09/03/2019

Joanna Bator w Koninie w ramach projektu "Konin lubi książki"

Bator Konin lubi książki mbp
J. Bator i S. Frankowska 7-03-2019/fot. M. Kowalski

W dniu 7 marca 2019 r. w Koninie odbyło się pierwsze spotkanie autorskie w ramach tegorocznej edycji projektu „Konin lubi książki”. Miejska Biblioteka Publiczna gościła Joannę Bator – pisarkę i felietonistkę. Joanna Bator urodziła się w Wałbrzychu, studiowała kulturoznawstwo na Uniwersytecie Wrocławskim, ma tytuł doktora w dziedzinie filozofii. Jest też wielką miłośniczką kultury Japonii. W jej twórczości pojawiają się wyraźnie zarysowane historie kobiet, widać akcenty nawiązujące do historii Dolnego Śląska oraz wątki z Kraju Kwitnącej Wiśni. Za powieść „Ciemno, prawie noc” otrzymała w roku 2013 Nagrodę Nike.
Spotkanie moderowała Sylwia Frankowska, inicjując rozmowę nawiązaniem do zapowiadanej na 22 marca 2019 r. premiery filmu, w reżyserii Borysa Lankosza i z Magdaleną Cielecką w roli głównej, zrealizowanego w oparciu o książkę „Ciemno, prawie noc” pod tym samym tytułem. Okazuje się, że na ekranie będzie można zobaczyć także autorkę. Przy okazji tego wątku Joanna Bator podzieliła się z uczestnikami swoimi marzeniami, gdy w młodości pragnęła wystąpić w filmie, a praca przy ekranizacji powieści pozwoliła jej te marzenia zrealizować oraz poznać specyfikę życia na planie filmowym.
Joanna Bator odsłoniła także nieco rąbka tajemnicy w związku z sagą rodzinną, nad którą właśnie pracuje. Ma to być opowieść o 4 pokoleniach kobiet, a akcja będzie się rozgrywała na Dolnym Śląsku – rejonie, z którym autorka uważa się emocjonalnie związana oraz czerpie z niego inspiracje do swoich opowieści.
Niemałe zaciekawienie publiczności wzbudziła również historia spontanicznego wyjazdu do krainy samurajów. Japonię Joanna Bator traktuje jako rodzaj prezentu na swojej drodze artystycznej, którego nie wolno jej zmarnować. Autorka wyznaje, że bez poznania Japonii pewnie nie potrafiłaby tworzyć. Nie znając języka japońskiego urzeczona odmienną kulturą tego kraju, odkrywała mentalność jego mieszkańców za pomocą zmysłów. Patrzyła, wąchała, wsłuchiwała się w dźwięki. Warto nadmienić, że jedna z książek, „Purezento”, zrodziła się z fascynacji klimatami rodem z Tokio i Kamakury.
W drugiej części spotkania przewidziano czas na pytania za strony publiczności oraz autografy.

05/03/2019

Choroba afektywna dwubiegunowa wg Karola Neubauera


Neubauer Życie pozapsychotropowe e-book Psychoskok
K. Neubauer "Życie pozapsychotropowe" e-book

„Życie pozapsychotropowe” Karola Neubauera to zapiski autora zmagającego się z chorobą afektywną dwubiegunową. Główny bohater prowadzi dziennik, w którym umieszcza swoje myśli i odczucia. Znajdziemy tu zwierzenia z podejmowanych prób terapii, bezowocnych wizyt u specjalistów, a także toksycznych związków.
Kompozycyjnie książka składa się z dwóch części. W pierwszej przenikają się przemyślenia autora na temat przyczyn depresji, przebiegu choroby, myślach samobójczych, atakach paniki i narkotykach, którymi próbuje łagodzić drążące go ból i obojętność. Neubauer jest w swych wspomnieniach bezlitośnie autentyczny. Można nawet odnieść wrażenie, że z premedytacją nie oszczędza czytelnika, obnażając przed nim niemal natarczywie swoją psychikę i emocje. Odarte ze społeczno-kulturalnej poprawności często kłują poczucie estetyki i przełamują stereotypowe wyobrażenia o osobach cierpiących na depresję.
Książka ma formę pamiętnika, pamiętnika bez dat, bo poszczególne zapiski opatrzone są kolejnymi numerami. Być może dlatego, że Karol często traci poczucie czasu, a dni potrafią mu się zlewać w chronologicznie nieistotne odcinki. Dziennik to dla niego sposób na oderwanie się od rzeczywistości i zapomnienie, ponieważ pisząc czuje się zdrowy. Z każdym kolejnym zapisem coraz głębiej wsiąkamy w świat Karola, w którym maniakalne lęki i fobie zacieśniają się wokół nas nieomal do zatracenia. Im mniej emocji w Karolu, im mniej w nim chęci do życia, im bardziej on zbliża się do katastrofy, tym bardziej w nas buzują emocje, a oddech bezwiednie skraca się i przyspiesza. Nie raz byłam już skłonna odłożyć książkę, bo przytłaczała mnie gorycz smutku Karola, jednak coś mnie w niej dalej nęciło. Może podświadomie bałam się, że robiąc pauzę utracę unikatową atmosferę? Tylko co ma powiedzieć Karol, który nie może poprosić o przerwę w życiu, bo przecież od życia nie ma przerwy? Psychoterapie zawodzą, leki nie działają, narkotyki przynoszą krótkotrwałą ulgę, życie wciąż go osacza, a on oprócz niszczycielskiej obojętności nie jest w stanie wykrzesać z siebie żadnych ludzkich uczuć…
Neubauer buduje napięcie, poczucie niezrozumienia i niepohamowaną destrukcję zachodzącą w bohaterze, posługując się często krótkimi zdaniami czy wręcz równoważnikami zdań. To miejscami kowbojski styl, gdzie faktami strzela jak z colta. Fakt… Fakt… Krótkie rozwinięcie… Dodatkowo żongluje wątkami jak myślami przepychającymi się w głowie. Raz szybciej, raz wolniej, tak jak pastwiące się nad nim wewnętrzne głosy. W efekcie to my jesteśmy Karolem, a cierpienie z nas się wylewa, wykrwawiamy się z uczuć i stajemy się kłębkiem otępienia zamkniętym w kręgu samotności. Mocne wrażenia gwarantowane.
Druga część to relacja z zamkniętego oddziału psychiatrycznego. Choć Karol nadal pozostaje narratorem, to dodatkowo staje się także uważnym obserwatorem nie tylko pacjentów, lecz także personelu i zdarzeń rozgrywających się na oddziale. Kontynuuje zapisy w dzienniku, jednak wyraźnie zmienia się ich charakter i poziom napięcia emocjonalnego. Jego uwaga mniej skupia się na własnej osobie a na karty trafiają pacjenci. Notatki stają się spokojniejsze, mniej chaotyczne, mniej rozpaczliwe a myśli bardziej uładzone. Neubauer świetnie oddaje rytm – wydawałoby się – nudnego dnia w szpitalu. Czas niby leniwie mija od posiłku do posiłku, od jednej dawki leków do kolejnej, a jednak obserwacja zdarzeń urozmaica grafik i wypełnia wolne chwile. Ci, którzy do tej pory w świecie zewnętrznym przyprawiali Karola o paraliżujący strach, drażnili i przerażali, w szpitalu stanowią dla niego motor napędowy. Paradoksalnie dzięki ludziom pobyt w klinice staje się znośny. Procesowi obserwacji poddany zostaje także personel szpitala funkcjonujący w oparach bezdusznych procedur i wiernie oddany idei wszechmocy zapisywanych farmaceutyków. Bez empatii, bez zainteresowania i indywidualnego podejścia do pogruchotanego chorobą człowieka. Nie wiem, na ile to zasługa pióra Neubauera, ale niejednokrotnie zastanawiałam się, gdzie przebiega delikatna granica między kliniczną rzeczywistością szpitala a czarnym humorem i kto tu właściwie zachowuje się jak wariat.  
„Życie pozapsychotropowe” Karola Neubauera ścina z nóg autobiograficzną szczerością. Autor funduje nam darmową możliwość wcielenia się w osobę borykającą się z chorobą afektywną dwubiegunową – taki psychologiczny big brother akcentujący depresję. W społeczeństwie panuje niska świadomość na ten temat Często nie uznajemy jej za chorobę, a za zwykłą wymówkę dla własnego lenistwa czy nieudacznictwa. Niewiele osób też rozumie, co przeżywa osoba cierpiąca na depresję, a w potocznym mniemaniu to schorzenie wstydliwe i dotykające wrażliwców (współczesny eufemizm na mięczaka). Nic bardziej mylnego. Może dotknąć każdego. Depresja to choroba duszy, duszy, która potrzebuje przytulenia, podczas gdy  nieznośny ciężar bytu świdruje ją bez opamiętania.
Mimo że książka mocno wyczerpała mnie emocjonalnie, po dziesięciokroć polecam „Życie pozapsychotropowe”, bo to jedna z niewielu okazji na poznanie życia osoby z depresją z jej perspektywy. Może doświadczenie jej świata, lęków, jej poczucia osamotnienia i obcości pozwoli nam lepiej zrozumieć choćby jednego „dziwaka”? Bo wczuwając się w cudze wnętrze, stajemy się wrażliwsi na te zagubione, skrzywdzone czy niezwyczajne dusze. 

PS. "Życie pozapsychotropowe" ukazało się w formie e-booka z Wydawnictwa Psychoskok.

04/03/2019

Robert Małecki o "Skazie" i nie tylko

Małecki, Poznańskie Targi Książki, kryminał, Skaza
R. Małecki i K. Olejniczak podczas PTM 3.02.2019

Ostatni dzień Poznańskich Targów Książki nie zawiódł. Przedpołudniowa chmurność wprawdzie nie zachęcała do wychodzenia z domu, ale postanowienie podjęłam już dawno, dawno i nie zamierzałam go modyfikować. A zaplanowałam sobie wziąć udział w spotkaniu z Robertem Małeckim – pisarzem kryminałów – i tak zrobiłam. Godzina dyskusji – prowadzona pod batutą dziennikarki Kaliny Olejniczak – przemknęła w galopującym tempie, ponieważ Małeckiemu usta się generalnie nie zamykały, a i Olejniczak przygotowała sobie wątki do poruszenia. Autor nawiązał do początków swojej przygody z pisarstwem, barwnie też przedstawił dzieje rozterek początkującego pisarza i perypetie podczas warsztatów pisarskich, zwłaszcza szkołę, jaką otrzymał od Katarzyny Bondy. Nie brakowało też zabawnych dykteryjek dotyczących serii przygód komisarza policji Bernarda Grossa i informacji na temat wyboru miejsca akcji w kryminale pt. „Skaza”, czyli małego, ale urokliwie położonego nad jeziorem miasteczka o nazwie Chełmża. Z tą miejscowością bowiem pisarz był przez pewien czas związany zawodowo. Nie obeszło się także bez nawiązań do ostatniej książki pt. „Wada” (kolejnej w cyklu o Grossie).
W spotkaniu przewidziano także czas na pytania do pisarza ze strony uczestników, których interesowała kwetia współpracy na styku autor – wydawca, a także tematy związane z procesem samego pisania i czasu poświęcanego na tworzenie.
Choć trudno mnie nazwać pasjonatką kryminałów, bo po ten gatunek literatury sięgam raczej okazjonalnie, to chyba skuszę się niedługo na jedną z książek Roberta Małeckiego, by przekonać się, na ile historie przez niego malowane mogą być dla mnie interesujące. Najprawdopodobniej wybiorę „Skazę”, bo za nią przemawia kilka argumentów:
1.     to pierwsza z cyklu przygód o komisarzu Grossie, więc jeśli test czytelniczy przyniesie zadowalające rezultaty, zapoznać się z następną częścią;
2.      znam Chełmżę i lubię klimat prowincjonalnych miasteczek;
3.      kiedyś interesowałam się kryminalistyką, więc będzie okazja do odświeżenia swojej wiedzy.