03/06/2019

Adam Molenda "Fruwające figurki" z Wydawnictwa Akronim



adam molenda fruwające figurki wydawnictwo akronim
A. Molenda "Fruwające figurki"/Akronim
Wrzucając do sakwy rowerowej „Fruwające figurki” Adama Molendy, by w przerwie na przygodnej łące lub polanie sobie poczytać, nie miałam absolutnie żadnych oczekiwań co do lektury. Estetyka okładki taka sobie – ale de gustibus non disputandum, tytuł? – bo ja wiem… Jeszcze szybki rzut oka na tył książki, moszczę sobie miejsce w trawie... Zaczynam… I od razu mknę z nurtem dowcipnej, a miejscami nawet dość frywolnej narracji. Z krótkiej przerwy zrobiła się dłuuuuga, ale nie żałowałam, bo opowieść wprawiła mnie w doskonały humor.
Bohaterowie tej tragikomedii, czy może raczej komediodramatu, to dwie rodziny. Gronowie, a w niej: Artur – szanowany dyrektor szkoły, jego żona – ponętna anglistka i ich kilkuletnia córa. Reprezentują etos inteligenckiej i statecznej familii. W przeciwnym narożniku Żyłowie w osobach mrukliwego, ale biznesowo nad wyraz rozgarniętego Józia oraz jego żony, Renaty, aż nadto dobrze zorientowanej w lokalnych koneksjach i osiedlowych ploteczkach. Dla równowagi kompozycyjnej autor przydał im też małoletniego syna. Żyłom z kolei rytm w kieszeniach wybija dźwięk złotych monet, do tego oboje zaradni i obrotni. Przewrotny los zagiął parol na Artura i wszelkimi dostępnymi sposobami, systematycznie rozbudza w nim chęć poprawienia sobie standardu życia. Przykłady wśród znajomych ewidentnie pokazują, że tylko rozpoczęcie własnego biznesu może przynieść rodzinie upragniony dostatek. Do tego jego samcze ego podbudowywane jest wzorcami męskiej witalności z dzieł literackich, jako że Artur pisze doktorat o… uprawianiu miłości. Z chwilą gdy wspólny biznes połączy obie rodziny, zaczyna się jazda po równi pochyłej i z każdym kolejnym rozdziałem zastanawiamy się, co jeszcze może się przydarzyć, skoro podobno gorzej już być nie może i jaki finał znajdzie ta historia.
Molenda buduje narrację osadzając ją na kontrapunkcie, gdzie przeciwwagą dla nauki, wiedzy, światłości, inteligencji oraz wszelkich wzniosłych ideałów staje się banalna mamona, czyli żądza pieniądza, a wraz z nią komplet negatywnych cech, jak choćby materialna chciwość, leniwe wygodnictwo, komercyjne pozoranctwo, prostactwo czy kulturowy prymitywizm. Już na pierwszy rzut oka widać, że wartościom tak dalece rozbieżnym trudno będzie znaleźć punkty styczne, które nie wywoływałyby ognisk zapalnych wymagających interwencji w postaci rozbudowanego pakietu środków zaradczych. Jakby tego było mało, w tę spinającą klamrę autor wprowadza dla ubarwienia dodatkowy wątek – erotykę jako czynnik sprawczy zachodzących wydarzeń i niosący wielce bałamutne skutki. Wije się ona niby biblijny wąż-kusiciel między bohaterami, ciał wszelkich rozmaitość wodząc na nieobyczajne pokuszenie i wieczne potępienie…
Frapuje styl Molendy, miejscami ocierający się o prześmiewczą satyrę, z postaciami niemal karykaturalnymi i rzeczywistością przedstawioną jak w krzywym zwierciadle. Wyraziści bohaterowie ze zindywidualizowanym sposobem wypowiedzi (raz barwnym, raz soczyście obiegowym) dodają „Fruwającym figurkom” niezbitego uroku. A „społecznie nieprzystosowany” (czytaj: uczciwy i prostoduszny)  intelektualista próbujący rozpocząć przygodę w świecie small biznesu, w którym panuje bezlitosne prawo kapitalistycznej dżungli, czyli zarabiaj albo giń, zestawiony z cwaniackim i nieokrzesanym podejściem wspólnika mającego własną pokrętną moralność, zadziwia i bawi niepomiernie swą inteligencką nieudolnością na arenie biznesu. Bo jakże można mieć głowę nabitą cytatami z klasyków albo zachwycać się wysoką kulturą, a nie posiadać choćby odrobiny instynktu przedsiębiorczości podpowiadającego, gdzie można zrobić korzystny finansowo handelek? No, jak?
Jakie więc etyczne przesłanie należałoby wysnuć z treści „Fruwających figurek” Adama Molendy? Czyżby autor chciał nam powiedzieć, że brudny szmal nie powinien przekroczyć progu szlachetnych idei? To trochę jak dylemat  filozoficzny „Mieć czy być?” rodem z Fromma o różnych sposobach egzystencji. Dajmy spokój zawiłym traktatom, lepiej wróćmy do „Fruwających figurek”, skoro możemy tu znaleźć mnóstwo żartobliwych scen, lotnych dialogów, zmyślnej akcji  i „filutnej” erotyki. Życzę Wam miłej lektury.
Za egzemplarz książki dziękuję Adamowi Molendzie oraz Wydawnictwu Akronim.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz