Harlan Coben "W głębi lasu"/ Wydawnictwo Albatros |
Nie miałam pod ręką nic do czytania. Stop. Właściwie to miałam, ale nie
bardzo sama wiedziałam, na co mam ochotę. Po długim kręceniu nosem i po żmudnych
przebieraniach w przepastnych elektronicznych zasobach wybór padł na Harlana
Cobena w „Głębi lasu”. Gdzieś kołatało mi się w głowie to nazwisko, że
popularne, że związane z sensacją, kryminałem, thrillerem czy czymś w tym
rodzaju. Prawie. A prawie jednak robi różnicę.
Fabuła. Do Paula Copelanda, prokuratora
okręgowego w Newark, trafia policja, która znalazła zwłoki mężczyzny. Po
przeszukaniu denata okazuje się, że trop prowadzi właśnie do prokuratora. Co
więcej, zamordowanym ma być uznany 20 lat za zmarłego kolega Paula, tak oto sprawa
dotyka bolesnych wspomnień związanych z obozem dla młodzieży, podczas którego
zostało zamordowanych 2 nastolatków, a 2 pozostałych uznano za zaginionych, bo
nigdy nie odnaleziono ich ciał. Jedną z zaginionych osób była siostra Paula. Mężczyzna
zaczyna przypuszczać, że skoro po takim czasie odnalazł się jeden z
zaginionych, może i jego siostra żyje. Z przeszłością splata się teraźniejszość
– prestiżowa sprawa o gwałt, jaką prowadzi prokurator. Oskarżonymi są nienagannie
wychowani studenci z zamożnych domów, pokrzywdzoną dziewczyna, która eufemistycznie
mówiąc, parała się tańcem egzotycznym, czyli prostytucją, i już parę razy zadarła
z prawem.
Ponieważ Coben postawił sobie za cel
zazębić kilka wątków, co akurat uważam za ciekawe, dłuższą chwilę trwa wprowadzenie
czytelnika w ich szczegóły. Pojawi się też kilka spraw pobocznych, które po
pierwsze mają na celu nieco zbić z tropu śledczego, po drugie odłożyć w czasie
sprawy najistotniejsze, a po trzecie wprowadzić kilka elementów pomocniczych, służących
wyjaśnieniu ludzkich zachowań. Sam Copeland wydaje się być pociągającym bohaterem,
blisko czterdziestoletni wdowiec z dzieckiem, dobrze sytuowany, ubiegający się nawet
o fotel kongresmena i na dodatek błyskotliwie inteligentny. O jego aparycji
niewiele wiadomo, ale tyle chyba wystarczy, by czytelniczki (jeśli nie wszystkie,
to przynajmniej duża ich część) zaszczyciły go przychylnym spojrzeniem. Pan prokurator
nie jednego przestępcę skazał, nie jedno kłamstwo słyszał, by umieć odsiać
ziarno od plew. Do kwestii praworządności ma niemal ortodoksyjne podejście, a życie
pokaże mu, że może pewne poglądy będzie musiał zrewidować.
I to właściwie koniec pozytywów, które
miałabym do powiedzenia na temat „W głębi lasu” Cobena. Niezwykle przeszkadzał
mi język, jakim napisana jest książka. Miałam wrażenie, że tłumacz nie skupił
się należycie na swoim zadaniu. Niektóre fragmenty zwyczajnie zgrzytały mi w
uszach. Dosłowne kalki z angielskiego niestety nie zawsze dobrze brzmią w innych
językach. Konstrukcje szorowały po papierze i wybijały mnie z rytmu historii.
Tyle pod adresem tłumacza.
Drugi mankament nie dotyczy już tłumacza,
a samego autora lub dokładniej mówiąc sposobu prowadzenia przez niego dialogów.
Odnosiłam wrażenie, że Coben przeciągał rozmowy na siłę, bohaterowie powtarzali
frazy, czasami dyskusje nie wnosiły nic nowego do treści, ale absorbowały
czytelnika i odsuwały w czasie rozwiązanie zagadki. Ponadto, co było szczególnie
widoczne w wypowiedziach głównego bohatera, Coben tak bardzo starał się
wystylizować go na inteligentnego i bystrego prokuratora, że wydawało mi się,
że niektóre sprzeczki z prokuratorem w roli głównej, mają służyć tylko ukazaniu
jego wysokich lotów brawury intelektualnej. Nie przypadły mi też do gustu filozoficzno-psychologiczne
wynurzenia pana prokuratora. Na tle całości wypadały – w moim przekonaniu –
nieco sztucznie.
W sumie „W głębi lasu” Harlana
Cobena szczególnie mnie nie ujęło, choć generalnie pomysł na kryminał wraz z połączeniem
wątków uważam za udany, jednak język i stylistyka istotnie obniżają moją ocenę
na temat książki. Możliwe, że na całokształt oceny mogło mieć wpływ również
moje początkowe niezdecydowanie, jakiej atrakcji literackiej szukam. Przeczytać
przeczytałam, ale szału nie ma.
„W głębi lasu” Harlana Cobena ukazała się nakładem Wydawnictwa Albatros.