Aleksandra Mazur "Aszerat" |
Ostatnie kilka dni spędziłam na
Bliskim Wschodzie i w cesarskim Rzymie. Przeniosłam się tam za sprawą debiutanckiej
powieści Aleksandry Mazur pt. „Aszerat”. Autorka promując tytuł zapowiada, iż
jest to „powieść o sile miłości i mocy przebaczania. (…) To powieść zmieniająca
życie (…) o kobiecie, której serce biło dla trzech wyjątkowych mężczyzn,
kobiecie, której droga wiodła przez trzy potężne miasta, kobiecie, której
duchowość kształtowała się na trzech odmiennych religiach.”
Ale po kolei. Miękka okładka ze zdjęciem dziewczyny o orientalnej
urodzie „przybranej” makijażem we współczesnym stylu może przyciągać wzrok. Na
odwrocie znajdziemy trzy krótkie wzmianki recenzenckie oraz skromną notkę dot.
autorki (raczej info osobiste). Do przeczytania 489 stron.
W chwili rozpoczęcia historii tytułowa Aszerat ma 12 lat. Wychowuje się
w zamożnym domu w Tyrze. Jej ojciec jest wpływowym sędzią Wielkiej Rady, bezdusznie
wydaje wyroki i łatwo szafuje ludzkim życiem, dlatego wielu drży przed
prominentnym acz bezdusznym dostojnikiem. Także i Aszerat boi się ojca tyrana,
który poniewiera matką, bo urodziła mu trzy niechciane córki, z których życie
dwóch ojciec poświęcił w ofierze lokalnemu bóstwu. Dopiero narodziny syna przywracają
matkę chwilowo do łask. Jednak po tym, jak ojciec próbuje wydać młodziutką
Aszerat za mąż, a wybraniec brutalnie posiąść wbrew jej woli, dziewczyna
decyduje się opuścić dom rodzinny. I tak zaczyna się jej droga przez życie. Ta
dosłowna wiedzie, m.in. przez Jerozolimę, Damaszek aż do Rzymu czasów cesarza
Nerona. W tym sensie można powiedzieć, że mamy do czynienia z powieścią drogi.
Byłoby jednak sporą nieścisłością, gdybyśmy się ograniczyli tylko do pojęcia geograficznego.
Droga oznacza dla bohaterki także poszukiwanie swojego miejsca w życiu. Kim
jestem? I po co? Nie da się ukryć, że Aszerat pozostaje pod przemożnym wpływem
ówczesnego bohatera – Jezusa – przez jednych wielbionego, przez innych
znienawidzonego i uznanego za szarlatana.
Rozpoczynając przygodę z Aszerat miałam wrażenie, że celem autorki jest
pokazanie losów fikcyjnych bohaterów na tle historycznych wydarzeń. Nasunęły mi
się też skojarzenia z sienkiewiczowskim „Quo vadis”. Może ze względu na czas
akcji, który w książce Aleksandry Mazur obejmuje okres mniej więcej od ostatnich
lat życia Jezusa do prześladowań chrześcijan przez Nerona. W istocie zbeletryzowane
losy postaci stanowią tło do pokazania głównie życia Jezusa oraz jego nauk i
sprowadzają się do przytaczania sporej ilości przypowieści czy też, w drugiej
części lektury, innych ustnych historii odnoszących się głównie do działalności
misyjnej uczniów Chrystusa. Część czytelników może takowy zabieg uznać za
prawdziwą sposobność ku temu, by zapoznać się z materiałem biblijnym. Jednak ta
część odbiorców, która ma mniejsze potrzeby obcowania z Pismem Świętym, może odczuwać
pewien przesyt tematyką ewangelizacyjną. Odniosłam też wrażenie, że A. Mazur nie
nadała protagonistom opowieści nazbyt indywidualnych rysów. Postaci są wstrzemięźliwe
w okazywaniu uczuć, a jeśli autorka już decyduje się pewne emocje odsłonić,
pokazuje je znów przez pryzmat wiary. Być może jest to działanie celowe.
Nie oznacza to jednakowoż, że w powieści nie można znaleźć
interesujących fragmentów, np. scena intrygi zmierzająca do uratowania Jezusa
pachnie prawdziwą sensacją. Jest też kilka opisów odnoszących się do obchodów
świąt i zwyczajów czy pracy ówczesnych rzemieślników zamieszkujących głównie na
Awentynie. Daje nam to impuls do poznania choćby niewielkiego kawałeczka
codziennych zajęć jednej z najuboższych warstw społeczeństwa rzymskiego, jaką
byli drobni wytwórcy, np. piekarze czy folusznicy. Mamy też zalążek
przedsiębiorczości – rozwój handlu towarem deficytowym (dziś byśmy powiedzieli
marki premium bądź zwyczajnie luksusowym), a wielce pożądanym nie tylko przez
wysokie sfery patrycjuszowskie, lecz przede wszystkim przez samego cezara. Do
ciekawostek można zaliczyć scenę zaślubin przybraną wyimkami z „Pieśni nad
Pieśniami”. Pobudzająco na wyobraźnię działają też opisy miejsc, gdzie toczy
się akcja, np. prężny Damaszek. Z niemałą przyjemnością zagłębiałam się w przedstawienie
scen dot. obchodów święta Melkarta. Wprawdzie autorka wspomina, że jest to
wytwór jej wyobraźni, bo nie trafiła na wiarygodne materiały źródłowe w tym
zakresie, jednak umiejętność oddania atmosfery i klimatu ówczesnych wydarzeń
polega właśnie na tworzeniu przekonywującej kreacji. Autorka zadbała też o
egzotykę imion. Niektóre wprost odnoszą się do bóstw z tamtego okresu jak, np.
Aszerat, Eszmun czy Taida. Mają prastare korzenie i przypisywane są im także
określone znaczenia.
„Aszerat” to z pewnością obszerna lektura, w której oś spinającą miała stanowić
kobieta będąca tytułową bohaterką. Jej postać pozostaje w półcieniu katechetycznej warstwy, gdzie
występują obszerne przypowieści, nauki i hagady. Tytuł zdominowało głoszenie prawd wiary, dlatego czytelnik
odczuwający potrzebę obcowania z dużą porcją biblijnych kanonów połączonych z literacką
fikcją, czytając „Aszerat” będzie mógł czuć się usatysfakcjonowany. Niewątpliwie
autorce zależało na postawieniu wyraźnych akcentów na pozytywne wartości będące
też ideami uniwersalnymi – np. miłość w rozumieniu duchowej więzi oraz szacunku
do drugiego człowieka, uczciwość, wybaczenie – i mającymi swe źródło nie tylko
w dekalogu. Budują one ponadczasowo aktualne przesłanie, że dobro zwycięża i
warto być przyzwoitym.
Za egzemplarz książki dziękuję autorce - Pani Aleksandrze Mazur.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz