Edyta Kochlewska "Siedem ślubów mojej siostry"/ SILVER Oficyna Wydawnicza |
16/08/2021
ZAPOWIEDŹ - Edyta Kochlewska "Siedem ślubów mojej siostry" z SILVER Oficyna Wydawnicza
03/08/2021
Ken Follett "Filary ziemi", "Świat bez końca", "Słup ognia" z Wydawnictwa Albatros
Ken Follett "Filary ziemi", "Świat bez końca", "Słup ognia"/Wydawnictwo Albatros |
Zestaw „Filary ziemi”, „Świat
bez końca” i „Słup ognia” dostałam parę lat temu w prezencie od najbliższej mi
osoby. Pochłonęłam duszkiem, bo to książki – razem lub każda z nich z osobna –
dla tych, co lubią bez końca lub co najmniej bardzo dłuuuugo obcować… z
literackimi bohaterami, czyli w sam raz dla mnie.
Dlaczego do nich wróciłam?
Bo po pierwsze dawno nie miałam w łapkach czegoś mocno historycznego (akcja
pierwszej części dzieje się w XII wieku, a ostatniej w XVI, czyli już w elżbietańskiej
Anglii). A po drugie, bo naszła mnie ochota na odrobinę tajemnicy i sensacji
wplecionej w codzienne życie bohaterów.
Nie ma co opisywać fabuły,
bo tę większość z Was pewnie zna lub choć kojarzy historię. Przypomnę, że
nakręcono nawet serial. Gdy pojawia się tło historyczne, zaraz przebieram nóżkami
jak kapryśny dzieciak, łapki mi się wydłużają, by już, zaraz poczuć okładkę, a na
twarzy mam wypisane wielkim literami „CHCĘ TO MIEĆ!” Nie inaczej było i tym
razem.
Follett, choć nie jest
historykiem (może to i lepiej, bo wówczas może zamiast beletrystyki pisałby nudnawe
podręczniki akademickie, np. o średniowiecznych zwyczajach benedyktynów), w
mojej ocenie tworzy klimat epoki całkiem składnie i na tyle intrygująco, że
czytelnik już od pierwszych stron niemal wnika w wykreowany świat i potem już trudno
mu się rozstać z bohaterami, nawet szwarccharakterami, bo niezmiernie ciekawi
go, co też te dranie wymyślą, by tylko tym dobrym popsuć szyki. A udaje im się
to nader często, bo trzeba Wam wiedzieć, że Follett swoich bohaterów obdarza niemałym
intelektem. Tak, także przedstawicieli ciemnej strony mocy, przez co rozgrywki
dobra ze złem nabierają rumieńców i prawdziwego realizmu. Przecież nie od
wczoraj wiadomo, że psychika ludzka jest zawsze taka sama. Czy współcześnie, czy
w średniowieczu, to, co bohaterów podnieca, to kasa, seks i władza. Na te
elementy u Folletta możecie liczyć i nie zawiedziecie się. Jego postaci są z
krwi i kości, ich emocje również.
Ciekawie przedstawione są
kobiety w trylogii. Każda z nich to na swój sposób silna niewiasta, która musi stawić
czoła jak nie konkretnemu przeciwnikowi, to społecznym skostniałym konwenansom,
utartym przesądom czy własnym słabościom. Różnie z tego wychodzą, ale
przyjemnie obserwować, jak biorą się z życiem za bary. Żadna z nich nie
odpuszcza, by osiągnąć wymarzony cel, ale każda wybiera też inną drogę – pracę,
konsekwencję lub podstęp, czasami bunt, a nawet i diabelskie sztuczki się
przytrafią.
Sprawia mi również
literacką frajdę, gdy akcja jest wielowątkowa. A u Folletta zawsze jest. Że też
nie pomyli się, nie poplącze w scenariuszu. Jaki ma przepis? Nie wiem, grunt,
że działa. W jednej scenie jesteśmy w klasztornych celach i odważamy
ingrediencje na lecznicze mikstury, za chwilę w karczmie toczymy antałek piwa,
a w następnej niemal pazurami orzemy pole, by zebrać plon i nie zginąć zimą z
głodu. Oczywiście, w la grande finale, wszystko spaja się w jedną gładką
konsystencję i wyjaśniają elementy intrygi.
Follett funduje nie tylko szeroki
przegląd charakterów, od silnych okrutników po bystrych przywódców, lecz także bogatą rewię warstw społecznych. Począwszy od żebraków,
złodziei i wolnych chłopów bez ziemi, poprzez mieszczaństwo, kupiectwo, rzemieślników,
a na arystokracji i samych koronowanych głowach kończąc. O! Zapomniałabym, a to
przecież istotna siła napędowa w powieści – mnisi, księża i biskupi! Jak też
mogłam o nich nie wspomnieć? Braciaszkowie, wybaczcie mnie, białogłowie niepraktykującej
zbyt gorliwie cnót niewieścich. W piekle smażyć się za ten afront będę😊
Podsumowując, jeśli lubicie
dłuższe spotkania z bohaterami, jeśli intrygują Was kręte ścieżki inteligentnych
spisków, walka o władzę świecką i nad rządem baranków bożych, to ta trylogia może
się okazać w sam raz dla Was.
PS. Nie polecam uczyć się
historii z książek Folletta, ale jego literatura niewątpliwie może się przyczynić
do rozwijania pasji czytelniczo-kronikarskich.
26/07/2021
Oriana Fallaci "Korzenie nienawiści. Moja prawda o islamie" z Wydawnictwa Cyklady
Tej
WIELKIEJ Fallaci? – spytają jedni. Tej JĘDZY Fallaci? – fukną drudzy. Nazwisko
Fallaci pewnie obiło się Wam o uszy. To znana i swego czasu podziwiana włoska
dziennikarka, reportażystka i pisarka. Też swego czasu, jednak już nieco
później, była atakowana – właściwie ze wszystkich stron sceny politycznej i
przez wiele środowisk społecznych – za swoje radykalne i nieprzyjazne poglądy
na temat islamu.
Fallaci
należy do tej kategorii osób (o ile można mówić o kategoriach w kontekście człowieka),
którą się albo kocha, albo nienawidzi, a z całą pewnością nie wywołuje obojętności.
Podobnie jest z jej twórczością, która jednych rozpala do czerwoności z powodu ksenofobicznych
tyrad, innych ekscytuje swoim ostrym jak brzytwa intelektem. Dlatego Fallaci
trzeba czytać, choć nie zawsze należy się z nią zgadzać.
„Korzenie
nienawiści. Moja prawda o islamie” to zbiór wywiadów, esejów, fragmentów
artykułów, które Oriana Fallaci napisała przez lata aktywności zawodowej.
Całość została podzielona na 6 części tematycznych: „Niezakwefione kobiety”, „Prorocy
terroru”, „Polowanie na Żydów”, „Kto rządzi na Bliskim Wschodzie”, „Doniesienia
z pustyni” i „Komedia tolerancji”. W najstarszych materiałach autorka odnosi
się do lat 60-tych, do czasów konfliktu zbrojnego w Wietnamie, który według współczesnych
dziennikarzy stanowił miernik okrucieństwa wojennego. Obiektyw przykłada do
obrazu islamskich kobiet, które bez praw, bez woli, okryte od stóp do głów w
powłóczyste szaty niczym pakunek stanowią jedynie wartość prokreacyjno-rekreacyjną
dla muzułmańskich mężczyzn. Oczywiście wszystko w zgodzie ze świętą księgą,
czyli „Koranem”.
Ogromne
wrażenie robią rozmowy z wpływowymi politykami. W ich trakcie nie oszczędza
nikogo, bo Fallaci politykom się nie kłania, a poprawność polityczna jest jej
obca. Co ważne, Fallaci nie zadaje jedynie pytań, ona reaguje na rozmówcę,
wchodzi z nim w interakcje, czasami prowokuje, a nawet obnaża niekonsekwencje
interlokutora czy brak spójności w myśleniu. Zawsze przygotowana, podaje fakty,
cytuje wypowiedzi, przytacza liczby, nie daje się zaskoczyć. Kadafi pytany o
finansowanie światowego terroryzmu został wzięty przez dziennikarkę w krzyżowy
ogień pytań niczym z najnowocześniejszej artylerii, przy czym sam się ośmieszył,
plącząc się w infantylnych odpowiedziach. Z kolei w obecności Chomeiniego Fallaci
zrzuciła z siebie czador, który była zmuszona nałożyć, by móc porozmawiać z ajatollahem,
czym wywołała skandal, ale Chomeini jej ani nie wyprosił, ani nawet nie przerwał
spotkania. Uzyskała więc, co chciała.
I
trzecia część „Korzeni nienawiści. Mojej prawdy o islamie”, ta najbardziej
kontrowersyjna, wręcz obrazoburcza, to „Komedia tolerancji”, która powstaje po
zamachu terrorystycznym w 2001 r. na World Trade Center. Tu Fallaci wręcz przepełnia
wściekłość na islam, kipi niepowstrzymaną złością na muzułmanów i zachodnie
demokracje. Te ostatnie uważa za zbyt nieudolne i układne, by mogły się
przeciwstawić zmasowanemu, ukrytemu niebezpieczeństwu pod postacią napływu muzułmańskich
uchodźców oraz islamskiego terroryzmu.
Jakkolwiek,
jak wspomniałam już wcześniej, nie należy
się z Fallaci we wszystkim zgadzać, niewątpliwie pociąga w jej twórczości intelektualna
pasja, z jaką włada piórem i wyraża swoje poglądy. Za to szczerze podziwiam
Fallaci. Za jej wrażliwość na drugiego człowieka, ekspresję w przedstawianiu
świata, odwagę w obnażaniu krętactw i matactw. Jej obrazowość, dygresje, umiejętność
prowadzenia dyskursu intelektualnego mi imponują. Pod koniec życia stała się radykalnie
nieprzejednana, im bardziej krytykowana i wyszydzana, im częściej ciągana po
sądach, tym bardziej, mam wrażenie, zapiekle krzyczała z własnej barykady w
obronie swojej prawdy, także tej o islamie. Im bardziej ją zaszczuwano, tym
bardziej odgryzała się jak raniona lwica, która trawiona chorobą u schyłku swoich
dni wiedziała, że nie ma już nic do stracenia. Może tylko szokować, a przez to inspirować
do dyskusji, nadawać ton, podsuwać argumenty, rozbudzać wątpliwości. Dla wielu
stała się wyrzutem sumienia, a siła jej retoryki uwierała. Była zaangażowana w
to, co robiła, do samych trzewi, chyba wiedząc, że czasami nawet wbrew sobie,
byle przekonać do wartości Zachodu takich jak liberalizm, wolność, równość,
demokracja rozumianych wg ich niewypaczonych definicji. Fallaci była przez to jak
mało kto wolna. Miała swoje poglądy, wbrew krytyce wyrażała je publicznie i na
dodatek potrafiła je uargumentować. Nie uchylała się od nich w imię źle pojętej
poprawności politycznej, bo politykiem nigdy nie była, dlatego mogła sobie
pozwolić na bycie odważną. Za odwagę płaciła wysoką cenę, świat islamu wydał na
nią wyrok śmierci.
„Korzenie
nienawiści. Moją prawdę o islamie” Oriany Fallaci zaliczyłabym do lektur
obowiązkowych. Powinny ją przeczytać osoby o zróżnicowanych poglądach. Ci, co
mają wyrobione opinie, zapewne pod wpływem lektury nie zmienią stanowisk.
Jednak w mojej ocenie ta książka nie ma przekonywać, ta książka ma wyzwalać do myślenia,
do zadawania pytań, do zwracania większej uwagi na zjawiska, jakie zachodzą
wokół nas i inspirować do głębszej polemiki. Pozwólmy sobie na śmiałość w
otwartym myśleniu… by nie dać się zabetonować w ksenofobicznym strachu.
Oriana Fallaci jest także autorką sagi rodzinnej pt. "Kapelusz cały w czereśniach" z Wydawnictwa Literackiego.
09/07/2021
RECENZJA PREMIEROWA - Magdalena Mosiężna "Cień Debory" z Wydawnictwa JanKa
Dyptyk "Maryla i Debora" oraz "Cień Debory" Magdaleny Mosiężnej/ Wydawnictwo JanKa |
Maj. Kwitną bzy. Tegoroczny miesiąc zakochanych określiłabym
jako chłodny. Temperaturowo wcale nie lepszy od poprzedniego, ale za to
literacko… Fiu, fiu, kto by pomyślał…
W maju 2020 poznałam
„Marylę i Deborę” Magdaleny Mosiężnej, a w maju tego roku „Cień Debory”
przyjemnie przesłonił mi szarą aurę za oknami. Mimo że świat literackich
bohaterów nie okazał się nazbyt kolorowy, to historia, którą opowiada Mosiężna,
jest zdecydowanie warta poznania.
O postawach dwóch
bohaterek, ich charakterach i ideałach pisałam w recenzji „Maryli i Debory” Przedpremierowa recenzja "Maryli i Debory" Magdaleny Mosiężnej.
O tym, że poglądowo Maryla nie podbiła mojego serca (raczej miałam ochotę
niepedagogicznie trzepnąć ją w jej piękną, acz momentami pustą główkę), też się
wypowiadałam. Co więc ma w sobie ta kobieta, że mimo wad, mimo kontrowersji,
jakie wywołuje we mnie jej zachowanie, z zaciekawieniem sięgam po kolejny tom jej
historii? Sprawdźmy.
Gdy opadł bitewny pył z
pierwszej części sagi, bohaterowie potargani szaleństwem wojennych burz wracają
do domów, wracają do Warszawy, a właściwie do tego, co z niej pozostało. Wśród
zgliszcz odnajdują się starzy przyjaciele, ale spośród tych samych zgliszcz wyrastają
również gorliwi działacze nowego ładu, którzy po przejęciu władzy z werwą zelotów
krzewią wzorzec socjalistycznego obywatela (z jego nie tylko robotniczo-chłopskim
pochodzeniem, lecz także siermiężnym podejściem do wartości) i zajadle
wypleniają „intelygienckie” naleciałości. Do stolicy wraz dziećmi i mężem przybywa
także Maryla. Najbliższa rodzina w komplecie, więc wydawałoby się, że można
zaczynać patrzeć w przyszłość. Ani jednak przeszłość nie jest tak łatwa do
wygumkowania, ani teraźniejszość nie tak przychylna, jak by się w głębi serca pragnęło.
Wszystko to za sprawą samej autorki, bowiem Mosiężna wyspecjalizowała się w
rzucaniu kłód swoim bohaterom. Gdy tylko na horyzoncie pojawia się promyk
nadziei, ta, niczym złośliwa Eris, przynosi im jak nie komplikację małżeńską, to
– gdy ponownie zaświeci iskierka radości – w rewanżu po złapaniu przez nich niemal
ostatnim tchem kruchej równowagi przeszkodę innego rodzaju. I tak w kółko.
Skoro już o bohaterach
mowa, to trzeba powiedzieć, że nie są oni herosami w klasycznym ujęciu. Nie
rzucają się z bagnetem na czołgi, nie szafują hasłami „Bóg. Honor. Ojczyzna”.
Ich heroizm jest innego rodzaju. To powszedni trud zmagania się z
rzeczywistością. To troska o dzieci, dom, rodzinę. To codzienne zmartwienia o
przetrwanie i byt. Marylę, naznaczoną piętnem żony „bandyty” akowca, dotknie ostracyzm
społeczny w pracy. Na własnej skórze doświadczy skutków peerelowskiego aparatu
przesłuchań, będzie samotnie zmagać się z demonami przeszłości, niezrozumieniem
najbliższych, opuszczeniem, ale – aż niemal ocierając się o zarzut
egoistycznego pragmatyzmu czy wręcz oportunizmu – uparcie i skrycie nie podda
się w staraniach o własne szczęście. I chyba ta umiejętność przetrwania,
podnoszenia się z gruzów, nieidealna i nieidealistyczna chęć życia stanowi o
jej sile. Z każdej sytuacji, choć poobijana, wychodzi wzmocniona. Jak to się
dzieje? Może dlatego, że Mosiężna budując postać Maryli, z wyczuciem dobrała
proporcje w dawkach ideałów, które – jak wiadomo – chleba nie dają, a tylko niepotrzebnie
rozpalają myśli, i życiowych realiów, które to z kolei pozwalają te ideały realizować, o ile do obu
zmiennych zastosuje się właściwe parytety. Takie podejście pozwala bohaterce
przebrnąć obronną ręką przez różnorakie kryzysy, z którymi inni już tak
sprawnie sobie nie poradzili. Ten wątek jeszcze rozwinę nieco później.
Inspirację do życiowych
trosk bohaterów Mosiężna zdaje się czerpać w dużej mierze z historii. Nie, nie
nazwałabym „Cienia Debory” powieścią historyczną, może raczej z tłem
historycznym. Czytelnik znajdzie tu zarysowaną sprawę nacjonalizacji, sygnał o pogromie
Żydów w Kielcach czy kwestię powstania PZPR. Autorka uchyla też rąbka świata
wydawniczo-literackiego z postaciami takimi jak choćby Dąbrowska, Watt,
Iwaszkiewicz, Broniewski czy Tuwim. Wszystkim wprowadzonym wydarzeniom
towarzyszą określone emocje, ścierają się punkty widzenia, a przede wszystkim
wpływają one na protagonistów, ich postawy i zachowania. Bo pamiętajmy, że u
Mosiężnej – jak w życiu – nic nie jest dane na stałe. Radość z nastania nowych
czasów może zamienić się w rozczarowanie światopoglądowe, a sympatia równie
szybko może zostać zdemaskowana jako uprzejmy szpicel.
Warto również zaznaczyć,
jak ważną rolę w powieści odgrywa sama Warszawa, a właściwie to, co po niej
zostało. Mosiężna nie poświęca jej wiele słów (przecież to zaledwie cień
dawnego miasta), ale… ale choć niezbyt widoczna, jest jednak niezaprzeczalnie odczuwalna.
Autorka, sama nie będąc warszawianką, pisze z perspektywy współczesnej młodej
kobiety o jednym z najbardziej dramatycznych okresów w historii Polski, a
mianowicie o Warszawie w czasie wojny, o Warszawie z okresu powstania w 1944
r., a następnie o przywracaniu jej do życia. Czuje to miejsce tak wyraźnie,
jakby się w nim urodziła. Oddaje puls i rytm miasta, potrafiąc uchwycić jego
wibrującą esencję. W jej oczach powojenna Warszawa to nie przywalone ulice, a odradzające
się arterie, to nie tylko kikuty drzew, a pączkujące nadzieje. Analogia między losami
Maryli a Warszawy jest aż nazbyt wyraźna. Obie podnoszą się po klęsce. Jedna w
wymiarze czysto symbolicznym, druga w wymiarze bardziej namacalnym, bo prawdziwego
życia zwykłego człowieka.
U Mosiężnej panta rei,
co chyba najwyraźniej widać w sylwetkach bohaterów. Na próbę życiowego ognia
wystawia wszystkich bez wyjątku, nagina i hartuje. Nie znajdziecie w sadze
podobnych charakterów, a jeśli już doszukacie się analogii, to i tak autorka poprowadzi
ich drogi inaczej mentalnie, poglądowo lub kto ją tam jeszcze wie. Ponadto jej
bohaterowie są bardzo mocno osadzeni w ówczesnych realiach i to one w dużej
mierze wpływają na ich losy, zmuszają do działań, każą dokonywać wyborów, a dramaty,
jakie przeżywają główni uczestnicy powieści, sprawiają, że stają się bardziej
interesujący dla czytelnika, nawet jeśli nie uzyskują jego aprobaty moralnej.
Mosiężna prezentuje w mojej
ocenie ciekawy sposób prowadzenia losów bohaterów. Przypomnę tylko, że w
„Maryli i Deborze” bez uszczerbku dla fabuły tytułowe postaci spotkały się ze
sobą ledwie na krótki czas, który jednakoż wystarczył im do skonfrontowania
swojego podejścia choćby do takich kwestii jak, np. miłość, praca, życie i
śmierć. Tam kontrast między nimi był wyraźnie zarysowany, w „Cieniu Debory”
nieco przyblakł, lecz nadal jest dostrzegalny (mimo że osobiście Debora przecież
nie pojawia się na kartach książki ani razu). Obecnie antynomii należy szukać w
nadchodzącej zmianie systemu politycznego, który zapanował wraz z nastaniem
pokoju, tworząc robotniczą ojczyznę z nową kategorią bohaterów i oprawców, z redefinicją
ekonomii, sztuki, nauki, ba… wszystkich dziedzin życia, podporządkowanych
rodzącym się dumnym obywatelom Polski Ludowej, a także lub może przede
wszystkim w deprecjacji relacji międzyludzkich. Wychodzący spod ideologicznej
sztampy i wychowywany na sztucznych założeniach społecznych peerelowski obywatel
ma szansę na godne zasłużonego proletariusza mieszkanie, pracę, samochód,
wpływy i pieniądze. Im bardziej zasłużony w oczach oficjeli, tym lepiej. (Oczywiście
w rozsądnych socjalistycznych granicach, bo szczególne względy warto okazywać
tylko specjalnym funkcjonariuszom zamkniętego układu, np. donosicielom.) Ten
natomiast, który nie podporządkuje się rządom ludu, staje się wrzodem i wrogiem
klasowym, którego należy wyciąć z korzeniami, lub w najlepszym razie zepchnąć
na margines. W takich okolicznościach każdy z bohaterów wyznacza sobie własne
granice pozwalające mu na przetrwanie i na osiągnięcie szczęścia. Każdy z nich
musi odpowiedzieć sobie na pytanie, jakim wartościom, do jakiego stopnia i w
jaki sposób hołduje, na czym mu zależy. Ile ze swojej wolności i ile siebie
jest w stanie oddać, jaką cząstkę poświęcić, a jaką zachować, by nie zatracić
własnej tożsamości – tej indywidualnej i tej społecznej.
U Mosiężnej czyste ideały
odeszły w cień, bo nie wytrzymały konfrontacji z rzeczywistością, na scenie pozostali ledwie naśladowcy dawnych
wizji. Ich niepodważalnym atutem jest jednak fakt, że w przeciwieństwie do kryształowych
idealistów zwyczajnie przetrwali. Skoro przeżyli piekło wojny, pokonają i
kolejne przeszkody. Jak widać, „Cień Debory” to lektura ze wszech miar aktualna
także ze względu na ukazywanie przemian powodowanych opresyjnym systemem i zachodzących
tak w społeczeństwie, jak i w jednostkach. Zasadniczo mechanizmy sprawowania
władzy pozostają przecież te same niezależnie od czasu i miejsca.
Mosiężna zastosowała w
„Cieniu Debory” podobną konstrukcję jak w „Maryli i Deborze”. Rozdziały poprzedzają
odpowiednio dobrane cytaty z wierszy mające stanowić poetycką zapowiedź
wydarzeń, choć pisanych prozą, to jednak nie zawsze prozaicznych. Jest –
wydawałoby się – niezobowiązujący prolog i otwarte zakończenie. Po co zmieniać
coś, co się, po pierwsze, sprawdziło, i, po drugie, stanowi wyróżnik autorki?
Ale to nie wszystko. Mosiężna nie pozwalając wytchnąć swoim postaciom, sama
również nie zasypia gruszek w popiele. Zachowując swój oryginalny styl,
jednocześnie, jak mówi Kasia Sosnowicz z sieczyta.com, „rozwija skrzydła”. A ja
w zupełności się z tą opinią zgadzam. U Mosiężnej wyczuwa się pogłębienie
warsztatu, sceny wychodzące spod jej pióra stały się pełniejsze, a narracja
nabrała płynniejszego rytmu. Dojrzałe dialogi, nadal bliższe literackiemu sercu
Mosiężnej niż opisy, przyciągają nie tylko barwą ripost, lecz i siłą trafnej
argumentacji. Ponadto da się również zauważyć pewność siebie autorki w
kształtowaniu atmosfery i niuansowaniu emocji. W efekcie otrzymujemy żywą opowieść
przykuwającą uwagę czytelników swą autentycznością, bo bohaterowie „Cienia
Debory” to nie sztuczne i wzniosłe wzory postawione na piedestale do
naśladowania, które trudno doścignąć i przy których czujemy się z własnymi
wadami boleśnie mali, a popełniający błędy zwykli ludzie z krwi i kości, którym
przyszło żyć w trudnych czasach i borykać się z problemami, na które nikt
jeszcze nie wynalazł skutecznego remedium. To być może o odmiennych poglądach
na życie koleżanka uprzykrzająca nam stosunki w pracy albo organizujący prowokacyjne
bojówki radykalny polityk czy złamany ciężarem życia miły staruszek drepczący
codziennie o tej samej godzinie ulicą. Ich dylematy są często naszymi
rozterkami i dlatego tak chętnie w zaciszu własnych domów sięgamy po ich
historie, skoro własne wciąż wymykają się nam spod kontroli.
Za patronat recenzencki nad
„Cieniem Debory” autorstwa Magdaleny Mosiężnej dziękuję Wydawnictwu JanKa.
Zapraszam także do wysłuchania rozmowy przeprowadzonej w ramach "Rozmów z Duszkiem" w lipcu 2020 r. z autorką dyptyku ("Maryla i Debora", "Cień Debory") - Magdaleną Mosiężną.
Gość "Rozmów z Duszkiem" Magdalena Mosiężna
10/06/2021
ZAPOWIEDŹ - Krzysztof P. Łabenda "Miasteczko Pomroka" z Wydawnictwa Psychoskok
Krzysztof P. Łabenda "Miasteczko Pomroka"/ Wydawnictwo Psychoskok |
„Miasteczko Pomroka” to opowieść o meandrach i mrokach ludzkiego
umysłu, o pragnieniu miłości, które bywa tak silne, że popycha do zbrodni.
Wartka akcja i jej zaskakujące zwroty uczą czytelnika, że w życiu nie zawsze
rzeczy są takimi, jakimi się wydają.
Kira Mazur – Polka mieszkająca w USA i służąca jako snajper
w korpusie Marines – zostaje dyscyplinarnie zwolniona ze służby, po tym jak
złamała rozkaz przełożonych i mimo zakazu pomściła śmierć męża zabitego w
Afganistanie. Kira trafia do Komendy Wojewódzkiej Policji w Gdańsku, do
Wydziału Kryminalnego, gdzie wspólnie z Fabianem Krakowiakiem dostaje zadanie
rozwiązania zagadki tajemniczych zaginięć, a później śmierci, absolwentek
trzeciej klasy liceum. Od trzech lat każdego roku znika jedna z nich. Rzecz
dzieje się w tytułowym Miasteczku Pomroka, gdzieś na Kaszubach. Policjanci
znajdują ciała dwóch ofiar, a trzecią po wielu perypetiach i badaniu fałszywych
tropów udaje się im uwolnić. Psychopatyczny morderca zostaje ujęty.
Przewidywana data premiery: 18 czerwca 2021 r.
Wydawca: PSYCHOSKOK
Kategoria: thriller psychologiczny
ISBN: 978-83-8119-799-1
EAN: 978-83-8119-799-1
Ilość stron: 430
Format: 140 x 200
Oprawa miękka
Prognozowana cena detaliczna: 39,90 zł
02/06/2021
ZAPOWIEDŹ - Józef Pless "Józef Pless - wiersze 1970-2010" z Wydawnictwa Psychoskok
Józef Pless "Józef Pless - wiersze 1970-2010"/ Wydawnictwo Psychoskok |
Poezja
to inny świat – dużo bardziej emocjonalny, zmysłowy. A wiersze Józefa Plessa są
różnorodne. Autor pisze na obczyźnie i w ojczyźnie, ale zawsze w języku
rodzimym.
To
utwory z miłością w tle, o tęsknocie i wspomnieniach. Opisuje w nich życie,
przeszłość, rozpamiętuje, analizuje, przedstawia różne historie, dzięki temu
czytelnik przenosi się w przeszłość, płynąc wraz z poezją obok toczącego się
życia. Niezwykle wzruszające są utwory, które powstały po śmierci jego
ukochanego dziecka.
Poezja
Józefa Plessa to zbiór emocji i uczuć ubranych w słowa i ustawionych w wersy.
Każdy utwór jest przemyślany i dobrany z niezwykłą starannością.
Przewidywana data premiery: 15 czerwca 2021 r.
Wydawca: PSYCHOSKOK
Kategoria: poezja
ISBN: 978-83-8119-810-3
EAN: 978-83-8119-810-3
Ilość stron: 232
Format: 148 x 210
Oprawa miękka
Prognozowana cena detaliczna: 39,90 zł
-
Zapraszam do obejrzenia kolejnego materiału z cyklu "Rozmowy z Duszkiem". Tym razem gościem jest Pani Anna Korzeniowska-Bihun - ...
-
Magdalena Jasny "FarMagia. Sekret lodowego klucza" z Wydawnictwa Novae Res Pierwszą część „FarMagii” Magdaleny Jasny czytałam w ...
-
Zapraszam na wywiad z Panią Elżbietą Sidorowicz autorką książki pt. "Okruchy gorzkiej czekolady". Książka ukazała się nakładem Wy...