Anka Mrówczyńska "Młody bóg z pętlą na szyi"/Psychoskok |
Przeczytałam
Mrówczyńską. I co teraz? Pisać recenzję? Ale jak się do niej zabrać? Przecież
nie dam rady. Jestem do niczego. Kogo to zainteresuje? Beznadzieja. Po diabła
to czytałam? Teraz siedzę i się męczę. Znowu tysiąc myśli w głowie. Mam już
dość... Dzisiaj. Tak, dzisiaj to znowu zrobię. Muszę poczuć się podle. Jak
gówno. Bezwartościowy śmieć. Niech boli. Tylko na to zasługuję. Koniec.
Definitywnie.
Przez miazmaty emocji
tłoczące się w „Młodym bogu z pętlą na szyi” Anki Mrówczyńskiej nie każdy
przebrnie. A tym, którzy dotrą do celu, z pewnością nie przyjdzie to łatwo.
Bowiem uczuć i odczuć, zmagań się z nimi i brutalnej walki jest tu tyle, że
obdarować by nimi można co najmniej kilka innych historii.
Mrówczyńska zawarła w
„Młodym bogu z pętlą na szyi” zapis autorelacji z próby podjęcia leczenia
psychiatrycznego. Dopełnienie tytułu (część 1) wskazuje, iż być może autorka w
przyszłości planuje przygotowanie serii o podobnej tematyce, tym bardziej że
sama określa się jako kolekcjonerkę diagnoz (rozpoznano u niej osobowość
chwiejną emocjonalnie, typ borderline).
27-letnia Anka zgłasza
się do Centrum Interwencji Kryzysowej z myślami samobójczymi i nasiloną
autoagresją. Jest świadoma stanu, w jakim się znajduje, bo – zdobyta przez lata
terapii – teoretyczna wiedza nakazuje jej szukać profesjonalnej pomocy, zanim
wydarzy się nieodwracalne. Analogicznie do stanu psychicznego bohaterki
wyraźnie zmienia się styl zapisu. W pierwszej fazie (przed terapią) stanowi on
ledwie uwerturę do tego, co czeka nas dalej. Myśli kotłują się już wprawdzie i
kłębią, a niekontrolowana huśtawka nastrojów napina mocno cięciwę, lecz wciąż jeszcze
istnieje margines bezpieczeństwa. Acz z trudem, to jednak mamy wrażenie, że
panujemy nad sytuacją. A tak naprawdę znaczenie ma to, co w suchych i krótkich
rozmowach pozostaje niewypowiedziane i tkwi zadrą głęboko wewnątrz.
W drugim kroku, gdy
Anka decyduje się na terapię grupową, mamy nadzieję na poprawę, na uładzenie destrukcyjnych
myśli i niszczycielskich emocji. Nic bardziej mylnego, bo Anka, osaczona
własnymi problemami i przytłoczona negatywnymi emocjami innych, zwyczajnie nie
daje rady. Styl nabiera tempa, oddech staje się krótszy, pętla się zaciska. Pozorna
strefa bezpieczeństwa pęka jak bańka mydlana. Wstręt do siebie, nieodłączna
autopogarda, paniczny strach przed sobą samą i niewytłumaczalna potrzeba
krzywdzenia siebie z koniecznością popełnienia samobójstwa przeważają szalę i Anka
decyduje się na terapię w zamkniętym szpitalu psychiatrycznym.
Faza trzecia – Anka pod
specjalistyczną opieką. Chcielibyśmy już nieco odsapnąć od zgubnych nastrojów,
lecz i tym razem się zawiedziemy, bo pobyt w szpitalu wcale nie przynosi poprawy.
Przeciwnie. Wzmagają się stany lękowe, narasta poczucie pustki, dochodzi otumanienie
prochami, jednym słowem mamy dość. Psychicznie jesteśmy wykończeni. Po zaledwie
100 stronach lektury chcemy powrotu do normalności. Ale przepraszam bardzo, to
jest właśnie codzienny standard Anki. My mamy ten komfort, że możemy sobie
odłożyć lekturę i nabrać dystansu, ale autorka funkcjonuje w takim stanie 24
godziny na dobę!!! Bez przerw na spokój i wytchnienie. Ona jest wręcz
przeładowana pikującymi emocjami. Co gorsze, są to negatywne emocje nacelowane
na permanentną autodestrukcję. Odraza do siebie samej, ataki paniki, bezustanne
poczucie winy, maniakalne samookaleczenia i obsesyjne myśli samobójcze wylewają
się toksyczną żółcią, stanowiąc stały element rozstroju emocjonalnego
bohaterki. W jej świecie ja przybiera co najmniej kilka twarzy (ja –
racjonalna, ja – twardzielka, ja – artystka, ja – dziewczynka potrzebująca
opieki, ja – autodestrukcyjna) i każda z nich ma własny cel, przy czym ze
względu na ich sprzeczne potrzeby absolutnie nie da się ich pogodzić.
Wyobraźcie sobie teraz, że balansujecie na cienkiej krawędzi tej neurotycznie
przeistaczającej się ektoplazmy różnorakich wersji ja, próbując resztkami sił
przeżyć. Myśli nieznośnie brzęczą jak pszczoły, dręczą was ich natarczywe
głosy, panuje wieczny chaos. Jednak w tym roju nie panuje jedna królowa, lecz co
najmniej kilka. Toczy się wojna na totalne wycieńczenie. Tu nie zawiera się
rozejmów i wzajemnych paktów o nieagresji, bo jednej z władczyń na imię AUTODESTRUKCJA.
Styl Mrówczyńskiej
staje się momentami tak szybki, jak jej myśli rwące światłowodami neuronów. Wydaje
się, że ona sama czasami przestaje nadążać za tym, co dzieje się w jej głowie.
Pisze na wyścigi, by uchwycić chwilę i jednocześnie, by się wyzwolić od… samej
siebie. Brzmi bezsensownie? A jednak. Tu nie zachodzi powolna ewolucja, a rewolucja
ekstremalnych skrajności, gdzie nie ma czasu na dogłębną analizę, bo na jedną
myśl w ułamku nanosekundy napiera kolejna, a tej depcze po piętach następna.
Każda zajadle odmienna, każda bezpardonowo nachalna.
Te niekiedy surowe i
nieuładzone zapiski, rozsypujące się w nielogicznym bezładzie, pozbawione
odrobiny rozsądku stanowią niesamowitą wartość poznawczą książki. Mrówczyńska z
kolei może i jest ordynarna, może i jest egocentrycznie monotematyczna, ale
jest do żywego prawdziwa. Odsłania przed nami swój patologiczny świat, abyśmy
mogli go posłuchać, abyśmy mogli go poczuć. Jak najbardziej real. Ona nie zna
poczucia stabilności, bo u niej na skali widnieje tylko 0 i 10, czyli spolaryzowane
emocje bez harmonijnego środka.
Wewnętrzny świat Mrówczyńskiej
szarpie i drapie, jest szorstki i ostry w dotyku, kanciasty w formie, odpychający
i raniący innych, a wreszcie niszczycielski dla niej samej. Na okładce książki
czytamy, że jest ona polecana, w szczególności studentom psychiatrii,
psychologii i psychoterapii oraz początkującym klinicystom i lekarzom. Uważam,
że „Młodego boga z pętlą na szyi” można polecić każdemu, kto chciałby poszerzyć
swój sposób postrzegania. Odmienność często rodzi niezrozumienie, wykluczenie
czy agresję ze strony otoczenia, a Mrówczyńska pozwala nam oswoić się z
innością, otworzyć na nietypową wrażliwość. Tego świata nie da się zrozumieć,
ale z pewnością nie zaszkodzi go poczuć.
Napisałam recenzję.
Myślałam, że jestem z niej zadowolona. Teraz już nie. To zwykłe bazgrajstwo.
Bazgroły i mazgajstwo. Dno. Amatorszczyzna. Nie potrafię się niczym cieszyć.
Wszystko jest do bani. Znowu zrobię sobie krzywdę. Tylko to mi zostało. Po co
się męczyć? Nienawidzę siebie. Już nie mam siły… Lista, lista priorytetów…
Jest… Jestem mądra. Jestem wartościowa. Powtarzaj, powtarzaj to jak mantrę.
Jestem mądra… Jestem… Nie wiem. Nic już znowu nie wiem…
Za egzemplarz książki
dziękuję Wydawnictwu Psychoskok.
Serdecznie dziękujemy za recenzję i zachęcamy zainteresowanych do przeczytania książki Anki Mrówczyńskiej.
OdpowiedzUsuńPolecam się🤗👻❤️
UsuńJa chętnie przeczytam tę książkę, jestem bardzo ciekawa, czy dam radę 🤔
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
subjektiv-buch.blogspot.com
Warto spróbować. Trzymam duszkowe kciuki i pozdrawiam:)
UsuńBardzo dobra recenzja. Zaraz chce się sięgnąć do książki Anki Mrówczyńskiej. Recenzja na początku i w końcówce równie w stylu zakręcona, jak przeżycia autorki opisane w książce. Każdy ma chwile w życiu kiedy nie daje rady nawet siebie zrozumieć ale nie ciągle. Ciekawie byłoby odczuć jak można funkcjonować będąc dotkniętym chorobą psychiczną. Po przeczytaniu recenzji kusi mnie coraz bardziej.
OdpowiedzUsuńNic prostszego. Wystarczy sięgnąć po książkę, a wrażenia gwarantowane. Pozdrawiam.
Usuń