazał się w listopadzie 2020 r. w ramach cyklu "Rozmowy z Duszkiem".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz