K. Kozioł "Moja dzika Syberia" |
„Stoi na stacji
lokomotywa, ciężka, ogromna i pot z niej spływa…”[1] To skład
kolei Transsyberyjskiej z Moskwy do Władywostoku. Czeka, by wyruszyć w trasę z
Europy i pomknąć przez calutką Azję. Jednak pomysł wyjazdu autorki książki pt.
„Moja dzika Syberia” Karoliny Kozioł kiełkuje aż w Londynie.
Jedną z pasji Karoliny
Kozioł jest, jak sama wyznaje, podróżowanie. Podróże są jej „uzależnieniem,
narkotykiem, miłością, szczęściem, walką ze sobą, strachem. Mieszanką
wszystkiego, co najlepsze i najbardziej przerażające.”[2] Któż nie
lubi podróżować, by odkrywać nieznane. Reportaż o Syberii – krainie kompletnie
mi nieznanej to może być lektura w sam raz dla mnie, tym bardziej że uwielbiam
reportaże. Ostatnio dzięki nim mogłam się przenieść do komunistycznej Albanii
czy skolonializowanego Konga. Nie czekałam więc i wsiadłam z autorką do
pociągu…
Zaraz po krótkim
wstępie zdradzającym kulisy przygody pojawia się bezpośredni zwrot autorki do
czytelnika, w którym Kozioł zaprasza do wspólnej wyprawy i gwarantuje pakiet
podróżnych atrakcji. Spodobało mi się takie podejście, więc tym bardziej
otworzyłam szeroko oczy, by z lektury-podróży niczego nie przegapić. Po krainie
tak rozległej jak Syberia spodziewałam się, że okaże się przebogatym źródłem i
inspiracją do niezliczonej ilości materiału, z którego autorce może być trudno
wybrać najcenniejsze perełki do opublikowania. Natomiast po młodej pisarce
spodziewałam się, że jej entuzjastyczne spojrzenie pozytywnie mnie zaskoczy
odkrywczym ujęciem tematu. Może byłam zbyt łapczywa na wrażenia i nowości, może
astrologiczny układ planet nie sprzyjał, może przyczyna leży jeszcze gdzie
indziej, muszę się przyznać, że „Moja dzika Syberia” nie przypadła mi do gustu.
Liczyłam na wnikliwe obserwacje, wartościowe rozmowy, a w efekcie dostałam „wikipedyczne”
info o wagonach kolejowych czy wzmiankę o cerkwi św. Bazylego w Moskwie. Ok.
150 godzin jazdy koleją zaowocowało rozmowami jak z ankiety socjologicznej z zaledwie
z kilkoma osobami. Liczyłam, że młoda dziewczyna ciekawa świata pokaże mi
Syberię, jakiej nigdy nie zobaczę w żadnym programie telewizyjnym, o jakiej nie
przeczytam w żadnym podręczniku. Po prostu szykowałam się na Syberię z krwi i
kości, ze śniegu i lodu, z trudu i mozołu. Taką zwyczajnie prawdziwą z
codziennym życiem, autentyczną szczerością ludzi z ich emocjami i pragnieniami,
zwyczajami, poglądami społeczno-politycznymi. Może niekoniecznie urodziwą
marketingowymi chwytami, a mimo to porywającą swą dzikością, szorstką i mroźną.
Po prostu chciałam tak dzikiej Syberii, jak by na to wskazywał tytuł.
Kto lub co jest sprawcą
tego ambarasu? Może mój sprecyzowany wzór standardów wobec określonego gatunku
literackiego, który uruchamia alert natychmiast, gdy tylko np. zamiast
reportażu podróżniczego otrzymuję raczej przewodnik turystyczny z krótkim
przerywnikiem w postaci niemal pamiętnikowej relacji z „challenge’u
narciarskiego”.
„Moją dziką Syberię”
Karoliny Kozioł traktowałabym właściwie jako quasi-przewodnik w pigułce.
Skondensowana forma może się okazać trafną konstrukcją zwłaszcza dla tych osób,
które czytają w biegu i nie przepadają ani za obszernymi, ani za wymagającymi
zastanowienia lekturami. Jedna z rozmówczyń przytacza filozoficzne porównanie jazdy pociągiem
do życia, konstatując „Wielu ludzi wkracza w nasze życie zupełnie przypadkowo.
Niektórzy pojawiają się na kilka dni (…), nieliczni pozostają z nami na
zawsze…”[3] To
stwierdzenie odniosłabym do książki Karoliny Kozioł – „Moja dzika Syberia”
została ze mną na chwilę.
Za egzemplarz „Mojej
dzikiej Syberii” dziękuję Wydawnictwu Psychoskok.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz