18/03/2019

Aleksandra Mazur "Aszerat"

Aleksandra Mazur Aszerat
Aleksandra Mazur "Aszerat"


            Ostatnie kilka dni spędziłam na Bliskim Wschodzie i w cesarskim Rzymie. Przeniosłam się tam za sprawą debiutanckiej powieści Aleksandry Mazur pt. „Aszerat”. Autorka promując tytuł zapowiada, iż jest to „powieść o sile miłości i mocy przebaczania. (…) To powieść zmieniająca życie (…) o kobiecie, której serce biło dla trzech wyjątkowych mężczyzn, kobiecie, której droga wiodła przez trzy potężne miasta, kobiecie, której duchowość kształtowała się na trzech odmiennych religiach.”
Ale po kolei. Miękka okładka ze zdjęciem dziewczyny o orientalnej urodzie „przybranej” makijażem we współczesnym stylu może przyciągać wzrok. Na odwrocie znajdziemy trzy krótkie wzmianki recenzenckie oraz skromną notkę dot. autorki (raczej info osobiste). Do przeczytania 489 stron.
W chwili rozpoczęcia historii tytułowa Aszerat ma 12 lat. Wychowuje się w zamożnym domu w Tyrze. Jej ojciec jest wpływowym sędzią Wielkiej Rady, bezdusznie wydaje wyroki i łatwo szafuje ludzkim życiem, dlatego wielu drży przed prominentnym acz bezdusznym dostojnikiem. Także i Aszerat boi się ojca tyrana, który poniewiera matką, bo urodziła mu trzy niechciane córki, z których życie dwóch ojciec poświęcił w ofierze lokalnemu bóstwu. Dopiero narodziny syna przywracają matkę chwilowo do łask. Jednak po tym, jak ojciec próbuje wydać młodziutką Aszerat za mąż, a wybraniec brutalnie posiąść wbrew jej woli, dziewczyna decyduje się opuścić dom rodzinny. I tak zaczyna się jej droga przez życie. Ta dosłowna wiedzie, m.in. przez Jerozolimę, Damaszek aż do Rzymu czasów cesarza Nerona. W tym sensie można powiedzieć, że mamy do czynienia z powieścią drogi. Byłoby jednak sporą nieścisłością, gdybyśmy się ograniczyli tylko do pojęcia geograficznego. Droga oznacza dla bohaterki także poszukiwanie swojego miejsca w życiu. Kim jestem? I po co? Nie da się ukryć, że Aszerat pozostaje pod przemożnym wpływem ówczesnego bohatera – Jezusa – przez jednych wielbionego, przez innych znienawidzonego i uznanego za szarlatana.
Rozpoczynając przygodę z Aszerat miałam wrażenie, że celem autorki jest pokazanie losów fikcyjnych bohaterów na tle historycznych wydarzeń. Nasunęły mi się też skojarzenia z sienkiewiczowskim „Quo vadis”. Może ze względu na czas akcji, który w książce Aleksandry Mazur obejmuje okres mniej więcej od ostatnich lat życia Jezusa do prześladowań chrześcijan przez Nerona. W istocie zbeletryzowane losy postaci stanowią tło do pokazania głównie życia Jezusa oraz jego nauk i sprowadzają się do przytaczania sporej ilości przypowieści czy też, w drugiej części lektury, innych ustnych historii odnoszących się głównie do działalności misyjnej uczniów Chrystusa. Część czytelników może takowy zabieg uznać za prawdziwą sposobność ku temu, by zapoznać się z materiałem biblijnym. Jednak ta część odbiorców, która ma mniejsze potrzeby obcowania z Pismem Świętym, może odczuwać pewien przesyt tematyką ewangelizacyjną. Odniosłam też wrażenie, że A. Mazur nie nadała protagonistom opowieści nazbyt indywidualnych rysów. Postaci są wstrzemięźliwe w okazywaniu uczuć, a jeśli autorka już decyduje się pewne emocje odsłonić, pokazuje je znów przez pryzmat wiary. Być może jest to działanie celowe.
Nie oznacza to jednakowoż, że w powieści nie można znaleźć interesujących fragmentów, np. scena intrygi zmierzająca do uratowania Jezusa pachnie prawdziwą sensacją. Jest też kilka opisów odnoszących się do obchodów świąt i zwyczajów czy pracy ówczesnych rzemieślników zamieszkujących głównie na Awentynie. Daje nam to impuls do poznania choćby niewielkiego kawałeczka codziennych zajęć jednej z najuboższych warstw społeczeństwa rzymskiego, jaką byli drobni wytwórcy, np. piekarze czy folusznicy. Mamy też zalążek przedsiębiorczości – rozwój handlu towarem deficytowym (dziś byśmy powiedzieli marki premium bądź zwyczajnie luksusowym), a wielce pożądanym nie tylko przez wysokie sfery patrycjuszowskie, lecz przede wszystkim przez samego cezara. Do ciekawostek można zaliczyć scenę zaślubin przybraną wyimkami z „Pieśni nad Pieśniami”. Pobudzająco na wyobraźnię działają też opisy miejsc, gdzie toczy się akcja, np. prężny Damaszek. Z niemałą przyjemnością zagłębiałam się w przedstawienie scen dot. obchodów święta Melkarta. Wprawdzie autorka wspomina, że jest to wytwór jej wyobraźni, bo nie trafiła na wiarygodne materiały źródłowe w tym zakresie, jednak umiejętność oddania atmosfery i klimatu ówczesnych wydarzeń polega właśnie na tworzeniu przekonywującej kreacji. Autorka zadbała też o egzotykę imion. Niektóre wprost odnoszą się do bóstw z tamtego okresu jak, np. Aszerat, Eszmun czy Taida. Mają prastare korzenie i przypisywane są im także określone znaczenia.
„Aszerat” to z pewnością obszerna lektura, w której oś spinającą miała stanowić kobieta będąca tytułową bohaterką. Jej postać pozostaje  w półcieniu katechetycznej warstwy, gdzie występują obszerne przypowieści, nauki i hagady. Tytuł zdominowało  głoszenie prawd wiary, dlatego czytelnik odczuwający potrzebę obcowania z dużą porcją biblijnych kanonów połączonych z literacką fikcją, czytając „Aszerat” będzie mógł czuć się usatysfakcjonowany. Niewątpliwie autorce zależało na postawieniu wyraźnych akcentów na pozytywne wartości będące też ideami uniwersalnymi – np. miłość w rozumieniu duchowej więzi oraz szacunku do drugiego człowieka, uczciwość, wybaczenie – i mającymi swe źródło nie tylko w dekalogu. Budują one ponadczasowo aktualne przesłanie, że dobro zwycięża i warto być przyzwoitym.

Za egzemplarz książki dziękuję autorce - Pani Aleksandrze Mazur.

15/03/2019

Lidia Tasarz "Bez wyjścia" (kontynuacja "Nici Ariadny")

Tasarz Bez wyjścia Psychoskok
Lidia Tasarz "Bez wyjścia"/Psychoskok

„Bez wyjścia” Lidii Tasarz stanowi kontynuację „Nici Ariadny”. W pierwszej części główna bohaterka, Agata, traci pamięć w wyniku wypadku. Prawdę o sobie odkrywa w dość sensacyjnych okolicznościach, a to, czego się dowiaduje, niekoniecznie układa się w logiczną całość. W „Bez wyjścia” Agata wraca do zawodowej aktywności, jednak nieoczekiwanie echem odzywa się rodzinny wątek aż zza oceanu.
            „Nić Ariadny” wywarła na mnie na tyle dobre wrażenie, że zdecydowałam się na kolejną odsłonę historii z Agatą w roli głównej. Przygotowałam sobie zestaw obowiązkowy, czyli książka, filiżanka herbaty, do tego małe co nieco słodkich frykasów i start… Agata po odzyskaniu pamięci i tym samym własnej tożsamości czeka z niecierpliwością na powrót do pracy. Dają o sobie jednak znać skutki urazu głowy, ale wreszcie otrzymuje długo wyczekiwane zadanie.
            Stara prawda głosi, że sprawdzone rozwiązania kuszą, by ponownie po nie sięgnąć. Skoro więc sprawdził się schemat zastosowany w „Nici Ariadny”, czemu nie wykorzystać go z powodzeniem jeszcze raz? Generalnie nie mam nic przeciwko takim metodom, pod warunkiem, że rzeczywiście profitują. „Bez wyjścia” w początkowej fazie – co w pewnym sensie zrozumiałe, bo przecież mogą się trafić czytelnicy, którzy nie znają „Nici Ariadny” – wprowadza w historię Agaty. Nie ma tu mocnego wejścia w postaci utraty pamięci przez główną bohaterkę, a narracja oscyluje głównie wokół przeszłych wydarzeń i skutków, jakie wywarły na życie Agaty. Agata niecierpliwi się, bo nie lubi bezczynności, a dodatkowo niekorzystnie odbijają się na jej psychice skutki uboczne wypadku. Jest więc rozdrażniona i poirytowana. Tasarz poświęciła sporo stron, by czytelnik wczuł się w nastrój i humory bohaterki. Jednak nastawiona na sensację z coraz większą niecierpliwością wypatrywałam momentu, kiedy zawiąże się akcja. (Ale muszę też przyznać, że wysiłek autorki nie poszedł na marne, bo rzeczywiście czupurność Agaty dawała się odczuć.) W „Nici Ariadny” Tasarz z aptekarską dokładnością dokładała fakty podsycając nimi zaciekawienie, tu autorka skupiła się na wewnętrznych przemyśleniach i retrospekcji. Na szczęście „Bez wyjścia” znacznie przyspiesza w drugiej połowie powieści, a dokładnie od momentu zniknięcia Agaty. Miejsce dywagacji na temat przeszłości, zajmuje dramaturgia wydarzeń. Znowu mamy do czynienia z dualizmem narracyjnym (opis wydarzeń z dwóch perspektyw angażuje uwagę czytelnika, który sam może weryfikować podane fakty nie czekając na objaśnienia narratora), przeważają żywsze dialogi, zdecydowanie więcej się dzieje, znów czuć rytmiczny tok książki akcji. I gdy w końcu otrzymałam to, czego wyczekiwałam, gdy już poczułam ten smaczek dobrze utrzymywanego tempa, to okazało się, że historia się wyjaśniła. Znamy tych złych i brzydkich oraz tych dobrych i pięknych… Meta zdobyta. Miałam niedosyt, że wszystko tak szybko się zakończyło, że autorka tyle co musnęła zalążek akcji i podniosła napięcie, to zaledwie kilkadziesiąt stron później podała rozwiązanie na tacy. (Dla niewtajemniczonych powiem, że „Bez wyjścia” ma 189 stron.) Jestem długodystansowcem, więc lubię, gdy akcja jest rozbudowana, gmatwa się, pojawiają się przeszkody, coś niby pasuje, ale potem okazuje się, że jednak nie. W „Bez wyjścia” mi tego trochę brakowało. Natomiast czytelnik nastawiony na sensację w mocno zwartej pigułce może być więcej niż zadowolony, bo prędko zaspokoi swoją ciekawość.
W sparingu „Nić Ariadny” kontra „Bez wyjścia” wyżej oceniam tę pierwszą. Wiem, wiem... Powiecie, że to błąd podchodzić do lektury w ten sposób. Jednakowoż trudno się ustrzec porównania, zwłaszcza gdy mamy po pierwsze książkę tej samej autorki i po drugie tytuł stanowiący kontynuację (kto wie, może będą kolejne części, więc będzie już nawet można mówić o cyklu). Taki to bezwzględny los sequeli. Żeby jednak sytuacja była jasna, dodam, że gdyby Lidia Tasarz zafundowała nam kolejną część, to chętnie po nią sięgnę. Odpowiada mi bowiem styl pisania tej autorki, tworzenie atmosfery bez zbędnego rozmywania akcji i wdawania się w szczegóły, a detali dokładnie tyle, by w efekcie końcowym dopasowały się w sensowną całość.